Okultyzm, wróżbiarstwo, aikido, joga, bioenergoterapia, homeopatia (Miłujcie się).pdf

(943 KB) Pobierz
454137749 UNPDF
dossier: okultyzm
Wróżbiarstwo,
Praktyka wróżbiarstwa opiera się na przeświadczeniu, że:
przyszłość ludzka jest już z góry dokładnie określona
i zaplanowana,
istnieją takie techniki wiedzy tajemnej (techniki
okultystyczne), dzięki którym można poznać przyszłość
i zapanować nad nią.
swego narzędzia, jakim może być wróżbita – medium)
nie zna przyszłości, ponieważ ona dopiero się tworzy
poprzez dobrowolną współpracę człowieka z Bogiem.
Szatan, doskonale wnioskując na podstawie ukrytych dla
ludzi mechanizmów natury, może jedynie ułożyć możliwy
scenariusz wydarzeń z przyszłości, który jednak wcale nie
musi się spełnić.
Fakt, że jedynie Bóg zna przyszłość, w niczym nie
ogranicza ludzkiej zdolności kształtowania własnego życia
(przede wszystkim w tym, co najważniejsze, a mianowicie
w kwestii własnego zbawienia). Proroctwa pochodzące
od Boga (czyli komunikowana przez Boga człowiekowi
wiedza odnośnie przyszłości) tym różnią się od wróżby, że
nigdy nie przesądzają z góry o przyszłości, lecz uprzedzają
przed tragicznymi konsekwencjami grzechów i odmowy
nawrócenia. Proroctwo jest więc warunkowe (jego
wypełnienie się zależy od postawy samego człowieka),
natomiast przepowiednie wróżbitów dotyczą wydarzeń
rzekomo nieodwołalnych i niezależnych od wolnego
działania ludzkiego.
Wróżbiarstwo radykalnie przekreśla drogę
chrześcijańskiego rozwoju i świętości. Propagując
determinizm (przyszłość została z góry zaplanowana)
i fatalizm (nie ma możliwości uwolnienia się od
wyznaczonego biegu wydarzeń) unieważnia konsekwencje
wyboru dobra lub zła. Objawiona nauka o rzeczach
ostatecznych (niebo, piekło, czyściec) zostaje tutaj
całkowicie odrzucona.
Oprócz zaburzeń duchowych (z opętaniem włącznie),
uleganie przepowiedniom wróżbitów prowadzi do lęku,
uczucia bezradności, osaczenia i rozpaczy, a w dalszej
kolejności do ciężkich chorób psychicznych.
Objawienie Boże wypowiadające się poprzez Biblię
i Magisterium Kościoła, dla dobra samego człowieka
surowo zakazuje uciekania się do którejkolwiek z form
wróżbiarstwa. Gdy chrześcijanin korzysta z horoskopów
lub z usług wróżbitów, widzących, magów itp.
– wchodzi w konflikt z pierwszym i najważniejszym
przykazaniem dekalogu. Tym samym, wystawia siebie na
niebezpieczeństwo działania mniej lub bardziej ukrytych sił
złego ducha, którego celem jest zerwanie więzi człowieka
z Bogiem i doprowadzenie do duchowej śmierci.
Codziennym lekarstwem na pokusę poznawania
przyszłości jest modlitwa i życie sakramentalne prowadzące
do coraz głębszego zawierzenia Bożej Opatrzności.
ks. Andrzej Trojanowski TChr
Przykładem najbardziej rozpowszechnionych technik
wróżbiarskich są:
kartomancja, czyli wróżenie przyszłości z kart,
astrologia, czyli przepowiadanie przyszłych zdarzeń
na podstawie układu gwiazd,
chiromancja, czyli odczytywanie z linii na dłoni
spirytyzm, czyli wywoływanie duchów zmarłych
w celu uzyskania informacji.
Uciekanie się do którejkolwiek z praktyk wróżbiarstwa jest
jawnym wykroczeniem przeciwko pierwszemu przykazaniu.
Dlaczego?
Praktyka wróżenia zakłada, że życie ludzkie nie podlega
Bożej Opatrzności, lecz bezosobowym i tajemniczym
siłom (na ogół wrogim lub co najmniej nieprzychylnym
człowiekowi). Korzystanie z wróżbiarstwa prowadzi do
osłabienia, a w końcu i zerwania więzi osobowej z Bogiem,
opierającej się na posłuszeństwie, ufności i zawierzeniu.
Osoba zniewolona pragnieniem poznawania przyszłości i
oddająca się praktykom wróżbiarstwa czyni siebie niezdolną
do modlitwy i do życia sakramentalnego, a tym samym
stopniowo ulega wpływom sił pochodzenia demonicznego.
Wróżbiarstwo jest odrzuceniem prawdziwego i jedynego
Boga, czyli łamaniem pierwszego przykazania Dekalogu.
Pismo św. surowo przestrzega przed tym grzechem:
Nie będziesz się zwracał do wywołujących duchy ani do
wróżbitów. Nie będziesz zasięgać ich rady... Ja jestem Pan,
Bóg wasz (Księga Kapłańska 19,31). Przeciwko każdemu,
kto zwróci się do wywołujących duchy albo do wróżbitów,
aby uprawiać nierząd z nimi, zwrócę oblicze i wyłączę go
spośród jego ludu... Bo Ja jestem Pan, Bóg wasz (Księga
Kapłańska 20, 6-7). Czary, w jakiejkolwiek formie by się
nie przedstawiały, należą do czynów, które wyłączają z
dziedzictwa Królestwa Bożego (List do Galatów 5, 20).
Wróżbiarstwo jest radykalnym oszustwem
sprzeniewierzającym się podstawowej prawdzie
teologicznej, że przyszłość jedynie zna Bóg. Rzekome
wykradanie Bogu tej tajemnicy jest całkowitą iluzją.
Nawet szatan (założywszy, że działa on przy pomocy
nr 5-2003 • 13
czyli poznawanie przyszłości
454137749.005.png 454137749.006.png 454137749.007.png
świadectwo
świadectwo
Zło kryło się w aikido
Dziś mam dwadzieścia osiem
wieczorem ostatni trening dla grupy
zaawansowanej w mojej sekcji. Kie -
runek studiów (archeologia) wybrałem
taki a nie inny, bo w informatorze o stu -
diach uniwersyteckich był to pierwszy
alfabetycznie kierunek o tak małej ilo -
ści zajęć w tygodniu. Wówczas miałem
opracowany cały scenariusz życia roz -
pisany na kolejne lata. Za dwa – trzy
lata pierwszy dan, po trzech następnych
drugi, a wtedy moja pierwsza, własna
szkoła aikido, za kilka lat następna. I
tak dalej. Brałem udział w sesjach tre -
ningowych z mistrzami japońskimi w
kilku krajach europejskich, bo oni w
końcu byli dla mnie największymi auto -
rytetami.
Pewnego dnia do mojej sekcji przy -
szedł list od człowieka, który w Polsce
dwadzieścia lat temu zainicjował tę dys -
cyplinę. Zrezygnował z aikido ze wzglę -
du na silny kryzys związany z niemożno -
ścią pogodzenia wiary w Jezusa z ideolo -
gią wschodnich sztuk walki. Ten list był
bardzo intymnym świadectwem i wywarł
na mnie silne wrażenie. Pozostało także
pytanie o podstawę jego decyzji. Wyda -
wało mi się, że jedno z drugim nie ma
związku.
Moim kolegą, także instruktorem z
długim stażem, był chłopak, który uczest -
niczył w spotkaniach modlitewnych
Odnowy Charyzmatycznej. Nagle prze -
stał przychodzić na treningi. Po dłuższym
czasie spotkałem go przypadkiem na ulicy
i zapytałem o powód jego nieobecności.
Odpowiedział mi, że na treningach przed
i po medytacji kłania się wizerunkowi
nieżyjącego już mistrza Ueshiby, zało -
życiela aikido. W kościele robi to samo
przed tabernakulum. Ten sam czyn, ale
jego podmiot jest inny. W końcu musiał
zdecydować, co wybrać i wybrał Jezu -
sa. To również zlekceważyłem, widząc
w tym zbyt głęboką interpretację. Wąt -
pliwości wynikłe z tych zdarzeń narasta -
ły we mnie, zwłaszcza, że nagle zaczą -
ły we mnie, zwłaszcza, że nagle zaczą-
lat. Jedenaście lat temu, jako
uczeń trzeciej klasy liceum
rozpocząłem uprawianie sztuk
walki. Zacząłem od karate, ale
moją prawdziwą fascynacją już
wcześniej było aikido. Wkrótce
też zacząłem je uprawiać.
Aikido okazało się miłością moje -
go życia. Szybko robiłem postępy. Po
dwóch latach zostałem instruktorem,
co się rzadko zdarza, bo to bardzo trud -
na dyscyplina. Wkrótce zostałem zali -
czony do tzw. uchi – deshi , czyli bez -
pośrednich uczniów mistrza. Treno -
wałem przez sześć dni w tygodniu, po
trzy – cztery godziny dziennie. O 5:30
pierwszy trening z mistrzem, od 18 do
20 trening z moimi uczniami i późnym
ły we mnie, zwłaszcza, że nagle zaczą
łem dostrzegać różnego rodzaju patolo -
gie wynikłe z uprawiania aikido u moich
uczniów: nadpobudliwość, agresję, jakąś
pogardę dla innych; to wszystko u ludzi
zajmujących się sztuką walki tak inezyj -
ną i, co najważniejsze, uważaną za naj -
bardziej defensywną i łagodną wśród
wschodnich sztuk walki. Kiedyś czyta -
łem przypadkiem Pismo Święte i natrai -
łem na fragment mówiący, że nie wolno
kłaniać się obcym bogom. Ten jeden wers
wrył mi się w umysł jak drzazga. Byłem
jednak tak zaangażowany, że nie mogłem
po prostu zrezygnować, zrezygnować z
całego życia, które zbudowałem na aiki -
do. Ale wątpliwości były i nie dawały mi
spokoju, zwłaszcza cała „liturgia” zwią -
spokoju, zwłaszcza cała „liturgia” zwią-
spokoju, zwłaszcza cała „liturgia” zwią
zana z treningiem – ukłony, medytacja,
adoracja mistrzów i białej broni (treno -
wałem także sztukę miecza – iaido ). Pew -
nego dnia, zapewne nie do końca świado -
mie, powiedziałem Bogu, że jeżeli w tym,
co robię jest coś złego, to niech się o tym
przekonam. Ale niech się przekonam tak
do końca, żeby nigdy w życiu później nie
mieć wątpliwości, czy moja decyzja rezy -
gnacji była słuszna w końcu miałbym
zacząć życie od początku. Wkrótce mia -
łem pożałować tej prośby.
Treningi zaczynały się i kończyły
medytacją, w której chodzi o uzyskanie
nr 5-2003
454137749.008.png
 
dossier: okultyzm
kontroli nad ki . Ki to bezosobowa ener-
gia Uniwersum, dająca początek i koniec
wszystkim zjawiskom i istotom żywym w
kosmosie. W każdej sztuce walki ćwicze-
nia izyczne to tylko środek do uchwyce-
nia kontaktu z tą mocą na etapie począt-
kowym i później manipulowania nią. W
trakcie codziennych medytacji doświad-
czyłem po dwóch latach czegoś na kształt
stanu niebytu. To, o czym piszę może
brzmieć niewiarygodnie. Przypuszczam,
że gdybym to ja słuchał takiej opowieści,
sam jej nie przeżywszy, to bym prawdo-
podobnie w nią nie uwierzył.
W przestrzeni duchowej, którą osią-
gałem, spotkałem istoty duchowe pełne,
a raczej coś, co określiłbym jako oso-
bową obecność kogoś, nie doświadczal-
ną inaczej niż przez duchowy kontakt
transcendentalny. To zjawisko, fascynu-
jące jak nic innego na świecie, powtarza-
ło się za każdym razem w trakcie medyta-
cji. Jednocześnie wraz z tą osobową obec-
nością we mnie, uruchomiły się jakby
dary paranormalne. Doświadczyłem cze-
goś na kształt telepatii, tzn. obudziła się
we mnie ogromna wrażliwość na ludzkie
intencje i zamiary. Stając przed kimś na
macie po prostu wiedziałem, co ten czło-
wiek za chwilę zrobi. Ponadto zacząłem
odczuwać kumulacje i przepływ tej ener-
gii, o której wcześniej pisałem. Jednocze-
śnie objawiać się we mnie zaczęły różne
choroby o nieznanym źródle. Upływ tej
energii w trakcie ćwiczeń powodował
moje całkowite wycieńczenie. W rezulta-
cie, mając 2 m wzrostu, ważyłem po roku
około 60 kilogramów. To niewiarygodne,
ale w takim stanie dysponowałem ogrom-
ną siłą psychiczną. Ludzie bali się mnie
i nikt nie mógł ze mną wytrzymać sam
na sam w jednym pomieszczeniu. Czu-
łem się bogiem, taka władza nad każdym
człowiekiem! Wkrótce jednak okazało
się, że to nie ja decyduję o sobie. Będąc
kiedyś sam w domu, znalazłem stary
różaniec i wziąłem go do ręki, bo leżał
gdzieś w kącie. W tym momencie usły-
szałem potok obscenicznych bluźnierstw.
To, co przedtem było efektem medytacji,
co uznawałem za stan przejścia w wyższy
obszar duchowy, teraz uruchomiło się bez
mojego wpływu. Doznałem potwornego
uczucia paniki i wybiegłem z domu. Od
tej pory stale towarzyszyła mi obecność
kogoś złego. Zacząłem czuć potworny,
irracjonalny strach. Bałem się cały czas,
choć nie było wcale żadnego zdarzenia,
które by mogło wywołać ten strach. Tak
jakby lęk stał się częścią mojej natury czy
cechą charakteru. Jednocześnie
stale przeżywałem halucynacje
słuchowe. Słyszałem ciągle wul-
garne bluźnierstwa, jakby wielu
głosów, zwłaszcza pod adresem
Matki Bożej. Stale prześladowa-
ły mnie obsesyjne myśli samo-
bójcze. W moim domu było
duże lustro na środku mieszka-
nia, zacząłem nagle bez przyczy-
ny bać się go, mając pewność, że
zobaczę w nim coś potwornego.
Te doświadczenia nie zmie-
niły mojego życia, nie zrezy-
gnowałem z aikido. Dalej byłem
instruktorem. Po roku takiego
życia, jako człowiek praktycznie
nie wierzący, zacząłem poma-
łu domyślać się, że moje cier-
pienia wynikają z jakichś okul-
tystycznych praktyk, zakamu-
lowanych w sztukach walki i
działania demonów. Następnego
roku stało się tak, że przyjechał
z Anglii pewien mistrz. Postano-
wiłem, że będę przez te kilka dni
uczestniczył w treningach z nim,
po czym zrezygnuję. Moje znie-
wolenie osiągnęło bowiem etap,
na którym zacząłem mieć kosz-
marne halucynacje wzrokowe. Dopiero to
właśnie ostatecznie mnie złamało. Kiedy
skończył się ostatni trening, w sobo-
tę, wróciłem do domu i poszedłem spać
ze świadomością, że to był mój ostatni
trening w życiu. W nocy dostałem cze-
goś podobnego do ataku malarii. Poczu-
łem tak silny ból w całym ciele, że zaczą-
łem skamleć do Jezusa o ratunek. Ten stan
wytonował się nad ranem.
Pamiętałem, że kiedy cztery lata
wcześniej zmarł mój dziadek, poszedłem
do spowiedzi i pamiętałem ogromne uko-
jenie, które wówczas przeżyłem. Pojawiła
się we mnie desperacka myśl, że to mnie
teraz uratuje. Wieczorem była Msza dla
studentów i poszedłem wcześniej, wie-
dząc, że przed Mszą ktoś zawsze siedzi
w konfesjonale. Wszedłszy do kościo-
ła, zobaczyłem księdza, który uczył reli-
gii w moim liceum. Nienawidziłem tego
człowieka. Od dawna mnie namawiał,
żebym zrezygnował z aikido, co wzbudzi-
ło we mnie dużą niechęć do niego i agre-
sję. Byłem jednak w takim stanie, że było
mi już wszystko jedno. Wyspowiadałem
się, ale efekt nie był taki, jakiego oczeki-
wałem. W trakcie wysłuchiwania poucze-
nia zacząłem odczuwać tak silne cier-
pienie jak poprzedniej nocy. W myślach
wyłem, żeby to się wreszcie skończyło.
Po spowiedzi ten stan sprawił, że ucie-
kłem z kościoła i pobiegłem do mojego
mistrza. Powiedziałem mu, że rezygnuję,
bo nie mogę dać sobie rady ze sobą. Nie
wyjaśniłem mu, z jakiego powodu. Ten
człowiek był moim dobrym kolegą, nie
miał świadomości, że z aikido wiąże się
cokolwiek złego. Uszanował moją decy-
zję. Sam zresztą widział, że od dawna jest
coś ze mną nie tak. Wracałem całkowicie
zmiażdżony. Jakaś myśl kazała mi wrócić
pod kościół. W nocy uklęknąłem i pomy-
ślałem, a raczej samo mi się jakoś pomy-
ślało: „Weź moje życie, sam nie dam
rady. Rób ze mną, co chcesz” . Z tą myślą
wróciłem do domu.
Od tej pory zaczął się prawdziwy czy-
ściec. Ledwo zaliczyłem rok na uczelni.
Straciłem wszystkich przyjaciół. Oka-
zało się, że na moim roku znam tylko
jedną osobę. Odeszła ode mnie dziew-
czyna. W sumie lepiej, bo tylko ją krzyw-
dziłem. Niech mi Bóg wybaczy. Wkrót-
ce przeżyłem jeszcze inne cierpienie cią-
gnące się za mną do dziś. Związałem się z
inną kobietą, która mnie nie kochała i po
dwóch miesiącach porzuciła.
Zacząłem chodzić na spotkania modli-
tewne Odnowy w Duchu Świętym, do
nr 5-2003 • 15
454137749.001.png 454137749.002.png
czego namówiła mnie siostra i wspomnia-
ny wyżej ksiądz. Za radą księdza-egzor-
cysty odbyłem spowiedź generalną, co
dało ten skutek, że wszystkie manifestacje
zła, które przeżywałem, straciły na sile.
Wkrótce wziąłem udział w rekolek-
cjach, gdzie na końcu modlono się o to,
by Duch Święty dotknął uczestników.
W trakcie tej modlitwy czułem się źle.
Chciało mi się wymiotować i najchęt-
niej bym wyszedł. Wracałem do domu
całkowicie rozczarowany. Miałem wiel-
kie pretensje do Boga, że w niczym mi
nie pomógł.
Na drugi dzień mieliśmy się spotkać
raz jeszcze i pożegnać. Z mojego domu
szło się około pół godziny do kościo-
ła, w którym były rekolekcje, cały czas
przez park. Postanowiłem zatem przejść
się pieszo, bo była bardzo ładna pogoda.
Szedłem bezmyślnie pogrążony w rozpa-
trywaniu własnego poczucia zawodu. W
połowie drogi nagle zdałem sobie spra-
wę, że ja nic nie słyszę. Pierwszy raz od
dwóch lat nie miałem żadnych halucy-
nacji, tak słuchowych jak i wizualnych.
Dotarło do mnie, że to była pierwsza
noc od dwóch lat, którą normalnie prze-
spałem. Czy ktoś może zrozumieć, co ja
wtedy przeżyłem?
Ale, paradoksalnie, wcale nie było
potem łatwiej. To był najtrudniejszy
dla mnie czas, trudniejszy niż jakikol-
wiek inny. Nigdy nie było mi tak ciężko.
Zapewne powodem była ruina emocjonal-
na czy też psychiczna po tych wydarze-
niach. Pamiętam, że wszystko mnie wtedy
raniło, nawet najmniejsze niepowodzenie
czy też zachowania innych, które dziś po
prostu ignoruję.
Miesiąc później pojechaliśmy całą
wspólnotą na czuwanie Odnowy do Czę-
stochowy. Prowadził je o. Verlinde. W
pewnej chwili powiedział, że w drodze do
domu anioł stróż każdemu powie, komu
ma opowiedzieć o Jezusie. Po wszystkim
wsiedliśmy do autokaru, a ja usłyszałem
gdzieś w środku nazwisko mojego wykła-
dowcy. To znaczy pojawiła się nagle jakaś
ogromna pewność, że to ta właśnie osoba.
Zdjął mnie lodowaty strach. Ten czło-
wiek był dla mnie instytucją na uczel-
ni, a nie osobą. Jak ja miałem w ogóle
zacząć tę rozmowę? Zajęcia z nim mia-
łem za dwa dni. Robiłem wszystko, żeby
go tego dnia nie spotkać, ale obraz tego
człowieka po prostu mnie wszędzie prze-
śladował. W końcu poszedłem do jego
gabinetu i poprosiłem o dziesięć minut
rozmowy. Powiedziałem, że chciałbym
mu o czymś opowiedzieć, ale na począ-
tek chciałbym, żeby miał świadomość, że
czuję strach przed tą rozmową i najchęt-
niej bym w ogóle jej nie zaczynał. Opo-
wiedziałem mu wszystko to, co opisałem
powyżej. On słuchał w milczeniu. Potem
podszedł i uściskał mnie. Usłyszałem, że
to było dla tego człowieka bardzo wzru-
szające, bo nikt z nim nie rozmawiał przez
całe życie o wierze w tak intymny sposób.
Okazało się więc, że to Bóg zadziałał.
Jestem pewien, że jest we mnie bar-
dzo dużo okaleczeń wewnętrznych,
stale tego doświadczam. Żyję wciąż ze
świadomością ciężaru moich doznań.
Czasem czuję się tak bardzo stary i
zniszczony. Nigdy nie skorzystałem z
pomocy psychologa, choć wiele osób,
w tym spowiednicy, mi to radziło. Cza-
sem rodzi się we mnie pokusa, aby te
doświadczenia przekreślić, przekreślić
wynikającą z nich pewność istnienia
szatana i Boga, tak realną jak istnienie
każdego z nas. Pewność każdej sekun-
dy, że Bóg po prostu jest obecny w rze-
czywistości. Pojawia się we mnie tęsk-
nota, żeby żyć jak miliony innych, nor-
malnych ludzi. Ale tak nie będzie, bo
ta pewność jest we mnie jak rozognio-
na rana. Tak bolesna zwłaszcza w tym,
co trudne, a zarazem tak słodka i koją-
ca. Ktoś, kto doświadczył miłości Boga
po prostu nie może zignorować cier-
pienia drugiego człowieka. Wspomnie-
nie ogromu miłości Jezusa sprawia, że
cierpienie drugich staje się ciężarem
nie do uniesienia. Jednocześnie czło-
wiek dotyka tego, jak bezgranicznie
kochać można, a jak kochać nigdy nie
będzie w stanie.
B.
w zwyczajnych, świeckich warunkach życia. Pracują zawodowo, utrzymują kontakty rodzinne
i towarzyskie, mieszkają sami lub z bliskimi, nie wyróżniają się strojem ani żadnymi zewnętrznymi
symbolami, nie noszą habitu. Swe pragnienie pełnego poświęcenia się Panu potwierdzają ślubami
czys-tości (rozumianej także jako życie w celibacie), ubóstwa i posłuszeństwa. Starają się swym
codziennym postępowaniem przekazywać prawdę o Dobrej Nowinie. Spotykają się systematycznie
na modlitwie, pogłębiają swą formację – tworzą uznane przez Kościół wspólnoty, zwane instytutami
świeckimi...
Taki jest istniejący od ponad 50 lat żeński Instytut Świecki Chrystusa Króla .
Jeżeli i w Twoim sercu rodzi się podobne pragnienie, jeśli chcesz służyć Bogu
i ludziom na takiej drodze, chciałabyś zasięgnąć informacji – napisz:
ks. Edward Szymanek, ul. Panny Marii 4, 60-962 Poznań
S ą wśród nas ludzie, którzy odczytali swe powołanie do całkowitego oddania się Panu Bogu
454137749.003.png
 
dossier: okultyzm
doprowadziła mnie
Joga
wspólnego. Najgorsze było to, że nie
mogłam o tym z nikim porozmawiać –
bałam się posądzenia o chorobę psychicz-
ną czy o zdziwaczenie, bo przecież wszy-
scy wiedzieli, co obiecywały mi podręcz-
niki jogi.
Nigdy już do tej praktyki nie wró-
ciłam, ale w moim życiu zaczęły się
dziać dziwne rzeczy. Czułam, jak gdyby
coś, co mi do tej pory sprzyjało, zaczę-
ło mnie niszczyć. Byłam wychowana w
wierze katolickiej, codziennie się modli-
łam, uczęszczałam co niedzielę na Mszę
św., choć robiłam to bardziej z przyzwy-
czajenia i tradycji niż z potrzeby serca.
Teraz każde pójście do kościoła było dla
mnie katuszą. Już w drodze na Mszę św.
było mi słabo, miałam wrażenie, że coś
zabiera mi siły. Zawroty głowy, słabość w
nogach, mdłości pojawiały się nagle i nie
chciały mnie opuścić, a przecież byłam
zdrowa izycznie. W kościele stawałam
zawsze przy drzwiach wyjściowych, bo
nie byłam w stanie wejść w głąb. Wiele
razy podsuwano mi krzesło, widząc jak
bardzo jestem blada. A ja nie rozumiałam,
co się ze mną dzieje. Zaczęłam spóźniać
się na Msze św., żeby skrócić sobie katu-
sze, którym byłam poddawana. Stałam się
nerwowa, noce stały się dla mnie kosz-
marem, miałam wrażenie, że coś zabiera
mi siły i życie. To trwało ponad trzy lata;
byłam u kresu sił i podupadałam już na
zdrowiu. Nadal bałam się o tym komukol-
wiek powiedzieć, a bardzo potrzebowa-
łam pomocy, tym bardziej, że nachodzi-
ły mnie coraz częściej myśli podsuwające
jedyny, zdawać by się mogło, sposób na
uwolnienie się z tego koszmaru – śmierć.
Już jako dziecko żywiłam szczegól-
nie ciepłe uczucie do Matki Bożej, przy-
nosiłam jej kwiaty do ołtarza, rozmawia-
łam z Nią. Wiele lat temu obiecałam bli-
skiej mi osobie, że codziennie zmówię
choć część różańca. Słowa dotrzyma-
łam, choć kończyło się to przeważnie
na jednym „Zdrowaś Mario”. I właśnie
podczas tego „Zdrowaś Mario” w ciągu
owych trzech lat przychodziła mi do
głowy wciąż ta sama myśl, która nęka-
ła mnie do bólu: „Zacznij przyjmować
Komunię św. – ona da ci siłę”. Zupeł-
nie w to nie wierzyłam, bo jakże taki
mały opłatek może mi pomóc, przecież
go już przyjmowałam i nic szczególne-
go się nie działo. Ta myśl wciąż mnie
jednak nękała. Aż wreszcie przyszedł
koniec, moje własne siły się wyczerpały
i wszystko zaczęło się walić: sam widok
kościoła budził dreszcze i strach, a myśl
do przedsionka piekła
Kiedy miałam dziewiętnaście lat, bardzo interesowałam się jogą.
Zgłębianie jej zaczęłam od ćwiczeń, które miały usprawnić moje
ciało, ale później ćwiczyłam również moją psychikę, bo tego
wymagało pełne zaangażowanie się w jogę. Kupowałam książki,
gazety, czytałam, jak krok po kroku dojść do „wielkiego szczęścia”,
czyli do połączenia się z wszechświatem.
Ćwiczyłam intensywnie, dzień w
dzień, przez wiele godzin. Po trzech latach
potraiłam zgromadzić energię w każ-
dej czakrze bez większego trudu. Teraz
należało ją zebrać w jednym centralnym
miejscu i otworzyć się na wszechświat.
Obiecywano, że jest to szczyt dążeń jogi.
Byłam gotowa. Nadszedł wieczór, kiedy
byłam sama i nikt mi nie przeszkadzał.
Chciałam zasmakować tego szczęścia.
Udało mi się szybko zebrać całą ener-
gię; moje ciało było strasznie ciężkie, bez
czucia, jakby obce. Czułam, jak z niego
wychodzę, jak jest mi lekko, dobrze...
Moim celem było połączenie się z jakąś
bliżej nieokreśloną energią, która miała
dać mi obiecane szczęście...
Naraz poczułam, że coś zaczyna mnie
wchłaniać, coś strasznego, czarnego. Nie
mogłam się uwolnić, a tak chciałam już
wrócić z powrotem! Nie umiem opisać
strachu, przerażenia, rozpaczy – chcia-
łam wrócić do swojego ciała, a „to” mnie
wciągało coraz mocniej i mocniej. Pomy-
ślałam, że to chyba jest piekło i myśl moja
powędrowała do dobrego Boga. W tym
samym momencie wróciłam z powrotem.
Do rana leżałam jak sparaliżowana; zlana
zimnym potem, bałam się własnego odde-
chu. Miałam wrażenie, że przez chwi-
lę byłam w piekle lub czymś, co to przy-
pomina, pomimo wszelkich podręczniko-
wych zapewnień, że spotkać mnie miało
wymarzone szczęście.
Kiedy ćwiczyłam jogę, moje życie
układało się gładko. Miałam nawet pewne
zdolności, np. wiedziałam, co się wyda-
rzy, jak skończy się dana sytuacja życio-
wa znajomych, jak przebiegnie egzamin...
Bawiło mnie to, ale i dawało jakieś poczu-
cie wyższości nad innymi, bo ja potrai-
łam wiele rzeczy przewidzieć, a oni nie.
Nie zastanawiałam się wówczas, skąd to
mam, było mi z tym po prostu wygodnie i
to wystarczało.
Wszystko się zmieniło po tej pamięt-
nej nocy. Postanowiłam zerwać deini-
tywnie z jogą i nie mieć z tym już nic
nr 5-2003 • 17
454137749.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin