Lerum May Grethe - Córy Życia 18 - Nieznane ścieżki.pdf

(923 KB) Pobierz
Lerum May Grethe - Córy Życia 18 - Nieznane ścieżki
MAY GRETHE LERUM
NIEZNANE ŚCIEŻKI
ROZDZIAŁ I
Zajazd Bjoberg, Hemsedal, październik 1743
Zmierzch dawno już przemienił się w ciemność. Na dwóch wielkich paleniskach w
izbie języki ognia z rozbawieniem lizały korzenie górskiej brzozy, które paliły się czwartą
godzinę.
Gospodyni wysoko położonej zagrody zatupała na progu, otrząsając błoto z butów.
Wracała właśnie po zamknięciu na skobel kurnika i stajni, w której zmęczone konie posilały
się korą odartą z gałęzi.
- Wieczór taki przejrzysty - rzekła do stojącego w drzwiach człowieka. - Będzie mróz,
to pewne jak amen w pacierzu.
On wzruszył ramionami.
- My na szczęście mamy dach nad głową - mruknął tylko.
Kobieta wzięła lampkę i po drabinie wspięła się na stryszek, gdzie leżały wytrzepane
sienniki. Należało je rozłożyć na podłodze tak, by ośmiu wędrowców mogło się na nich
wyciągnąć po obfitym posiłku. Na wieczerzę dostali podpłomyki, wywar z mięsa i słoninę.
Dwaj mężczyźni już zdjęli kurtki, którymi zamierzali otulić się podczas snu.
- Niech was Bóg błogosławi tej nocy - powiedziała kobieta, a oni, mamrocząc,
odwzajemnili się takim samym życzeniem.
Na górze pod belkowanym dachem wyraźnie dawał się już wyczuć zapach owiec.
Przybysze zjawili się po południu wraz ze stadem owiec i kilkoma kozami, które zamierzali
jeszcze przed nadejściem śniegu przepędzić przez dolinę, a może nawet aż do Kongsberg.
Kobieta, ciężko stąpając, zeszła z ostatnich stopni i osunęła się na stołek przy
palenisku. Stała tam duża misa pełna brudnych drewnianych talerzy. Ze stryszku dobiegały
zduszone stęknięcia i postukiwanie, najwidoczniej ciała mężczyzn nie odnalazły jeszcze
spokoju. Gospodyni słyszała też cichutkie bulgotanie, najpewniej wędrowcy popijali kolejno
z flaszki krążącej tam, na górze. Znali jej zdanie na ten temat, wiedzieli też, że z Borgi z
Bjoberg na tyle dobra chrześcijanka, że zniesie łyk gorzałki, wypity ukradkiem ot, po to, by
się rozgrzać.
Przebyli daleką drogę przez góry z Laerdal, zbierając owce i kozy z zagród
położonych wzdłuż doliny. Niektóre dostali prawie za darmo, rok bowiem był suchy i w
wąskich dolinach ciągnących się w stronę Borlaug nie obrodziła trawa ani nawet liście.
Chłopi z podziękowaniem oddawali zwierzęta za cenę mięsa, mając świadomość, że w
253434375.001.png
stodole jest pusto, a przed nimi długa zima. I przecież październik z wolna już zmieniał się w
listopad.
Wędrówka okazała się niełatwa, ścieżka bowiem biegnąca wzdłuż rzeki była wilgotna
i śliska. Na razie jednak mężczyźni nie stracili ani jednej sztuki, nawet tamtej nocy, gdy
musieli kulić się w starej szopie, w miejscu uboju reniferów. Panowało wtedy straszne,
przenikające do szpiku kości zimno, lecz oni przywykli do surowego życia i nie brakło im
spokoju ani odwagi, niezbędnej, by naciągając tylko mocniej kapelusz na uszy, trwać, nawet
gdy chłód nie pozwalał zasnąć przez większą część nocy.
Zwierzęta mogły najeść się do syta paszą zgromadzoną w starej kamiennej oborze w
samym środku gór. Napełniali ją ludzie przebywający w letnich zagrodach w zamian za
przysługi wyświadczane przez tych wędrowców.
Teraz najtrudniejszą część drogi mieli już za sobą. Pozostawał jeszcze dobry dzień
marszu do traktu przez dolinę, w porównaniu z którym odcinek do Numedal wydawał się
niemal krótki. Nie minie tydzień, a będą mogli się wyciągnąć na równie wygodnych
posłaniach, jest nadzieja, że z cięższymi sakiewkami i pełniejszymi dzbanami.
Słyszeli, jak gospodyni śpiewa na dole przy palenisku w wielkiej izbie.
Borga być może nie była najpiękniejszą kobietą, jaką widziały ich oczy, przyłapywali
się jednak na tym, że uważają ją za ładną. Była nieduża, rozłożysta, twarz miała naznaczoną
zmarszczkami, jak gdyby nie cichnący nigdy wiatr od gór wyrył na jej twarzy doliny,
pootwierał przełęcze. Z tego, co wiedzieli, spędziła całe swoje życie tutaj, w tej najwyżej
położonej zagrodzie w Hemsedal, na granicy między pustkowiem a doliną.
Usnęli zasłuchani w starą piosenkę Borgi.
Jakaś swojskość, jakaś dziwna łagodność wemknęła się w serca bijące pod grubymi
kamizelami.
A tłuste jedzenie tak cudownie grzało w żołądku...
- Jeszcze tylko kawałek, Hanno, jeszcze zaledwie kilka kroków, i zaraz tam będziemy!
Już niedługo zobaczymy światła, moja kochana. Naprawdę myślę, że Borga wciąż jeszcze nie
zdjęła kociołka znad ognia...
Ravi usiłował węszyć w mroku, wyczuwał słaby zapach dymu, w nosie zakręciło też
coś, co mogło być zapachem jedzenia.
Trzej inni mężczyźni z mozołem parli przed siebie, ich kroki także były ciężkie, lecz
równe, zdecydowane. Z przodu kopytka owiec lekko stukały o kamienie, lecz zwierzęta już
umilkły i nie prowadziły ludzi chrapliwym pobekiwaniem. Słychać też było rytmiczne
uderzenia żelaznych podków o granit.
253434375.002.png
Ale Hanna pochyliła się do przodu, nie miała już nawet sił, by marzyć o znalezieniu
się na końskim grzbiecie. W dodatku oba konie i tak miały co dźwigać, były obładowane
niemalże do ostateczności, wielkie skórzane wory wybrzuszały się po obu stronach ich
karków, w beczkach z rybami chlupało za każdym razem, gdy końskie ciała przechylały się z
boku na bok.
- Już jesteśmy u celu, Hanno, już zaraz, niedługo... Wkrótce sobie odpoczniesz, kupię
ci grzane piwo. Może mają krowę, która ocieliła się jesienią, dostaniesz słodkiego mleka...
- Nie jestem już dzieckiem! - prychnęła w odpowiedzi życzliwemu głosowi.
Poczuła, że podtrzymujące ją ramię Raviego drętwieje. Oddychał szybko,
zorientowała się też, że mocno zacisnął szczęki.
Coś zakłuło ją w sercu. Doprawdy, przecież ona cały czas zachowuje się jak zapłakane
dziecko, Ravi musi mieć anielską cierpliwość.
- Wybacz, Ravi, jestem po prostu tak strasznie zmęczona i śpiąca, całe ciało mnie boli.
- Wiem - odparł łagodnie, a uścisk wokół jej ramienia znów stał się mocny i pewny. -
Moja Hanno... tak strasznie pragnąłbym ci tego oszczędzić...
Johanna wzruszyła się. Chciała mu powiedzieć, że nie ma żadnego znaczenia, że
mięśnie bolą, a noc jest taka ciemna, taka straszna. Chciała go zapewnić, że jedyne miejsce, w
którym pragnęła się znaleźć , jest właśnie tu, u jego boku. Zasłużył, by usłyszeć jeszcze raz, że
nawet wtedy, gdy cały jej świat rozpadł się na kawałki i była tylko wyklętą uciekinierką, to
tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia, nie liczyło się, kiedy on był przy niej.
Brakło jej jednak sił.
Powie mu później.
Wieczorem, kiedy położą się blisko siebie pod jakimś obcym dachem, bezpieczni.
Wtedy będą rozmawiać.
Wyszeptała więc tylko:
- Dziękuję.
Ich wejście na podwórze nie wywołało żadnego zamieszania, choć kobieta, która
stanęła w drzwiach, miała już włosy zaplecione na noc, a płomień łojowej świeczki zdradził
zmrużone, zaspane oczy. Przywykła zapewne do tego, że ludzie schodzący z gór pojawiali się
tutaj o każdej porze dnia i nocy. Uśmiechnęła się przelotnie do handlarza, widać starego
znajomego. Ravi stał na skraju mętnego kręgu światła i słuchał, jak towarzysze, z którymi
wędrowali, umawiają się z gospodynią na miejsce dla zwierząt i coś, czym mogliby się
posilić.
253434375.003.png
Zaproszono ich do środka dopiero wówczas, gdy jeden z mężczyzn odstawił strzelbę
przy drzwiach.
Hanna nie potrafiła zdobyć się na uprzejmość, skinęła tylko gospodyni głową i
wyjąkała imię, jakie postanowiła przybrać.
- Anna... Anna Plassen.
Ravi przedstawił się jako Knut i podał takie samo nazwisko.
- A więc to komornicy idą przez góry w poszukiwaniu szczęścia? Cóż, tu czasy są
jeszcze cięższe. Niewielka dla was nadzieja. Słyszałam, że niżej w dolinie wieśniacy kijami
wypędzają najmitów. Nieurodzaj wygnał za chlebem niejednego.
Ravi mruknął, że jakoś to być musi, a dla człowieka, który ma znajomych, a poza tym
parę rąk zdatnych do roboty, zawsze znajdzie się jakaś rada.
- Sporo ze sobą niesiecie - zdziwiła się gospodyni, gdy ustawił w izbie ciężki węzełek,
nie dopinający się worek, dwa kosze z kory i nieduży kuferek z okuciami.
Ravi nic na to nie powiedział. Johanna rzekła zaś cicho:
- To wszystko, co posiadamy... W każdym razie nie skłamała.
Domyślała się, że czekają ją teraz długie, potworne lata kłamstw. Musi jednak je
znieść, tak samo jak będzie musiała znosić ból członków, do jakiego nie nawykła, i posłanie
ze starej zużytej słomy.
Jej życie całkiem się odmieniło. Jakże inne było od tamtego życia, życia Johanny z
Karlsgard, Johanny ze Storlendet.
Niewiele było rozmowy. Mężczyźni pochłaniali na wpół zastygły tłusty wywar,
miażdżyli zębami cieniutkie podpłomyki, nie zakłócając jedzenia żadną rozmową. Kupiec
burknął coś z niechęcią na widok gospodyni szykującej posłanie dla Johanny i Raviego przy
palenisku. Przyzwyczaił się widać, że to jego miejsce, najlepsze miejsce w całej zagrodzie.
- Będziesz się musiał wczołgać na stryszek, zmieściłoby się tam tłustsze cielsko niż
twoje - oświadczyła gospodyni zdecydowanie, uśmiechając się do Johanny.
- Tej małej bardzo potrzeba ciepła, to widać. Johanna uśmiechnęła się z
wdzięcznością.
- Nieczęsto spotyka się kobiety podróżujące o tej porze roku, Anno. Trzymajmy się
razem.
Johanna musiała podziękować jeszcze raz.
Przez moment wystraszyła się, że Ravi zostanie wysłany na stryszek, złapała go więc
za rękę i mocno przytrzymała.
- Tacy młodzi, na pewno dopiero co po ślubie. Kiwnęli głowami.
253434375.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin