Castaneda Carlos - Potega Milczenia.doc

(1008 KB) Pobierz
CARLOS CASTANEDA

CARLOS CASTANEDA

 


POTĘGA MILCZENIA
 

 

WSTĘP

 

SŁOWO WSTĘPNE

 

Moje książki są wiernym opisem metody nauczania, jaką stosował w celu zapoznania mnie ze światem magii don Juan Matus, indiański czarownik z Meksyku. Są to sprawozdania z trwającego wciąż procesu, który z upływem czasu rozumiem coraz lepiej.

Ćwiczymy całymi latami, by w rozumny sposób radzić sobie z otaczającym nas światem. Owo szkolenie – czy to dotyczące zwykłego rozumowania, czy zagadnień formalnych – jest rygorystyczne, gdyż przyswajana wiedza jest bardzo złożona. Te same kryteria stosują się do czarowników, których szkolenie, polegające na przekazywaniu instrukcji i manipulowaniu świadomością, różni się od naszego, ale jest równie skrupulatne. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać w tym, że ich wiedza jest tak samo, a może nawet bardziej skomplikowana.

 

 

WPROWADZENIE

 

Don Juan wielokrotnie podejmował próby nazwania swojej wiedzy, sądząc, że mógłbym odnieść z tego pożytek. Uważał, że najwłaściwszym, aczkolwiek niejasnym terminem jest nagualizm. Określenie "wiedza" było zbyt mgliste, a "czary" – negatywne. Termin "władanie intencją" wydawał mu się zbyt ogólny, a "poszukiwanie pełnej wolności" – za długi i metaforyczny. Ponieważ nie potrafił znaleźć stosowniejszego określenia, w końcu na zwał swą wiedzę "magią", przyznawał jednak, że słowo to nie jest tak naprawdę odpowiednie. Przez wszystkie te lata podał mi wiele definicji magii, zawsze jednak utrzymywał, że definicje zmieniają się wraz z przyrostem wiedzy. Kiedy kończyło się moje terminowanie, poczułem, że jestem gotowy do zrozumienia bardziej precyzyjnej definicji, spytałem więc o to raz jeszcze.

– Z punktu widzenia zwykłego człowieka – rzekł don Juan – magia jest albo całkowitym nonsensem, albo hermetyczną, złowrogą zagadką. Trzeba mu przyznać rację: nie dlatego, by była to niepodważalna prawda, ale z tego powodu, że przeciętnemu człowiekowi nie starcza energii na paranie się magią. – Zamilkł, a po chwili podjął temat: – Rodzimy się wyposażeni w określoną, skończoną ilość energii. Czerpiemy z tego źródła przez całe życie, starając się ekonomicznie wykorzystać nasze zasoby w trybie czasu.

– Co rozumiesz przez tryb czasu'? – spytałem.

– Tryb czasu to konkretna, postrzegana przez nas wiązka pól energetycznych – odpowiedział. – Uważam, że ludzka percepcja zmieniła się w ciągu wieków. Wy znacznikiem tego trybu jest rzeczywisty, aktualny czas: od czasu zależy, które z nieprzeliczonych wiązek pól energetycznych zostaną wykorzystane. Uporanie się z trybem czasu – z kilkoma wybranymi polami energetyczny mi – zabiera całą dostępną nam energię, nie pozostawiając niczego, co pomogłoby nam w wykorzystaniu innych pól energetycznych. Nieznacznym ruchem brwi dał mi znać, bym się nad tym zastanowił.

– O to mi właśnie chodzi, kiedy mówię, że przeciętnemu śmiertelnikowi brakuje energii, by zajmować się magią – kontynuował. – Jeśli będzie używał tylko własnej energii, nie dostrzeże światów dostępnych czarownikom. Aby je dojrzeć, czarownicy posługują się pękiem pól energetycznych zazwyczaj nie używanych. Jest zrozumiałe, że gdyby zwykły człowiek chciał widzieć te światy i rozumieć doznania czarowników, musiałby się posługiwać tym samym pękiem co oni. Nie jest to możliwe, bo zwykły człowiek zużywa swoją energię zbyt szybko. Don Juan przerwał, jakby szukając właściwych słów.

– Rozważ to pod tym kątem – mówił dalej po chwili. – Pobierając u mnie nauki, nie tyle uczysz się magii, ile poznajesz sposoby oszczędzania energii. To dzięki temu będziesz mógł kiedyś wykorzystać niektóre z pól energetycznych, które teraz nie są dla ciebie dostępne. Tym właśnie jest magia: umiejętnością posługiwania się polami energetycznymi, które nie biorą udziału w postrzeganiu zwykłego, znanego nam świata. Magia jest stanem świadomości; zdolnością do postrzegania czegoś, co wykracza poza zasięg zwykłej percepcji. Wszystko, czego cię nauczyłem i co ci pokazałem, miało cię przekonać, że istnieje coś więcej ponad to, co widzimy. Nie potrzebujemy osoby uczącej nas magii, ponieważ tak naprawdę nie mamy się czego uczyć. Nauczyciel jest po to, by przekonać nas, że niezmierzoną władzę mamy w zasięgu ręki. Cóż za paradoks! Każdemu wojownikowi podążającemu drogą do wiedzy wydaje się nieraz, że uczy się magii. Prawdziwy sens jego drogi polega na przyzwoleniu – po pewnym czasie wojownik przekonuje się, że w jego wnętrzu drzemie moc, którą można wykorzystać.

– Czy to właśnie robisz, don Juanie: przekonujesz mnie`?

– Tak. Próbuję cię przekonać, że możesz sięgnąć po tę moc. Ja również szedłem tą drogą. Mnie było równie trudno przekonać jak ciebie.

– Kiedy się już po tę moc sięgnie, co się z nią robi, don Juanie'?

– Nic. Kiedy się ją zdobędzie, ona sama otworzy drogę do obecnie niedostępnych pól energetycznych. Na tym właśnie, jak ci już mówiłem, polega magia. Zaczynamy widzieć, czyli postrzegać, coś innego: nie tyle wyobrażonego, ile rzeczywistego i namacalnego. Zaczynamy wtedy wiedzieć bez potrzeby używania słów. Co uczynimy z tą poszerzoną percepcją, z tą milczącą wiedzą, zależy od naszego temperamentu.

Pewnego razu wyjaśnił mi to w inny sposób. Rozmawialiśmy o czymś całkiem innym, kiedy nagle don Juan zmienił wątek i opowiedział mi dowcip. Śmiejąc się, klepnął mnie w plecy między łopatkami. Zrobił to bardzo delikatnie, jakby nie chciał mnie urazić swoim dotknięciem. Zachichotał, widząc moją nerwową reakcję.

– Łatwo cię wytrącić z równowagi – zażartował, po czym naprawdę mocno uderzył mnie w plecy. Zaszumiało mi w uszach. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu. Czułem się tak, jakby odbił mi płuca – oddychałem z wielkim trudem. Po kilku minutach kaszlu i krztuszenia nos mi się odetkał, poczułem, że biorę głębokie, kojące oddechy. Było mi tak dobrze, że w ogóle się nie złościłem, że uderzył mnie tak mocno i znienacka. Wówczas don Juan przystąpił do niezwykle istotnych wyjaśnień. Przedstawił mi jasno i zwięźle bardziej precyzyjną definicję magii. Wszedłem w cudowny stan świadomości! Miałem tak jasny umysł, że potrafiłem zrozumieć i przyswoić sobie wszystko, o czym mówił. Powiedział, że we wszechświecie istnieje siła, nie dająca się zmierzyć ani opisać, zwana przez czarowników intencją. Wszystko, co istnieje w kosmosie, jest połączone z intencją specjalną więzią, której omawianie, zrozumienie i wykorzystywanie jest przedmiotem zainteresowania czarowników, czy wojowników, jak nazywał ich don Juan. Mieli się oni zajmować w szczególności oczyszczaniem tej więzi ze znieczulającego wpływu zwykłych, codziennych trosk. Na tym poziomie magię można było zdefiniować jako oczyszczanie własnej więzi z intencją. Don Juan podkreślił, że tę "procedurę oczyszczania" niezwykle trudno zrozumieć i wy konać, dlatego też czarownicy dzielą swoje nauki na dwie kategorie. Do pierwszej z nich należą instrukcje przekazywane w zwykłym stanie świadomości, w których proces oczyszczania przedstawia się w formie ukrytej. Druga grupa to polecenia przeznaczone dla stanu wzmożonej świadomości – w jakim się wtedy znajdowałem – w którym czarownicy czerpali swą wiedzę bezpośrednio z intencji, bez rozpraszającego pośrednictwa mowy. Don Juan wyjaśnił, że czarownicy przez tysiąclecia bolesnych wysiłków wykorzystywali wzmożoną świadomość do uzyskania wglądu w naturę intencji. Uzyskane w ten sposób drobiny bezpośredniej wiedzy przekazywali z pokolenia na pokolenie, aż do czasów obecnych. Don Juan powiedział, że zadaniem magii jest zebranie tej pozornie niezrozumiałej wiedzy i wyjaśnienie jej w kategoriach codziennej świadomości. Następnie wyjaśnił, jaką rolę w życiu czarowników pełni przewodnik zwany "nagualem": jest to mężczyzna lub kobieta o nieprzeciętnej energii; trzeźwo patrzący, wytrwały, zrównoważony nauczyciel. Ludzie, którzy widzą, postrzegają go jako świetlistą sferę złożoną z czterech części, jakby stłoczonych razem czterech błyszczących kul. Niezwykła energia pozwala nagualom pełnić rolę pośredników – czerpać pokój, harmonię, radość i wiedzę z samego źródła i przekazywać je swym towarzyszom. Jednym z ich zadań jest udzielenie uczniom tego, co czarownicy zwą "minimalną sposobnością": uświadomienie im naszego powiązania z intencją. Powiedziałem, że pojmuję wszystko, co mówi, nie rozumiem tylko, dlaczego konieczne są dwa sposoby nauczania. Chwytałem w lot opis jego świata, a mimo to don Juan twierdził, że proces zrozumienia jest bardzo trudny.

– Aby odtworzyć to, co zobaczyłeś dzisiaj, będziesz potrzebował całego życia, ponieważ w większości należy to do dziedziny milczącej wiedzy – oświadczył. – Już za moment zapomnisz o wszystkim. To jedna z nieprzeniknionych tajemnic świadomości.

Po tych słowach uderzył mnie w lewy bok, sprawiając, że moja świadomość przeszła na inny poziom. Niezwykła jasność umysłu natychmiast zniknęła, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia... Spisanie podstawowych zasad magii było zadaniem, które zlecił mi sam don Juan. Pewnego razu, we wczesnym okresie mojej praktyki, zaproponował mimochodem, bym wykorzystując swoje notatki, napisał książkę. Zgromadziłem już wtedy całe stosy zapisków. Nigdy nie zastanawiałem się, co z nimi zrobię. Uznałem, że to absurdalna propozycja, nie byłem przecież pisarzem.

– Jasne, nie jesteś literatem – zgodził się don Juan. – Dlatego powinieneś posłużyć się magią. Najpierw dokonaj wizualizacji swoich doświadczeń, tak jakbyś przeżywał je na nowo, a potem zobacz tekst we śnie. Pisanie powinno być dla ciebie ćwiczeniem nie tyle z literatury, ile z magii. Podstawowe założenia magii przedstawiam dokładnie tak, jak wyłożył mi je don Juan.

W jego modelu nauczania, opracowanym przez żyjących w dawnych czasach czarowników, wyróżniano dwa rodzaje instruktażu. Pierwszy, zwany "nauką dla prawej strony", przeprowadzano w zwykłym stanie świadomości. Drugi, "naukę dla lewej strony", wykorzystywano jedynie w stanach wzmożonej świadomości. Wykorzystując te dwa sposoby, nauczyciele szkolili swych uczniów w trzech dziedzinach: sztuce świadomości, sztuce osaczania i sztuce intencji. Te trzy dziedziny utożsamia się z trzema zagadkami, na które natrafiają czarownicy w poszukiwaniu wiedzy. Sztuka świadomości to zagadka umysłu – to zdziwienie, z jakim odkrywa się niezmierzone i nieodgadnione możliwości świadomości i percepcji. Sztuka osaczania jest zagadką serca – jest to oszołomienie spowodowane zrozumieniem, że z jednej strony za sprawą szczególnych właściwości świadomości i percepcji świat wydaje się niezmiennie obiektywny i rzeczy wisty, z drugiej zaś odkrycie nowych własności percepcji powoduje, że to, co wydawało się dotąd niezmiennie obiektywne i rzeczywiste, ulega zmianie. Opanowanie intencji to zagadka ducha albo paradoks abstrakcji rozumianej jako myśli i czyny czarownika, które wykraczają poza to, co człowiekowi przeznaczone. Podstawą instrukcji dotyczących sztuki osaczania i mistrzostwa intencji była sztuka świadomości.

Oto jej założenia:

1. Świat jest nieskończonym skupiskiem pól energetycznych, przypominających promienic: światła.

2. Pola te, tak zwane emanacje Orła, wybiegają ze źródła o niewyobrażalnych rozmiarach, nazywanego metaforycznie Orłem.

3. Ludzie również składają się z olbrzymiej liczby identycznych promieniopodobnych pól energetycznych. Te emanacje Orła tworzą świetlne skupisko o kształcie kuli i rozmiarach danego człowieka, stojącego z wy ciągniętymi w bok ramionami, podobne do gigantycznego świetlistego jaja.

4. Część pól energetycznych zawartych w świetlnej kuli jarzy się blaskiem przejętym od intensywnie świecącego punktu położonego na jej powierzchni.

5. Z percepcją mamy do czynienia wówczas, gdy promienie wychodzące z pól energetycznych sąsiadujących ze świetlistym punktem dotrą do identycznych pól położonych na zewnątrz kuli i je podświetlą. Postrzegać można tylko te pola energetyczne, które rozpala ów świetlisty punkt, dlatego miejsce to nazywa się "punktem, w którym zachodzi konsolidacja percepcji" albo po prostu "punktem scalającym".

6. Punkt scalający można przemieścić ze zwykłej pozycji w inne miejsce na powierzchni kuli lub w jej wnętrzu. Blask punktu scalającego rozświetla każde pole energetyczne, z którym się styka. Kiedy punkt zmieni pozycję, natychmiast rozjarza nowe pola, które stają się postrzegalne. Taki rodzaj percepcji nazywa się widzeniem.

7. Przesunięcie punktu scalającego umożliwia percepcję zupełnie innego świata – równie obiektywnego i rzeczywistego jak ten, który zwykle postrzegamy. Czarownicy odwiedzają te obszary, by otrzymać energię czy moc, znaleźć rozwiązanie ogólnych lub cząstkowych problemów albo zetknąć się z niewyobrażalnym.

8. Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi, że postrzegamy – do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji.

9. Celem czarowników jest osiągnięcie stanu całkowitej świadomości, w którym mogliby doznać wszystkich wrażeń dostępnych człowiekowi. Taki stan może być alternatywnym rozwiązaniem wobec śmierci.

Ucząc sztuki świadomości, przekazuje się także pewną ilość wiedzy praktycznej. Na tym poziomie don Juan uczył metod niezbędnych do przemieszczania punktu scalającego. Służyły do tego dwa systemy opracowane przez czarowników jasnowidzów żyjących w dawnych czasach: śnienie, to znaczy kontrola i wykorzystanie snów, oraz osadzanie, czyli kontrola zachowania. Przemieszczanie własnego punktu scalającego jest istotną umiejętnością, którą musi opanować każdy czarownik. Niektórzy z nich, nagualowie, uczą się także wykonywać tę czynność za innych. Uderzając mocno w punkt scalający, potrafią oni ruszyć go z jego zwykłego miejsca. Ten nie sięgający ciała cios, odczuwany jako klepnięcie w prawą łopatkę, powodował przejście w stan wzmożonej świadomości. Zgodnie z tradycją instrukcje dla lewej strony, czyli najważniejszą i najbardziej spektakularną część nauk, można było otrzymać tylko w odmiennym stanie świadomości. Ze względu na wyjątkowy charakter tego stanu don Juan zażądał, bym nie omawiał go z nikim, dopóki plan nauczania magii nie zostanie zrealizowany. Chętnie na to przystałem, bo chociaż w tych niezwykłych stanach świadomości zrozumienie przekazywanych nauk przychodziło mi niewiarygodnie łatwo, jednak nie potrafiłem ich opisać, a nawet spamiętać. W tych stanach funkcjonowałem pewnie i skutecznie, jednak kiedy moja świadomość powracała do normy, nie mogłem sobie uprzytomnić, co się ze mną działo. Dopiero po latach nastąpił przełomowy moment: zdołałem przenieść to, czego doznałem w stanach wzmożonej świadomości, w obręb zwykłej pamięci. Nadejście tej chwili zostało opóźnione przez mój rozum i zdrowy rozsądek, które nie mogły się pogodzić z dziwaczną, nie12 – 13 wyobrażalną rzeczywistością podwyższonej świadomości i bezpośredniej wiedzy. Powstały w moim umyśle chaos poznawczy przez całe lata sprawiał, że unikałem tego zagadnienia i nie myślałem o nim. Wszystko, co pisałem dotąd o moim szkoleniu w dziedzinie magii, było relacją z nauk don Juana dotyczących sztuki świadomości. Nie opisałem jeszcze sztuki osaczania i mistrzostwa intencji. W przekazywaniu mi reguł i zastosowań tych sztuk don Juanowi pomagali jego dwaj towarzysze, czarownicy Vicente Medrano i Silvio Manuel, jednakże wszystko, czego się od nich nauczyłem, wciąż jest ukryte w, jak to określił don Juan, zamęcie wzmożonej świadomości. Do niedawna nie potrafiłem pisać, a nawet spójnie myśleć o sztuce osaczania i mistrzostwa intencji. Błądziłem, sądząc, że można je zwyczajnie objąć pamięcią i wspominać. Jest to jednocześnie możliwe i niemożliwe. Chcąc rozwikłać tę sprzeczność, zgłębiałem te sprawy nie bezpośrednio – było to naprawdę niewykonalne – ale za pośrednictwem ostatniej części nauk don Juana: opowieści o czarownikach z przeszłości. Historie te don Juan opowiadał szczegółowo, by uwidocznić ich, jak to nazywał, abstrakcyjny rdzeń, ja jednak nie potrafiłem uchwycić jego sensu. Nie pomogły przystępne objaśnienia don Juana teraz wiem, że miały one nie tyle tłumaczyć cokolwiek rozumowo, ile otworzyć mój umysł. Przez wiele lat zwodził mnie sposób, w jaki don Juan opowiadał – uważałem jego objaśnienia na temat abstrakcyjnych wątków za coś w rodzaju naukowych dysertacji. Nie pozostawało mi nic innego, jak wyjaśnienia te traktować dosłownie. Utrwaliło to moją milczącą akceptację dla nauk don Juana, zabrakło mi jednak niezbędnej do ich zrozumienia gruntownej analizy problemu. Don Juan przedstawił mi trzy zestawy zawierające po sześć abstrakcyjnych wątków, ułożone według rosnącej złożoności. Opisuję tutaj pierwszy zestaw, na który składają się następujące zagadnienia: przejawy ducha, pukanie ducha, fortel ducha, zstąpienie ducha, wymagania intencji oraz posługiwanie się intencją.


I. PRZEJAWY DUCHA

 

 

1.     PIERWSZY ABSTRAKCYJNY WĄTEK

 

Don Juan opowiadał mi krótkie historie o czarownikach, których był spadkobiercą – najczęściej o swym nauczycielu, nagualu Julianie. Nie były to właściwie opowieści, ale opisy zachowania się czarowników i pewnych aspektów ich osobowości. Każda z tych relacji miała rzucić światło na któreś z przerabianych przeze mnie zagadnień. Te same historie słyszałem także od pozostałych piętnastu członków grupy czarowników don Juana, jednak żaden z nich nie umiał plastycznie opisać ich głównych bohaterów. Ponieważ nic sposób było przekonać don Juana, by opowiedział bardziej szczegółowo o tych dawnych czarownikach, pogodziłem się z myślą, że nigdy nie dowiem się o nich nic więcej. Pewnego popołudnia podczas wędrówki po górach południowego Meksyku don Juan objaśniał mi po raz kolejny tajniki sztuki świadomości. Niespodziewanie powiedział coś, co kompletnie zbiło mnie z tropu.

– Sądzę, że przyszła pora, byśmy porozmawiali o dawnych czarownikach – oświadczył. Wyjaśnił, że nadszedł czas, bym zaczął metodycznie patrzeć w przeszłość i wyciągać wnioski dotyczące zarówno świata spraw codziennych, jak i świata magii. – Czarownicy żywo interesują się swą przeszłością. Nie chodzi tu jednak o ich osobiste dzieje. Dla czarowników ich przeszłość to poczynania czarowników żyjących w minionych czasach. Właśnie takiej przeszłości będziemy się teraz przyglądać. Zwykli ludzie także patrzą wstecz, jednak badają z reguły własne losy, chcąc w ten sposób uzyskać osobiste korzyści. Czarownicy postępują całkiem inaczej – patrzą w przeszłość dla uzyskania punktu odniesienia.

– Przecież każdy tak robi: spogląda wstecz, by znaleźć punkt odniesienia – zaprotestowałem.

– Nie masz racji! – odrzekł dobitnie. – Przeciętny człowiek w swej przeszłości lub wiedzy swych młodych lat szuka porównania: chce usprawiedliwić swoje obecne lub przyszłe zachowanie albo stworzyć jego wzorzec. Jedynie czarownicy naprawdę poszukują we własnej przeszłości punktu odniesienia.

– Może rozjaśniłoby mi się w głowie, don Juanie, gdybyś określił, czym dla czarownika jest punkt odniesienia. – Dla czarowników ustanowienie punktu odniesienia jest szansą na zgłębienie intencji – odpowiedział. – Właśnie taki jest cel naszego ostatniego etapu nauczania. Najlepszy wgląd w intencję uzyskamy, studiując opowieści o zmaganiach innych czarowników, którzy starali się zrozumieć tę samą siłę. Wytłumaczył mi, że kiedy jego przodkowie zagłębiali się w przeszłość, zwracali szczególną uwagę na podstawowy, abstrakcyjny porządek swej wiedzy.

– W magii istnieje dwadzieścia jeden abstrakcyjnych wątków – kontynuował. – Wokół nich osnute są niezliczone magiczne opowieści o naszych poprzednikach, nagualach usiłujących pojąć ducha. Pora, byś zapoznał się z tymi abstrakcyjnymi wątkami i magicznymi historiami. Czekałem, aż przystąpi do opowiadania, on jednak zmienił temat i powrócił do objaśniania natury świadomości.

– Zaraz, zaraz – zaprotestowałem. – A co z magicznymi historiami? Nie zamierzasz mi ich opowiedzieć?

– Jasne, że zamierzam – odparł – ale to nie są żadne bajki. Trzeba się w nie zagłębić, a potem przemyśleć, przeżyć na nowo, że się tak wyrażę. Zapadła długa cisza. Pomyślałem, że muszę być ostrożny. Bałem się, że jeśli będę znowu nalegał, by opowiedział mi te historie, wezmę na siebie coś, czego mogę później żałować. Ostatecznie ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem.

– Zacznijmy w końcu – powiedziałem cicho. Don Juan musiał widzieć moje rozterki jak na dłoni, bo na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. Wstał i dał mi znak, bym poszedł za nim. Było późne popołudnie. Siedzieliśmy na dnie wąwozu, na suchych jak pieprz skałach. Niebo było ciemne i zachmurzone. Prawie czarne deszczowe chmury zwieszały się nisko nad wschodnimi szczytami. Tymczasem na południu obłoki przesuwały się wysoko, sprawiając wrażenie, że zaczyna się przejaśniać. Wcześniej tego dnia obficie padało – wyglądało na to, że deszcz czai się gdzieś w ukryciu. Chociaż panował dotkliwy chłód, mnie było ciepło. Ściskając otrzymany od don Juana okruch skały, zdałem sobie sprawę, że przywykłem już do tego, iż nie marznę mimo prawie zimowej pogody. Nigdy nie mogłem pojąć, jak się to dzieje. Kiedy tylko robiło mi się bardzo zimno, don Juan dawał mi do potrzymania gałąź czy kamień albo kładł mi pod koszulę, na mostku, pęk liści. To mi wystarczało do rozgrzania się. Daremnie usiłowałem samodzielnie uzyskać taki sam efekt. Don Juan powiedział, że ogrzewają mnie nie tyle jego poczynania, ile jego wewnętrzne milczenie – gałęzie, kamienie i liście miały tylko przykuć moją uwagę. Wspinaliśmy się szybko stromym zachodnim zboczem góry, aż dotarliśmy do skalnego występu na szczycie. Znajdowaliśmy się u podnóża wyższego pasma gór. Widzieliśmy mgłę płynącą na południe leżącej pod nami doliny. Zdawało się, że wiszące nisko chmury również ześlizgują się z czarnozielonych, wysokich zachodnich wierzchołków, prosto na nas. Po deszczu, pod ciemnym, pochmurnym niebem miało się wrażenie, że rozpościerającą się na południe i wschód dolinę i otaczające ją góry przykrywa płaszcz czarnozielonej ciszy.

– To idealne miejsce na rozmowę – powiedział don Juan, siadając na kamiennej podłodze ledwie widocznej płytkiej pieczary. Siedząc ramię przy ramieniu, doskonale się tam mieściliśmy: głowami prawie dotykaliśmy stropu, a nasze plecy gładko wpasowały się w krzywiznę ściany. Wydawało się, że pieczarę wyżłobiono dla dwóch osób naszego wzrostu. Zwróciłem także uwagę na jej inną szczególną właściwość: kiedy stałem na skalnym występie, widziałem całą dolinę i pasma gór rozciągające się na wschód i południe, ale gdy usiadłem, otaczały mnie skały. A przecież dno jamy leżało na tym samym poziomie, co płaska półka skalna. Miałem właśnie zwrócić uwagę na ten dziwny efekt, ale don Juan mnie uprzedził.

– To nie jest naturalna ,jaskinia – powiedział. – Występ skalny przebiega skośnie, ale kąt nachylenia jest niedostrzegalny dla oka.

– Kto ją wykuł, don Juanie? – Starożytni czarownicy, być może: przed tysiącami lat. Jedną z dziwnych cech tej jaskini jest to, że zwierzęta, owady, a nawet ludzie trzymają się od niej z daleka. Wygląda na to, że ówcześni czarownicy nasycili ją złowrogimi ładunkami, powodującymi, że wszystkie żywe istoty źle się tu czują. Zdziwiło mnie, że nie mając ku temu wyraźnego powodu, czuję się bezpieczny i szczęśliwy. Przenikało mnie mrowiące, fizyczne zadowolenie. Nigdy dotąd nie czułem tak miłego, rozkosznego łaskotania w żołądku. – Ja nie czuję się źle – skomentowałem moje wrażenia

– I ja także – powiedział. – Może to tylko oznaczać, że temperamentem nie różnimy się wiele od starożytnych czarowników. Niezmiernie mnie to martwi. Obawiałem się zagłębiać w to zagadnienie, czekałem więc, kiedy don Juan zacznie mówić dalej.

– Pierwsza historia, ,jaką chcę ci opowiedzieć, nosi tytuł "Przejawy ducha" – odezwał się. – Nie daj się jednak zwieść temu określeniu. Jest to zaledwie pierwszy z wielu wątków: ten, wokół którego osnuta jest pierws2a magiczna historia. Ten abstrakcyjny wątek to opowieść sama w sobie. Mówi ona, że żył sobie kiedyś człowiek, zwyczajny, niczym nie wyróżniający się śmiertelnik. Tak jak wszystko inne, był naczyniem dla ducha. Dzięki temu był częścią ducha, częścią abstrakcji. Nie wiedział jednak o tym. Był tak zajęty światem, że brakło mu czasu i chęci do zbadania tych spraw. Duch bezskutecznie starał się ujawnić człowiekowi swoją z nim więź Używając wewnętrznego głosu, wyjawił swoje tajemnice, ale człowiek nie potrafił pojąć tego objawienia. Naturalnie, słyszał wewnętrzny głos, uznał jednak, że są to jego własne uczucia i myśli. Chcąc wyrwać go z uśpienia, duch dał człowiekowi trzy znaki, trzy następujące po sobie przejawy. W cielesnej formie ukazał się na jego drodze, tak jawnie, jak to było możliwe. Człowiek jednak był tak pochłonięty własnymi sprawami, że niczego nie zauważył.

Don Juan przerwał i spojrzał na mnie, jak zawsze, kiedy czekał na moje pytania i komentarze. Nie miałem nic do powiedzenia. Nie rozumiałem, do czego zmierza.

– Opowiedziałem ci pierwszy abstrakcyjny wątek – powiedział wreszcie. – Jedno tylko muszę dodać: ponieważ człowiek nie chciał nic zrozumieć, duch musiał uciec się do podstępu. W ten sposób fortel stał się istotą drogi czarowników. Ale to już inna historia. Don Juan wyjaśnił mi, że czarownicy uważali ten wątek za pierwowzór zdarzeń, powtarzający się wzorzec, pojawiający się za każdym razem, kiedy intencja wskazywała na jakieś istotne zjawisko. Abstrakcyjne wątki były zatem pierwowzorami całych ciągów wydarzeń. Stwierdził, że z niejasnych przyczyn wszystkie szczegóły każdego abstrakcyjnego wątku stawały się udziałem każdego z przyszłych nagualów. Dodał, że zawsze starał się wspomóc intencję i umożliwić mi doświadczenie wszystkich abstrakcyjnych wątków magii, tak samo, jak robił to jego dobroczyńca, nagual Julian, i jak wszyscy jego poprzednicy postępowali ze swoimi uczniami. Ten sam proces, doprowadzający każdego przyszłego naguala do spotkania z abstrakcyjnymi wątkami, tworzył osnute wokół nich historie, w których uwzględnione były szczegóły osobowości ucznia i okoliczności, w jakich się znalazł. Potem don Juan powiedział, że ja mam własną historię dotyczącą, na przykład, przejawów ducha, on ma swoją, tak samo jego dobroczyńca, jego poprzednik i tak dalej.

– Jaka jest moja opowieść o przejawach ducha? – spytałem zaskoczony

– Nie ma takiego wojownika, który byłby bardziej od ciebie świadomy swoich historii – odrzekł. – W końcu to ty spisujesz od tylu już lat. Nie zauważyłeś ich abstrakcyjnych rdzeni, bo ,jesteś człowiekiem praktycznym. Wszystko, co robisz, sprawia, że twój pragmatyzm jest jeszcze większy. Chociaż przerabiałeś ,je aż do znudzenia, nie zauważyłeś tkwiących w nich abstrakcyjnych wątków. Z tego powodu sądzisz, że wszystkie moje poczynania są częstokroć dziwacznym, ale praktycznym działaniem: uczeniem magii opornego i na ogół głupiego praktykanta. Dopóki będziesz to widział w ten sposób, abstrakcyjne wątki będą ci się wymykać.

– Wybacz, don Juanie – odezwałem się – ale mam już mętlik w głowie. Co właściwie chcesz powiedzieć?

– Usiłuję wprowadzić cię w zagadnienie magicznych historii – odparł. – Nigdy nie poruszałem tego tematu, gdyż tradycyjnie pozostawia się go w ukryciu. Jest to ostatnie dzieło ducha. Powiada się, że przyswojenie sobie przez ucznia abstrakcyjnego wątku jest jak położenie kamienia wieńczącego piramidę Zaczęło się ściemniać, wyglądało na to, że znowu będzie padać. Martwiło mnie, że jeśli podczas deszczu powieje wschodni wiatr, przemokniemy w tej jaskini do suchej nitki. Byłem pewien, że don Juan zdaje sobie z tego sprawę, ale jemu najwidoczniej było to obojętne.

– Nie będzie padać aż do rana – powiedział. Dosłownie podskoczyłem, kiedy usłyszałem, że udziela odpowiedzi moim myślom. Uderzyłem głową w strop pieczary, co było bardziej głośne niż bolesne. Don Juan śmiał się głośno, trzymając się pod boki. Po chwili głowa naprawdę mnie rozbolała i musiałem ją pomasować. – Patrząc na ciebie, można się uśmiać do łez. Mój dobroczyńca miał zapewne taką samą zabawę ze mną – stwierdził don Juan i zaczął się znowu śmiać. Przez kilka minut siedzieliśmy spokojnie. Zapadła złowróżbna cisza. Zdawało mi się, że słyszę szmer obłoków, spływających na nas z wysokich gór. Potem zrozumiałem, że jest to cichy powiew wiatru. Z miejsca, w którym siedziałem, brzmiało to jak szept

. – Miałem niewiarygodne szczęście pobierać nauki u dwcich nagualów. – Głos don Juana oderwał mnie od wsłuchiwania się w hipnotyzujący szum wiatru. – Jednym z nich był, oczywiście, mój dobroczyńca, nagual Julian, a drugim jego dobrodziej, nagual Elias. Pod tym względem byłem wyjątkiem.

– Co w tym było szczególnego? – spytałem.

– Przez całe pokolenia nagualowie zaczynali szukać uczniów wiele lat po tym, kiedy ich właśni nauczyciele odeszli z tego świata – wyjaśnił don Juan. – Mój dobroczyńca postąpił inaczej. Zostałem uczniem naguala Juliana na osiem lat przed odejściem ze świata jego dobroczyńcy. Udzielono mi ośmioletniej łaski. Nie mogłem lepiej trafić: dano mi szansę uczenia się od dwóch ludzi o przeciwstawnych temperamentach i odmiennych poglądach. Można powiedzieć, że byłem pod opieką stanowczego ojca i władczego dziadka. W takich zapasach zawsze wygrywa dziadek. Należałoby więc powiedzieć, że zostałem ukształtowany przez nauki naguala Eliasa. Byłem do niego podobny nie tylko z usposobienia, ale i z wyglądu. To on dał mi ostatni szlif. Jednak większość pracy, jaka była potrzebna, by przekształcić mnie z żałosnej istoty w wojownika bez skazy, wykonał mój dobroczyńca, nagual Julian.

– Jak wyglądał nagual Julian? – zapytałem.

– Czy wiesz, że do dzisiaj trudno mi go sobie wyobrazić? – odpowiedział don Juan. – Wiem, że zabrzmi to absurdalnie, ale stosownie do potrzeb i okoliczności był młody lub stary, przystojny albo nieciekawy, słaby i zniewieściały bądź mocny i męski, gruby lub szczupły, średniego wzrostu albo bardzo niski.

– To znaczy, że był aktorem, grającym przy użyciu rekwizytów różne role?

– Nie było żadnych rekwizytów, a on nie był zwyczajnym aktorem. To znaczy, oczywiście, był urodzonym aktorem, ale to całkiem inna sprawa. Chodzi o to, że potrafił przemieniać się i wcielać we wszystkie te osoby. Wielki talent aktorski umożliwiał mu odtwarzanie najdrobniejszych szczegółów zachowania określonej osoby, które decydowały o jej realności. Można powiedzieć, że zmiana postaci była dla niego tak prosta, ,jak dla ciebie zmiana ubrań. Skwapliwie poprosiłem don Juana, by opowiedział coś więcej o przemianach swojego dobroczyńcy. Odrzekł, że ktoś nauczył naguala Juliana dokonywania tych transformacji, jednak, zagłębiając się w to zagadnienie, odbieglibyśmy zbyt daleko od tematu.

– Jak wyglądał nagual Julian, kiedy się nie przemieniał`? – spytałem.

– Powiedzmy, że nim został nagualem, był wysoki i barczysty – odrzekł don Juan. – Miał grube, czarne falujące włosy, długi prosty nos, mocne, duże i białe zęby, owalną twarz o masywnej szczęce i błyszczące, ciemnobrązowe oczy. Miał około pięciu stóp i ośmiu cali wzrostu. Odcieniem skóry nie przypominał Indian ani śniadych Meksykanów. Nie był jednak biały, jak Amerykanie. Prawdę mówiąc, miał cerę niepodobną do żadnej innej, zwłaszcza w późniejszych latach, kiedy jego skóra nieustannie zmieniała zabarwienie: od ciemnej, przez bardzo jasną, z powrotem do ciemnej. Kiedy go poznałem, był lekko śniadym starszym mężczyzną, który z czasem przemienił się w młodego człowieka o jasnej karnacji, o jakieś kilka lat starszego ode mnie dwudziestolatka. Jego zewnętrzne transformacje były zadziwiające, to prawda, ale towarzyszące im zmiany nastroju i zachowania zdumiewały jeszcze bardziej. Na przykład, jako gruby młody człowiek był zmysłowy i rubaszny. Kiedy był chudym starcem, stawał się mściwy i małostkowy. W roli starszego grubego mężczyzny był największym idiotą, jakiego świat widział.

– Czy kiedykolwiek był sobą'? – zapytałem.

– Nie w ten sposób, w jaki ja jestem sobą – odrzekł don Juan. – Przemiany mnie nie interesują, więc jestem ciągle taki sam. On jednak w ogóle nie był do mnie podobny. Don Juan spojrzał na mnie, jakby szacując moje wewnętrzne siły. Uśmiechnął się, pokręcił głową i wybuchnął głośnym śmiechem.

– Co cię tak ubawiło, don Juanie? – Prawda jest taka, że jesteś wciąż zbyt sztywny i pruderyjny, by docenić w pełni istotę przemian mego dobroczyńcy i ich znaczenie. Mam tylko nadzieję, że kiedy ci o nich opowiem, nie staną się twoją chorobliwą obsesją.

Z niewiadomych przyczyn poczułem zakłopotanie. Musiałem zmienić przedmiot rozmowy.

– Dlaczego nagualów nazywa się "dobroczyńcami", a nie, zwyczajnie, nauczycielami? – spytałem pośpiesznie. – Zwracanie się do nich w ten sposób jest ukłonem ze strony uczniów – odrzekł don Juan.

– Nagual wzbudza w swych podopiecznych wszechogarniające uczucie wdzięczności. W końcu to właśnie on kształtuje ich i prowadzi przez niewyobrażalne krainy. Oświadczyłem, że dla mnie nauczanie jest najważniejszą i najbardziej altruistyczną czynnością, jaką można wykonać dla dobra drugiej osoby.

– Dla ciebie nauczanie jest rozmową o wzorcach – odparł don Juan. – Czarownicy uważają, że nauką jest to, co nagual robi dla swoich wychowanków. Steruje on przepływem najważniejszej z sił wszechświata, intencji, która zmienia kształt i porządek rzeczy bądź pozostawia je bez zmiany. Nagual planuje skutki oddziaływania intencji na jego uczniów, a potem kieruje ich przebiegiem. Tylko dzięki nagualowi, kształtującemu intencję, uczniowie mogą doznać uczucia grozy i objawienia. Bez jego pośrednictwa, zamiast ruszyć w magiczną i odkrywczą podróż, uczyliby się tylko kupczenia: stawaliby się znachorami, czarownikami, wróżbitami, szarlatanami lub kimś podobnym.

– Wyjaśnij mi, czym jest intencja – poprosiłem. – Intencję można poznać tylko w jeden sposób: bezpośrednio, poprzez czynną więź łączącą intencję z wszystkimi świadomymi istotami – odrzekł. – Czarownicy nazywają intencję tym, co nieopisane, duchem, abstrakcją, nagualem. Ja najchętniej używałbym nazwy nagual, ale ta pokrywa się z imieniem przewodnika, dobroczyńcy, także zwanego nagualem, wobec tego wolę nazywać ją duchem, intencją, abstrakcją. Don Juan przerwał nagle i polecił, bym w spokoju przemyślał jego słowa. Było już bardzo ciemno. Cisza jaka zapadła, była tak głęboka, że zamiast uśpić mnie i ukoić, pobudziła. Nie potrafiłem zebrać myśli. Mimo że próbowałem się skoncentrować, myślałem o wszystkim tylko nie o opowiedzianej historii – aż w końcu zasnąłem.

 

 

2.     NIESKAZITELNOŚĆ NAGUALA ELIASA

 

 

Nie potrafię ocenić, jak długo spałem w tej jaskini. Ze snu wyrwał mnie głos don Juana, który powiedział, że pierwsza opowieść czarowników dotycząca przejawów ducha jest sprawozdaniem ze wzajemnych stosunków pomiędzy intencją a nagualem. Historia ta mówi, jak duch zakłada przynętę na naguala, przyszłego ucznia, i w jaki sposób nagual musi tę przynętę ocenić i zdecydować, czy połknie ją, czy odrzuci. W jaskini było bardzo ciemno i ciasno. Normalni w tak małym pomieszczeniu czułbym się przytłoczony, jednak pieczara koiła moje uczucia i odpędzała rozdrażnienie. Jej ukształtowanie sprawiało ponadto, że ściany pochłaniały dźwięk głosu don Juana. Don Juan tłumaczył, że każda czynność, jaką wykonuje czarownik, a zwłaszcza nagual, służy wzmocnieniu więzi z intencją albo też jest reakcją przez więź wywołaną. Czarownicy, a w szczególności nagualowie, musieli przeto czynnie i bez ustanku szukać oznak ducha. Takie przejawy zwano gestami ducha lub zwyczajnie – wskazówkami czy znakami. Opowiedział mi powtórnie historię, którą już kiedyś od niego słyszałem: opowieść o spotkaniu z jego dobroczyńcą, nagualem Julianem. Dwóch oszustów podstępnie nakłoniło don Juana do podjęcia pracy na położonej na uboczu hacjendzie. Jeden z nich, zarządca posiadłości, po prostu zatrzymał go siłą, zmieniając w niewolnika. Nie mając innego wyboru, zdesperowany don Juan uciekł. Gwałtowny zarządca puścił się za nim w pogoń. Dopadł go na polnej drodze, postrzelił w pierś i śmiertelnie rannego zostawił na pastwę losu. Don Juan leżał nieprzytomny na drodze. Stracił już tyle krwi, że był bliski śmierci, kiedy w pobliżu pojawił się nagual Julian. Dzięki swej wiedzy uzdrowiciela nagual Julian zatrzymał krwawienie, następnie zabrał nieprzytomnego don Juana do domu i pielęgnował go. Pierwszą wskazówką, jaką duch dał nagualowi Julianowi w związku z don Juanem, była mała trąba powietrzna, która pojawiła się na drodze kilka jardów od miejsca, gdzie leżał don Juan. Drugim znakiem była myśl, jaka przyszła mu do głowy tuż przed tym, nim usłyszał wystrzał: nadszedł czas, by znaleźć ucznia, młodego naguala. Po chwili duch dał mu trzecią wskazówkę: kiedy nagual Julian chciał się skryć, wpadł na uzbrojonego mężczyznę, zmuszając go do ucieczki i, być może, powstrzymując przed oddaniem do don Juana drugiego strzału. Zderzenie się z druga osobą było czymś, na co żaden czarownik, a co dopiero nagual, nie mógł sobie pozwolić. Nagual Julian natychmiast pojął, że oto nadarza się sposobność. Kiedy zobaczył don Juana, zrozumiał przyczynę przejawu ducha: oto leżał przed nim dwoisty człowiek, doskonały kandydat na ucznia. Poczułem nieodpartą potrzebę racjonalnego zrozumienia, czy czarownicy mogą opacznie zrozumieć dany im znak. Don Juan odpowiedział, że aczkolwiek moje pytanie jest z pozoru całkowicie uzasadnione, jednak podobnie jak większość moich pytań jest bezpodstawne, ponieważ zadałem je, opierając się na moich doświadczeniach w zwykłym, codziennym świecie. Jako takie, moje pytania dotyczyły zawsze sprawdzonych sposobów postępowania, poleceń do wykonania i formalnych reguł, nie miały się jednak nijak do założeń magii. Don Juan wy. tknął mi błąd, polegający na pomijaniu moich doświadczeń w świecie magii. Tłumaczyłem się, że nie potrafię w codziennym życiu korzystać z przeżyć w świecie magii, ponieważ tylko nieliczne z nich mają charakter ciągły. Bardzo rzadko, i to tylko w odmiennym stanie świadomości, byłem w stanie przypomnieć je sobie w całości. Na tym poziomie wzmożonej świadomości, jaki zwykle osiągałem, jedynym doświadczeniem łączącym teraźniejszość z przeszłością była nasza znajomość. Don Juan odrzekł krótko, że doskonale potrafiłbym, nadążyć za tokiem rozumowania czarowników, ponieważ zaznajomiłem się z jego założeniami w zwykły; stanie świadomości. Później dodał, nieco łagodniej, że wzmożona świadomość nie wyjawi mi swych tajemnic dopóki budowla magicznej wiedzy nie zostanie ukończona, po czym odpowiedział na moje: pytanie, czy czarownicy mogą omylić się w interpretacji znaków. Kiedy czarownicy oceniają otrzymaną wskazówkę, znają dokładnie jej znaczenie, nie mając pojęcia, skąd pochodzi ich wiedza. Jest to jeden z zadziwiających skutków działania więzi z intencją – czarownicy obdarzeni są zmysłem bezpośredniej wiedzy. Pewność, z jaką działają, zależy od siły i klarowności ich więzi z intencją. Mówił, że "przeczucia", jakie wszyscy czasem mamy powstają wskutek pobudzenia naszej więzi z intencją. Skoro czarownicy celowo dążą do zrozumienia i wzmocnienia tego połączenia, można powiedzieć, że przeczuwają nieomylnie i precyzyjnie. Odczytywanie znaków to dla nich chleb powszedni – do pomyłek może dojść wyłącznie wtedy, kiedy w grę wchodzą uczucia osobiste, przesłaniające więź łączącą czarownika z intencją. W innym wypadku jego bezpośrednia wiedza jest precyzyjna i zawsze przydatna. Przez pewien czas siedzieliśmy w milczeniu.

– Opowiem ci historię o nagualu Eliasie i przejawach ducha – odezwał się don Juan po chwili. – Duch objawia się czarownikowi, a zwłaszcza nagualowi, przy każdej okazji. Właściwie jest trochę inaczej: duch ukazuje się każdemu z tą samą intensywnością i konsekwencją, ale jedynie czarownicy, a w szczególności nagualowie, przywykli do odbierania tego rodzaju objawień. Historia rozpoczęła się, gdy pewnego dnia nagual Elias jechał konno do miasta. Kiedy przejeżdżał przez pole kukurydzy, jego koń spłoszył się nagle – zaledwie kilka cali nad kapeluszem czarownika przeleciał sokół. Nagual natychmiast zsiadł z konia i zaczął się rozglądać. Pomiędzy wysokimi suchymi łodygami kukurydzy ujrzał dziwnego młodego mężczyznę, którego elegancki garnitur nie pasował do otoczenia. Nagual Elias przywykł do widoku wieśniaków czy właścicieli ziemskich, ale nigdy nie widział, żeby ktoś ubrany tak szykownie przemierzał pole z widocznym brakiem poszanowania dla swego kosztownego stroju. Nagual przywiązał konia i poszedł za młodym człowiekiem. Uznał lot sokoła i wygląd mężczyzny za oczywiste, nie dające się zlekceważyć przejawy ducha. Kiedy podszedł bardzo blisko, zrozumiał, co się dzieje. Elegant gonił wieśniaczkę, biegnącą kilka jardów przed nim, wymykającą mu się i śmiejącą wraz z nim. Dla naguala Eliasa było jasne, jak wiele różni tych dwoje, baraszkujących pośród kukurydzy. Nie należeli do siebie. Nagual uznał, że mężczyzna jest synem właściciela ziemi, a kobieta służącą. Poczuł się zażenowany tą sytuacją i miał właśnie odwrócić się i odejść, kiedy sokół ponownie zniżył lot nad polem, raniąc młodego człowieka w czoło. Zaniepokoiło to tamtych dwoje tak, że zatrzymali się i spojrzeli w górę, próbując przewidzieć, czy ptak znowu zaatakuje. Nagual zauważył, że mężczyzna jest szczupły, przystojny i ma przykuwające uwagę niespokojne oczy. Kiedy obojgu młodym sprzykrzyło się wypatrywanie sokoła, powrócili do przerwanej zabawy. Mężczyzna zła pał kobietę, objął i delikatnie położył na ziemi. Nie próbował jednak się z nią kochać, rozebrał się i zaczął przeć nią nago paradować. Wieśniaczka nie wyglądała na zażenowaną czy prze straszoną – nie spuściła wzroku ani nie krzyknęła. Chichotała, zahipnotyzowana przez tańczącego wokół niej niczym satyr, robiącego sprośne gesty i śmiejącego się nagiego mężczyznę. Ten widok tak ją zniewolił, że wy dała z siebie dziki okrzyk, wstała i rzuciła się w objęcia mężczyzny. Nagual Elias – jak opowiadał niegdyś don Juanowi – był oszołomiony tymi znakami od ducha. Było oczywiste że mężczyzna jest szalony. Nikt zdrowy na...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin