Kurs Quenya Wstęp.doc

(291 KB) Pobierz

Wstęp

 

 

Najpopularniejszym z języków stworzonych przez brytyjskiego pisarza i filologa J. R. R. Tolkiena (1892-1973) była zawsze quenya. Zdaje się ona być także najbardziej rozwiniętym z opracowanych przez niego języków. Właściwie tylko dwa z nich - quenya i sindarin - są na tyle kompletne, by dało się w nich z pewną łatwością pisać teksty bez większego odnoszenia się do własnej inwencji. Do niedawna o sindarinie niewiele było wiadomo, a jego skomplikowana fonologia może łatwo zniechęcić uczących się, szczególnie tych bez przygotowania lingwistycznego. Osobom, które chcą poznawać językową twórczość Tolkiena polecałbym zdecydowanie rozpoczęcie od quenyi. Jej znajomość ułatwi dalszą naukę innych języków, również sindarinu, ponieważ quenya jest jedynie jedną z gałęzi rodziny języków elfickich. Języki Elfów nie są niezależnymi bytami, lecz wyewoluowały ze wspólnego prajęzyka. W wielu aspektach quenya pozostała najbliżej tej pierwotnej wersji.

W rzeczywistości (a w przeciwieństwie do realiów fikcyjnego świata), Tolkien wiedział dobrze jaki styl chciał osiągnąć i po stworzeniu zarysu "praelfickiego" sprytnie zaplanował zmiany dźwięków, które doprowadziły do powstania języka o zamierzonym charakterze: quenya była skutkiem jego młodzieńczego zamiłowania do fińskiego. Tolkien był, według jego własnych słów, "oszołomiony" brzmieniem i stylem tego języka, gdy go po raz pierwszy odkrył (Listy J. R. R. Tolkiena s. 320). Należy jednak podkreślić, że fiński był jedynie inspiracją. Quenya nie jest w żadnym przypadku zmodyfikowanym fińskim, tylko kilka słów z jej leksykonu wykazuje jakiekolwiek podobieństwo do swoich fińskich odpowiedników (Patrz tekst Harriego Peräli pod adresem http://www.sci.fi/~alboin/finn_que.htm. Autor sam jest Finem. [Polska wersja artykułu pojawiła się w magazynie "Simbelmynë" #16]. Tolkien wspominał także o inspiracjach greckich i łacińskich, a my możemy do tej listy dodać również hiszpański.

Fikcyjną, albo "wewnętrzną" historię quenyi streściłem w artykule na mojej stronie Ardalambion (www.Ardalambion.com/quenya.htm, polska wersja pod adresem http://moko.lodz.tpsa.pl/bez/Tolkien/Arda/quenya.html), nie ma więc potrzeby powtarzać jej tutaj. Bardzo krótko: w legendarium Tolkiena quenya była językiem Elfów, mieszkających w Valinorze na Najdalszym Zachodzie. Jako że mówiono nią w Błogosławionym Królestwie, była najszlachetniejszym językiem świata. Później jeden ze szczepów Elfów, Noldor, wyruszyli na wygnanie do Śródziemia niosąc ze sobą język quenejski. W Śródziemiu szybko wyszedł on z codziennego użytku, ale wśród Noldor zachował się jako mowa ceremonialna, tak też znany był śmiertelnikom w późniejszych wiekach. Stąd mamy we Władcy Pierścieni słynne pozdrowienie Froda: elen síla lúmenn' omentielvo, "gwiazda błyszczy nad godziną naszego spotkania", kiedy wraz z towarzyszami napotyka Elfów (a Elfowie są zachwyceni, że spotkali kogoś "uczonego w Starodawnej Mowie"). Jeśli ktoś poznaje quenyę by lepiej zagłębić się w świat tolkienowskiej fikcji zapewne najlepiej wczuwać się w rolę uczącego się śmiertelnika ze Śródziemia z Trzeciej Ery, okresu opisanego we Władcy Pierścieni. (Wczuwanie się w rolę Elfa z Valinorze w Pierwszej Erze może być zbyt ambitne). Ten kurs - zgodnie z założeniem - uczy odmiany "późnowygnańczej", z Trzeciej Ery. Jest to odmiana przedstawiona we Władcy Pierścieni, której najważniejszym przykładem jest Lament Galadrieli (Namárië).

Wielu entuzjastów stworzyło ograniczony, lecz wciąż powiększający się zasób literatury quenejskiej, szczególnie od czasu udostępnienia znacznej ilości słownictwa wraz z wydaniem The Lost Road w 1987 r., piętnaście lat po śmierci Tolkiena. Dzięki temu oraz piętnastu pozostałym książkom z materiałami o Śródziemiu, które Christopher Tolkien zredagował na podstawie pozostałych po ojcu zapisków, wiemy teraz o wiele więcej o tolkienowskich językach niż wiadomo było za życia ich twórcy. Z pewnością nie możemy wciąż zabrać się do tłumaczenia Szekspira na quenyę, ale znamy kilka tysięcy słów i ogólny zarys zaplanowanej przez Tolkiena gramatyki. Mimo to nie da się na podstawie tych materiałów płynnie posługiwać quenyą, niezależnie od tego, jak solidnie będziemy się jej uczyć. Jest natomiast możliwe pisanie dłuższych tekstów w quenyi, jeśli wymija się luki w naszej wiedzy. Możemy mieć nadzieję, że te luki (szczególnie te dotyczące gramatyki) zostaną wypełnione nowymi publikacjami. W przyszłości być może uda nam się rozwinąć quenyę w bardziej "użytkowy" język. Musimy jednak rozpocząć od wchłonięcia informacji z dostępnych nam materiałów samego Tolkiena.

Wielu ludzi domagało się prawdziwego kursu czy lekcji, z ćwiczeniami i wszystkimi materiałami, które pozwoliłyby z pewną łatwością uczyć się quenyi. Jedna taka próba już istnieje: Basic Quenya Nancy Martsch. Była to bardzo dobra praca i autorce nie można zarzucić niczego w związku z faktem, że po jej napisaniu wydano materiały ukazujące pewne jej wady. Wielu ludzi pragnęłoby więc bardziej aktualnego kursu i nieraz sugerowano, że powinienem coś takiego napisać. Oczywiście miło jest być nazywanym "ekspertem" od lingwistyki tolkienowskiej, choć powiedziałbym, że trudno jest być nim w takiej dziedzinie. Jednak miałam okazję spędzić dużo czasu na badaniu tego tematu (zacząłem dalej jak dziesięć lat temu) i uważam za swój obowiązek zapisywanie i przekazywanie tego, do czego doszedłem. Tak w końcu zabrałem się do napisania tego przeznaczonego dla początkujących kursu. (To w jakże wygodny sposób pozwala mi wypełniać bezkrytyczne, otwarte umysły adeptów moimi interpretacjami quenejskiej gramatyki, które to interpretacje uznaję za najlepsze i najtrafniejsze. Ha ha ha.) Ten kurs nie stara się jednak udawać tradycyjnych lekcji z długimi dialogami itp., które mogłyby pomóc uczącym się uzyskać "podstawową znajomość" w różnych codziennych sytuacjach. Byłoby to bezsensowne w przypadku "języka artystycznego" jakim jest quenya, którego używać należy raczej do wypracowanej poezji i prozy, a nie do zwyczajnych pogawędek. Te lekcje mają formę serii esejów na temat różnych aspektów quenejskiej gramatyki, rozważających i analizujących dostępne informacje aby zrekonstruować zamiary Tolkiena, z dodatkiem ćwiczeń.

Po co uczyć się quenyi? Oczywiście nie dlatego, że wybieramy się na wakacje do Valinoru i chcemy móc porozumiewać się z tubylcami. Niektórzy mogą poznawać ten język, by lepiej odczuć ducha twórczości Tolkiena. On sam mówił o tym, co:

 

(...) według mnie stanowi podstawowy fakt związany z moim dziełem, a mianowicie, że jest ono jednolite i powstało z pobudek czysto lingwistycznych. (...)Nie jest to jednak "hobby" w znaczeniu czegoś zupełnie odmiennego od pracy, podejmowanego dla odpoczynku. Podstawą jest wymyślenie języków. To "opowieści" powstały, by stworzyć świat dla tych języków. Dla mnie najpierw powstaje imię, potem opowieść. Wolałbym pisać po "elficku". Oczywiście jednak takie dzieło, jak Władca Pierścieni, zostało zredagowane i pozostało w nim tylko tyle "języka", ile moim zdaniem mogliby strawić czytelnicy. (Teraz okazuje się, że sporo z nich chciałoby go więcej.) (...) Dla mnie jest to w każdym razie w dużym stopniu esej o "estetyce lingwistycznej", jak czasami odpowiadam ludziom pytającym mnie "o czym to jest". (Listy J. R. R. Tolkiena s. 328)

 

W świetle tak wyraźniej wypowiedzi samego autora nie sposób pogardzać studiowaniem wymyślonych języków jako rodzajem głupiego młodzieńczego eskapizmu. Należy je uznać za istotną część badania utworów Tolkiena, czy w zasadzie całego jego dorobku. Języki stworzone przez Tolkiena są częścią jego prac jako filologa, nie mniej ważną niż teksty dotyczące istniejących języków takich jak anglosaski. Należy zauważyć, że nie nazywał od swojej "czysto lingwistycznej" pracy hobby. Quenyę i inne języki można by równie dobrze nazwać dziełami sztuki, ale niezależnie od wybranego określenia, sprowadza się to do jednego: Tolkien nie był jedynie językoznawcą deskryptywnym, biernie badających i rozważającym istniejące języki - był również językoznawcą kreatywnym.

Oczywiście znajomość quenyi czy sindarinu nie jest konieczna, by wypowiadać się mądrze na temat utworów Tolkiena. Jednak wielu krytyków i badaczy karygodnie zaniedbało istotną rolę wymyślonych języków i nie było zdolnych poważnie potraktować nawet tak jednoznacznych stwierdzeń, jak to powyższe. By w pełni docenić zakres i bogactwo tolkienowskiej językowej subkreacji należy zacząć aktywnie badać ją dla niej samej. Ona sama powinna bowiem wzbudzać zainteresowanie. Kilka lat temu uznany badacz Tolkiena Tom Shippey stwierdził:

 

(...) oczywistym jest, że języki Tolkiena zostały stworzone przez jednego z najbardziej utalentowanych filologów wszechczasów, musi być więc w nich coś interesującego. Sądzę, że znajduje się w nich wiele jego zawodowej wiedzy i przemyśleń. (...) Nieraz zauważałem, że w tolkienowskich tekstach zawiera się wiele cennych obserwacji i tego, to Tolkien sam myślał o prawdziwej filologii. Nie byłbym więc zaskoczony, gdyby i w jego wymyślonych językach kryły się takie cenne obserwacje. Coś może się z nich wyłonić. [Z wywiadu przeprowadzonego na sympozjum Ardy w Oslo, 3-5 kwietnia 1987, opublikowanego w magazynie Angerthas, numer 31.]

 

Nawet jeśli ktoś nie wierzy, że ze struktury tolkienowskich języków można wydobyć wielkie filologiczne odkrycia, nie wiem dlaczego ich dogłębne badanie miałoby być eskapizmem czy głupią rozrywką dla ludzi zbyt leniwych, by zająć się czymś poważnym. Tolkien upodobnił swoje języki do muzyki. Jego biograf Humphrey Carpenter zauważył: "Gdyby interesował się on muzyką prawdopodobnie komponowałby melodie. Dlaczego więc nie miałby stworzyć osobistego systemu słów za wzór prywatnej symfonii?" Można więc studiować rozwijane z taką dbałością przez Tolkiena języki tak, jak studiuje się symfonię: dzieło składające się z wielu powiązanych ze sobą części tworzących razem coś pięknego. Jednak symfonia jest czymś ustalonym, podczas gdy język można nieustannie układać w nowe poetyckie i prozaiczne teksty, przy czym nie traci on nic ze swojej natury i charakteru. Jedną z zalet quenyi jest to, że możemy w niej komponować własną językową "muzykę" jedynie przez stosowanie zasad stworzonych przez Tolkiena. Zatem porównanie Carpentera jest zbyt ograniczone - Tolkien nie tylko stworzył symfonię, ale wymyślił zupełnie nową formę muzyki i byłoby marnotrawstwem, gdyby miała ona umrzeć wraz z nim.

Oczywiście quenyę można również poznawać bez jakichkolwiek pretensji do podejścia naukowego. Tolkienowska wizja Elfów (Quendi, Eldar) jest niewątpliwie największym jego literackim osiągnięciem, a quenya - w każdym razie w nieco wypaczonym spojrzeniu Noldor - była "głównym elfickim językiem, najszlachetniejszym, zachowującym najwierniej charakter starożytnej elfickiej mowy" (The War Of The Jewels s. 374). Można więc próbować zanurzyć się w tej "elfickości" przez coś więcej, niż tylko utwory literackie. Porzucając obraz elfów jako malutkich, ślicznych "duszków", Tolkien osiągnął coś więcej: "Sądzę jednak, że quendi z tych opowieści są w gruncie rzeczy bardzo mało podobni do elfów i duszków typowych dla Europy; a gdybym musiał jakoś to wyjaśnić, powiedziałbym, że w rzeczywistości przedstawiają ludzi o wysoko rozwiniętych zdolnościach twórczych i bardziej wrażliwych estetycznie, piękniejszych, długowiecznych i bardzo szlachetnych - to Starsze Dzieci" (Listy J. R. R. Tolkiena, s. 264). Kwintesencja tolkienowskiej "elfickości" opiera się przede wszystkim na językach, "gdyż wśród Eldar tworzenie mowy jest najstarszą i najbardziej ukochaną sztuką" (The Peoples Of Middle-Earth, s. 398). W pewien sposób studiowanie quenyi to poszukiwanie wizji czegoś piękniejszego i szlachetniejszego niż nasza śmiertelna, ograniczona jaźń. "Elfowie reprezentują jakby artystyczny, estetyczny i czysto naukowy aspekt natury ludzkiej, wyniesiony na poziom wyższy od tego, na jakim istnieje on u ludzi." (Listy, s. 353). Poszukiwanie tego "wyższego poziomu" wychodzi poza wszelką fikcję. Jego wizję Tolkien częściowo przełożył na rysunki, o wiele bardziej na prozę, ale (według niego) przede wszystkim na słowa i dźwięki języka. W quenyi spoczywa wizja Piękna i oczekuje na tych, którzy ją zrozumieją i docenią.

Na swojej stronie internetowej szwedzcy lingwiści tolkienowscy z Mellonath Daeron próbują umotywować swoje badania języków Tolkiena:

 

Nasze działania można określić jako ogromny luksus. Badany coś, co nie istnieje, dla samej przyjemności. Można sobie na coś takiego pozwolić, jeśli ma się całą resztę: jedzenie, mieszkanie, ubrania, przyjaciół i tak dalej. Języki tolkienowskie warto poznawać dla samych ich walorów estetycznych. A znajomość języków jest kluczem do pełniejszego uznania piękna tolkienowskiej subkreacji, jego świata, Ardy.

 

W pełni zgadzam się z dwoma ostatnimi zdaniami, nie mogę natomiast zgodzić się ze stwierdzeniem, że quenya czy sindarin "nie istnieją". Oczywiście nie są one fizycznymi, namacalnymi obiektami, lecz to tyczy się każdego języka. Nie są to języki fikcyjne, lecz tak prawdziwe jak esperanto czy inne sztuczne języki. Tolkien sam stwierdził o swoich językach, że "mają one niejako swój odrębny byt, ponieważ stworzyłem je z niezwykłą starannością" (Listy J. R. R.. Tolkiena, s 263).

W przeciwieństwie to esperanto quenya jest silnie powiązana z fikcyjną wewnętrzną historią. (Tolkien stwierdził kiedyś, że esperanto odniosłoby większy sukces, gdyby istniała jakaś esperancka mitologia!). Powiązana mitologia niewątpliwie wzbogaca quenyę i pomaga nam zrozumieć jaki "posmak" językowy miał na myśli Tolkien. Fakt, że języki odgrywają taką rolę w najsłynniejszych powieściach fantasy świata zdobywa im odbiorców, o jakich esperanto mogłoby jedynie marzyć. Trzeba jednak zaznaczyć, że quenya istnieje jako osobny byt w naszym świecie i, jak zostało już wspomniane, posiada wzrastający zasób literatury, w szczególności wierszowanej. Istniejące w tej chwili utwory są z pewnością stokroć bardziej wyczerpujące niż jakiekolwiek teksty w quenyi, które kiedykolwiek napisał sam Tolkien. Choć ciągle precyzował on strukturę i wymyśloną ewolucję swoich języków, stworzył w nich zaskakująco mało tekstów. Choć stwierdził, że "wolałby pisać po <<elficku>>" (patrz powyżej), właściwie pisał głównie o językach elfickich zamiast w nich. "Radość polega na samym tworzeniu" zauważył Christopher Tolkien (Sauron Defeated, s. 440) Jego ojciec tworzył języki ponieważ uwielbiał je tworzyć, nie po to, by "używać" ich w jakimś celu. Tolkien napisał oczywiście kilka wierszy po "elficku", ale to niewiele w porównaniu z tysiącami stron o strukturze tych języków.

Tolkienowi przyjemność sprawiało samo wymyślanie; był to jego przywilej jako oryginalnego twórcy. Sądzę jednak, że niewielu ludzi potrafi czerpać przyjemność z biernej kontemplacji struktury języka lub z czytania gramatyki wymyślonej mowy tak, jakby była ona rodzajem powieści. Uważam, że ludzie chcący nauczyć się quenyi mają zamiar, jakkolwiek odległy, spożytkować nabytą wiedzę przez pisanie samemu tekstów quenejskich, a przynajmniej czytanie tekstów innych ludzi (czy chociażby tekstów samego Tolkiena). Nauka jakiegokolwiek języka wymaga aktywnego udziału. Nawet, jeżeli nie marzymy o opublikowaniu niczego po quenejsku, a chcemy tylko poznawać tolkienowski "elficki" z pobudek naukowych, musimy sami pracować nad ćwiczeniami z dziedziny gramatyki i słownictwa by dobrze je sobie przyswoić. Takie właśnie ćwiczenia zamieszczone są w tym kursie.

Mój ulubiony punkt widzenia na języki tolkienowskie (oparty na "muzycznej" analogii Carpentera) jest następujący: wyobraźmy sobie sytuację, w której genialny kompozytor wynalazł nową formę muzyki, wiele o niej napisał, lecz skomponował właściwie niewiele utworów - części z nich nie opublikowano nawet za jego życia. Jednak te utwory zyskują coraz większą popularność, a słuchacze chcieliby poznać więcej - o wiele więcej - muzyki tego typu. Skoro sam twórca nie żyje, cóż nam pozostaje? Tylko to: przeprowadzić badania opublikowanych utworów oraz tekstów teoretycznych, poznać i zrozumieć reguły tego gatunku muzyki. Wtedy możemy sami zacząć komponować, wymyślając własne melodie, lecz opierając się na strukturze wymyślonej przez owego twórcę.

Może to oczywiście być również analogią do prozy Tolkiena. Jego motywy i sposób opowiadania zostały przejęte przez nowe pokolenia pisarzy, tworząc nowy gatunek - współczesną fantasy - choć wielu twierdzi, że jedynie kilku z tych autorów dotarło do poziomu wyznaczonego przez jej twórcę. Podobnie wygląda sprawa post-tolkienowskich tekstów w quenyi. W wielu wczesnych próbach, stworzonych, gdy nie było jeszcze dostępnych tak dużo materiałów, można dziś dostrzec różne błędy i złe interpretacje intencji Tolkiena. Dziś, gdy znamy już więcej materiałów, powiedziałbym, że możliwe jest napisanie tekstów, które Tolkien prawdopodobnie uznałby za mniej więcej poprawną quenyę (choć sądzę, że czytanie tekstów quenejskich autorstwa innych byłoby dla niego dziwnym przeżyciem - jego języki były czymś bardzo osobistym).

Ten kurs powinien okazać się przydatny niezależnie od punktu widzenia - czy chcemy nauczyć się quenyi, by głębiej zanurzyć się w prozę Tolkiena, by lepiej docenić jego dzieło, by podjąć intelektualne wyzwanie poznania tak skomplikowanego systemu, by zbliżyć się do owej "elfickości" czy wreszcie by podziwiać walory estetyczne quenyi. Żadne z tych możliwości się oczywiście nie wykluczają. Jednak niezależnie od punktu widzenia mam nadzieję, że zechcecie wziąć udział w rozwijaniu i wzbogacaniu literatury quenejskiej.

Można by tu zacytować jeszcze jedną wypowiedź Tolkiena: "Nie byłoby jednak słuszne studiowanie jakiegokolwiek języka wyłącznie jako pomocy dla innych celów. Posłuży on lepiej takim celom, filologicznym lub historycznym, jeśli będzie zgłębiany z miłości, sam dla siebie.." (PiK 245).

 

KWESTIA PRAW AUTORSKICH

Tej sprawie poświęcę kilkanaście paragrafów, choć może to zaskoczyć nowych, niewinnych adeptów, którzy nigdy się nad nią zbytnio nie zastanawiali. Niestety debaty na temat praw autorskich spowodowały wiele goryczy wśród uczących się języków tolkienowskich. Takie debaty zniszczyły również listę dyskusyjną TolkLang prowadząc do powstania w zamian listy Elfling. Jeżeli spadkobiercy Tolkiena lub ich prawnicy kiedykolwiek to przeczytają, mam nadzieję, że nie poczują się urażeni. Nie chcemy ich tu w żaden sposób okradać, jedynie zwrócić uwagę na jakże istotny element twórczości Tolkiena i pomóc ludziom w poznawaniu go, aby mógł przetrwać i wzrastać jako świadectwo jego wysiłków i pamiątka o nim samym. Mówiąc o swoim ojcu Christopher Tolkien określił w wywiadzie telewizyjnym quenyę jako "język, jakiego chciał, język jego serca". Uczący się quenyi chcą po prostu, aby ta część serca Tolkiena przetrwała. Nikt nie stara się osiągnąć tu pieniężnych ani jakichkolwiek innych korzyści. (Jeśli Tolkien Estate albo HarperCollins zechciałyby kiedykolwiek wydać ten kurs w postaci książkowej w przyjemnością wyrażę zgodę nie żądając za to żadnej zapłaty).

W 1998 i na początku 1999 r. na liście TolkLang prawnik W. C. Hicklin ogłosił wszem i wobec, że publikowanie "nieautoryzowanych" opisów gramatyki języków tolkienowskich byłoby ordynarnym złamaniem praw autorskich Tolkien Estate, które mogłoby być ścigane pełną mocą prawną. Nie mogę zgodzić się z taką interpretacją prawa autorskiego, szczególnie, że to co wiemy o quenyi wynika w znacznej części z badania istniejących przykładów, a nie z napisanych przez Tolkiena jasnych wskazówek gramatycznych, których jak dotąd nie opublikowano. Nie mogę sobie wyobrazić, by przy badaniu dostępnych tekstów quenejskich nielegalne było przekazywanie innym swoich konkluzji na ten temat. Jeśli tak wygląda prawo autorskie, wszelki krytycyzm literacki również można wyrzucić na śmieci. Podczas gdy Hicklin twierdził, że reprezentował opinię Chistophera Tolkiena (którego rzekomo znał osobiście), Tolkien Estate jak dotąd nie wyraziło swojego stanowiska na ten temat, nawet zapytane przez moderatora TolkLang Juliana Bradfielda. Warto zauważyć, że prawo autorskie nie jest specjalnością pana Hicklina i uważam, że naciągnął on zbytnio pojęcie "postaci" przez uznanie, że każde słowo w wymyślonych językach należy traktować jako postać, na równi z bohaterami takimi jak Aragorn czy Galadriela. Co ciekawe, Hicklin zgodził się, że dozwolone jest pisanie nowych tekstów w językach tolkienowskich, choć według przyjętej przez niego teorii byłby to odpowiednik pisania nowych opowieści o tolkienowskich postaciach (co, jak wszyscy się zgadzają, byłoby złamaniem praw autorskich).

Wyraźne trudności Hicklina z przedstawieniem spójnych argumentów, jak również porady prawne, których zasięgaliśmy, doprowadziły mnie do wniosku, że objęcie prawami autorskimi języka byłoby raczej niemożliwe. Języka jako takiego nie można porównywać z określonym tekstem w nim lub o nim. Jest on systemem abstrakcyjnym, a aby być pod ochroną prawa musi wpierw posiadać formę, którą da się chronić. Nie ma sensu argumentowanie, że sama struktura gramatyczna i słownictwo są ową formą, są one jedynie abstrakcyjnym systemem. Każdy tekst o języku lub w nim może być chroniony, lecz nie on sam. Znów odnosząc do się do analogii z genialnym kompozytorem tworzącym własną formę muzyki: nie można podważyć jego praw do własnych utworów i lub do całościowych tekstów o jego muzyce. Jednak ani on, ani jego spadkobiercy nie mogą twierdzić, że publikowanie nowych kompozycji czy własnych opisów zasad tej muzyki jest łamaniem ich praw.

Ten kurs napisałem i opublikowałem (za darmo w Internecie) jako osoba prywatna. Nie zwracałem się do Tolkien Estate z prośbą o zatwierdzenie czy choćby skomentowanie go, nie jest on w żadnym wypadku "oficjalny" i biorę wszelką odpowiedzialność za jakość jego treści. Nie chcąc nikogo urazić, muszę stwierdzić, że nawet aprobata Tolkien Estate nie byłaby gwarancją jakości, gdyż wcześniejsze opracowania quenyi, które posiadały zezwolenie od Estate zawierają, jak dziś wiadomo, pewne niedociągnięcia i mylne interpretacje. Nie ma powodu, by twierdzić, że prawnicy Estate czy nawet sam Christopher Tolkien mogli ocenić jakość gramatyki quenejskiej (lecz nie można mieć im też tego za złe - nauka quenyi z podstawowych źródeł to długie i wymagające badania nadające się jedynie dla wyjątkowo zainteresowanych). W tej sytuacji liczę, że Tolkien Estate uszanuje prawa naukowca do prowadzenia bez przeszkód swoich badań i do przedstawiania ich wyników - szczególnie, gdy najistotniejsze publikacje w tym temacie są niekomercyjne. Mimo tak zdecydowanych żądań przedstawianych przez Hicklina i innych, nie ma wciąż dowodów, by Tolkien Estate albo Christopher Tolkien uznawali takie badania za złamanie praw autorskich. Jeśli tak jednak jest, proszę o kontakt.

Przedstawiona tutaj interpretacja gramatyki quenejskiej oparta jest na badaniu istniejących źródeł, głównie analizie tekstów w quenyi i na egzegezie tych kilku sprecyzowanych uwag o gramatyce, które są w tej chwili dostępne. Uważam za oczywiste, że jest to przede wszystkim analiza i komentarz (przedstawiony w sposób dydaktyczny) a z punktu widzenia praw autorskich rozważanie struktury quenyi nie różni się zbytnio od rozważania, powiedzmy, struktury fabuły Władcy Pierścieni. W obu przypadkach oczywiste jest, że wszystko tu powiedziane jest oparte na pracach Tolkiena, jednak same wyniki badań stanowią "dzieło pochodne" z punktu widzenia prawniczego. Nie będziemy tutaj opowiadać historii zawartych w utworach Tolkiena (choć będę się do nich odnosił - z perspektywy krytyka czy komentatora, by pokazać związki między prozą a konstrukcją języka). Przede wszystkim będziemy tu badać jeden z języków tolkienowskich jako coś prawdziwego, a nie fikcyjnego. To, że język ten przedstawiono po raz pierwszy światu w kontekście fikcji nie czyni z niego "fikcyjnego języka", a jego używanie i dyskusja o nim nie jest "fikcją pochodną". Jak już wspomniałem, Tolkien sam stwierdził, że jego języki "mają niejako odrębny byt", ponieważ je opracował - nie są one jedynie częścią kontekstu fikcyjnego (Listy J. R. R. Tolkiena, s. 263).

Znaczna część słownictwa quenejskiego nie jest całkiem "oryginalna". Tolkien sam przyznawał, że słownictwo jego "elfickich" języków było "oczywiście pełne wpływów" istniejących języków (The Peoples of Middle-Earth, s. 368). Choć nie jest to na tyle ewidentne, by przeszkadzało tym, którzy chcą poznawać quenyę jako egzotyczny język, specjaliści łatwo rozpoznają indoeuropejskie (a nawet semickie) korzenie wielu słów "wymyślonych" przez Tolkiena. Nie należy uznawać tego za niepowodzenie jego wyobraźni, on sam zauważył, że "przy tworzeniu języków z ograniczonej liczby dźwięków składowych nie da się uniknąć takich podobieństw" i dodał, że nie próbował nawet ich uniknąć (Listy, s. 576-577). Nawet, gdy nie ma żadnej wyraźnej inspiracji z "prawdziwego świata" dla quenejskiego wyrazu, pozostaje wciąż fakt, że nie istnieje precedens prawniczy, który pozwalałby osobie, która ukuła nowe słowo domagać się praw własności do niego. Tolkien sam zdawał sobie sprawę, że tymi prawami nie można objąć nazw własnych (Listy, s. 557), tak jak nie można zastrzec rzeczowników pospolitych, czasowników czy przyimków zapobiegając ich "nieautoryzowanemu" użyciu. Pewne powszechne dziś wyrazy, jak na przykład robot, pojawiły się po raz pierwszy w literaturze. Nie można jednak twierdzić, że są to wyrazy "fikcyjne", chronione na równi z fikcyjnymi postaciami i że nie wolno ich używać, zbierać czy wyjaśniać bez pozwolenia tego, kto je stworzył lub jego spadkobierców.

Porady prawne, których zasięgnięto po oskarżeniach Hicklina potwierdzają, że wyrazy stają się częścią dobra wspólnego z chwilą, gdy są stworzone i nikt nie może rościć sobie do nich praw własności. Oczywiście można zarejestrować słowo jako znak handlowy - ale jest to zupełnie inna sprawa. Firma Apple Computers nie może powstrzymać nikogo od używania słowa apple (ang. jabłko). Nie dotyczy tego również fakt, że twórcy pewnej gry fantastycznej kazano usunąć wszelkie wzmianki o "balrogach", gdyż nie chodziło tu o sindarińskie słowo balrog, lecz o postaci balrogów podlegające pod prawa autorskie Tolkiena. To, że Tolkien stworzył słowo alda "drzewo" nie oznacza, że drzewa są jego postaciami literackimi. Nie tylko drzewo ze Śródziemia można nazwać alda. Równie dobrze mogę napisać w quenyi wiersz mówiący o drzewie rosnącym przed moim domem.

Zgodzę się jednak, iż quenya tak jak i pozostałe języki podlegają pod pewną ochronę prawną jako część składowa Śródziemia. Gdyby ktoś napisał własną powieść fantasy o Elfach mówiących językiem zwanym quenya i przykłady wskazywałyby, że jest to rzeczywiście quenya Tolkiena, były to taki sam plagiat, jak gdyby pisarz fantasy "pożyczył" do swojej książki miasto zwane Minas Tirith wraz z opisami mówiącymi, że jest ono oparte na kilku kręgach zwieńczonych białą wieżą. Ten kurs jednak nie jest w zamiarze fikcją pochodną. Ma on na celu badanie języków tolkienowskich niezależnie od kontekstu fikcyjnego - choć oczywiście, jako że staram się tu przedstawić quenyę jako część dorobku Tolkiena, będę tu poza przedstawianiem aspektów technicznych odnosił się a nawet cytował jego teksty. Jednakowoż: nieprawdą jest, że języków Tolkiena nie da się oddzielić od jego fikcyjnego świata (jak twierdził Hicklin). Vicento Velasco na przykład stworzył wiersz w quenyi  wspominający tragiczną śmierć księżnej Diany (Ríanna), co nie znaczy, że wypadek w którym zginęła połączył w jakikolwiek sposób z fabułą utworów Tolkiena. Sam Tolkien przetłumaczył na quenyę Modlitwę Pańską, który to tekst zdecydowanie należy do naszej rzeczywistości i nie ma miejsca w realiach Śródziemia.

Przy rozważaniu prawa autorskiego należy wyraźnie rozróżniać pomiędzy fikcyjnym kontekstem a użytkowaniem systemów czy idei opisanych w tej fikcji. Te drugie nie mają znaczenia w sprawach związanych z prawem autorskim. Weźmy taki porównanie: w pełni zgadzam się, że nowa powieść fantasy mówiąca o małych ludzikach o włochatych stopach, mieszkających w podziemnych siedzibach zwanych smajalami byłaby plagiatem pracy Tolkiena, a nawet złamaniem praw autorskich. Nie byłoby przecież jednak złamaniem tych praw, gdybym wykopał taki smajal w swoim ogródku, albo przeszczepił sobie włosy na stopy. W ten sam sposób nie można napisać opowieści o Elfach mówiących w quenyi, ale używanie struktur językowych wymyślonych przez Tolkiena do napisania nowych tekstów nie mających nic wspólnego z treścią jego utworów nie jest złamaniem prawa. Nowe teksty quenejskie należą jedynie do ich autorów.

Na szczęście spadkobiercy Tolkiena zdają się z tym zgadzać, a w każdym razie nigdy nie próbowali powstrzymać nikogo przed opublikowaniem własnych wierszy w quenyi. Skoro Estate nie sprawia problemów, zakładam, że również ich prawnicy zgadzają się, że każdy ma prawo napisać gramatykę quenyi lub sporządzić jej słowniczek. W innym przypadku doszlibyśmy do absurdu, w którym języka wolno używać, lecz nie wolno uczyć czy naukowo opisywać. Nie mogę sobie wyobrazić, by Estate miało twierdzić, że nie wolno przeprowadzać gramatycznych czy leksykograficznych badań znacznej już ilości quenejskich tekstów nie napisanych przez Tolkiena i nie powiązanych z jego utworami tylko dlatego, że napisane są w quenyi. Byłaby to próba powstrzymania pewnego rodzaju badań związanych ogólnie z literaturą i nie sądzę by miała ona podstawy prawne czy nawet moralne. Nie wiadomo mi, żeby spadkobiercy Tolkiena się z tym nie zgadzali.

Nie mam jednak zamiaru dyskutować tu z prawami Estate do właściwych tekstów Tolkiena (związanych z językami i nie tylko), i chociaż "rekonstruowanie elfickich oryginałów" wierszy i opowieści Tolkiena jest ciekawym ćwiczeniem, nie należy publikować "elfickich" tłumaczeń znacznych części ciągłego tekstu napisanego przez Tolkiena. Wszystkie jego teksty są własnością Tolkien Estate, aż prawa do nich wygasną w 2023 roku (a może 2048?) i opublikowanie tłumaczeń znacznych ich części lub bliskich oryginałowi wersji wymaga uzyskania pozwolenia Estate. Nie zależnie od tego jak dziwaczny i tajemniczy jest język docelowy, tłumaczenie jest tłumaczeniem właściwych, objętych prawem autorskim tekstów Tolkiena. Podobnie nie wolno pisać długich historii osadzonych w świecie Tolkiena, niezależnie od języka, w jakim je napiszemy. Natomiast tłumaczenie niewielkich fragmentów utworów Tolkiena można zaakceptować. (Proszę tylko o nie publikowanie własnych quenejskich wersji wiersza o pierścieniach. Jest ich już tak wiele...) Podobnie nie ma potrzeby sądzić, że Estate miałoby coś przeciwko krótkim quenejskim opowieściom, nawet gdyby były osadzone w świecie podobnym do Śródziemia, ponieważ byłoby to oczywiste, że mają one raczej na celu pokazanie sposobu używania quenyi, a nie konkurowanie z tekstami Tolkiena. (Nie publikowałbym jednak takich utworów w żaden komercyjny sposób.) Sądzę, że wiersze na temat postaci czy wydarzeń z tolkienowskiego świata (jak na przykład Roccalassen, czyli "Pieśń o Eowinie" Alesa Bicana) można potraktować jako rodzaj komentarza czy też streszczenia, o ile nie umieszcza się w nich własnej inwencji. Proszę jednak nie posuwać się tu zbyt daleko - spadkobiercy Tolkiena mają jak najbardziej prawo do jego opowieści.

W ćwiczeniach do tego kursu umyślnie unikałem bezpośrednich odniesień do postaci, miejsc i wydarzeń ze tolkienowskiego fikcyjnego świata (jednym wyjątkiem jest odniesienie do Dwóch Drzew, ponieważ są one bardzo dobrym przykładem podwójnej liczby mnogiej). Zamiast odniesień do świata Tolkiena odwoływałem się zwykle do standardowego świata fantasy czy średniowiecznego. Nic nie wyklucza możliwości, że jest to świat Tolkiena, ale nic też tego nie potwierdza. W ćwiczeniach występuje wielu Elfów i Krasnoludów i choć używa się na nich w quenyi słów Eldar i Naucor, są to tylko standardowi Elfowie i Krasnoludowie. Można wyobrażać sobie tych "Elfów" jako tolkienowskich Eldar, lecz nic nie wiąże ich z konkretnym światem przedstawionym.

Pomijając fakt, że nie sądzę, by Tolkien Estate mogło prawnie powstrzymać ludzi przed używaniem quenyi w dowolny sposób jako samego języka (oddzielnego od prozy Tolkiena) nalegam, aby uczący się używali tej wiedzy z sposób pełen szacunku. Powinniśmy odczuwać moralne zobowiązanie a nawet wdzięczność wobec Tolkiena jako twórcy tego języka. Quenya, jak wiemy, jest owocem dekad drobiazgowej pracy i ciągłego szlifowania. Jej twórca życzył sobie, aby była ona szlachetna, nawet święta, nie należy jej zatem używać w niegodnych czy wręcz głupich celach. (Proszę nie wypisywać tekstów w quenyi na ścianach toalet.) W starym wywiadzie telewizyjnym Tolkien powiedział, że nie ma nic przeciwko temu, by inni znali i używali jego języków, ale nie chciałby, by stały się one "tajnym" żargonem stosowanym do izolowania innych. Chciałbym, aby wszyscy uczący się uszanowali to życzenie. Poznający i używający quenyę powinni również starać się zachować integralność stworzonego przez Tolkiena systemu i unikać zniekształcania i osłabiania go. Od czasu do czasu potrzebujemy ukuć nowe słowo, powinniśmy jednak unikać własnej inwencji i wywodzić je z rdzeni stworzonych przez Tolkiena.

Tolkien napisał: "Oczywiście, że W[ładca] P[ierścieni] nie jest moją własnością. Został wydany i musi ruszyć w swoją wyznaczoną drogę przez świat, choć naturalnie bardzo interesuję się jego losami, tak jak rodzic losami dziecka. Jest mi pociechą wiedza, że ma on dobrych przyjaciół, którzy obronią go przed złością jego wrogów." (Listy J. R. R. Tolkiena, s. 622). Być może tak samo myślał o językach przedstawionych w książce, o której pisał. Zostały one wydane i są w "drodze przez świat", poznawane a nawet używane przez wielu - lecz teraz quenya i pozostałe języki muszą żyć niezależnie od swojego "rodzica", którego nie ma już wśród nas. Niech więc uczący się będą tymi "dobrymi przyjaciółmi" i niech "bronią" ich systemów, wierni wizji człowieka, który pracował nad nimi całe życie. To sprowadza nas z powrotem do struktury samej quenyi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin