Bevarly Elizabeth - Gliniarz na całe życie.pdf

(528 KB) Pobierz
297049958 UNPDF
ELIZABETH BEVARLY
Gliniarz na całe życie
A Lawless Man
Tłumaczyła: Małgorzata Studzińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dźwięk brzmiał początkowo jak cichy, ledwie słyszalny jęk na tle
wrzaskliwej muzyki z taśmy. Chcąc go zagłuszyć, Sara Greenleaf przekręciła
gałkę do końca. Wspaniały głos Grahama Parkera nabrał olbrzymiej mocy.
Przez otwarte okno samochodu wpadał wiatr i rozwiewał krótkie jasne włosy
siedzącej za kierownicą kobiety. Było ciepło i słonecznie, naprawdę wiosennie,
więc starała się nie myśleć o tym, co ją czekało w czasie zbliżającego się
spotkania.
Dźwięk nasilił się. Zerknęła w lusterko i dopiero teraz zdała sobie sprawę,
że to syrena policyjnego motocykla.
Była pewna, że jadący za nią funkcjonariusz ściga jakiegoś przestępcę,
więc zwolniła i zjechała na bok, ustępując mu drogi. Ku jej zdumieniu nie
wyminął jej, tylko patrząc groźnie, gestem ręki nakazał zjechać na pobocze.
Była naprawdę zaskoczona, że tym przestępcą, którego ściga, jest właśnie ona.
Posłusznie wykonała polecenie, chociaż była pewna, że w żaden sposób nie
zawiniła. To była jakaś pomyłka, która zaraz się wyjaśni. Kiedy zatrzymała
swego ukochanego volkswagena „garbusa”, z przerażeniem stwierdziła, że i tak
jest już piętnaście minut spóźniona na spotkanie z Wallym. A Wally nie lubił
czekać. Na dodatek przymusowy postój zdecydowanie pogorszy całą sytuację i
Wally będzie jeszcze bardziej opryskliwy niż zazwyczaj.
Ponownie spojrzała w lusterko i machinalnie odgarnęła dłonią niesforne
kosmyki włosów. Z zainteresowaniem przyglądała się, jak policjant zatrzymuje
potężną maszynę i wprawnym ruchem stopy opuszcza podpórkę. Miał na sobie
czarne obcisłe bryczesy i koszulę z krótkimi rękawami. Na naszywce zauważyła
trzy słowa: Clemente, Ohio, Policja. Kask, rękawiczki, gogle, a nawet wąsy –
wszystko było czarne.
– Witam – odezwała się przyjaźnie, kiedy pochylił się nad nią. – O co
chodzi?
297049958.001.png
– Proszę ściszyć muzykę – usłyszała w odpowiedzi. Posłusznie wyłączyła
magnetofon.
– Prawo jazdy i dowód rejestracyjny – powiedział rzeczowym tonem.
Nie był zbyt przyjaźnie nastawiony, więc szybko pochyliła się w stronę
sąsiedniego siedzenia po torebkę. Wyjęła z portfela prawo jazdy i sięgnęła do
schowka po dowód rejestracyjny.
– Powoli – ostrzegł ją. – Żadnych gwałtownych ruchów.
Sara spojrzała na niego zaskoczona. O co ją podejrzewał?
Że wyciągnie pistolet? To chyba żarty. Ona, Sara Rose Greenleaf, potem
Markham i znowu Greenleaf, matka, członkini komitetu rodzicielskiego,
organizatorka dorocznego kiermaszu miast, szanowana obywatelka, popełniła
coś złego? Można się uśmiać! Bez słowa sięgnęła znowu do schowka i nacisnęła
przycisk zamka, ale pokrywa nie odskoczyła. Spróbowała jeszcze raz – i znowu
nic. Westchnęła głęboko. Była bardzo przywiązana do swojego
trzydziestoletniego „garbusa”. Związane z nim były najmilsze wspomnienia z
młodości i pierwsza samodzielna podróż. Ale teraz oboje nie byli już tacy
młodzi. Sara, trzy lata starsza od samochodu, jest rozwódką z dwojgiem dzieci,
a samochód robi się coraz droższy, gdyż ciągle kupuje do niego nowe części.
Całe szczęście, że sama potrafi go naprawiać i w zasadzie tylko to
powstrzymuje ją przed kupnem nowego auta. No i może jeszcze stały brak
pieniędzy.
Uderzyła w zamek pięścią, ale na próżno. Schowek nadal pozostawał
zamknięty.
– Zaciął się – powiedziała, uśmiechając się nerwowo.
– To się często zdarza, to znaczy nieczęsto, czasami...
– wyjaśniała, usiłując jednocześnie otworzyć schowek.
– I to wtedy... kiedy jest mi to zupełnie nie na rękę.
Policjant nie zmienił wyrazu twarzy. Westchnął z rezygnacją i popatrzył
uważnie na Sarę. Zauważyła, że jedną rękę nadal trzymał na kolbie pistoletu.
297049958.002.png
– Przysięgam, że dowód rejestracyjny jest w środku – powiedziała. – Nie
mogę tylko otworzyć tego głupiego zamka. Może... może pan by spróbował?
– Proszę pani, ja... – urwał, westchnął jeszcze raz i potrząsnął głową,
jakby nie rozumiał, co się dzieje. Dopiero teraz Sara zauważyła jego nazwisko
na plakietce przypiętej nad odznaką. Nie była pewna, czy rzeczywiście tak się
nazywa, czy jest to jakiś żart.
– Nazywa się pan Lawless?* [* bezprawny (przyp. tłumacza)] – spytała bez
zastanowienia, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Policjant o takim
nazwisku?
– No cóż – westchnął ciężko.
Z tonu jego głosu domyśliła się, że przeżywał już podobne chwile i że
absolutnie nie ma zamiaru przedłużać rozmowy. Przygryzła dolną wargę. Nagle
zapragnęła wiedzieć, jakiego koloru są jego oczy ukryte za ciernymi szkłami. W
milczeniu podała mu prawo jazdy, ale nie wziął go do ręki, tylko patrzył na nią
oskarżycielsko.
– Pokazałabym panu dowód rejestracyjny, ale przecież nie mogę otworzyć
tego cholernego schowka – przypomniała.
– Proszę otworzyć drzwi – nakazał. Brzmiało to, jakby zmuszał się do
mówienia. Przeszedł na drugą stronę samochodu. Sarze wydawało się, że
mruczy coś na jej temat pod nosem. Pochylił się nad schowkiem i próbował go
otworzyć.
– Widzi pan! – nie mogła się powstrzymać. – Przecież mówiłam.
Lawless popatrzył na nią uważnie. Albo Sarze tylko się tak wydawało.
Nie mogła widzieć jego oczu ukrytych za ciemnymi szkłami. Wsunął się na
siedzenie obok niej i nagle samochód wydał się bardzo mały. Nie zdawała sobie
wcześniej sprawy, że ów policjant jest taki wysoki. Był tak blisko niej, że czuła
ciepło jego ciała. Zauważyła kajdanki niedbale wsunięte za pasek. Poczuła
dziwne podniecenie, gdy przemknęło jej przez myśl, do czego mogliby je
wspólnie wykorzystać.
297049958.003.png
Zaskoczyło ją to, ale natychmiast odrzuciła tę myśl, rumieniąc się ze
wstydu. Zbyt długo byłam sama, pomyślała. A może to brak wapnia w
organizmie. Coś na ten temat ostatnio czytała.
Tymczasem policjant jeszcze raz uderzył w oporny zamek i schowek
stanął otworem. Radość Sary natychmiast zgasła, gdy cała jego zawartość
wysypała się na kolana Lawlessa. Poza niezbędnymi rzeczami, takimi jak mapy,
latarka i chusteczki, znajdowały się tam również torebki z ketchupem i sosem
sojowym, dziwne stworki zrobione z klocków lego, skarpetki i kolczyki bez
pary.
Sara sięgnęła po jeden z nich.
– Patrzcie, patrzcie – zaczęła – tak długo go szukałam. – Włożyła go i
popatrzyła w lusterko. – Co my tu jeszcze mamy? – dodała, patrząc na kolana
policjanta.
Nagle dostrzegła kwadratową paczuszkę owiniętą folią, opartą o udo
siedzącego przy niej mężczyzny. Prezerwatywa? Boże! Skąd się tutaj wzięła? To
pewnie Micheala. Ale przecież rozstali się trzy lata temu. Czyżby tak długo nie
robiła porządków w schowku?
Sara wyciągnęła rękę, aby ją wziąć, ale Lawless był szybszy. Przytrzymał
ją za rękę, podniósł paczuszkę, przyjrzał się jej dokładnie, a potem popatrzył
badawczo na Sarę.
– To pewnie mojego męża – wyjąkała, czerwona ze wstydu. – To
znaczy.... on nie jest moim mężem, już nie, ale...
Na twarzy przedstawiciela prawa malował się wyraz kompletnego
zaskoczenia.
– To znaczy... – O Boże, co to właściwie znaczy?
– Już dobrze. – Policjant wrzucił paczuszkę do schowka, a potem zaczął
zbierać pozostałe rzeczy.
Nie pojmował, co się tutaj dzieje. Dotykał ostrożnie poszczególnych
przedmiotów, jakby były trujące. Cały czas zastanawiał się, dlaczego ta osoba
297049958.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin