Sanders Glenda - Upojne noce.pdf

(671 KB) Pobierz
40779811 UNPDF
GLENDA SANDERS
UPOJNE NOCE
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
40779811.001.png
ROZDZIAŁ
1
Stephen Dumont doszedł do wniosku, że lekarze
to idioci. Idioci ze skłonnością do niedorzecznych
eufemizmów. „Pewna niedogodność" to ich zdaniem
coś, co normalnie nazywa się „ból". Natomiast „chwi­
lowe unieruchomienie" oznacza, że staw kolanowy
pacjenta potrafi się zginać mniej więcej tak jak betono­
wy słup.
Stękając z wysiłku, Stephen oparł się na lasce
i wstał. Z chwilą gdy opuścił apartament, przysiadał
już trzy razy. Zrobił ostrożnie jeden krok. Z zaciś­
niętych warg wyrwało mu się przekleństwo. Poczuł
w udzie ostry ból, jakby je ktoś dźgnął sztyletem.
Zatopił w miękkim dywanie koniec swej wymyślnej
laseczki, przygotowując się do następnego kroku
- on, mężczyzna, który znakomicie jeździł na nar­
tach i na łyżwach.
Lekarz, matka i siostry radzili mu, by przez kilka
dni stale miał w pobliżu wózek inwalidzki i nie
forsował nogi. Stephen nie zamierzał więcej patrzeć na
wózek, do którego był przykuty przez ostatnie sześć
tygodni, gdy miał nogę w gipsie. Polecił, by od­
stawiono go do schowka; niech sobie czeka na następ­
nego pechowego narciarza, który przegra współzawo­
dnictwo z siłą ciążenia.
6 • UPOJNE NOCE
Przez sześć tygodni planował sobie, jak to będzie,
gdy zdejmą mu gips: wstanie i natychmiast pomaszeru­
je, jakby nigdy nie zdarzył mu się wypadek. Teraz ból
zmusił go do pogodzenia się z nieprzyjemną prawdą, że
niezbyt szybko powróci do zdrowia i być może nigdy
nie odzyska dawnej formy. Mając sztywną nogę, nie
będzie poruszał się ze zwinnością godną mistrza Kana­
dy w biegu zjazdowym. Jeśli dopisze mu szczęście,
będzie mógł chodzić bez laski. Jeśli dopisze mu szczęś­
cie naprawdę duże - może nie będzie utykał.
A gdyby zdarzył się cud, pewnego dnia mógłby
jeździć na nartach w połowie tak dobrze, jak jeździł
przed wypadkiem na stoku.
Stoku? - pomyślał gorzko. Stephen Dumont, syn
medalisty olimpijskiego Jean-Pierre'a Dumonta, sam
zdobywca tytułu mistrza Kanady w biegu zjazdowym,
upadł i poleciał w dół na oślej łączce, potrącony przez
początkującą piętnastoletnią narciarkę.
Krissy Crestwell zalewała się łzami, gdy Stephena
ładowano do karetki. Potem posłała mu liścik z ży­
czeniami szybkiego powrotu do zdrowia oraz plu­
szowego misia, który miał na nodze mały plastiko­
wy gips.
Jednak powrót do zdrowia nie był szybki. Ostatnie
sześć tygodni to najdłuższy okres w jego życiu. Począt­
kowo dużo czytał, aż oczy buntowały się, patrząc na
zadrukowane strony. Potem oglądał telewizję, ale
stwierdził, że to ogłupiające zajęcie. Wreszcie uprosił,
by pozwolono mu robić w pensjonacie coś pożytecz­
nego. Zaczął brać nocne dyżury w recepcji albo ślęczał
nad stertą faktur czy nad księgami rachunkowymi
stoiska ze specjalistycznym sprzętem sportowym.
Nie uważał się jednak za osobę pożyteczną. Naras­
tał w nim bunt i złość. Cała ta krzątanina przypomina-
 
UPOJNE NOCE » 7
ła mu o wszystkich rzeczach, których nie był w stanie
robić. Jego obowiązki spadły teraz na barki pozo­
stałych przepracowanych członków rodziny. Stephe­
nowi wyrzuty sumienia dokuczały równie dotkliwie,
jak ból fizyczny.
Dzień wyzwolenia. Wydawało mu się, że gdy tylko
nadejdzie, będzie mógł wstać, pomaszerować i zupeł­
nie zapomnieć o wypadku. Spodziewał się niewielkich
trudności w chodzeniu, a nie okropnych tortur przy
każdym kroku i zupełnie sztywnego kolana. Zrezyg­
nowany pokuśtykał do jadalni i usiadł przy prze­
znaczonym dla właścicieli stole.
W pensjonacie Dumont poniedziałkowy wieczór
był wieczorem rodzinnym. Zespół muzyczny, który
grywał zwykle do tańca, miał wolne i rodzina Dumon-
tów wypełniała pustkę swoimi występami, które goście
hotelowi uznawali za atrakcyjne i nawet byli do nich
przywiązani.
Trzydzieści pięć lat temu pojawiła się tu prześliczna
studentka konserwatorium, Marguerite Page. Ubiega­
ła się o pracę pianistki w hotelowej restauracji. Dostała
tę pracę, ale podbiła również serce właściciela, Jean-
-Pierre'a Dumonta. Zdjęcia z ich ślubu obiegły cały
świat. W latach pięćdziesiątych była to kolejna wersja
bajki o Kopciuszku: Jean-Pierre Dumont, mistrz olim­
pijski, przedsiębiorca i znany playboy, zdecydował się
jako czterdziestoletni mężczyzna poślubić kobietę nie­
mal dwa razy młodszą.
Teraz, gdy na świecie oprócz trojga dzieci była już
dwójka wnuków, Marguerite Page Dumont nadal
grywała na fortepianie w poniedziałkowe wieczory.
Razem z nią występowały córki. Choć nie uważano
ich za specjalnie utalentowane, Claire i Brigitte wy­
kazywały pewne uzdolnienia estradowe.
8 • UPOJNE NOCE
A prawda jest taka, myślał ponuro Stephen, że moje
siostry to bezwstydne komediantki, gotowe bez żenady
popisywać się przed oczarowaną publicznością. Ste­
phen ciągle się dziwił, że potrafią wykonywać scenki
kabaretowe, które obmyślały sobie przez lata. A jeszcze
bardziej zdumiewające było to, że turystów to bawiło.
Wieczory rodzinne w pensjonacie Dumont stały
się ulubioną rozrywką w okolicach jeziora Louise.
W poniedziałki jadalnia była zawsze nabita, także
poza sezonem. Nawet miejscowi wpadali na kolację
tylko po to, by zobaczyć, co tym razem pokażą
Dumontówny. Czasami, przy specjalnych okazjach,
Jean-Pierre wchodził na scenę i stepował razem z có­
rkami. Choć przekroczył siedemdziesiątkę, miał
wdzięk i sprawność sportowca. Przed każdym zejściem
ze sceny nie omieszkał pocałować żony w policzek.
Gdyby ojciec nie wyjechał właśnie z miasta, Stephen
wybłagałby zwolnienie z wieczoru rodzinnego i został
w swoim apartamencie, lecząc się z depresji. Najpraw­
dopodobniej oddałbym przysługę pozostałym człon­
kom rodziny, gdybym nie przyszedł do jadalni, myślał
ponuro. Był w zbyt podłym nastroju na rodzinne
błazenady. Jean-Pierre jednak wyjechał, zatem Ste­
phen czuł się zobowiązany do zastąpienia go przy
rodzinnym stole.
Pochwycił wzrok kelnera i polecił mu bezgłośnie, by
przyniósł butelkę wina. Skoro ma już tu siedzieć,
znosić wygłupy sióstr i zastanawiać się, jak dalece są
gotowe się skompromitować, odrobina alkoholu nie
zaszkodzi.
- Wyglądasz smutno, wujku Stephenie.
Spojrzał na dziesięcioletnią Jennifer, która położyła
mu rękę na ramieniu gestem wyrażającym pocieszenie,
choć, być może, uczyniła to mimowolnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin