12. Hooper Kay - Włamywaczka.pdf

(449 KB) Pobierz
5915734 UNPDF
Hooper Kay
Włamywaczka
1
Trzeci raz sprawdziła linę i dopiero wtedy przewiesiła się ponad rynną, ostrożnie zsuwając się aż do
chwili, gdy jej stopy bezpiecznie wsparły się na belce z lekka wystającej ponad najwyższym
oknem. Nie obawiała się, że zostanie dostrzeżona przez kogoś wewnątrz; to było okno strychu,
okrągłe, dumnie podrobione na witraż i z całą pewnością pogrubione jeśli nie o warstwę zwykłego,
zastarzałego kurzu, to przynajmniej farby. Mocno wsparta o kamień miękkimi butami z koźlęcej
skóry obejrzała się przez ramię, żeby raz jeszcze zlokalizować swój cel. Tak - był na miejscu:
półuchylone okno na drugim piętrze.
Jej spojrzenie powędrowało dalej w dół, przesunęło się po trawie dokładnie pod nią, beznamiętnie i
z krótkim jedynie mgnieniem myśli, jak też ta trawa przyjęłaby ciało spadające z wysokości pięciu
pięter. Pomyślała, że łatwiej byłoby wspiąć się na drugie piętro z dołu, aniżeli schodzić z góry, ale
niezbyt odpowiednio ustawiona lampa ogrodowa rzucała całkowicie niepotrzebny krąg światła na
całą pierwszą kondygnację. Tylko samobójczo odważny złodziej mógłby odważyć się na takie
ryzyko.
Troy była odważna - ale jednocześnie sprytna i ostrożna. I na szczęście potrafiła spuścić się w dół
ciszej, niż dziewięciu na każdą dziesiątkę mężczyzn wspięłoby się w górę. Decyzja zapadła.
Lekko balansując na wąskiej belce, Troy sięgnęła do narciarskiej maski, zsuwając ją na twarz.
Potem jej ręka automatycznie powędrowała do pasa z narzędziami, sprawdzając, czy wszystkie są
na właściwych miejscach. Wreszcie chwyciła linę, wprawnie zgięła kolana i odepchnęła się od
ściany budynku, zsuwając się w bok i w dół ze zręcznością zawodowego alpinisty. Pierwszy raz
opadła na wysokości trzeciego piętra, lekko jak piórko i cicho jak kot dotykając czubkami butów
ceglanej ściany. Pozwoliła, by w ułamku sekundy jej ugięte nogi przejęły impet, po czym
odepchnęła się znowu.
Drugi skok doniósł ją dokładnie do celu: otwarte skrzydło okna było po prawej na wysokości jej
pasa. I znowu zgięte kolana stłumiły siłę i odgłos lądowania. Troy zatrzymała się na sekundę z
odwróconą głową i oczami utkwionymi w strażnika, który właśnie okrążał budynek. Obserwowała
go w' zupełnej ciszy, żadnym szmerem nie zdradzając swej obecności ani człowiekowi, ani
czujnemu dobermanowi idącemu przy jego nodze na krótkiej smyczy: Para minęła ją parę stóp niżej
i poszła dalej. Człowiek wymamrotał z cicha do swego psiego towarzysza coś na temat głupoty
patrolowania w noc zimną jak rodzinny grobowiec i ciemną jak kamizelka Księcia Piekieł. .
Troy obróciła głowę, śledząc ich, dopóki nie znikli z pola widzenia za przeciwległym rogiem
budynku. Ujrzała obłoczek mgły unoszący się na wysokości jej oczu i mimochodem zauważyła, że
cały czas wstrzymywała oddech. Jej płuca nie protestowały; Troy mogła nie oddychać bardzo
długo. Zamocowała linę i skorzystała z nierówności zaprawy, aby przesunąć się w bok i zajrzeć w
szczelinę między zasłonami.
Jej oczy doskonale radziły sobie w ciemności, dlatego zdołała zobaczyć wnętrze pokoju na tyle, na
ile pozwalała na to wąska szpara w zasłonie. Fotel, biurko, które wyglądało trochę jak stolik do gry
i - ach! - półki pełne książek. Plany warte były tyle, ile za nie zapłaciła; to rzeczywiście była
biblioteka. Sejf powinien być na lewo od biurka i prawdopodobnie - niezbyt genialnie - ukryty za
obrazem.
Jeszcze mocniej zaparła się stopami i wsunęła rękę w w szparę okna. Czułe palce w obcisłych
skórkowych rękawiczkach powoli i delikatnie obmacywały framugę w poszukiwaniu śladu
przewodu alarmowego albo czujnika. Nie znalazły niczego. Wciąż ostrożna, Troy odpięła od pasa
małe urządzenie elektroniczne, nacisnęła guziczek i nie spuszczając oka z zielonego świateł¬ka
powiodła nim wzdłuż całej framugi.
W chwilę potem przypinała przyrządzik na miejsce, milcząco i niewidocznie unosząc zdumione
brwi pod narciarską maską. Żadnego systemu alarmowego. A zatem prawdą było, że klient polegał
na swoich strażnikach i psach. Dziwne - pomyślała. Ale może nie aż tak dziwne ... Ten człowiek był
raczej nowy wśród zbieraczy sztuki za wszelką cenę; jego kolekcja nie była może wystarczająco
duża, żeby wymagać właściwego zabezpieczenia. A może po prostu nie przyszło mu na myśl, że
sam może stać się celem.
Za maską pojawił się uśmiech i Troy pozwoliła mu tam pozostać. Jutro o tej porze być może zwróci
się do mnie o zainstalowanie mu systemu alarmowego ¬pomyślała ze szczerym rozbawieniem.
Omal nie zachichotała na tę myśl, ale swobodny zwis z dachu na linie dwa piętra nad ziemią nie był
odpowiednią pozycją dla popuszczania wodzy wesołości. Troy przełknęła więc chichot i zajęła się
swoją robotą.
Smukłe, zaskakująco silne dłonie wsunęły się pod skrzydło, chwyciły, uniosły. W ciszy zrodzonej z
długiej praktyki Troy przeniosła jedną nogę nad parapetem i usiadła na nim okrakiem. Odpięła linę,
sprawdzając, czy pozostaje w łatwym zasięgu na zewnątrz okna, po czym przerzuciła drugą nogę i
stanęła na podłodze wewnątrz pomieszczenia.
Stała tak przez chwilę, pozwalając oczom na dostosowanie się do odrobinę odmiennej gęstości
mroku, po czym szybko ruszyła naprzód. Omijając meble, jakby była we własnym salonie, podeszła
do drzwi i przyłożyła do nich ucho. Cisza. Odwróciła się, wydobyła małą, ślepą latarkę i, kierując ją
w stronę podłogi, podeszła do okna, aby opuścić je do poprzedniej pozycji i dokładnie zasunąć
story. Troy nie miała zamiaru liczyć na nieuwagę wartownika. Tylko sznur pozostał na zewnątrz, ale
doskonale zlewał się z murem.
W sekundę była przy obrazie, który spodziewała się tu znaleźć. Jeden ruch latarki upewnił ją, że był
to dość pospolity sztych i Troy znowu wyszczerzyła zęby pod osłoną maski. Jaki złodziej
kłopotałby się t a k i m obrazem? Tylko taki, który spodziewałby się znaleźć coś za nim! Krótkie
oględziny upewniły ją, że klient nie zaniedbał wewnętrznego zabezpieczenia; ramy obrazu
ukrywały przewód. Po namyśle Troy zrolowała maskę i, biorąc wąską rączkę latarki w zęby,
sięgnęła po narzędzia i przystąpiła do dzieła.
W czasie, który wprawiłby w zakłopotanie pewne towarzystwo ubezpieczeniowe, Troy rozłączyła
alarm, odchyliła na zawiasach obraz, odsłaniając ukryty za nim sejf i otworzyła go z szybkością,
która zdobyłaby jej podziw co najmniej połowy włamywaczy na świecie. Wciąż trzymając latarkę
w zębach, sięgnęła do wnętrza, błyskawicznie znajdując to, czego szukała. Obraz schowany był w
kartonowej tubie. Troy skrzywiła się. Jasne, tuba ułatwiła jej robotę, ale żeby tak potraktować
Starego Mistrza ...
I w tym momencie po pokoju rozlało się światło lampy stojącej w kącie.
Troy miała tylko kilka sekund na myślenie i planowanie, ale to wystarczyło; natychmiast była na
nogach. Trzymając w dłoni zrolowany obraz, gotowa wsunąć go w tubę, zwróciła głowę w stronę
drzwi i zlustrowała intruza z bezczelnością, której w najmniejszym stopniu nie zmąciła wciąż
trzymana w ustach latarka.
Odziany był w spodnie od piżamy i szlafrok, i wydawał się parszywie rozbudzony jak na drugą w
nocy. Dobrze powyżej sześciu stóp wzrostu, miał ciem¬ne, gęste włosy opadające z tyłu aż na
kołnierz, bary, których pozazdrościłby mu zawodowy futbolista i twarz, dla której połowa znanych
Troy kobiet zamordowałaby własnego małżonka, byle tylko znaleźć ją na swojej poduszce. Była
to szczupła, inteligentna twarz o bystrych oczach, patrzących na nią w tej chwili z czymś w rodzaju
zafascynowanego zdumienia, wysokich kościach policzkowych, mocnej szczęce i wargach
wyglądał na cokolwiek ogłupiałego, gdy gniewnie wymamrotał:
- A dlaczego, u diabła, gadam z tobą zamiast wezwać policję?
Troy udała, że nie słyszy.
- Nie chciałabym takiego partnera, będąc na twoim miejscu - stwierdziła już nie szeptem, ale
głosem wciąż dość cichym, żeby go za szept można uznać.
Nieznajomy podszedł bliżej, oglądając ją od stóp do głowy z wyrazem twarzy obejmującym szeroki
zakres uczuć - zaskoczenie, zaciekawienie, uznanie, złość. Najwyraźniej dostrzegł jej zdecydowanie
kobiece cechy podkreślone przez obcisły czarny sweter i spodnie, rysy twarzy, które zachwyciłyby
rekina filmowego, a teraz zastanawiał się, co taka dziewczyna robi, okradając sejf w środku nocy.
Zanim zdołał swe uczucia przyoblec w słowa, Troy rozwinęła obraz przed sobą.
- Nie bardzo będzie godzien zaufania - powiedziała tonem salonowej rozmówki. - Mam na myśli
pana domu ...
Odwracając oczy od jej twarzy, obcy rzucił krótkie spojrzenie na obraz i nagle jego wzrok stał się
badawczy. Podszedł bliżej.
- Czy to nie ...
- Ależ tak. Skradziony dwa tygodnie temu z prywatnej kolekcji w Paryżu.
Patrzał na nią uważnie, gdy zwijała obraz na lewą stronę. Nagle poczuł, że musi jakoś bronić swego
gospodar.za.
- John nie mógł wiedzieć, że jest skradziony, gdy go kupował - powiedział cokolwiek niepewnie.
Troy roześmiała się cichutko.
- Kupił go? Cóż, można to i tak określić. Zapłacił facetowi, który go ukradł.
- Skąd wiesz? - poderwał się nieznajomy.
- Kolekcjoner zapłacił mi, żeby go odzyskać - odparła chłodno. - A ponieważ jest szeroko znanym i
godnym zaufania człowiekiem, wierzę jemu, a nie twojemu Johnowi.
- Nie jest moim Johnem - sprostował obcy zirytowany.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, w końcu zaproponował spokojnie:
- A dlaczego nie wezwać policji i nie powiedzieć im wszystkiego?
Troy przespacerowała się w stronę biurka i przysiadła na blacie. Majtając nogą, uśmiechnęła się do
nieznajomego:
- Dlaczego nie? No, już, zrób to. Może będę musiała spędzić noc w pudle, ale skoro tylko
zidentyfikują obraz i skontaktują się z moim pracodawcą, to John będzie musiał tłumaczyć się
policji. Jeśli będzie w pobliżu, naturalnie ...
Jej wyzwanie spotkało się z ostrożną reakcją: obcy nie podszedł do telefonu ..
- Nie mogę pozwolić ci na opuszczenie domu z tym obrazem! - rzekł w końcu. - Skąd mam
wiedzieć, że mówisz prawdę?
- Nie wiesz.
- No to mnie przekonaj, do cholery! - rzucił cicho.
Troy nie mogła się powstrzymać od szerszego uśmiechu. Przechyliła głowę na bok jak ciekawski
ptaszek.
- Nie robiłbyś z nim interesów, co? Nie wydaje mi się żebyś mu ufał...
- To nie ma związku ze sprawą - odparł.
- Czyżby?
Przyjrzał jej się uważnie.
Odpowiedziała mu zatroskanym spojrzeniem, po czym lekko skinęła głową, jakby podjęła milczącą
decyzję
- Skoro ty mi nie ufasz, ja zaufam tobie.
- A to co miałoby znaczyć? - spytał nieufnie.
Podała mu kartonową tubę.
- Weź to. Schowaj pod poduszkę albo do walizki, albo gdziekolwiek. Jeśli John wezwie rano
policję, będziesz wiedział, że jest prawowitym posiadaczem i że ja skłamałam. Wtedy wytrzesz z
tuby swoje odciski palców i wrzucisz ją do stojaka na parasole. Tam ją szybko znajdą.
Obcy nie wykonał żadnego gestu, żeby przyjąć obraz. - A jeśli nie wezwie policji? .. naturalnie,
przyjmując, że odkryje zniknięcie obrazu?
- Och, odkryje na pewno. Założę się, że pieści go co rano i wieczór przed pójściem do łóżka.
Zbudował prawdopodobnie ... albo akurat buduje w piwnicy tajne pomieszczenie dla tej pierwszej i
niewątpliwie, jak ma nadzieję, nie ostatniej zdobyczy.
- A zatem?
- A zatem, kiedy ujrzysz Johna przy śniadaniu zgrzytającego w milczeniu zębami, usłyszysz, jak
posyła do wszystkich diabłów swoich ochroniarzy - zamiast wrzeszczeć w słuchawkę telefonu o
swojej stracie będziesz wiedział, że jest odpowiedzialny za kradzież obrazu bezpośrednio, albo
przynajmniej był doskonale świadom, że dokonuje nielegalnej transakcji. Wówczas, jeśli
zdecydujesz się zaufać mi, że zwrócę obraz jego prawowitemu właścicielowi, możemy spotkać się
gdzieś
w mieście.
Nieznajomy wydawał się niemal tak szybki w podejmowaniu decyzji jak Troy; wyciągnął rękę po
obraz.
_ Uczciwy człowiek - powiedział z pretensją w głosie - nie zawahałby się wezwać policji.
_ Wyrzuty sumienia to piekło, czyż nie? - stwierdziła współczująco.
- A ty je masz? - rzucił ironicznie.
_ Miałam - odparła wesoło - ale przyszło mi do głowy, że mnóstwo tracę w życiu, więc je
odrzuciłam.
W jego oczach pojawił się wyraz zakłopotania podziwu.
- Kimże ty jesteś?
Troy zrobiła dłonią lekki gest, którego świadomej beztroski pozazdrościłby jej szekspirowski aktor.
_ Po prostu złodziejem przemykającym się nocą Daj sobie spokój - rozkazał zirytowany.
Troy z rozbawieniem stwierdziła, że był na najlepszej drodze nie tylko do zaaprobowania, ale i do
obrony jej zajęcia z wyboru. Przełykając śmiech zrobiła wszystko, by nadać swemu głosowi
tajemniczy ton:
_ Gdzie się spotkamy? W ciemnym, ponurym barze pełnym tłustych oprychów spoglądających
złośliwie i z ukosa? - rozgrzewała się na zadany temat, pod¬czas gdy zdumiony nieznajomy
zachowywał milczenie. Bar będzie . prowadził człowiek, o twarzy buldoga, a jego klientelą będą
typy jak z czołówki listy Dziesięciu Najbardziej Poszukiwanych. Nikt nie spojrzy nam w oczy, gdy
na niego popatrzymy. Szef wraz ze swoją obstawą ukryje się w pokoju na zapleczu, a jeden z jego
ludzi będzie obserwował przez półprzezroczyste lustro, czy nie jesteśmy nasłani. A potem ...
- Już dosyć! - cicho wykrztusił obcy.
- Otoczenie nie w twoim typie, jak sądzę - stwierdziła Troy poważnie. - Och, w porządku. A zatem
bierzemy świeczkę jak ten jak-mu-tam i idziemy na poszukiwanie uczciwego człowieka. To znaczy,
że możemy spotkać się u stóp pomnika Lincolna?
- Jak się nazywasz? - zapytał, ignorując całą resztę.
Odpowiedziała uniesieniem brwi:
- Masz na myśli moją ksywę?
- Cholera!
W swoim stosunkowo burzliwym życiu Troy nauczyła się wielu pożytecznych rzeczy, a wśród nich
także i tego, że nie jest zbyt bezpiecznie machać czerwoną płachtą przed nosem rozjuszonego byka.
Wkrótce po tej zasadzie szła druga: nie drażnić obcych mężczyzn. Troy zrezygnowała zatem, póki
była jeszcze w jednym kawałku.
- Jestem Troy. A ty?
- Dallas - wymamrotał - Dallas Cameron.
Nastąpiła chwila milczenia, po której Troy rzekła z namysłem:
- Lepiej znany jako "As" Cameron, ponieważ w interesach zawsze ma w rękawie jakiegoś asa ...
- Słyszałaś o mnie? - wyglądał na zaskoczonego.
- Nawet włamywacze czytują gazety - wyjaśniła przepraszająco.
Dallas Camero n przeczesał palcami włosy gestem, który prawdopodobnie datował się z .czasów,
kiedy mężczyzna po raz pierwszy spotkał kobietę.
- Jesteś najcholerniejszą... Troy co? - zapytał nagle.
- Po prostu Troy.
- Posłuchaj no ...
Przerwała mu spokojnie:
- Jakkolwiek nasze spotkanie było niezmiernie interesujące, doprawdy, muszę już wracać. Jeden ze
strażników sprawdza ten pokój raz na dwie godziny, a od ostatniej wizyty minęło już półtorej
godziny. Proponuję, abyś spokojnie wrócił do siebie i zapomniał, że w ogóle byłeś tu dzisiaj; jeśli
strażnik zobaczy cię po moim wyjściu, gospodarz może stać się rano cokolwiek podejrzliwy.
- Jak masz zamiar stąd wyjść? - zapytał Dallas, przyglądając się Troy uważnie. - A skoro już o tym
mowa, to jak tu weszłaś?
- Wyłącz światło, to ci pokażę.
Zanim zdążył dosięgnąć wyłącznika przy drzwiach, dodała:
- Czekaj chwilę - i znowu wyjęła zza pasa latarkę. - Weź to lepiej, bo porozbijasz się o meble. I
skieruj światło na ziemię, jeśli łaska.
- A jeśli nie łaska? - mruknął, biorąc latarkę z jej ręki.
Troy zignorowała zrzędliwe pytanie w oczekiwaniu, aż spełni jej wskazówki ... rozkazy? Gdy
ciemność znowu ogarnęła pokój, wstrzymała się do chwili, aż ostre światełko latarki skierowane
ku podłodze, jak zauważyła z rozbawieniem - dosięgnie jej, po czym cicho podeszła do okna.
Rozsunęła zasłony i przełożyła nogę przez parapet, wychylając się i sięgając po swoją linę.
Dallas zaledwie zdążył zauważyć jej ruchy, gdy już była za oknem. Z zaskoczenia miał jedynie tyle
przytomności umysłu, by zostawić światło w pokoju, zanim wystawił głowę na zewnątrz.
- Co ... ?
- Szszsz - wysyczała szeptem, dodając tym samym tonem: - Nie ruszaj się. Ani szmeru.
Z trudem odróżniał w mroku jej twarz, ale powiódł oczami w bok i w dół, idąc za jej spojrzeniem.
W zasięgu jego wzroku pojawił się strażnik i złośliwie wyglądający doberman.
Dallas "As" Cameron znany był ze swych stalowych nerwów, kiedy zasiadał u szczytu stołu w sali
konferencyjnej. Zarówno przyjaciele, jak i wrogowie chórem twierdzili, że nic i nigdy nie zdołało
zniszczyć jego spokoju. Teraz jednak, gdy obserwował ruchy strażnika na dole, poczuł, że serce mu
zamiera.
Stał tu bladym świtem, wychylony z okna biblioteki swego gospodarza, trzymając w jednej ręce
skradziony (obojętne komu) obraz, a w drugiej złodziejską latarkę, doskonale zdając sobie sprawę z
obecności kobiety przyczepionej do muru ze swobodą cholernej muchy. A kiedy strażnik raczył
leniwie przewlec się dokładnie pod nimi, Dallas poczuł, że jego serce znów zaczyna bić.
Zabrzmiało jak tam-tamy w dżungli.
Poza tym chciało mu się kichać. I to okropnie.
Na jeden przerażający moment strażnik zatrzymał się tuż pod nimi. Jego głos, beznamiętnie żalący
się dobermanowi na paskudne warunki pracy, dochodził do nich poprzez chłodne, nocne powietrze.
Dla psa musiała to być stara śpiewka, bo nie raczył zwrócić uwagi na swego przewodnika, za to,
obwąchując krza¬ki przy domu, naraził Dallasa na bardzo przykre chwile.
W tym momencie strażnik przywołał psa do nogi i powędrował dalej za róg, a Dallas odetchnął,
czując nagle wszechogarniające uczucie ... ulgi? Spojrzał na Troy, ciekaw, czy otarcie się o pewne
przyłapanie na gorącym uczynku 'zrobiło na niej wrażenie.
Uśmiechała się do niego.
_ Przy pomniku Lincolna - szepnęła. - Jutro ... to znaczy dzisiaj, około drugiej po południu. Zgoda?
Zamiast odpowiedzi, Dallas wychylił się jeszcze bardziej i powiódł wzrokiem wzdłuż liny aż do
miejsca, w którym znikała za załomem dachu. Znowu spojrzał na najbardziej niezwykłego
włamywacza, jakiego kiedykolwiek zdarzyłoby mu się spotkać.
_ Pomnik Lincolna. O drugiej - mruknął pokonany.
_ Zostaw okno uchylone na cal - poinstruowała go rzeczowo. - Zasłony też. Do zobaczenia jutro!
Zaczęła wspinać się po linie, ręka za ręką, posuwając się stopami po murze z taką łatwością, jakby
to była podłoga.
Dziesięć minut później Dallas znalazł się z powrotem w swojej sypialni, przyłapując się na tym, że
wpatruje się w zrolowany obraz i latarkę. Mamrocząc do siebie, wsadził oba przedmioty pod
poduszkę, uważając jedynie, aby nie przygnieść ich w chwilę potem, gdy zdjął szlafrok i położył
się do łóżka. Zgasił lampę na nocnym stoliku i opadł na poduszkę, wlepiając wzrok w ciemność.
Wypowiedział jedno tylko słowo, jedyne, które wydawało się jego ogłupiałemu rozumowi
adekwatne do uczuć, jakie budziła w nim cała ta historia.
- Cholera.
W jakiś czas później i w odległości dwóch mil od samotnego domu, który właśnie opuściła, Troy
wsiadała do oczekującego helikoptera. Zapięła pasy i założyła słuchawki, żeby prowadzić rozmowę
z pilotem pomimo warkotu wznoszącego się śmigłowca.
- Do domu, James - powiedziała wesoło.
- Nie widzę obrazu - był to głos przypominający pomruk niedźwiedzia, doskonale pasujący do
szerokiej, flegmatycznej twarzy mężczyzny w średnim wieku, siedzącego u sterów.
Troy nareszcie pozwoliła wybuchnąć nagromadzone¬mu w trakcie wieczoru śmiechowi.
- Jest w trakcie dostawy, Jamie. Jutro przy pomniku Lincolna.
Burknięcie było jedyną odpowiedzią Jamiego aż do chwili, gdy helikopter znalazł się na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin