Braun Lilian Jackson - 24 - Kot, którego nurtowal strumień.doc

(986 KB) Pobierz

Kot, którego
nurtował
strumień

Lilian Jackson Braun

logo.jpg


tom 24.

Kot, którego
nurtował
strumień

Przełożyła
Iza Rosińska


Tytuł oryginalny serii: The Cat Who... Series!

Tytuł oryginału: The Cat Who Went Up The Creek

Tłumaczenie z oryginału: Iza Rosińska

Projekt okładki: Aleksandra Mikulska

Korekta: Maciej Korbasiński

Skład: Elipsa Sp. z o.o.

Copyright © 1966 by Lilian Jackson Braun

Copyright © for this edition by Elipsa Sp. z o.o.

ISBN 978-83-61226-64-2

Elipsa Sp. z o.o.

01-673 Warszawa, ul. Podleśna 37

tel./fax +48 (22) 833 38 22

Printed in EU

INFORMACJE (0 22) 624 16 07

(od pn. do pt. w godz. 9.00-17.00)


Spis treści:

Spis treści:              4

Rozdział pierwszy              5

Rozdział drugi              18

Rozdział trzeci              29

Rozdział czwarty              41

Rozdział piąty              48

Rozdział szósty              58

Rozdział siódmy              67

Rozdział ósmy              77

Rozdział dziewiąty              89

Rozdział dziesiąty              99

Rozdział jedenasty              109

Rozdział dwunasty              118

Rozdział trzynasty              130

Rozdział czternasty              139

Rozdział piętnasty              149

Rozdział szesnasty              160


Rozdział pierwszy

1.lapki.JPG

W okręgu Moose County, położonym czterysta mil na północ od reszty świata, rozpoczął się sezon komarów. Armia młodych żądnych krwi moskitów, opuściwszy leśne mokradła, rozprzestrzeniła się po okolicy zorganizowanym szykiem i przypuściła regularny szturm na turystów. Na szczęście starym mieszkańcom przypadała w tej batalii jedynie rola obserwatorów. Po jakimś czasie każdy, kto tu przybywał, zyskiwał swoistą odporność dzięki minerałom spożywanym w wodzie pitnej i smakowitych ziemniakach wyhodowanych na lokalnej żyznej glebie. Letnikom natomiast pozostawało uzbrojenie się po zęby we wszelkiego rodzaju preparaty przeciw insektom i pocieszanie się cudowną pogodą, świetnymi warunkami do wędkowania i oszałamiającą przyrodą Moose County.

Pewnego czerwcowego poranka felietonista Moose County coś tam próbował prześcignąć czas, czyli skończyć w terminie swój coroczny artykuł, w którym oficjalnie uznawał sezon komarów za otwarty. Był to utrzymany w ironicznym tonie zbiór relacji nadesłanych przez czytelników. I tak w tekście pojawiła się wzmianka o pewnym farmerze z Wildcat budzonym codziennie przez korpus specjalnie szkolonych moskitów w porze dojenia krów. Przytoczona została również historia nauczyciela muzyki z Pickax i jego udomowionego owada, który potrafił wybzyczeć Pieśń bez słów Mendelssohna.

Warto zaznaczyć, że autor felietonu nie był prowincjonalnym pismakiem. James Mackintosh Qwilleran miał za sobą wieloletnie doświadczenie jako dziennikarz śledczy pisujący dla najważniejszych gazet Nizin, jak miejscowi nazywali całą resztę kraju z wyjątkiem Alaski. Na skutek dziwacznego zapisu w pewnym testamencie niespodziewanie i poniekąd wbrew własnej woli stał się mieszkańcem Pickax, miasteczka liczącego niespełna trzy tysiące mieszkańców, jak również najbogatszym człowiekiem północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych.

W ciągu kilku lat przeprowadzania wywiadów dla Moose County coś tam przysporzył tej gazecie wielu zwolenników i zyskał opinię wpływowej osobistości okręgu. Pięćdziesięciokilkuletni, wysoki i dobrze zbudowany, z burzą siwiejących włosów, był dumnym posiadaczem imponujących rozmiarów szpakowatych wąsów, które stanowiły jego cechę rozpoznawczą. Do listy jego przymiotów należałoby dodać jeszcze zamyślone spojrzenie, współczujący wyraz twarzy oraz umiejętność słuchania, które to cechy wzbudzały zaufanie jego rozmówców. Przyjaciele, czytelnicy i współobywatele z czasem przekonali się, że to melancholijne zazwyczaj oblicze kryje pogodną i skłonną do żartów osobowość. Wiadomo było również, że ten zamożny samotny dziennikarz mieszka w przebudowanym składzie jabłek jedynie w towarzystwie dwóch syjamskich kotów.

Właśnie tam Qwilleran pisał akurat do swojej rubryki Piórkiem Qwilla na starej elektrycznej maszynie pod czujnym nadzorem kocura Koko. Kiedy ostatnia kartka opadła na biurko, Kao K'o-Kung, bo tak brzmiało pełne imię kota, głębokim pomrukiem oznajmił, że za chwilę zadzwoni telefon.

Tak się też stało. Qwilleran usłyszał w słuchawce znajomy kobiecy głos, w którym brzmiała nuta niepokoju:

- Przepraszam, że ci przeszkadzam, Qwill.

- Nie przeszkadzasz. Właśnie skończyłem pisać...

- Chciałabym z tobą porozmawiać - przerwała mu - kiedy mojego męża nie będzie.

Na ogół nie trzeba było wiele, żeby pobudzić wrodzoną ciekawość Qwillerana i zamiłowanie do tajemnic rozwinięte przez lata wykonywania dziennikarskiego fachu.

- A dokąd się wybiera? - zapytał.

- Do Bixby, po armaturę. Może wyjdę na idiotkę, ale...

- Nie tłumacz się. Będę u ciebie za pół godziny.

- Zaparkuj na tyłach domku.

Lori i Nick byli młodym małżeństwem, które zajęło się nim, nowicjuszem z Nizin, tuż po jego przybyciu do Pickax. W owych czasach nad Qwilleranem pastwiły się jeszcze komary, ona pracowała jako naczelniczka poczty, a jej mąż jako inżynier w więzieniu stanowym. Młode małżeństwo miało wtedy dwie ambicje: stworzyć pełną rodzinę i poprowadzić mały hotelik.

Kiedy pojawiła się okazja, żeby zarekomendować ich do nowo powstającego pensjonatu Nutcracker w Black Creek, Qwilleran zrobił to z przyjemnością. W pewnym sensie czuł się ojcem chrzestnym tego przedsięwzięcia, chociaż złożyło się na to wiele okoliczności. Przecie wszystkim ciotka Fanny, (z którą nie był nawet spokrewniony) wyznaczyła go na jedynego dziedzica swojego majątku. Już sam zapis w testamencie opiewający na miliony dolarów przytłoczył go, nie mówiąc o odpowiedzialności, jaka spadła na niego w związku z przyjęciem spadku. Z tego właśnie powodu powołał do życia Fundację Klingenschoenów, której celem było przeznaczanie odziedziczonych pieniędzy na cele służące dobru mieszkańców okręgu. A wypełniając tę misję, Fundacja K nabyła dawną rezydencję Limburgerów z zamiarem przebudowania jej i urządzenia wiejskiego hoteliku...

O tym wszystkim rozmyślał Qwilleran, jadąc do Black Creek - miejscowości, w której przez lata panowała całkowita martwota i którą do życia przywróciła dopiero budowa pensjonatu. Renowacja zabytkowej wiktoriańskiej rezydencji przyciągnęła uwagę reszty kraju, w księdze gości pojawiło się kilka znanych nazwisk, a staroświeckie centrum miasteczka wypełniły nowe sklepy.

Qwilleran odwiedził po raz pierwszy tę posiadłość, gdy żył jeszcze jej ekscentryczny właściciel, ostatni z rodu Limburgerów. Zrobiła na nim wówczas wyjątkowo żałosne wrażenie. Ozdobne żelazne ogrodzenie zostało sprzedane jakiemuś przypadkowemu przyjezdnemu. Powybijane szyby w oknach były wymownym przykładem tego, do czego zdolna jest gromadka dzieci, którym w święto Helloween odmówiono słodkiego okupu. Cegieł z rozpadających się schodów właściciel używał do odganiania bezpańskich psów. Qwilleran zapamiętał, że jedynym elementem, który wzbudził jego sympatię, był zegar z kukułką wiszący w hallu. Somnambuliczny ptaszek wyskakiwał znienacka z drewnianej budki, żeby smętnym wiwatem powitać kolejną godzinę.

Zbliżając się do Black Creek, Qwilleran opracowywał strategię. W Moose County, gdzie każdy potrafił rozpoznać tożsamość kierowcy po marce i modelu samochodu, jego pięcioletnia brązowa terenówka wzbudzała szczególne zainteresowanie. Trudno było się spodziewać, że obecność auta pod domem administratorki pensjonatu w czasie, kiedy jej mąż kupuje w Bixby armaturę, nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Qwilleran zaparkował więc tak jak inni goście, którzy przyjechali na lunch, na podjeździe przed budynkiem. Za chwilę jakby nigdy nic przechadzał się po terenie i karmił wiewiórki. Z braku fistaszków zabrał ze sobą mieszankę koktajlową składającą się z lekko ogolonych orzechów nerkowca i pekanowych. Poczęstunek przyjęty został bez grymaszenia.

Lori Bamba wpuściła go do domku. Tego dnia nie wyglądała tak pogodnie jak zwykle. Złote i błyszczące zazwyczaj warkocze oplatające jej głowę wydawały się matowe, a oczy mniej błękitne. Zapytała, czy ma ochotę na kawę i ciasto orzechowe, na co Qwilleran odpowiedział twierdząco.

- Jak się miewają genialne małe Bamby? - zagadnął wesoło, żeby rozładować nieco atmosferę.

- Chłopcy wyjechali na obóz, a Lovey jest u babci w Mooseville. Zobaczymy się w niedzielę.

- To dobrze. Powiedz mi w takim razie, co cię trapi?

- Widzisz... zawsze myślałam, że prowadzenie pensjonatu to idealne zajęcie. Poznaje się ludzi, dba o to, żeby byli zadowoleni, stara się stworzyć beztroską, wakacyjną atmosferę. A tymczasem, zamiast się tym wszystkim cieszyć, czuję się przygnębiona.

- Może coś ci dolega?

- Po ostatniej kontroli lekarz powiedział mi, że będę żyć sto dziesięć lat - odparła ze zgaszoną miną. - Najśmieszniejsze jest to, że kiedy w niedziele jeżdżę do Mooseville lub do Pickax załatwiać sprawunki, czuję się zupełnie normalnie. Wydaje mi się, że z tym budynkiem jest coś nie tak. Zawsze byłam wrażliwa na otoczenie. Poza tym wierzę w teorię, że stare domy przesiąkają osobowością ludzi, którzy w nich żyli.

- Też się z nią spotkałem - pokiwał głową, unikając komentarza, na ile tego typu przekonania wydawały mu się racjonalne.

- Nick mówi, że jestem niemądra i to wszystko przez moją wyobraźnię. Oczywiście to wspaniały zabytkowy budynek, fantastycznie odnowiony, ale wyczuwam w nim jakąś mroczną atmosferę.

Nie bardzo wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Przypomniał mu się dom Dunfieldów na plaży, gdzie zamordowano człowieka. Agentom nieruchomości nie udało się go ani sprzedać, ani wynająć, pomimo że słowem nie wspominali o jego niechlubnej przeszłości.

- Nie bardzo wiem, jak mógłbym ci pomóc. Może powinienem spędzić tu kilka dni? Zobaczylibyśmy, czy mnie również udzielą się te nieprzyjemne wibracje.

- Naprawdę, Qwill? - ucieszyła się. - Zamieszkałbyś w apartamencie na górze. I zabrał ze sobą koty. Bylibyście naszymi gośćmi!

- O nie! Oficjalna wersja jest taka, że przyjechałem tu zbierać materiał do artykułu. Wszystkie wydatki wrzucę sobie w koszty. Na jakie posiłki mogę liczyć?

- Podajemy śniadania i kolacje. Pracuje u nas znakomity szef kuchni z Palm Springs. Do tego każdy apartament wyposażony jest w lodówkę i ekspres do kawy. Chcesz któryś obejrzeć?

- Nie ma takiej potrzeby. Widziałem wystarczająco dużo ubiegłej jesieni podczas otwarcia. Wciąż mieszka tu ten czarny kot?

- Nicodemus? O tak! Goście go uwielbiają. Jest taki słodki, pomimo tego upiornego spojrzenia.

Wspomniany zwierzak o ciemnym lśniącym futrze miał zupełnie wyjątkowe oczy - wąskie skośne szparki, przez które sączyło się spojrzenie przenikające człowieka na wskroś jak wiązka lasera.

- Pełni funkcję głównego kontrolera do spraw gryzoni - kontynuowała Lori, a jej głos zabrzmiał typowym dla niej entuzjazmem. - Ale nie łapie myszy, tylko je straszy. Lubisz pływać kajakiem, Qwill? Trzymamy kilka sztuk nad strumieniem.

W młodzieńczych latach Qwilleran często myślał sobie, że jeśli nie będzie mu dane grać na drugiej bazie w drużynie Chicago Cubs, pisać dla New York Timesa czy występować na Broadwayu, to chciałby zostać detektywem. W tej ostatniej kwestii jak do tej pory nic mu się nie zmieniło i nawet tak wątpliwa zagadka jak przyczyna mrocznej atmosfery, panującej według Lori w pensjonacie, pobudzała jego ciekawość.

Poza tym... Qwilleran lubił częste zmiany adresu. Lata wykonywania zawodu korespondenta przenoszącego się z miejsca w miejsce rozwinęły w nim chroniczne zamiłowanie do podróży. Ponadto operacja Black Creek przytrafiała mu się w samą porę: kobieta, z którą od jakiegoś czasu był związany, wyjeżdżała na wakacje. Polly Duncan, dyrektorka biblioteki miejskiej w Pickax, planowała zwiedzić muzea Wschodniego Wybrzeża w towarzystwie siostry z Cincinnati. Qwilleran miał pewne wątpliwości co do tych siostrzanych eskapad. Poprzedniego roku podczas podróży po Kanadzie panie poznały pewnego atrakcyjnego pod każdym niemal względem profesora z Quebecu, z którym Polly po dziś dzień korespondowała... po francusku! Twierdziła, że daje jej to niepowtarzalną okazję do szlifowania idiomów.

Wieczorem Polly i Qwilleran spotkali się w hotelowej sali Mackintoshów na pożegnalnej kolacji. Kiedy usiedli przy stoliku, zadał jej parę bezmyślnych pytań, jakimi zwykle zanudza się wyjeżdżających w podróż:

- Spakowana? Podekscytowana wyprawą?

- Nie znoszę zostawiać Brutusa i Catty, ale na szczęście niedaleko mnie mieszka opiekunka do kotów. Umówiłyśmy się, że będzie je odwiedzać dwa razy dziennie, żeby dać im jeść i dotrzymać towarzystwa. Wiesz, dziś rano pod prysznicem ułożyłam limeryk:

Pewna koteczka imieniem Catta

staje się coraz bardziej pękatta,

lecz że przymilna oraz lśniąca,

a też rozkoszna, kiedy śpiąca,

to nic, że w kształtach jest bogatta.

- Mistrzostwo światta! - pochwalił ją Qwilleran. - Jeżeli zorganizujemy kolejny konkurs na limeryk, zasiądziesz w jury?

- Z radością! A ty czym zamierzasz się zająć, gdy mnie nie będzie?

- Czytaniem sznurowatych powieści i urządzaniem dzikich prywatek, o ile uda mi się znaleźć tu kogokolwiek, kto miałby ochotę na dziką prywatkę... A na poważnie - chcę spędzić kilka tygodni w pensjonacie Nutcracker, żeby znaleźć inspirację do nowego felietonu.

- Tak bym chciała, żeby to był nasz wspólny wyjazd, Qwill.

- Może w przyszłym roku, ale na pewno nie po muzeach! Wystarczająco się edukuję, zbierając materiały do Piórkiem Qwilla.

- Moglibyśmy zaszyć się gdzieś we włoskich górach i czytać poezję, z dala od tego całego wściekłego tłumu.

- W dzisiejszych czasach nie da się uniknąć wściekłego tłumu, Polly. Teraz co krok wpadasz na kogoś, kto robi zdjęcia lub kupuje pocztówki. A propos, wysyłając mi pocztówki, pamiętaj o tym, że obrazek nie jest tak ważny jak to, co się pisze po jego drugiej stronie. Chcę więcej informacji!

Przez następne dwa tygodnie wielokrotnie żałował tych słów. Powinien był wiedzieć, że Polly zawsze gorliwie spełniała jego prośby.

Następnego dnia, zgodnie z umową, Qwilleran miał odwieźć Polly na samolot do Minneapolis, który odlatywał o godzinie ósmej rano. Po łzawych pożegnaniach z Brutusem i Cattą oraz szaleńczym wyścigu na lotnisku okazało się, że lot został opóźniony. Według informacji podanej przez menedżera lotniska, pani pilot w ostatniej chwili dowiedziała się, że jej opiekunka do dziecka zachorowała, i musiała szukać dla niej zastępstwa. Na szczęście problem udało się rozwiązać i kapitan samolotu zapewniła swoich pasażerów, że na miejsce dotrą zgodnie z rozkładem.

Kiedy w końcu maszyna przetoczyła się przez pas startowy, wzniosła w powietrze i zniknęła w chmurach, tłumek gapiów przyglądał się temu, jakby dane im było obserwować cud.

W drodze powrotnej Qwilleran zjechał z szosy, żeby wykonać kilka telefonów. Moose County jako pierwszy okręg w stanie wprowadził zakaz używania komórek za kierownicą. Lokalne władze spodziewały się, że pieniądze uzyskane z mandatów pokryją koszt budowy stadionu do piłki nożnej.

Najpierw Qwilleran zadzwonił do Andrew Brodiego, komendanta policji w Pickax.

- Andy, wyjeżdżam z miasta na kilka tygodni. Problem polega na tym, że posiadam butelkę doskonałej dwunastoletniej szkockiej. Szkoda byłoby, żeby stała się łupem włamywaczy. Może wpadłbyś do mnie wieczorem na kieliszeczek?

Komendant, który zawsze z oddaniem poświęcał się zapobieganiu przestępczości, odparł, że przyjedzie o dziesiątej.

Następnym rozmówcą Qwillerana był Junior Goodwinter, młody naczelny Moose County coś tam.

- Junior, chcę cię poinformować, że moje następne felietony prześlę faksem. W najbliższym opisuję podróż na dromaderze przez egipską pustynię.

- Tak szybko? Dopiero co zwiedzałeś Paryż na deskorolce.

- Muszę dbać o to, żeby moja rubryka zachowała świeżość.

- Tylko nie przesadzaj z tą świeżością. Pamiętaj, że mamy konserwatywnych czytelników.

Jadąc dalej, Qwilleran opracował w myślach listę rzeczy do zabrania i załatwienia przed wyprawą do Black Creek oddalonego o pół godziny drogi od jego domu. Znalazły się na niej następujące pozycje:

Zawiadomić pocztę, prawnika, służby miejskie.

Opróżnić lodówkę.

Spakować ubrania, materiały do tekstów, książki, czasopisma, kocią kuwetę, dwie duże torby żwirku, dwie miski na jedzenie, dwie na picie, witaminy, zestaw do szczotkowania, szelki i smycz Koko, stary wzorzysty krawat. Zabrać rower górski i siherlighta.

W domu powitały go zaniepokojone koty. Wiedziały! Czuły, że w ich wygodnym życiu szykuje się zmiana.

- Jedziecie na wakacje! - próbował uspokoić je Qwilleran. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin