Szczepan Twardoch - Epifania wikarego Trzaski.pdf

(1050 KB) Pobierz
Twardoch Szczepan-Epifania wikarego Trzaski
Wydawnictwo Dolnośląskie
Ewie i Marcie
537224427.003.png 537224427.004.png
Szarzejące na horyzoncie niebo przygotowywało się do przyjęcia świtu. Listopadowy
przymrozek ściął ziemię, pokrył szronem szyby samochodów, trawę i drzewa, na których
wisiały jeszcze resztki liści, i sprawił, że powietrze straciło przejrzystość, wypełniając się
zmrożoną mgłą. Z dachów w niebo patrzyły muskularne kominy, wyrzucające żółty, biały i
czarny dym, który, mieszając się jak na malarskiej palecie, zawisał pięćdziesiąt metrów nad
ziemią i ścielił się, w pasmach i kłębach, niczym groteskowa kpina z babiego lata.
Ojcowie rodzin, których ryk budzików wyciągnął spod puchowych pierzyn, od
oddychających spokojnie szerokobiodrych żon, zapalali pierwszego papierosa w piwnicach,
wrzucając kolejne łopatki węgla w przygasłe lub ziejące czerwonym żarem czeluście pieców
ceo. Ich żony zakreślały znak krzyża i na wpółprzytomne, klapiąc papciami po lastryku, szły
do kuchni, wyciągały z lodówek ser, kiełbasę i masło, kroiły chleb, gotowały wodę na kawę i
zawijały kanapki w papier.
Skrzypiały kłódki i drżały kraty otwieranych sklepów. Zapach świeżego chleba
wypełzał z rozgrzanej piekarni. Pod pociągnięciami plastikowych skrobaczek szron płatami
schodził z szyb golfów, lanosów, polonezów i maluchów, a kopulujące z cylindrami tłoki
rozgrzewały olej stężały w silnikach. Monotonną mantrą nawoływały się gołębie z odległych
gołębników, a wróble wypełniały powietrze poćwierkiwaniem. Pod ziemią, w chodnikach i
szybach, szychta nocnej zmiany zamieniała się w fajrant.
Józef Lompa, zwany Poniedziałkiem, pakował do torby śniadanie - dwa razy tyle
kanapek co zwykle. Panna Aldona, gospodyni, z fatalistycznym spokojem pompowała dętkę
swojego roweru wigry 3, z której znowu urwisy z dołu spuściły powietrze. Andrzej Zieliński,
proboszcz, nie miał ochoty wychodzić z ciepłego łóżka, patrzył więc na zagrzybiony sufit i
martwił się, skąd weźmie pieniądze na remont dachu plebanii. Kownacka, nauczycielka
matematyki cierpiąca na bezsenność, z zapałem wypisywała obelgi na internetowym forum.
Gerhard Pikulik wrzeszczał w komórkę, besztając swojego pracownika, kierowcę
spóźnionego autobusu relacji Gliwice-Hamburg-Gliwice. Celinka Gwóźdź, anglistka,
daremnie próbowała wzbudzić pożądanie w rozespanym mężu. Teofil Kocik, wariat, kończył
doić krowę i obawiał się, czy nie spóźni się do kościoła. Jadwiga Oleksiak, dyrektor szkoły, z
trudem wciągała majtki wyszczuplające. Młodzież szkolna spała w najlepsze, z cichą
nadzieją, że tego dnia świat się nie zbudzi.
Zastępujący kościelnego elektroniczny automat uruchomił mechanizm dzwonów,
których bicie, wzywając na mszę, poniosło się po dziurawych ulicach, między ogródkami, po
zmarzniętych ugorach, między ścianami blaszanych garaży, przez siatkowe płoty, rachityczne
zagajniki i nieużytki, wciskając się do domów przez dźwiękoszczelne okna.
Wraz z biciem dzwonów rozproszone ciężkimi chmurami światło wydobyło z
ciemności surową bryłę starego kościoła, barokowego stylem pozbawionym wszelkiej
frywolności, spokojnym i statecznym - figura charakteru ludzi, którzy się w nim co niedzielę
zbierali. Na kalenicy ceglastorudego dachu przysiadły wróble, wygnane z zacisznych
zakamarków wieży przez grzmiący spiż.
W środku budzącej się w sklepach, piekarniach i urzędach wsi zapłonęły kościelne okna
światłem elektrycznych żyrandoli.
Bóg patrzy! na swoje Drobczyce.
W oświetlonym kościele sinoniebieskie ciało zdekapitowanego Jana Chrzciciela
tryskało równą strugą krwi, a głowa w ręku kata wznosiła oczy ku niebu. Odziana w
rokokową suknię Herodiada uśmiechała się z satysfakcją, oprawca jeszcze dzierżył miecz.
537224427.005.png
Ściemniały werniks dodawał barokowemu obrazowi mrocznego nastroju, tylko muślinowe
szaty kobiet i bladość martwego ciała rozjaśniały ciemności lochów.
Starszym braciom z wieży zawtórował mały dzwonek na sznurku, przy wyjściu z
zakrystii. Pociągnięty rączką ministranta, obwieścił początek mszy nielicznym parafianom,
którzy przyszli w poniedziałek do kościoła. Młody ksiądz przyklęknął przed ołtarzem,
ciężkim spojrzeniem obdarzając malowidło z patronem kościoła. Zaspany ministrant klęknął
za nim, po czym obaj zajęli przynależne im miejsca.
- Miłość Boga Ojca, łaska naszego Pana Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu
Świętym niech będą z wami wszystkimi! - zaśpiewał ksiądz.
- I z duchem twoim - odpowiedziały babcie i Kocik. Poranna Msza Święta w kościele
parafialnym pod wezwaniem Ścięcia Świętego Jana Chrzciciela w Drobczycach rozpoczęła
się. Wierni, czyli lud, wystąpili, jak zwykle, w liczbie dziesięciu osób. Ksiądz wikary Jan
Trzaska, zwany przez parafian księdzem Janeczkiem, a przez starszych „ nowym
kapelůnkjym " 1 , przeprosił w duchu Pana Boga za swoje grzechy, odczytał intencję, po czym
rozpoczął Confiteor.
- Uznajmy przed Bogiem, że jesteśmy grzeszni, abyśmy mogli z czystym sercem złożyć
Najświętszą Ofiarę - wyśpiewał swoim czystym głosem, o którym starsi mawiali: „Kapelůnek
to śpjywajům tak pjyknie, že aže Matka Bosko na figuře śe śmjejům, jak go suyšům" 2 .
Kiedy wierne niemrawymi głosami zaczęły swoje „Spowiadam się Bogu
Wszechmogącemu i wam, bracia i siostry...", wikary, wzbudziwszy w sobie szczery żal za
grzechy, pozwolił na kilkanaście sekund myślom odlecieć, podczas kiedy wargi bezwiednie
wypowiadały jak co dzień te same słowa. Ksiądz Janeczek myślał o śniadaniu, którego nie
zdołał przełknąć, bo obudził się o kwadrans za późno i ledwie zdążył na mszę. Miał nadzieję,
że proboszcz nie zeżre mu dwóch kiełbasek śląskich, które z myślą o śniadaniu ukrył na
najniższej półce lodówki. Proboszcz może nie zeżre, ale jak panna Aldona je znajdzie, to
niechybnie je proboszczowi wkroi do jajecznicy, mrucząc: „ Přeca farořowi śe bardźyj noležy
wušt do smažůnki anželi kapelůnkowi " 1 . Psiakrew. I będzie trzeba iść do spożywczego, po
jakiś serek albo coś innego, byle niedrogiego. Po śniadaniu siąść i szybko odmówić laudesy,
których nie zdążył przed mszą, a potem zaraz do szkoły. Po szkole może trochę spaceru, może
wróciłby przez las, ładny, późnojesienny dzień dzisiaj, może w lesie odmówiłby sobie
brewiarz znowu, jakoś tak fajnie, przysiadzie sobie na pniaku, popatrzy na resztki kolorowych
liści i wzniesie myśli do Pana, potem na farę na obiad, zignoruje gderanie panny Aldony i
ucieknie do pokoju. Nie, psiakrew, poniedziałek, dyżur w kancelarii. Posiedzi więc te dwie
godziny w kancelarii, może nikt nie przyjdzie, po czym pójdzie do siebie, do pokoju. Włączy
komputer i wróci może do artykułu do „Gościa Niedzielnego", o inkulturacji, który miał
skończyć miesiąc temu. Albo poczyta coś, może Augustyna, albo, jeżeli nie będzie miał siły
na nic, to jakąś głupotę. Ostatnio w mieście kupił sobie w taniej książce kilka tandetnych
powieści, dobrych do wieczornego odprężenia. Potem odmówi nieszpory i kiedy usłyszy, że
faroř kładzie się spać, a gospodyni poszła do domu, przepnie wtyczkę z telefonu do modemu i
połączy się na parę minut z netem, ściągnie e-maile od przyjaciół, chyba że znowu nic nie
będzie, bo kto o nim jeszcze pamięta, rozłączy się, odpisze na wszystkie, połączy się znowu i
1 nowym wikarym (Wszystkie przypisy pochodzą od Autora).
22 Wikary śpiewa tak pięknie, że aż figura Matki Boskiej się śmieje, kiedy go słyszy.
11 Przecież proboszczowi bardziej należy się kiełbasa do jajecznicy niż wikaremu.
537224427.006.png
wyśle. A może przy śniadaniu wrócić znowu do kwestii stałego łącza? Może, jakby Aldony
nie było, bo przy niej to zaraz kończy się gderaniem, że po co księdzu te komputery, niech
ksiądz lepiej się różańcem zajmie.
Smutne brązowe oczy młodego Kocika wpatrywały się w księdza Janeczka z wyrzutem.
Psiakrew, zagapiłem się! - pomyślał.
- Niech się zmiłuje nad nami Bóg Wszechmogący i odpuściwszy nam grzechy,
doprowadzi nas do życia wiecznego -odśpiewał pospiesznie.
- Aaaa-men - odpowiedziały babcie, Kocik i ministrant.
Gładko przeszedł przez „Panie, który umarłeś na krzyżu...", potem do liturgii słowa.
Proboszcz życzył sobie, aby to ministranci odczytywali lekcję, ale ksiądz Janeczek nie miał
ochoty wysłuchiwać dwunastoletniego Piotrusia, wyciskającego z siebie z trudem Boże
Słowa, odczytał więc co trzeba samemu. Dał sobie spokój z kazaniem, po czym nagle zniknął
brzydki kościół, zniknęły babule i Kocik dewot, zniknął ministrancina, a ksiądz Janeczek
odpłynął ku wielkiej Tajemnicy ukrytej w Kanonie Rzymskim, który wikary przedkładał
ponad inne modlitwy eucharystyczne. Tak jak każdego dnia, kiedy podnosił oczy ku
wzniesionej hostii, i dalej tak samo jak sześć lat temu, po święceniach, włos jeżył mu się na
karku, przebiegły go dreszcze, kiedy kawałek opłatka zamienił się w samego Chrystusa. Wino
- krew. Łamanie chleba, okazanie komunikantu wiernym, Agnus Dei, komunia, wywalone
jęzory, na których ksiądz Janeczek kładzie Ciało Chrystusa - amen - niemrawy śpiew. Odbiera
od ministranta patenę, bo z chłopca straszna oferma, i delikatnie zsuwa niewidoczne cząstki
Ciała do kielicha, szepcząc:
- Panie, daj nam z czystym sercem przyjąć to, co spożyliśmy ustami, i dar otrzymany w
doczesności niech się stanie dla nas lekarstwem na życie wieczne.
Puryfikacja kielicha - ksiądz Janeczek patrzy, jak woda poruszona spiralnym ruchem
nadgarstka zabiera z sobą okruchy Ciała.
Koniec. Ogłoszenia. Chciałby im coś powiedzieć, o swoim życiu studenta z dobrego
domu, które porzucił, by zostać księdzem, i o życiu stołecznego księdza intelektualisty, które
wiódł w stolicy, a które zostawił na wezwanie Pana, aby u nich, w tej zapadłej wsi na
brzydkim Śląsku, zapadłym Oberschlesien, dokonywać codziennie cudu Transsubstancjacji.
Tylko po co miałby im to mówić? Pomyślał ponuro, że nie znajdzie tutaj zrozumienia.
Wymamrotał więc porządek mszy świętych w tygodniu, intensywnie myśląc o kiełbaskach.
Pan z wami, babcie, Pan z tobą, Kocik, wariacie.
- I z duchem twoim - odpowiedział lud.
- Niech was błogosławi Bóg Wszechmogący - Ojciec - i Syn - i Duch Święty.
Zatrzeszczały jesienne płaszcze, kiedy babcie nabożnie -czyli, w ich pojęciu, z wargami
w ciup i oczami wzniesionymi ku lampom - żegnały się, zakreślając dłońmi łuki tak szerokie,
jakby zbawienie zależało od długości ramienia. Dlaczego, do jasnej cholery, zawsze klękacie
na moje błogosławieństwo, zamiast wstawać - pomyślał ksiądz Janeczek z rozpaczą i zaraz
przeprosił Pana za przeklinanie w myślach. W sumie, klękają, bo tak je nauczono, kiedy były
dziećmi, a proboszczowi to ciche przemieszanie resztek Tridentiny z Novus Ordo Missae
zdaje się wcale nie przeszkadzać. Kocik zaś dla pewności przeżegnał się trzykrotnie, jakby
płynął wariackim kraulem.
Zwrot za ołtarzem, pokłon, krew tryskająca z bezgłowej szyi Jana Chrzciciela,
trzymajcie się Jasiu Bez Głowy i Głowo Jasia na Tacy, moi niemi przyjaciele na obrazie, nie
dajcie się draniom, i do zakrystii. Piotruś złożył nabożnie ręce - ciekawe, kiedy zaczniesz
wkładać te łapki koleżankom w majtki, syneczku, bo przecież wiem, że ziółko z ciebie jest
537224427.001.png
pierwszej wody - pomyślał wikary i odmówili modlitwę. Niech teraz ta oferma ministrant
pomoże mu ściągnąć szaty - no, Piotrusiu, żywo. Wytarty ornat ksiądz Janeczek zdjął sam i
odwiesił do szafy, odwiązał cingulum, złożył je jak należy, Piotruś zabrał stułę, pomógł
ściągnąć albę i odwiązał paski humerału. Bolesny skurcz żołądka znowu przypomniał księdzu
Janeczkowi o śniadaniu.
- Dziękuję ci, Piotrze, że pomagałeś mi w złożeniu ofiary Panu. - Ksiądz wyciągnął
swoją dużą dłoń i uścisnął małą rączkę ministranta. Wiedział, że chłopcy doceniają, kiedy po
mszy ksiądz dziękuje im tak po męsku, jak dorosłym.
Wyszli z zakrystii, ministrant poczłapał do szkoły, wlokąc za sobą plecak, a ksiądz
Janeczek z radością skonstatował, że pod gankiem plebanii nie stoi jeszcze rower panny
Aldony, a zatem jego kiełbaski czekają w lodówce.
- Proszę księdza...
Nie. Kocik. Daj mi spokój, Kocik, chcę iść na śniadanie, jest siódma piętnaście rano,
poniedziałek, a ja jeszcze nic nie jadłem, zaraz muszę iść do szkoły. Poza tym źle wyglądasz,
gorączkujesz, chłopie. Ja cię lubię, Kocik, tak jak ja, jesteś tu obcy, nie swój, gorol , też patrzą
na ciebie jak na raroga, jesteśmy chyba nawet w podobnym wieku, jesteś mi bliski, Kocik, ale
nie dzisiaj rano, na Boga, nie dzisiaj rano. Postanowił się nie obracać, może da spokój.
- Proszę księdza, bo ja mam pytanie.
Zawsze masz pytania - pomyślał ksiądz i odwrócił się z rezygnacją.
- No, słucham pana, panie Kocik. O co chodzi tym razem? Wsiowy wariat i dewot już
go dopadł i chwycił za ramię – nie mogę przecież mu powiedzieć, że nie znoszę, kiedy ktoś
mnie trzyma za rękę przy rozmowie, Chrystus by tak nie postąpił.
- Proszę księdza, a jak się opłatek zamienia w ciało Chrystusa, jak ksiądz mówi za
ołtarzem, to w którą część ciała, proszę księdza, że tak zapytam? - wymawiał słowa starannie,
powoli, z namysłem, jak ktoś, kto słabo zna polski i przypomina sobie wyuczone na pamięć
kwestie.
Ze tak zapytasz, Kocik, wariacie, i co ja mam ci odpowiedzieć? Tego to profesorowie
teologii mogą dobrze nie zrozumieć, a ja mam wytłumaczyć tobie, bezdomnemu
włóczykijowi, którego przygarnął gospodarz do pomocy w zagrodzie, a ty z wdzięczności
postanowiłeś się nawrócić, co dobrze świadczy o tych poprzestawianych klepkach w twojej
trzydziestoletniej łepetynie, ale nijak nie pomoże ci zrozumieć Transsubstancjacji.
- No, panie Kocik, w całego Chrystusa po prostu. Niech pan sobie tym głowy nie
zawraca, niech pan lepiej idzie do domu, bo się pański gospodarz gotów jeszcze wściec, że się
od roboty migacie - uciął szybko wikary, patrząc ze smutkiem na pannę Aldonę, która, wolno
naciskając na pedały swojego rometa, nieubłaganie zbliżała się do plebanii.
- Proszę księdza, nic nie jest ważniejsze przecież od Mszy Świętej i Komunii. - Kocik
nie odpuszczał, a wikary wiedział, że chłopakowi ze złamanym nosem nie chodzi wcale o
wątpliwości teologiczne, tylko o kontakt z kapłanem, który, w jego rozumieniu, przybliżał go
do Boga.
I ja ci ten kontakt muszę zapewnić, i zapewnię. Ale nie teraz.
- Jak chce pan pogadać, panie Kocik, to niech pan przyjdzie wieczorem, po siódmej, jak
skończę dyżur w kancelarii, dobrze? - powiedział ksiądz, żegnając się w myślach z
zaplanowanym wieczorem z książką i e-mailami od przyjaciół. Kocik chciał jeszcze coś
powiedzieć, ale wikary już biegł prawie w stronę fary, byle uprzedzić pannę Aldonę. Drzwi
dopadł na tyle późno, że nie wypadało już ich zamknąć za sobą, musiał wpuścić gospodynię
do środka.
537224427.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin