Swanwick Michael - Jajo Gryfa(z txt)
(Gryffin’s Egg)
Przełożył Andrzej Pieńkowski
Michael Swanwick zadebiutował w 1980 roku. Szybko stał się jednym z najpopularniejszych i najbardziej uznanych młodych pisarzy dekady. Kilka razy docierał do finału Nebuli, World Fantasy Award i John W. Campbell Award. Jego dzieła zdobyły Theodore Sturgeon Award, a także nagrodę czytelników Asimov’s Magazine. Za entuzjastycznie przyjętą przez krytyków powieść „Stations of the Tide” udało mu się otrzymać Nebulę. Mieszka w Filadelfii wraz z żoną Marianne Porter i synem Seanem.
We wspaniałej i zawikłanej mikropowieści „Jajo Gryfa” Swanwick zabiera nas na Księżyc. Naszkicowany jego piórem, jest zaskakującym miejscem: to ogromny kompleks przemysłowy oszałamiający wielkością i stopniem złożoności, gdzie przeprowadzane są tajne eksperymentalne projekty nowych technologii. Skomplikowane księżycowe społeczeństwo kieruje się własnymi specyficznymi zwyczajami. Społeczeństwo to wkrótce będzie musiało stawić czoło dziwnej i niespodziewanej groźbie, nie tylko mogącej sprowadzić zagładę na siebie, ale także trwale zmienić całą ludzkość... lub zniszczyć ją na zawsze.
Księżyc? To jajo gryfa,
Co się wykluje w jutrzejszą noc.
Wielki ten czas przyniesie
Dla małych chłopców zachwytów moc.
Skorupa pęknie i gryf
Popełznie po nocnym niebie.
Gdy chłopcy będą się śmiać,
Dziewczynki zapłaczą pewnie.
Vachel Lindsay
Słońce wyjrzało zza gór. Gunther Weil podniósł dłoń w geście pozdrowienia, po czym natychmiast zakrył nią oczy, na chwilę chroniąc się przed blaskiem, dopóki wizjer jego hełmu nie spolaryzował się.
Przewoził pręty paliwowe do kompleksu przemysłowego Chatterjee Crater, w którym czterdzieści godzin przed świtem reaktor Chatterjee B osiągnął stan krytyczny, niszcząc oprócz siebie piętnaście odległościowych przełączników automatycznych i jeden przekaźnik mikrofalowy. Wytworzył przy tym wystarczające przepięcie, by uszkodzić wszystkie fabryki w kompleksie. Na szczęście w projekcie przewidziano taką możliwość i dlatego w chwili, gdy nad wyżyną Rhaeticus wschodziło słońce, stał już tam nowy, gotowy do włączenia reaktor.
Gunther jechał na automatycznym pilocie, mierząc odległość od Bootstrap ilością śmieci wyściełających drogę przez Mare Vaporum. Blisko miasta szeregi zużytych i uszkodzonych maszyn konstrukcyjnych stały w otwartej próżni, oczekując na dalszy los. Dziesięć kilometrów dalej eksplodował ciśnieniowy transporter, rozrzucając po okolicy części urządzeń i gigantyczne dżdżownice pianki uszczelniającej. Na dwudziestym piątym kilometrze droga znów się pogarszała zawalona reflektorami i zdruzgotanymi ślizgaczami transportowymi.
Czterdzieści kilometrów dalej stawała się jednak czystym, prostym rozcięciem w pokrywającym wszystko pyle.
Gunther rozwinął mapę topograficzną, ignorując głosy dochodzące z tyłu jego czaszki - pogaduszki innych kierowców oraz sygnały bezpieczeństwa, które ciężarówka regularnie wtłaczała do przekaźnika w jego mózgu.
Gdzieś tutaj.
pokryty nienaruszonym pyłem.
- Opuściłeś zaplanowaną trasę - powiedziała ciężarówka. - Odchylenia od przyjętego planu są dozwolone tylko przy nagranym pozwoleniu twojego spedytora.
- Ach, tak - głos Gunthera zabrzmiał głośno w jego hełmie stanowiąc jedyny realny dźwięk wśród paplaniny duchów. Wyszedł ze swojej ciśnieniowej kabiny. Uszczelniające warstwy skafandra skutecznie wszystko wyciszały, nawet trzeszczenie szwów w kontakcie z panującą na zewnątrz próżnią.
- Obaj wiemy, że jeśli nie przekroczę za bardzo terminu, Beth Hamilton nie będzie się czepiać, gdy się trochę powłóczę.
Przekroczyłeś możliwości językowe tej jednostki - stwierdził głos w jego głowie.
- W porządku, niech więc cię to nie obchodzi. - Zręcznym ruchem zablokował przełącznik transmisji radiowej za pomocą kawałka kabla. Głosy w jego głowie gwałtownie zamilkły. Był teraz całkowicie odizolowany.
- Mówiłeś, że nie zrobisz tego więcej. - Słowa transmitowane tym razem bezpośrednio do jego przekaźnika brzmiały głęboko i dźwięcznie jak głos Boga. - Przepisy Piątej Generacji wyraźnie wymagają utrzymywania stałej łączności radiowej przez kiero...
Nie marudź. To nudne.
Przekroczyłeś możliwości językowe...
Och, zamknij się wreszcie. - Palec Gunthera wędrował
właśnie po mapie, śledząc wykreśloną poprzedniej nocy trasę: trzydzieści kilometrów po dziewiczej ziemi, której nie przemierzał dotąd żaden człowiek ani maszyna, a potem na północ do szosy na Murchison. Jeśli dopisze mu szczęście, może się nawet uda być w Chatterjee przed czasem.
Wjechał na księżycową równinę. Po obu stronach za oknami przepływały mijane skały. Przed nim powoli, prawie niedostrzegalnie wyrastały góry. Poza śladami kół, które pozostawiała za sobą ciężarówka, nie istniało w zasięgu wzroku nic, co świadczyłoby, że ludzkość kiedykolwiek istniała. Panowała doskonała cisza.
Gunther żył dla takich właśnie chwil. Wjeżdżając w tę czystą, bezludną pustkę doświadczał wewnętrznego wzrostu - jak gdyby wszystko, co oglądał: gwiazdy, równina, kratery i cała reszta, w jakiś sposób stawało się częścią jego. Miasto Bootstrap było jedynie blakniejącym snem, odległą wyspą na łagodnie falującej powierzchni kamiennego morza. Pomyślał, że nikt nigdy już nie będzie tu pierwszy. Tylko on.
Pamięć podsunęła mu wspomnienie z dzieciństwa. Była wtedy Wigilia i razem z rodzicami jechał samochodem do kościoła na Pasterkę. Opadające w nieruchomym powietrzu płatki śniegu przykryły znajome ulice Dusseldorfu obfitą warstwą najczystszej bieli. Ojciec prowadził, a on, przechylony przez oparcie przedniego siedzenia, wpatrywał się w zachwycie w ten spokojny, odmieniony świat. Panowała doskonała cisza.
Samotność budziła jego wrażliwość i wprowadzała w nabożny nastrój.
Ciężarówka przebijała się przez tęczę pastelowych szarości, bardziej odcieni niż barw, które sprawiały wrażenie, jakby coś jasnego i uroczystego kryło się pod cienką powłoką pyłu. Słońce świeciło mu przez ramię, wyciągając do nieskończoności cień ciężarówki, gdy skręcił przednią oś, żeby ominąć leżący na drodze głaz. Prowadził bezmyślnie, zauroczony surowym pięknem przepływającego krajobrazu.
Posłuszny myślom komputer włączył w jego głowie muzykę. Wszechświat wypełnił się melodią „Sztormowej pogody”.
*
Zjeżdżał po prawie niezauważalnym stoku, gdy nagle manetki sterownicze zamarły mu w rękach. Ciężarówka zatrzymała się i wyłączyła silnik.
- Do diabła z tobą, kretyńska maszyno! - warknął. - Co ci nie pasuje tym razem?
- Teren przed nami jest nieprzejezdny.
leżące na niej mapy zatańczyły w powietrzu. Teren przed pojazdem był równy i lekko pochyły. Wszelkie elementy zróżnicowania powierzchni eony temu zdławiła eksplozja Mare Imbrium. Nic trudnego. Kopniakiem otworzył drzwi i wygramolił się na zewnątrz.
Przed ciężarówką rozciągała się drobna dolinka księżycowa: wąski, wężowaty rów meandrujący w poprzek obranej przez niego trasy, który każdemu natychmiast skojarzyłby się z wyschniętym korytem rzecznym. Podszedł bliżej. Rów miał piętnaście metrów szerokości i był głęboki maksymalnie na trzy metry. Wystarczająco płytki, by nie umieszczono go na mapach topo. Gunther wrócił do kabiny, bezgłośnie zamykając za sobą drzwi.
- Zobacz, te zbocza nie są bardzo strome. Ze sto razy byłem w gorszej sytuacji. Pojedziemy sobie wolniutko i ostrożnie, OK?
- Teren przed nami jest nieprzejezdny - odparła ciężarówka. Proszę powrócić na wstępnie przyjętą trasę.
W głowie grał mu teraz Wagner. Tannhauser.
Zniecierpliwiony kazał mu się wyłączyć.
Skoro jesteś taki cholernie mądry, dlaczego nigdy nie chcesz słuchać zdrowego rozsądku?
Przygryzł wargę w złości, po czym zaraz potrząsnął głową.
- Nie ma mowy. Powrót oznaczałby dla nas ogromne opóźnienie. Rów na pewno skończy się kilkaset metrów dalej. Po prostu jedźmy wzdłuż niego, aż będziemy mogli odbić w kierunku Murchison. Ani się obejrzysz, jak zajedziemy na miejsce.
Trzy godziny później udało mu się w końcu dotrzeć do drogi na Murchison. Cały śmierdział potem, a ramiona bolały go od długotrwałego napięcia.
- Gdzie jesteśmy? - spytał cierpkim głosem. - Skasuj to - rzucił zaraz potem, nim ciężarówka zdążyła mu odpowiedzieć. Gleba księżycowa nagle zmieniła barwę na czarną. To mogła być smuga wyrzutowa z kopalni Sony-Reinpfaltz. Jej działo skierowane było prawie idealnie na południe, unikając w ten sposób okolicznych fabryk. Dlatego odpady napotykało się na drodze jako pierwsze. Co oznaczało, że byli już blisko.
Murchison stanowiło niewiele ponad naznaczone śladami kół wielu ciężarówek skrzyżowanie, gdzie prowizorycznie wzniesioną groblą biegła pylista trasa oznaczona jedynie pojedynczymi maźnięciami pomarańczowej farby na przydrożnych kamieniach. W krótkim czasie Gunther minął serię punktów orientacyjnych - były to smugi z fabryk Harada Industrial, Sea of Storms Manufacturing i Krupp Funfzig. Znał je dobrze. Dla wszystkich automatykę robiło G5.
Obok przemknęła lekka lora przewożąca buldożer, wzbiła chmurę pyłu, która opadła równie szybko jak drobne kamienie. Kierujący nią zdalny zamachał w pozdrowieniu chudym ramieniem. Gunther bezwiednie odwzajemnił gest zastanawiając się, czy był to ktoś znajomy.
Teren wokoło był skopany i zaorany, a głazy usypane w niedbałe stosy. Gdzieniegdzie widniały, wciśnięte w próg skalny, pojedyncze stacje obrabiarek i Platformy Awaryjnego Składowania Oxytank. Przy drodze wisiał znak:
SPŁUCZKI TOALETOWE ½ KILOMETRA. Skrzywił się. Zaraz potem przypomniał sobie, że jego radio cały czas jest wyłączone i zdjął pętlę kabla. Pora powrócić do rzeczywistości, pomyślał. Natychmiast do przekaźnika wlał mu się oschły głos jego spedytora.
- ...insyn! Weil! Gdzie do cholery jesteś?
- Jestem tutaj, Beth. Trochę spóźniony, ale dokładnie
tu, gdzie powinienem być.
- Sukin... - Nagranie urwało się i usłyszał tym razem Beth Hamilton na żywo. - Lepiej dla ciebie, żebyś miał naprawdę dobre usprawiedliwienie, złotko.
- O, wiesz jak to jest. - Gunther odwrócił wzrok od drogi, by spojrzeć na góry barwy zamglonej zieleni. Miał ochotę wspiąć się na nie i nigdy nie wrócić. Może znalazłby jaskinie. Może napotkałby potwory: próżniowe trolle i smoki księżycowe o metabolizmie tak powolnym, że pokonanie odległości równej długości własnego ciała zajmuje im stulecia - supergęste istoty umiejące pływać w skale jakby to była woda. Wyobrażał sobie, że nurkują głęboko, kierując się liniami sił pola magnetycznego, do żył diamentu i plutonu, by potem powrócić. I śpiewają. - Zabrałem autostopowicza i wyjątkowo przypadliśmy sobie do gustu - odparł.
- Spróbuj powiedzieć to E.Izmailovej. Jest na ciebie cholernie wściekła.
- Komu?
- Izmailova. Nasz nowy spec od rozbiórki przysłany tu w
ramach zbiorowego kontraktu. Przyleciała skoczkiem dopiero cztery godziny temu i od tamtej pory czeka na ciebie i Siegfrieda. Rozumiem, że nigdy nie miałeś z nią do czynienia?
- Nie.
będą ją bawiły twoje wyskoki.
- O, daj spokój, to tylko kolejny technik na usługach, nieprawdaż? W dodatku nie jest moim przełożonym. Nie sądzę, by mogła mi coś zrobić.
- Śnij sobie dalej, dziecinko. Odesłanie z powrotem na Ziemię takiej zakały jak ty nie kosztowałoby jej wiele zachodu.
Słońce stało już tylko o grubość palca nad górami, gdy w zasięgu wzroku pojawiło się Chatterjee A. Gunther z rosnącym niepokojem rzucał okiem na tarczę słoneczną. Jego wizjer, dostrojony do długości fali H-alfa, pozwalał mu widzieć rozpaloną do białości kulę pokrytą kotłującymi się wolno czarnymi plamami - bardziej ziarnistymi niż zwykle. Wyglądało na to, że aktywność plam słonecznych była wysoka. Zastanawiał się, dlaczego Stacja Prognoz Promieniowania nie nadała ostrzeżenia dla pozostających na powierzchni. Faceci z Obserwatorium zwykle wiedzieli o tym najwcześniej.
Chatterjee A, B i C stanowiły trzy kratery o prostej strukturze tuż pod Chladni. Dwa mniejsze nie miały znaczenia, ale Chatterjee A był dzieckiem meteoru, który przebił się przez bazalty Mare Imbrium, odsłaniając cudowną, jak całe te góry, żyłę rudy aluminium. Bootstrap, zainteresowane przystępnością złoża, uczyniło z krateru jeden ze swych klejnotów przemysłowych. Gunther nie był więc zaskoczony widząc, że Kerr-McGee robi wszystko, żeby reaktor znów zaczął pracować.
Parking aż roił się od maszyn jeżdżących i kroczących oraz robotów montażowych. Wszystkie intensywnie pracowały przy bąblowatych kopułach fabryk, hutach, rampach wyładowczych i garażach próżniowych. Rozbiórce większych konstrukcji przemysłowych towarzyszyły wzbijane w niebo konstelacje błękitnych iskier. Całe floty przeładowanych ciężarówek opuszczały kompleks, zalewając równinę księżycową szerokim wachlarzem pojazdów, po którym zostawał obłok pyłu. Gdy Fats Waller zaczął śpiewać „Dziś robota wre”, Gunther wybuchnął śmiechem.
Zwolnił prawie do zera, omijając szerokim łukiem płytarkę gazową, którą właśnie wciągano na transporter, po czym przeciął dojazd do rampy Chatterjee B. Tuż pod szczytem krateru wycięto tu w skale nowe lądowisko, gdzie wokół skoczka odpoczywał jeden człowiek i ośmiu zdalnych.
Jeden ze zdalnych właśnie coś mówił, gestykulując zawzięcie. Kilku stało nieruchomo, zupełnie jak staromodne aparaty telefoniczne, odrzucone przez ziemskie władze, lecz pozostawione na wypadek, gdyby zwiększyło się zapotrzebowanie na usługi doradców.
Gunther odwiązał Siegfrieda od dachu kabiny i, trzymając w jednej ręce pilota, a w drugiej szpulę z kablem, podprowadził go do skoczka.
Człowiek wyszedł im naprzeciw.
- Hej! Co was zatrzymało?
czerwony kombinezon z butiku Volga Studio, ostro kontrastujący ze standardowym uniformem z logo G5 na piersi. Przez złotą szybę jej hełmu nie mógł dostrzec twarzy. Lecz jej głos mówił wiele o wyglądzie: płonące oczy i zaciśnięte wąskie usta.
- Złapałem gumę.
Znalazł odpowiednio gładki głaz i położył na nim szpulę,
nawijając nadmiar kabla, by leżała równo. - Mamy chyba z pięćset jardów ekranowanego kabla. Wystarczy wam?
Krótkie, ostre skinięcie głową.
się.
Klęcząc, przygwoździł szpulę do skały. Następnie przeprowadził szybki test funkcjonowania jednostki. - Wiemy, jak tam jest?
Zdalny ożył, zrobił krok do przodu i przedstawił się jako Don Sakai z zespołu kryzysowego G5. Gunther już kiedyś z nim pracował: przyzwoity facet, choć wykazywał typowy dla większości Kanadyjczyków przesadny strach przed energią jądrową.
- Pani Lang z Sony-Reinpfaltz wprowadziła tu swoją jednostkę, lecz promieniowanie było tak silne, że straciła kontrolę zaraz po wstępnym badaniu.
Drugi zdalny kiwnął głową, lecz czas przekazu do Toronto był zbyt długi, by mógł to usłyszeć Sakai.
- Zdalny po prostu szedł dalej. - Zakaszlał nerwowo i dodał całkiem niepotrzebnie: - Układy autonomiczne były zbyt wrażliwe.
- Cóż, dla Siegfrieda nie powinno to stanowić problemu. Jest tępy jak pień. Na ewolucyjnej skali inteligencji maszyn zajmuje miejsce bliższe łomu niż komputera. - Minęło dwie i pół sekundy, zanim Sakai zaśmiał się uprzejmie. Gunther skinął głową do Izmailovej. - Poprowadź mnie tam. Powiedz, czego chcesz.
Izmailova podeszła do niego. Ich kombinezony na chwilę zetknęły się, gdy podłączała końcówkę przewodu kontrolnego do jego pilota. Jak cienie ze snu, na szybie jej hełmu zamigotały niewyraźne kształty.
- Czy on wie co robi? - zapytała.
- Hej! Ja...
- Zamknij się, Weil - warknęła Hamilton na prywatnym
obwodzie.
- Nie byłoby go tutaj, gdyby firma nie miała pełnego zaufania do jego umiejętności - kontynuowała na otwartym kanale.
- Jestem pewien, że nigdy nie było żadnych wątpliwości... - zaczął Sakai, po czym zamilkł, gdy dosięgły go z opóźnieniem słowa Hamilton.
- Na skoczku jest pewne urządzenie - powiedziała Izmailova do Gunthera. - Idź i weź je.
Posłusznie przeprogramował Siegfrieda na mały ładunek o dużej gęstości. Robot nachylił się nisko nad skoczkiem, owijając swoje duże, wrażliwe dłonie wokół urządzenia. Gunther lekko zwiększył nacisk. Nic się nie stało. Małe ciężkie świństwo. Powoli i ostrożnie podciągnął moc. Siegfried wyprostował się.
- Drogą w górę, potem do środka na dół.
siebie był nierozpoznawalną górą żużlu, z której brzegów wystawały poskręcane rury. Na początku awarii miała tu miejsce eksplozja chłodziwa i fragment zbocza krateru błyszczał od rozpylonego na nim metalu.
- Gdzie jest radioaktywny materiał? - zapytał Sakai. Mimo że był trzysta kilometrów stamtąd, jego głos zdradzał napięcie i obawę.
- Wszystko tu jest radioaktywne - odparła Izmailova.
Czekali.
- No... wiesz, o czym myślę. Pręty paliwowe?
- W tej chwili twoje pręty paliwowe są zapewne trzysta
metrów pod nami i dalej się zapadają. Mamy tu do czynienia z materiałem rozszczepialnym, który osiągnął masę krytyczną. W takim procesie bardzo wcześnie ma miejsce stopienie prętów w coś w rodzaju supergorącej kałuży, która może wpalać się w skałę. Wyobraź to sobie jako gęstą, ciężką kroplę wosku, powoli spływającą do jądra Księżyca.
- Boże, jak ja kocham fizykę - skomentował Gunther.
wygaszonym wizjerem. Po długiej chwili włączył się z powrotem i odwrócił.
- Przynajmniej droga w dół jest czysta. Prowadź swoją jednostkę aż do końca. Będzie tam stary szyb poszukiwawczy. Chcę sprawdzić, czy wciąż jest otwarty.
- Czy jedno urządzenie wystarczy? - zapytał Sakai.
- Znaczy się - do uprzątnięcia krateru.
Uwaga kobiety skupiona była na postępach Siegfrieda.
Nieobecnym głosem odpowiedziała:
- Panie Sakai, przegrodzenie drogi dojazdowej kawałkiem łańcucha w zupełności wystarczyłoby do uprzątnięcia tego terenu. Ściany krateru ochroniłyby od promieniowania gamma każdego, kto pracowałby w pobliżu, a zmiana tras skoczków w celu uniknięcia napromieniowania pasażerów to żaden problem. Największym biologicznym zagrożeniem ze strony stopionego reaktora jest promieniowanie alfa, emitowane przez pewne radioizotopy obecne w wodzie i powietrzu. Gdy substancje emitujące cząstki alfa ulegną skoncentrowaniu w organizmie, mogą spowodować znaczące uszkodzenia; gdzie indziej nie są w stanie. Promieniowanie alfa zatrzymuje już kartka papieru. Dopóki utrzymujesz reaktor z dala od swojego ekosystemu, jest bezpieczny jak inne duże maszyny. Zakopywanie zniszczonego reaktora tylko dlatego, że jest radioaktywny, jest niepotrzebne i, proszę mi wybaczyć sformułowanie, wynikające z przesądów. Lecz to nie ja ustalam politykę. Do mnie należy rozwalanie.
- Czy to jest ten szyb, o który ci chodzi? - spytał Gunther.
- Tak. Zejdź nim w dół aż do dna. To niedaleko.
Siegfrieda i założył bloczek, żeby kabel się nie zadzierzgnął. Zeszli w dół. W końcu Izmailova rzuciła:
- Stop. Jesteśmy wystarczająco daleko. - Łagodnie postawił urządzenie, po czym zwrócony w jej kierunku pstryknął przełącznikiem aktywacji.
- Zrobione - rzekła Izmailova. - Wyprowadź swoją jednostkę. Daję ci godzinę na oddalenie się od krateru.
Gunther zauważył, że zdalni zaczęli już automatycznie odchodzić.
- Hmm... mam jeszcze załadować prety paliwowe.
- Nie, dziś nie możesz. Nowy reaktor został ponownie
rozmontowany i odtransportowany poza strefę wybuchu.
Gunther wyobraził sobie całą tę maszynerię, jak jest rozbierana i wywożona z kompleksu, i po raz pierwszy uderzyła go czysta rozrzutność tej operacji. Zwykle w takim przypadku usuwano tylko najwrażliwsze części wyposażenia.
- Moment! Jakiegoż to strasznego materiału wybuchowego zamierzasz tu użyć?
Izmailova wyprostowała się dumnie.
- Żadnego, którym nie umiałabym się posługiwać. Jest to
urządzenie klasy dyplomatycznej, identyczne do użytego przed pięciu laty. Prawie sto przypadków zastosowania i ani jednej mechanicznej usterki. To czyni je najpewniejszą bronią w historii wojskowości. Powinieneś czuć się zaszczycony, że miałeś okazję pracować z jednym z nich.
Gunther poczuł, jak jego ciało zamienia się w lód.
- Boże Przenajświętszy - powiedział. - Kazałaś mi nosić
bombę atomową w walizce.
- Lepiej zacznij się przyzwyczajać. Westinghouse Lunar wprowadza właśnie te maleństwa do masowej produkcji. Z ich pomocą będziemy kruszyć góry, przebijać drogami wyżyny, wysadzać ściany kanałów, żeby sprawdzić, co się pod nimi kryje. - Przemawiała niczym wizjoner. - A to dopiero początek. Są już plany pól wzbogacania na Sinus Aestum. Strzela się kilka bomb nad regolitem, a potem odzyskuje pluton z pyłu. Staniemy się dostawcą paliw dla całego Układu Słonecznego.
Musiało być widać po nim przerażenie, bo Izmailova roześmiała się.
- Pomyśl o tym, jak o broni dla pokoju.
- Powinieneś tam być! - powiedział Gunther. - To było pieprzononiewiarygodne. Jedna ze ścian krateru po prostu zniknęła. Rozpłynęła się w nicość. Rozwalona na pył. I przez naprawdę długi czas wszystko świeciło! Krater, maszyny, wszystko. Mój wizjer był tak blisko przeładowania, że zaczął migotać. Myślałem, że się spali, ale było ekstra. - Podniósł swoje karty. - Kto rozdał ten szmelc?
Krishna uśmiechnął się nieśmiało i skulił się w sobie.
- Wchodzę.
Hiro skrzywił się na widok kart.
- Właśnie umarłem i trafiłem do piekła.
- Podwyższam - rzuciła Anya.
- Niech to, zasługuję na cierpienie.
Byli w parku Noguchi, nad brzegiem głównego jeziora.
Siedzieli na porozrzucanych w przemyślny sposób kamieniach, które wyrzeźbiono tak, by wyglądały na wyerodowane przez wodę. Obok rósł sięgający kolan las miniaturowych brzózek, a czyjś jacht-zabawka pływał wokół stożka impaktowego w centrum jeziora. Rój pszczół szalał nad koniczyną.
- I wtedy, gdy ściana zaczęła się sypać, ta zwariowana ruska dziwka... - Anya pokazała trójkę. - Uważaj, co mówisz o zwariowanych ruskich dziwkach. - ...podrywa swojego skoczka, jak wystrzelona z procy...
- Widziałem to w telewizji - powiedział Hiro. - Wszyscy widzieliśmy. To dopiero była wiadomość. Facet, który pracuje dla Nissana, powiedział mi, że BBC dała na to trzydzieści sekund. - Złamał sobie nos ćwicząc karate, kiedy wpadł pod cios swojego instruktora. Kontrast pomiędzy białym kwadratem opatrunku i czarnymi, krzaczastymi brwiami nadawał mu wygląd grubiańskiego pirata. Gunther wyrzucił kartę. - Brednie. Nic nie widzieliście. Nie czuliście, jak potem zatrzęsła się ziemia.
- Ciekawe, jaki związek miała Izmailova z Wojną Neseserów? - spytał Hiro. - Na pewno nie była kurierem. Może pracowała w zaopatrzeniu lub w logistyce?
Gunther wzruszył ramionami.
Hiro z sarkazmem. - Połowa elit wojskowych na Ziemi ginie w ciągu jednego dnia. Świat uniknął perspektywy bliskiej wojny dzięki śmiałej akcji. Podejrzani o terroryzm uznani zostają globalnymi bohaterami.
Gunther pamiętał Wojnę Neseserów całkiem nieźle. Miał dziewiętnaście lat i brał udział w pracach przy projekcie Finlandia Geothermal, gdy cały świat zamarł w nagłym skurczu prawie się unicestwiającym. Był to jeden z głównych powodów podjęcia decyzji o opuszczeniu Ziemi.
- Czy nie możemy nigdy pogadać o czymś innym niż polityka? Mam serdecznie dosyć wysłuchiwania o masowej zagładzie.
- Hej, czy nie powinieneś być na spotkaniu z Hamilton? - zapytała nagle Anya.
Spojrzał w górę na Ziemię. Wschodnie wybrzeża Ameryki Południowej właśnie przekraczały linię terminatora.
- Do diabła z tym, mamy jeszcze dość czasu na jedno rozdanie.
Wygrał Krishna trójką dam. Rozdawanie przypadło Hiro. Przetasował szybko, ciskał karty krótkimi, wściekłymi machnięciami ręki.
- W porządku - wtrąciła Anya. - Co cię gryzie?
oczy i stłumionym głosem, jakby nagle stał się nieśmiały niczym Krishna, odpowiedział:
- Jadę do domu.
- Do domu?
- Masz na myśli Ziemię?
każdej chwili wylecieć w powietrze? Dlaczego?
- Bo jestem już cholernie zmęczony tym Księżycem. To najbrzydsze miejsce we Wszechświecie.
- Brzydkie? - Anya spojrzała znacząco na wielopoziomowe ogrody, na potoki spadające przez osiem pięter w ośmiu mieniących się kaskadach, by w końcu dotrzeć do głównego jeziora, skąd wpompowywano wodę z powrotem na górę, na zgrabnie pozawijane alejki. Pod wieżami forsycji i wielkimi, zakręconymi w pergole krzewami różanymi, spacerowali ludzie. Ich charakterystyczny dla Księżyca posuwisty, spowolniony sposób chodzenia, sprawiał wrażenie ruchu pod wodą. Inni wpadali i wypadali z tuneli biurowych, zatrzymując się na chwilę, by spojrzeć jak łuszczaki wykręcają w powietrzu piruety nad grządkami ogórków. Na środkowym poziomie mieścił się pchli targ, gdzie namioty w których emerytowani hobbyści sprzedawali systemy fabryczne, koszyki trawy, przyciski do papieru z pomarańczowego szkła, a także kursy tańca postinterpretatywnego i analizy poezji elżbietańskiej, tworzyły mozaikę plam w odważnych barwach turkusu, szkarłatu i akwamarynu.
- Jak dla mnie, to jest całkiem...
ser-ser