Gonzalez Javier - Piąta korona.doc

(721 KB) Pobierz

JAVIER GONZALEZ

 

 

 

 

 

Piata korona

 

 

 

 

 

Z hiszpanskiego przelozyla MAGDALENA BIEJAT

 

 

 

 

 

Tytul oryginalu:LA QUINTA CORONA

 

Copyright (C) Javier Gonzalez

 

Rodriguez 2006

 

Copyright (C) Random House Mondadori

 

S.A. 2006

 

Ali rights reserved

 

 

 

 

 

Copyright (C) for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kurylowicz 2007Copyright (C) for the Polish translation by Magdalena Biejat 2007

 

 

 

 

 

Redakcja: Ewa BiernackaZdjecie na okladce: Steve

 

Raymer/Corbis

 

Cyfrowa obrobka zdjecia okladkowego:

 

Alejandro Colucci

 

 

 

 

 

Zdjecie autora: Federico FernandezProjekt graficzny okladki i serii:

 

Andrzej Kurylowicz

 

 

 

 

 

ISBN 978-83-7359-547-7

 

 

 

DystrybucjaFirma Ksiegarska Jacek Olesiejuk

 

Poznanska 91, 05-850 Ozarow Maz.

 

 

 

 

 

t./f. 022-535-0557,022-721-3011/7007/7009

 

 

 

 

 

www.olesiejuk.pl

 

 

 

 

 

Sprzedaz wysylkowa - ksiegarnieinternetowe

 

 

 

 

 

www.merlin.pl

 

 

 

www.empik.com

 

 

 

www.ksiazki.wp.pl

 

 

 

WYDAWNICTWO ALBATROS

 

 

 

ANDRZEJ KURYLOWICZ

 

 

 

Wiktorii Wiedenskiej 7/24, 02-954Warszawa

 

 

 

 

 

Wydanie I

 

 

 

Sklad: Laguna

 

 

 

Druk: WZDZ - Drukarnia Lega,Opole

 

 

 

 

 

Dla Alodii, mojej zonyPodziekowania

 

Mojemu dobremu przyjacielowi Monchowi Resie, ktory przyczynil sie do tego, ze ta ksiazka mogla wreszcie ujrzec swiatlo dzienne. Cristobalowi Perze, pierwszemu wydawcy Random House Mondadori, ktory zobaczyl w mojej ksiazce cos, czego nie dojrzaly poprzednie dwadziescia trzy wydawnictwa. Davidowi Triasowi, ktory rowniez to widzial i przekazal moja gore papierow Raquel Gisbert, bo byl pewien, ze mozna z nich stworzyc powiesc.

 

Raquel Gisbert, mojemu aniolowi strozowi, mojej obronczyni, mojemu dominikanskiemu zakonnikowi, mojemu wydawcy. Jesli bedziecie sie dobrze bawili, jesli sie wzruszycie, stracicie troche czasu lub pare godzin snu dla tej ksiazki, bedzie to w duzej mierze z jej powodu, dzieki jej wytrwalej pracy. Mojej zonie Alodii, ktora pomogla mi przy przepisywaniu i poprawianiu pierwszego rekopisu. Jestem dzis pewien, ze ta historia stala sie

 

lepsza dzieki jej wskazowkom i uwagom. Tworzylismy zgrany zespol i z przyjemnoscia wspominam godziny spedzone na wspolnej pracy. Bez dzieci. Mam nadzieje, ze kiedys to powtorzymy.

 

Wszystkim przyjaciolom, ktorzy przeczytali pierwsza wersje ksiazki, zwlaszcza Montse de Paul, mojej przewodniczce po swiecie malarstwa i szczegolnej "bibliotekarce" swiata sztuki. Bercie Gimenez-Arnau, ktora dostarczyla mi materialow na temat perypetii zbiorow Prado w czasie wojny.

 

Mojemu dobremu przyjacielowi Rafaelowi Mate, ktory dokonal wiwisekcji ksiazki podczas pamietnego lunchu, wzial mnie w krzyzowy ogien pytan i pomogl poprawic niescislosci i usunac slabosci pierwotnego tekstu.

 

Miguelowi Zuricie za ten sam lunch, w czasie ktorego udzielil mi lekcji o gatunkach win pojawiajacych sie w powiesci.

 

I Juliowi Mendezowi, dzieki ktoremu ten wspolny posilek doszedl do skutku.

 

Internautom, na ktorych sie natknalem, szukajac informacji w sieci, i ktorzy bardzo mi pomogli. Dziekuje zwlaszcza Aleksiejowi Iliowowi z Sankt Petersburga, ktory naprowadzil mnie na slad zaginionego van Dycka. Wlochowi Alessandrowi Giua - dzieki jego wspanialej kolekcji van Dycka umieszczonej w Internecie moglem sie dowiedziec, jak wygladalo lub nadal wyglada Meczenstwo swietego Sebastiana. Josepowi Muedrze Albericho-wi, ktory pomogl mi w rekonstrukcji ataku czolgow na Manzanares.

 

Mojemu przyjacielowi pulkownikowi Luisowi San-gilowi, ktory umozliwil mi zwiedzenie muzeum powozow w El Goloso.

 

Generalowi Rosaleny, ktory byl dywizjonista i jencem wojennym w Rosji. Dzieki dwom zajmujacym, intensywnym i wzruszajacym rozmowom, jakie z nim przeprowadzilem, poznalem nieco lepiej niezwykla odwage tamtych ochotnikow, aktorow i swiadkow czesci naszej historii, zwykle niewygodnych i do dzis nieslusznie skazanych na zapomnienie.

 

Nie moge pominac pewnego kartaginczyka, dobrego przyjaciela i jeszcze lepszego adwokata, Fulgencia Paga-na, bliskiego krewnego jednego z trzech marynarzy ocalalych z zatopionej lodzi podwodnej republikanow C-3, ktora dotad spoczywa na dnie zatoki Malaga. Jemu zawdzieczam wiekszosc informacji, ktore zainspirowaly mnie do napisania tego rozdzialu.

 

Osobne podziekowania naleza sie tez Albertowi Ayu-sowi, prawdziwemu badaczowi hiszpanskiej wojny domowej, ktory naniosl na rekopis ostatnie poprawki.

 

Wspominam tez z wdziecznoscia wszystkich anonimowych pracownikow Biblioteki Narodowej w Madrycie. Dzielilem z nimi wiele sobotnich godzin w latach 2002 i 2005, szukajac materialow, piszac i poprawiajac powiesc na polecenie wydawcy. Mam nadzieje, ze udalo mi sie przekazac na stronach tej ksiazki choc czesc magii, jaka tchnie biblioteka. Mozecie byc pewni, ze miejsca, w ktorych przechowuje sie ksiazki, a w Bibliotece Narodowej jest ich wiele, sa miejscami magicznymi.

 

Wszystkim skladam serdeczne podziekowania.

 

Wszystkie wystepujace w ksiazce postacie sa fikcyjne, a wszystkie opisane wydarzenia sa owocem wyobrazni autora.

 

Nota od autora

 

Dwudziestego trzeciego lipca 1936 roku rzad republiki stworzyl Rade Konfiskaty i Ochrony Dobr Dziedzictwa Artystycznego w celu zminimalizowania niszczycielskiego wplywu wojny na hiszpanskie dziedzictwo artystyczne.

 

Jednym z dziel zarekwirowanych przez rade byla Hrabina de Chinchon Goi. Obraz zostal zlozony razem z innymi w podziemiach Prado.

 

Nastepnie Hrabina de Chinchon oraz wszystkie zbiory muzeum rozpoczely dluga i niebezpieczna podroz i trafily ostatecznie do Genewy.

 

W 1939 roku, po zakonczeniu konfliktu, powolano Miedzynarodowy Komitet Ocalenia Hiszpanskich Dziel Sztuki. Jego glownym zadaniem bylo odzyskanie dziel sztuki, ktorymi zarzadzala Rada Konfiskaty.

 

W tym czasie malarz Jose Maria Sert, czlonek wspomnianego komitetu, zlozyl w mediach zaskakujace oswiadczenie: "Kiedy w grudniu 1936 roku bylem w No-

 

wym Jorku, otrzymalem wiadomosc od mojego przyjaciela, lorda Josepha Duveena, ktory donosil, ze zaproponowano mu kupno portretu Hrabiny de Chinchon Goi, ale przez ostroznosc nie kupil go, nie bedac pewnym wiarygodnosci>>oferty<<".

 

Nigdy nie zbadano tej sprawy.

 

Historia powtorzyla sie kilka lat pozniej. W trakcie ewakuacji dziel sztuki z Ermitazu podczas niemieckiej inwazji w 1941 roku, zaginelo Meczenstwo swietego Sebastiana van Dycka. W skrzyni, w ktorej dzielo mialo byc transportowane, znaleziono inne plotno niewielkiej wartosci.

 

Obrazu nigdy nie odzyskano.

 

-Powiedz, mistrzu, jaki jest najwspanialszy zawod swiata?

 

-Ten, ktorego owoce wzrusza kazdego, kto je zobaczy - odpowiedzial starzec bez wahania.

 

Z Ksiegi Medrcow

 

Nic nie jest tym, na co wyglada, drogi Watsonie.

 

 

 

 

 

SHERLOCK HOLMESProlog

 

 

 

 

 

To bylo w Madrycie pewnego slonecznego czerwcowego popoludnia. "Jeden z takich dni, ktore pozwolily Renoirowi nauczyc sie malowac swiatlo", zauwazyl Jose Manuel Wun-dermann, spacerujac u boku Carmen. Promienie slonca przeswiecaly przez galezie i liscie jaworow rosnacych wzdluz deptaka wiodacego do Prado, tworzac mozaike swiatel i cieni.Carmen i Jose Manuel jak co roku weszli do Prado przez Brame Goi. Zwiedzili sale z hiszpanskim malarstwem i zatrzymali sie na pietnascie dlugich i szczesliwych minut przed "swoim" obrazem. Kontynuowali ten rytual, wychodzac z budynku Brama Poludniowa, naprzeciwko ogrodu botanicznego. Przeszli kilka metrow ulica Espalter do Cafe del Sol, gdzie zwykle konczyli doroczna wizyte w muzeum.

 

-Prado jak zawsze wspaniale - stwierdzil Wundermann z satysfakcja.

 

Kelner wlasnie przyniosl herbate dla niej i czerwone wino dla niego.

 

-Twoj obraz jak zwykle wspanialy - dodala Carmen.

 

Jose Manuel w odpowiedzi na te uwage poslal jej cieply

 

usmiech. Przyjrzal sie swojej towarzyszce, upijajac pierwszy lyk wina. To ona byla jak zwykle wspaniala. I bardzo atrakcyjna pomimo wieku.

 

-No dobrze. Wyrzuc to z siebie - Carmen przerwala

 

jego rozmyslania.

 

Moze dlatego, ze zawsze wiedziala, o czym mysla mezczyzni, zanim otworza usta, zeby powiedziec cos dokladnie przeciwnego. Patrzyla na niego uwaznie, mieszajac herbate, do ktorej nie wrzucila cukru.

 

-To byla nasza ostatnia wspolna wizyta w Prado.

 

-No prosze. Zmieniasz towarzystwo? Stracisz na tym. Wszyscy mowia, ze wciaz jestesmy swietna para - padla szybka odpowiedz.

 

-Nie probuj mnie uwodzic, Carmen. Gdyby zyl Hotz, wcale by mu sie to nie spodobalo.

 

-Gdyby Hotz zyl, bylby "tym" zachwycony - odrzekla

 

z jednym ze swych zniewalajacych usmiechow.

 

Tak. Musial przyznac, ze gdyby Hotz zyl, bawilaby go taka sytuacja. On i Carmen zawsze byli szalona para.

 

-Wczoraj odebralem ostatnie wyniki badan. - Powiedzenie tego wymagalo ogromnego wysilku. - Ich zdaniem nie dozyje do Bozego Narodzenia. - Oproznil duszkiem kieliszek.

 

-Och! Daj spokoj. Chyba nie wierzysz we wszystko, co mowia lekarze. - Carmen zbagatelizowala sprawe, nie pozwalajac, by zapadlo milczenie.

 

-Carmen, to koniec - powiedzial z powaga, lapiac ja za reke. - I nie obchodzi mnie to. - Nie klamal. - Mam wiecej lat, niz kiedykolwiek spodziewalem sie dozyc. Zylem pelnia zycia. Poznalem wspanialych ludzi, takich jak ty. Robilem rzeczy, ktorych nigdy nie spodziewalem sie robic. I kilka takich, ktorych nie powinienem byl robic. - Nadal patrzyli sobie w oczy. - Zylem, Carmen. I dobry Bog pozwolil mi poznac dzien, w ktorym bedzie mnie oczekiwal. Dal mi szanse, bym zalatwil pewne sprawy, zanim odejde. Niczego nie zaluje. I nie boje sie, Carmen.

 

-My nigdy sie nie balismy - odparla z duma. Po jej policzku splywala lza. - Chcesz, zebym cos dla ciebie zrobila, stary, najdrozszy przyjacielu?

 

-Tak. Chce, zebys cos dla mnie zrobila. Ale dopiero gdy mnie juz nie bedzie. Chce, zebys mi pomogla polaczyc na nowo piec koron - odpowiedzial.

 

-Piec koron? - Spojrzala na niego zdziwiona, z rozbawieniem. - Zeby to zrobic, trzeba zaczac od odzyskania piatej. Chcesz, zebysmy tam wrocili?

 

-Nie. Chce, zebys zorganizowala wszystko tak, by ktos zrobil to za nas. Piec koron musi wrocic na miejsce, ktorego nigdy nie powinny byly opuscic.

 

-Zawsze byles romantykiem. - Usmiechnela sie do niego, podnoszac do ust filizanke z herbata. - Niemiec mi powtarzal, ze brakowalo ci wyrachowania do tego interesu. - Spojrzala na niego uwaznie ciemnymi oczami. - Ciesze sie, ze sie nie zmieniles przez te wszystkie lata.

 

Mercedes 500 zatrzymal sie przed domem Carmen. Kiedy szofer wysiadal, zeby otworzyc jej drzwi, Jose Manuel zwrocil sie do niej po raz ostatni:

 

-Tak wiec moge na ciebie liczyc?

 

-Czy kiedys cie zawiodlam? - odpowiedziala niemal wyzywajaco.

 

-Kiedy to zrobisz?

 

-Trzeba bedzie poczekac na okazje. "Cierpliwosc to majatek inteligencji", jak zwykl mawiac Hotz. Zrobimy to jak trzeba. Zawsze zalatwialismy sprawy jak trzeba. Nie martw sie, odzyskam dla ciebie piata korone - obiecala, puszczajac do niego oko.

 

-Dziekuje. - W jego glosie brzmialo wzruszenie.

 

Carmen spojrzala na niego uwaznie, z czuloscia. Pochylila

 

sie i pocalowala go w usta.

 

-Bylibysmy doskonala para, gdybys nie spotkal tego rosyjskiego dzieciaka - powiedziala, nie odsuwajac twarzy od jego twarzy i usmiechajac sie tak, jak tylko ona potrafila.

 

-Daj spokoj, Carmen - probowal wziac sie w garsc, chociaz musial przyznac, ze ten "atak" odmlodzil go o czterdziesci lat. - Trzy pary naraz to by bylo za duzo. Nawet dla takiej kobiety jak ty.

 

-Ba! - odparla, wysiadajac z samochodu, starajac sie miec nonszalancka mine. - Nie wolno ci mnie nie doceniac, chlopcze. Pozdrow Tanie i powiedz jej, ze ja kocham prawie tak samo jak ciebie.

 

Poslala mu pocalunek i odwrocila sie.

 

Wundermann odprowadzil ja wzrokiem az do drzwi domu.

 

-Prosze pana... - odezwal sie szofer, znow siedzacy

 

za kierownica.

 

-Tak. Prosze do domu.

 

Mercedes powoli torowal sobie droge w gestym ruchu ulicznym Madrytu. Jose Manuel wyjal z wewnetrznej kieszeni marynarki brudnopis listu, ktory napisal tego ranka. Zalozyl okulary i zaczal przegladac dokument: "Kochana dziewczyno, jesli czytasz ten list, to znaczy, ze mnie juz nie ma, a twoja babcia poinformowala cie wlasnie o rzeczach, o ktorych nigdy nie mialem odwagi ci opowiedziec...".

 

Uritsk, przedmiescia Sankt Petersburga, 22 lipca 2005

 

Jaime Aguirre Tamayo spojrzal w niebo. Fascynowal go jego kolor, blekit o zielonkawym odcieniu wody, i swiatlo oplywajace wszystko, jakby przesiane przez niewidzialny filtr.

 

Oslonil oczy prawa reka, zeby chronic sie przed blaskiem i cieszyc nieznanym pejzazem.

 

Glos pulkownika Bazylego Wasyliewa brzmial jakby z oddali. Ton plasowal sie miedzy przemowa na wiecu a "wygaworem" do oddzialu rekrutow: "Rankiem dwudziestego drugiego lipca tysiac dziewiecset czterdziestego pierwszego nazistowskie Niemcy zaatakowaly bez uprzedzenia Zwiazek Radziecki. Sto piecdziesiat dwie dywizje, w sklad ktorych wchodzilo ponad trzy miliony ludzi, wdarly sie w nasze granice. Ale narod rosyjski...".

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin