Shannon Waverly
Julia, czyli magiczne światło księżyca
Tłumaczyła Hanna Wójt
Koniec sierpnia 1987..
W powietrzu czuło się zmiany.
Julia Lewis dostrzegała ich zapowiedź choćby w blasku gwiazd rozświetlających niebo, w zapachu róż unoszącym się wokół, w brzęczeniu owadów nad wydmami. Najbardziej jednak zapowiedź zmian widoczna była na twarzach wszystkich jej przyjaciół zebranych przy ognisku w ogrodzie Cathryn Hill na uroczystości pożegnania lata.
Obecna była cała maturalna klasa plus kilku innych kolegów z tej samej szkoły, grono nastolatków dorastających razem w oazie spokoju, na niewielkiej wyspie Harmony, która dotąd była ich jedynym światem.
Tylko nieliczni mieli na niej pozostać. Dla reszty nadszedł czas wyjazdu. Szli na wyższe uczelnie, do szkół pomaturalnych albo po prostu do pracy, i Julia wiedziała, że nigdy już tu nie wrócą.
Mimo że liczba mieszkańców wyspy w sezonie letnim dochodziła do dziesięciu tysięcy, na stałe mieszkało tu niewiele ponad sześćset osób. Tak mała liczba wykluczała niektóre zawody: trudno, na przykład, było liczyć tu na posadę adwokata albo księgowego, nie można było zostać maklerem ani zawodowym sportowcem, modelką czy chirurgiem plastycznym. A już na pewno nie było szans na karierę w zawodzie prezenterki radiowej, a to dotyczyło Julii bezpośrednio.
Wyspa leżała na południowy wschód od Massachusetts i latem przeżywała najazdy zorganizowanych grup i turystów indywidualnych. Poza sezonem żyło się tu cicho i spokojnie.
Julia powiodła wzrokiem po twarzach oświetlonych ciepłym blaskiem płomieni: Lauren DeStefano, Amber Loring i Cathryn – jej trzy najlepsze przyjaciółki. Z całej czwórki jedna tylko Cathryn miała ściśle określone plany: zostawała na Harmony i wychodziła za mąż za chłopaka, w którym się kochała przez całą szkołę. Ustalono już nawet datę ślubu.
Lauren zamierzała wyjechać na zawsze. Jej rodzice właśnie sprzedali dom i opuścili już wyspę. Lauren miała studiować na uniwersytecie, a potem, jak sama mówiła, „robić duże pieniądze”. Amber planowała dwuletnie studia w pomaturalnej szkole dla sekretarek, a następnie pracę w jakiejś firmie.
Julia, dzięki rozmaitym stypendiom i finansowej pomocy Charliego i Pauline Slocumów, którzy zaopiekowali się nią po śmierci matki, również zamierzała uczyć się dalej. Wkrótce udawała się do Bostonu, żeby studiować dziennikarstwo w Emerson College.
Zawsze chciała pracować w radio; przez ostatnie dwa lata prowadziła własny program w lokalnej stacji, należącej do miejscowego dziwaka Prestona Fincha. Było to niezwykle cenne doświadczenie.
Pozwoliło jej odnaleźć się i wyjść z depresji po śmierci matki. Odkryła swoje powołanie i wiedziała już, co chce robić przez resztę życia.
Mimo to bardzo przeżywała fakt, że musi opuścić Harmony. Tutaj się urodziła, wychowała i tu dorastała; jak wszyscy stali mieszkańcy Harmony kochała swoją wyspę. Musiała jednak wyjechać w świat, żeby zdobyć doświadczenie i nauczyć się zawodu.
Pamiętała jeszcze ciężkie warunki panujące w jej rodzinnym domu. Matka pracowała od rana do wieczora, żeby jakoś związać koniec z końcem. Julia nie chciała tak żyć, nie chciała również pozostawać na utrzymaniu męża, być zależna od jego kaprysów i widzimisię. Jej własny ojciec przekazał jej przekonanie, że nie ma nic gorszego niż tego rodzaju sytuacja. Już w dzieciństwie postanowiła, że kiedy dorośnie, będzie samodzielna i niezależna.
Opuszczenie wyspy oznaczało jednak również rozstanie z przyjaciółmi. Już za nimi tęskniła; wiedziała, że przede wszystkim będzie jej brakowało Amber, która była jej przyjaciółką od serca.
Amber spojrzała na nią, zupełnie jakby usłyszała jej myśli.
– Dlaczego siedzisz taka zamyślona? – spytała.
– Trochę mi smutno, kiedy pomyślę, że pewnie po raz ostatni jesteśmy tak wszyscy razem.
Amber podciągnęła kolana pod brodę.
– Nie martw się, niedługo znowu się spotkamy. Cathryn już nas wszystkich zaprosiła na gwiazdkowe przyjęcie, jak co roku.
Julia w zadumie pokręciła głową.
– Lauren na pewno nie przyjedzie, a Barry będzie w wojsku i nie wiadomo, gdzie będzie stacjonował.
Amber również posmutniała.
– Nie pomyślałam o tym.
– A nawet jeśli się spotkamy, nie będziemy już tacy sami. Poznamy innych ludzi, będziemy mieli nowe zajęcia, kłopoty i problemy. Będziemy naprawdę dorośli i samodzielni.
Amber westchnęła.
– Dotychczas byłyśmy zawsze razem...
Julia skinęła głową.
– Tak, wszystko robiłyśmy razem.
Amber zapatrzyła się w ogień; jasne włosy otoczyły aureolą jej piękną, zamyśloną twarz. Przyjaciółki pod każdym względem bardzo się różniły, ale mimo to były sobie niezwykle bliskie.
– My się nigdy nie zmienimy – powiedziała po chwili Amber swoim zwykłym wesołym głosem. – Ty i ja na zawsze pozostaniemy takie same. Nawet kiedy nasze drogi się rozejdą, zostaniemy przyjaciółkami. Będziemy do siebie dzwonić i się odwiedzać. Przecież nasze szkoły będą od siebie oddalone tylko o czterdzieści mil.
Uśmiechnęła się szelmowsko i Julia odpowiedziała jej uśmiechem. Ogromnie chciała wierzyć, że tak właśnie będzie.
– Masz rację.
– Będziemy sobie chodzić do kawiarni i po zakupy – ciągnęła rozmarzona Amber – no i oczywiście będziesz moją druhną. Pamiętasz? Przyrzekłaś mi.
– A ty będziesz moją, o ile zmienię zdanie i nie zostanę starą panną. A jeśli zostanę, będziesz mi pomagała karmić koty.
Roześmiały się i zaczęły słuchać piosenki śpiewanej przy dźwiękach gitary przez Setha Connora. Po chwili jednak Amber wyjęła chusteczkę i wytarła oczy. Julia spojrzała na przyjaciółkę ze zdziwieniem.
– Co ci jest?
Ludzie na ogół uważali Amber za beztroską ślicznotkę, gdyż była bardzo ładna i zawsze się śmiała. Julia jednak wiedziała, że jej przyjaciółka wcale nie jest bezmyślna.
– Dziękuję ci za to, że jesteś – szepnęła Amber.
Julia poczuła, że coś ją dławi w gardle.
– To ja ci dziękuję...
Siedzący naprzeciwko nich po drugiej stronie ogniska Mike Fearing podniósł się z koca.
– Na mnie już czas; muszę wstać skoro świt.
Mike, podobnie jak jego ojciec, pracował na morzu i wypływał na łowiska bardzo wcześnie. Ich kuter stał przycumowany w zatoce.
– Ja też już pójdę – odezwała się Lauren. – Jutro odpływam pierwszym promem.
– Jest jeszcze bardzo wcześnie. – Cathryn próbowała ich zatrzymać. – Posiedźmy jeszcze trochę.
Bezskutecznie. Kilka innych osób podniosło się również.
– W takim razie widzimy się w grudniu – dodała Cathryn z rezygnacją w głosie.
– Tak, jasne...
– Na pewno...
– Do zobaczenia.
W niektórych głosach Julia wyraźnie wyczuła wahanie. Przyjaciele rozstawali się i coś ostatecznie się kończyło. Nie wiedziała, czy nazwać to dzieciństwem, czy młodością, ale jednego była pewna: coś dobiegło końca i odtąd wszystko będzie inaczej.
Jeszcze raz powiodła wzrokiem po wszystkich twarzach, tak jakby chciała raz na zawsze zapamiętać rysy, które widziała po raz ostatni. Potem powoli wstała i zaczęła składać koc.
Jedenaście lat później...
– Kto do mnie dzwoni?
Julia uniosła głowę znad konsoli i spojrzała na młodego producenta stojącego za szklaną szybą. Przez słuchawki usłyszała odpowiedź:
– Jakiś gliniarz. Powiedziałem, że jesteś zajęta, ale mówi, że poczeka, bo to ważne. Coś ty narozrabiała, Juleczko?
Sama nie miała pojęcia.
– Pewnie chodzi mu o ten bank, który obrobiłam w zeszłym tygodniu...
Producent wybuchnął śmiechem.
– W takim razie lepiej z nim pogadaj.
Julia włączyła mikrofon.
– Słyszeli państwo nasz nowy przebój „Nowhere to Run”. Zostańcie z nami w ten gorący dzień, dwudziestego szóstego września...
Mówiąc to, nie spuszczała wzroku z aparatury wykazującej natężenie dźwięku.
– Jest godzina piąta pięćdziesiąt osiem, a to znaczy, że za dwie minuty korek na Beverly Kane stanie się nie do zniesienia i czeka was przymusowy postój przy dźwiękach naszego radia. Zrobimy wszystko, żeby go wam umilić. A teraz ja, Julia Lewis, żegnam się z państwem, do jutra, do godziny pierwszej. Do zobaczenia, Los Angeles.
Wyłączyła mikrofon i zdjęła słuchawki.
– Jak zwykle, byłaś świetna. – Tym razem usłyszała głos producenta za pośrednictwem interkomu.
– Dzięki – odpowiedziała, nie patrząc na niego.
Lubiła swoją pracę i wykonywała ją jak mogła najlepiej, ale świadomość, że jej program ma wkrótce zostać „przeprofilowany w stronę jazzu”, zmniejszył nieco jej zapał. Wsunęła stopy w pantofle stojące pod konsolą.
– Julia! Pamiętaj, że dzwoni ten gliniarz!
Zupełnie jakby mogła o tym zapomnieć...
– Przyjmij telefon w studio D, tam będziesz miała spokój.
Sięgnęła po torebkę i opuściła pomieszczenie, z którego nadawała swój program.
Niewielkie i zakurzone studio D pełne było półek uginających się pod ciężarem starych taśm. Zapaliła światło, usiadła za stołem i sięgnęła po słuchawkę telefoniczną.
– Tu Julia Lewis, czym mogę służyć? Przepraszam, że musiał pan czekać.
– Cześć, maleńka! Wiesz, ile to czekanie kosztuje pracowitych mieszkańców Harmony?
– Charlie! – W jej głosie zabrzmiało zdumienie i radość. – Charlie! To naprawdę ty?
W słuchawce usłyszała śmiech.
– To naprawdę ja, Buziaczku.
Otworzyła usta, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Tak jakby fakt, że nagle za sprawą czarów znalazła się znowu na swojej wyspie, zepchnął ją gdzieś w rejony nierzeczywistości.
– Charlie! – wykrztusiła wreszcie. – O Boże... Powiedziano mi, że dzwoni jakiś gliniarz, a nie że chce ze mną mówić sam komendant!
– Chciałem ci zrobić niespodziankę.
– I całkowicie ci się udało!
Julia wygodnie rozparła się na krześle. Od dzieciństwa uwielbiała Charliego. Był wielki i mądry, a w jego ciepłych brązowych oczach dostrzegała zrozumienie już w czasach, kiedy razem z żoną, Pauline, przychodził w odwiedziny do jej matki. Najbardziej lubiła jego sposób mówienia: Charlie wymawiał słowa tak, jakby każde z nich miało uspokajającą moc.
„Spokojnie, nie przejmuj się, jeszcze się zobaczy, wszystko będzie dobrze... „
Fakt, że nigdy nie miała ojca, pogłębiał jej przywiązanie do Charliego Slocuma i idealizował jego obraz. Charlie był szlachetny i odważny, Charlie walczył ze złem i pilnował porządku. Jej uwielbienie wzrosło jeszcze z chwilą, kiedy po śmierci matki Slocumowie wzięli ją do siebie.
– Jak dobrze cię słyszeć, Charlie.
– Ja też się cieszę.
Ostatnio rozmawiali z sobą dwa lata temu, tuż po śmierci Pauline.
Julia nigdy nie pogodziła się z faktem, że nie mogła być na jej pogrzebie. Bardzo ją kochała, mimo że Pauline nie grała w jej życiu tak wielkiej roli jak Charlie. Wiadomość o jej śmierci dotarła do Julii z opóźnieniem; była właśnie w trakcie przeprowadzki z Mobile do Omahy.
– Co u ciebie? – zapytał Charlie i jednocześnie usłyszała stukot lodu w szklance, którą uniósł do ust.
– Wszystko w porządku, jakoś leci.
– Od razu tak sobie pomyślałem, kiedy na święta dostałem twoją kartkę z Los Angeles. Moja maleńka w Mieście Aniołów! Ostatnio pisałaś do mnie z Nebraski.
– Tak, ale tamta praca przestała mi się podobać.
Niemal zobaczyła jego myśli: „A która praca podobała ci się dłużej niż przez pół roku, maleńka?”
– A jak ci jest w Los Angeles?
– Cudownie – odrzekła z wymuszonym entuzjazmem. – To ogromne miasto, zupełnie nie do ogarnięcia...
Charlie nie wydawał się zachwycony.
– A tam, gdzie mieszkasz, jest bezpiecznie?
Uśmiechnęła się do siebie.
– Tak, i mam na miejscu korty, basen i salę gimnastyczną. Musisz kiedyś do mnie przyjechać, sam zobaczysz.
Charlie jakby nie dosłyszał zaproszenia.
– Masz kogoś?
Ukryła zniecierpliwienie.
– Nie.
– To oni tam są ślepi w tym Los Angeles?
– Charlie, mam mnóstwo przyjaciół, chodzę na randki, tylko nie mam nikogo na stałe.
Zwykle tak mu odpowiadała i na ogół mówiła prawdę. Dotychczas poważnie związana była jedynie z dwoma mężczyznami: z pewnym dentystą z Buffalo imieniem Brian i z Davidem, kolegą z radia w Mobile. Obaj byli przystojni, zamożni i obaj chcieli się z nią żenić. Nikt nie mógł zrozumieć, że nie skorzystała z propozycji i po prostu przeprowadziła się do innego miasta.
– A co z tym facetem z Buffalo? – nie ustępował Charlie.
– Nic, na Boga, przecież to było sześć lat temu...
– Wybacz staremu człowiekowi, że tak się dopytuje.
Po prostu chciałbym, żebyś była szczęśliwa.
– I jestem.
– Zawsze byłaś strasznie samodzielna – mruknął.
– I to mi zostało.
– A jak tam praca? – Zmienił temat na bezpieczniejszy. – Na razie jakoś ujdzie?
– Jest wspaniale. Właśnie to chciałam robić w życiu, dlatego wyjechałam z Harmony.
Charlie nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego właściwie opuściła wyspę. Ale jak mogła tam zostać? Przecież tam nie było dla niej żadnej przyszłości!
– A teraz powiedz, czemu zawdzięczam twój telefon.
– Julia też wiedziała, kiedy zmienić temat.
Usłyszała, że Charlie pociąga ze szklanki.
– Przepraszam, że dzwonię do ciebie do pracy, ale musiałem. Tutaj jest teraz dziewiąta wieczór i jestem wykończony, mam za sobą ciężki dzień. Chciałbym już się położyć, a nie chciałem zostawiać ci wiadomości na sekretarce.
– W porządku, słucham.
– Nie mam dobrych wieści, maleńka.
Julia zesztywniała.
– Ale o co chodzi?
– Ktoś tu u nas umarł.
– Kto? Preston Finch?
Tylko on przyszedł jej do głowy. Właściciel jej pierwszej stacji radiowej musiał mieć teraz grubo ponad siedemdziesiąt lat.
– Nie! Nasz dzielny Preston niedawno się ożenił.
– Ożenił się!
Nie mogła w to uwierzyć. Preston stanowił przecież część krajobrazu; był niezmienny jak skały, o które rozbijały się fale!
– Nabrała się na niego pewna turystka, bardzo ładna pani z New Jersey.
– Nie do wiary, ale skoro to nie Preston...
Znowu usłyszała stukanie lodu w szklance Charliego.
– Chodzi o kogoś... z twojej dawnej szkoły.
Julia znieruchomiała; tego się nie spodziewała.
– Z mojej szkoły?
Przecież to niemożliwe; jej koledzy są w jej wieku, mają dopiero po dwadzieścia dziewięć lat.
– O Boże...
W całej szkole była ich setka, a w jej klasie około dziesięciu osób. Wybór jest nieduży...
– Kto?
– Strasznie mi przykro, to... Amber – powiedział bardzo zmęczonym głosem.
Julia zastygła ze wzrokiem utkwionym w półki z zakurzonymi szpulami, które nagle zlały się w jedną szarą masę.
– Jesteś tam, maleńka?
Była, ale tak jakby jej nie było. Przecież to wszystko nie ma odrobiny sensu.
– Amber? Amber Loring?
– Tak, teraz nazywała się Davoll, po mężu.
– Przecież wiem! Byłam jej druhną!
Głos Charliego zrobił się bardzo łagodny.
– Bardzo mi przykro, ale musiałem ci to powiedzieć.
Jej rodzice mnie prosili, oni i tak już mają dość telefonów do załatwienia.
Julia go nie słuchała.
– Amber? – Głos jej się łamał. – Amber nie żyje?
– Tak, kochanie.
Straszna wiadomość wreszcie do niej dotarła. Poczuła się tak, jakby nagła błyskawica rozświetliła zakurzone studio.
– Nie! To niemożliwe... – -jęknęła.
– Znaleziono ją dzisiaj rano, piętnaście po siódmej naszego czasu.
Serce Julii załomotało.
Znaleziono ją? To znaczy, że... miała wypadek?
Wyobraziła sobie piękną twarz Amber pośród potrzaskanego szkła. A może czymś się zatruła? Albo miała jakiś atak?
– Jak to się stało?
Charlie przez chwilę milczał.
– Wszystko wskazuje na to, że... – zaczął z denerwującą powolnością.
– Możesz mówić wprost. Nie widziałyśmy się od lat, przyjaźniłyśmy się jako dzieci, ale teraz nasze drogi się rozeszły. Nie bój się, nic mi nie będzie.
– Wszystko wskazuje na to, że sama odebrała sobie życie.
Mimo dzielącej ich odległości Charlie musiał wyczuć, że jego słowa zrobiły na niej wielkie wrażenie.
– Wiem, kochanie, że to straszne. Była taka młoda...
Julia poczuła, że ogarnia ją niekontrolowane drżenie.
Przytrzymała się brzegu stołu.
– Jak... ona to zrobiła?
– Zastrzeliła się.
– Co takiego?
– Strzeliła sobie w głowę.
– Czy mówimy o Amber Loring, tej samej dziewczynie, która przed każdym wyjściem spędzała dwie godziny przed lustrem, żeby ładnie wyglądać?
...
ksiazka