Johansen Iris - 05 - Mroczny tunel.doc

(1084 KB) Pobierz

Iris Johansen

Mroczny tunel

Przełożyła Xenia Wiśniewska

LUCKY Warszawa 2005

ROZDZIAŁ 1

Calhoun, Georgia

Joe patrzył, jak ekipa patologa ostrożnie wyciąga z grobu ciało owinięte w ciemnozielony koc.

- Dzięki, że przyjechałeś, Quinn. - Detektyw Christy Lollack szła w jego stronę. - Wiem, że to nie twoja sprawa, ale jesteś mi potrzebny. Coś tu jest nie w porządku.

- Co takiego?

- Spójrz na nią. - Christy zbliżyła się do noszy, na których położono ciało. - Dzieci, które ją znalazły, mało nie zwymiotowa­ły. - Zdjęła koc okrywający zwłoki.

Kobieta nie miała twarzy, została tylko czaszka. Ale reszta ciała, od szyi w dół, była prawie nietknięta.

- Wygląda na to, że ktoś nie chciał, żebyśmy ją zidentyfikowali.

- Joe spojrzał na ręce kobiety. - Spieprzył sprawę, powinien był uciąć jej dłonie. Zidentyfikujemy ją po odciskach palców. Badanie DNA zajmie trochę czasu, ale ...

- Przyjrzyj się dokładnie. Jej opuszki są spalone - przerwała mu Christy. - Nie będzie żadnych odcisków. Trevor mnie uprzedzał, że tak może być.

- Kto?

- Inspektor ze Scotland Yardu, Mark Trevor. Przeczytał o zabójstwie Dorothy Millbruk w Birmingham i przesłał do nas maila, a kapitan podrzucił go mnie. Podobno Trevor wysłał takie same maile do większości miast na południowym zachodzie uprzedza­jąc, że sprawca może udać się w tym kierunku.

Millbruk. .. wyjątkowo brutalne zabójstwo prostytutki, cztery miesiące temu. Joe szybko przypomniał sobie szczegóły zbrodni. - Sprawa z Millbruk nie jest powiązana z tą, zabójca miał inne modus operandi. Tamta kobieta została spalona żywcem, a ciało porzucono na śmietniku.

 

- Ale zanim zaczęła płonąć, nie miała już twarzy - zauważyła Christy.

- Jednak nikt nie próbował uniemożliwić policji z Birmingham jej identyfikacji. Byli w stanie sprawdzić odciski palców. - Joe potrząsnął głową. - To nie ten sam zabójca, Christy.

- Cieszę się, że jesteś tego taki pewny - odparła złośliwie - bo ja nie. Nie podoba mi się to. A jeżeli zdarł z niej twarz, żeby opóźnić chwilę, w której zorientujemy się, że przeniósł się do nas?

- Możliwe. Więc czego ode mnie oczekujesz, Christy? Pro­szenie o pomoc nie jest w twoim stylu.

- Chcę, żebyś zabrał czaszkę do Eve, jak tylko patolog skończy z ciałem. Chcę wiedzieć, jak ta kobieta wyglądała, zanim dowiem się, kim była.

Właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał, nie pierwszy raz proszono go, żeby pośredniczył między policją a Eve. Była praw­dopodobnie najlepszym rzeźbiarzem sądowym na świecie i kapitan zawsze bez skrupułów korzystał z jej umiejętności. Potrząsnął głową.

- Nie ma mowy. Ona jest zawalona robotą i ma mnóstwo zaległych spraw, nie będę dorzucał jej kolejnej.

- Musimy to wiedzieć, Joe - upierała się Christy.

- Nie chcę, żeby się wykończyła.

- Na litość boską, czy myślisz, że prosiłabym cię o to, gdyby sprawa nie była naprawdę pilna?! Lubię Eve, znam ją i Jane prawie tak długo jak ciebie. Ale jestem przerażona. Musi to zrobić, do cholery!

- Z powodu jakichś mglistych poszlak ze Scotland Yardu? A co oni, do diabła, mają z tym wspólnego?

. - Dwa zabójstwa w Londynie. Jedno w Liverpoolu. Jedno w Bri­ghton. Nigdy nie złapali sprawcy i uważają, że przeniósł się z Wielkiej Brytanii do Stanów trzy lata temu - powiedziała Christy. - No to mogą poczekać na identyfikację. Albo do czasu, aż Eve będzie miała mniej pracy.

Christy potrząsnęła głową.

- Chodź ze mną do samochodu, pokażę ci maila Trevora.

- Nie zmienię zdania.

Ruszyła w stronę samochodu, a Joe po chwili wahania poszedł za nią. Otworzyła laptopa i znalazła wiadomość.

- Jest tutaj. Przeczytaj i zdecyduj sam. - Odwróciła się na pięcie. - Ja mam teraz robotę do skończenia.

Przeczytał list i raport, po czym otworzył załącznik, żeby obej­rzeć zdjęcie ofiary.

Zamarł z przerażenia. A niech to szlag!

Domek nad jeziorem Atlanta, Georgia

Nie mogła oddychać. Nie!

Nie mogę umrzeć, myślała gorączkowo. Nie osiągnęła tego wszystkiego tylko po to, żeby leżeć na zawsze w ciemności. Jest za młoda, ma zbyt wiele rzeczy do zobaczenia, do zrobienia, do przeżycia.

Następny zakręt i wciąż żadnego światełka na końcu tunelu. Może końca nie ma?

A może to właśnie jest koniec?

Jest tak gorąco i nie ma czym oddychać.

Czuła, jak w gardle wzbiera jej krzyk przerażenia.

Nie poddawaj się! Strach jest dla tchórzy, a ona nigdy nie była tchórzem.

Ale, dobry Boże, jest tak gorąco. Nie zniesie ...

- Jane! - Ktoś nią potrząsał. - Obudź się, kochanie! To tylko sen. Nie, to nie jest sen.

- Do diabła, obudź się! Przerażasz mnie.

Eve. Nie wolno przestraszyć Eve. Może to był sen, skoro ona tak mówi. Jane zmusiła się, by otworzyć oczy i spojrzała prosto w zaniepokojoną twarz Eve.

Niepokój ustąpił miejsca uldze.

- Uff, to musiał być niezły koszmar. - Eve odgarnęła włosy z jej twarzy. - Miałaś zamknięte drzwi, a i tak słyszałam, jak jęczysz. Już w porządku?

W porządku. - Jane zwilżyła językiem usta. - Przepraszam, że cię obudziłam.

Powrócił normalny rytm uderzeń serca i ciemność zniknęła. Może już nie wróci. A nawet jeśli, to na pewno nie przeszkodzi już Eve.

- Wracaj do łóżka - powiedziała.

- Nie spałam. Pracowałam. - Eve zapaliła lampkę przy łóżku i uśmiechnęła się, zerknąwszy na swoje dłonie. - I nie wytarłam rąk z gliny, zanim tu przyszłam, pewnie masz ją we włosach.

- Nie szkodzi, i tak muszę je rano umyć. Chcę dobrze wyglądać na zdjęciu w prawie jazdy. - To jutro?

Jane westchnęła z rezygnacją.

- Mówiłam ci wczoraj, że ty albo Joe będziecie musieli mnie podwieźć.

- Zapomniałam. - Eve uśmiechnęła się. - Może to podświado­me wyparcie. Pierwsze prawo jazdy to taka przepustka w doros­łość. Może nie chcę, żebyś stawała się niezależna.

- Oczywiście, że chcesz. - Jane spojrzała jej w oczy. - Od chwili, kiedy jesteśmy razem, troszczysz się, żebym mogła sama sobie poradzić w każdej sytuacji, od lekcji karate po wytresowanie Tobiego na psa obronnego. Więc nie mów mi, że nie chcesz, żebym była niezależna.

- No, w każdym razie nie na tyle, żebyś opuściła Joego i mnie.

- Nigdy tego nie zrobię. - Jane usiadła i obdarzyła Eve szybkim, niezręcznym pocałunkiem. Nawet po tych wszystkich latach czułe gesty nie przychodziły jej łatwo. - Będziecie musieli mnie wy­rzucić, wiem, kiedy mi się trafia dobra meta. A więc które z was zawiezie mnie do fotografa?

- Pewnie Joe, ja muszę jak naj prędzej skończyć tę czaszkę.

- Dlaczego to takie pilne?

Eve wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Joe przyniósł czaszkę z posterunku i po­prosił, żebym zajęła się nią w pierwszej kolejności. Mówił, że ma coś wspólnego z serią zabójstw.

Jane przez chwilę milczała.

- Dziecko?

Eve pokręciła głową.

- Kobieta. - Zmrużyła oczy. - Pomyślałaś, że to może być Bonnie?

Jane zawsze myślała, że to Bonnie, córka Eve, zamordowana w wieku siedmiu lat. Jej ciała nigdy nie odnaleziono, a tragedia popchnęła Eve w stronę rzeźbiarstwa sądowego. Chciała iden­tyfikować ofiary morderstw i pomagać innym zrozpaczonym ro­dzicom. Poszukiwania Bonnie i uprawiany z pasją zawód zdo­minowały jej życie. Jane potrząsnęła głową.

- Gdybyś przypuszczała, że pracujesz nad czaszką Bonnie, nigdy nie usłyszałabyś, że jęczę.

Podniosła dłoń, by powstrzymać Eve, która już otwierała usta. - Wiem, wiem, nie kochasz mnie mniej, niż kochałaś Bonnie.

To co innego, wiem o tym, od samego początku. Bonnie była twoim dzieckiem, a my jesteśmy bardziej ... przyjaciółkami. I to mi odpowiada. - Położyła się z powrotem. - Teraz wracaj do pracy, a ja się prześpię. Dziękuję, że przyszłaś i mnie obudziłaś. Dobranoc.

Eve milczała przez chwilę ..

- O czym był ten koszmarny sen? - spytała w końcu.

Gorąco. Przerażenie. Ciemność. Noc bez powietrza i nadziei.

Nie, była nadzieja ...

- Nie pamiętam. Czy Tobi już wrócił?

- Jeszcze nie. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby wypuszczać

go w nocy ... w końcu to półwilk.

- Dlatego pozwalam mu się włóczyć - powiedziała Jane. - Te­raz, kiedy podrósł, musi mieć więcej swobody. Ma w sobie dużo z psa myśliwskiego, zagraża jedynie wiewiórkom, albo i to nie. Złapał kiedyś jedną i chciał się tylko z nią bawić. - Ziewnęła. - Sara powiedziała, że może wychodzić w nocy, ale nie wypuszczę go, jeśli chcesz.

- Nie, chyba nie. Sara powinna wiedzieć najlepiej. - Sara Logan była najlepszą przyjaciółką Jane i jednocześnie treserką psów, to ona podarowała Jane Tobiego. - Po prostu uważaj na niego.

- Będę, jestem za niego odpowiedzialna. Wiesz, że cię nie zawiodę.

- Nigdy nie zawiodłaś. - Eve wstała. - Jutro urządzimy małe

święto, jak wrócisz ze swoim prawem jazdy.

Jane uśmiechnęła się szelmowsko. - Upieczesz ciasto?

- Nie bądź złośliwa, nie jestem aż tak złą kucharką! Byłoby ci głupio, gdybym upiekła. - Uśmiechnęła się szeroko, idąc w stronę drzwi. - Powiem Joemu, żeby w drodze do domu zatrzymał się w Dairy Queen i kupił tort lodowy.

- Dużo rozsądniej.

Eve zerknęła na nią przez ramię.

- Może zbyt rozsądnie. Zastanawiam się czasem, czy nie wy­chowałam cię na zbyt odpowiedzialną, Jane.

- Nie bądź niemądra. - Jane zamknęła oczy. - Niektórzy ludzie rodzą się odpowiedzialni, a niektórzy, żeby żyć jak motyle. Nie ma to z tobą nic wspólnego, nie jesteś nawet moja matką. Dobranoc, Eve.

- Cóż, chyba właśnie dostałam reprymendę - mruknęła Eve. Jej wzrok przykuł leżący na parapecie szkic. Tobi śpiący na swoim posłaniu przed kominkiem. - To bardzo dobre. Z każdym dniem idzie ci lepiej - pochwaliła.

- Tak, to prawda. Nie będę Rembrandtem, nie mam zadatków na geniusza, ale zawsze uważałam, że życie sztuką jest dla niebieskich ptaków. Ja chcę kontrolować swoją karierę - uśmiech­nęła się. - Tak jak ty, Eve.

- Ja nie zawsze mam nad nią kontrolę. - Eve przeniosła spojrzenie ze szkicu na Jane. - Myślałam, że chcesz tresować psy przewodniki, jak Sara.

- Może. A może nie. Chyba czekam, aż kariera mnie wybierze.

- Cóż, masz mnóstwo czasu na podjęcie decyzji. Chociaż twoje zachowanie jest nieco zaskakujące, zawsze dokładnie wiesz, czego chcesz.

- Nie zawsze - uśmiechnęła się figlarnie Jane. - Może to moje dojrzewające hormony wchodzą mi w paradę.

Eve zachichotała.

- Wątpię. Nie wierzę, żebyś pozwoliła czemukolwiek wejść ci w paradę - powiedziała otwierając drzwi. - Dobranoc, Jane.

- Nie pracuj za długo. Zbyt wiele nocy zarwałaś przez te ostatnie kilka tygodni.

- Powiedz to Joemu, jemu naprawdę zależy na tej rekonstrukcji. Dziwne. To on zawsze namawia cię, żebyś więcej odpoczy­wała. - Jane zacisnęła usta. - Nie martw się, już ja mu wygarnę. Ktoś musi się o ciebie troszczyć.

- Nie martwię się - uśmiechnęła się Eve. - Nie wtedy, gdy mam ciebie po swojej stronie.

- Joe też jest po twojej stronie. Ale to facet, a oni są inni.

Czasami różne rzeczy przeszkadzają im myśleć.

- Bardzo celna obserwacja. Musisz powtórzyć to Joemu.

- Powtórzę, on lubi, jak jestem bezpośrednia.

- O, to na pewno można o tobie powiedzieć - mruknęła Eve,

wychodząc z pokoju.

Uśmiech Eve zniknął, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi sypia­lni. Uwagi Jane były dla niej typowe: bezpośrednie, pełne troski i bardzo dojrzałe. Poszła, żeby ją uspokoić, a to Jane uspokoiła ją. - Wszystko w porządku? - Joe stał w drzwiach ich sypialni.

- Z Jane?

- Koszmar - Eve skierowała się do studia - ale ona nie chce o tym mówić. Pewnie myśli, że koszmary są oznaką słabości, a Boże uchowaj, żeby Jane okazała jakąś słabość.

- Tak jak ktoś inny, kogo znam. - Joe poszedł za nią. - Chcesz kawy? Przydałaby ci się teraz.

Eve przytaknęła.

- Brzmi nieźle. - Podeszła do swojego warsztatu pracy. - Za­wieziesz ją jutro na zdjęcie i po odbiór prawa jazdy?

- Oczywiście, już to zaplanowałem.

- Ja zapomniałam - skrzywiła się. - Jesteś lepszym rodzicem niż ja, Joe.

- Harowałaś jak wół. - Joe wsypał kawę do ekspresu - i to przeze mnie. Poza tym J ane wcale nie potrzebowała rodziców, kiedy do nas przyszła. Nie była dziewczynką z zapałkami. Kurde, może i miała dziesięć lat, ale prawa ulicy znała jak trzydziestoletnia kobieta. Zrobiliśmy co w naszej mocy, żeby stworzyć jej dobry dom.

- Ale ja chciałam, żeby ... - Eve zapatrzyła się na czaszkę niewidzącym wzrokiem. - Ona ma siedemnaście lat, Joe. Czy wiesz, że nigdy nie słyszałam, żeby mówiła o pójściu na randkę, na szkolny bal czy chociażby na mecz? Uczy się, bawi z Tobim i szkicuje. To nie wystarczy.

- Ma przyjaciół. W zeszłym tygodniu spała u Patty.

- A jak często to się zdarza?

- Uważam, że jest bardzo zrównoważona, jeśli wziąć pod uwagę jej pochodzenie. Za bardzo się przejmujesz - stwierdził Joe. - Może powinnam była zacząć przejmować się wcześniej. Po prostu ona zawsze zachowywała się tak dojrzale, że zapomniałam, że jest jeszcze dzieckiem.

- Nie, nie zapomniałaś, tylko od razu zorientowałaś się, że jesteście podobne jak dwie krople wody. Na ilu balach szkolnych byłaś jako nastolatka?

- To co innego.

- Pewnie, bo twoja matka była narkomanką, a ona dorastała w tuzinie rodzin zastępczych.

Eve skrzywiła się.

- No dobrze, więc obu nam nie było lekko, kiedy byłyśmy dziećmi, ale dla Jane chciałam czegoś lepszego - powiedziała.

- Ale Jane też musi tego chcieć. Na pewno uważa, że szkolne bale są głupie. Wyobrażasz ją sobie w sukience z falbankami, wsiadającą do jednej z tych długaśnych limuzyn, które młodzież teraz wynajmuje?

- Wyglądałaby pięknie - rozmarzyła się Eve.

- Ona jest piękna - powiedział Joe. - I silna, i mądra, i chciałbym ją mieć przy sobie w trudnych sytuacjach. Ale nie jest afektowaną nastolatką, Eve - nalał kawę do filiżanki i podał jej - więc przestań wtłaczać ją w taką rolę.

- Tak, jakby to było możliwe. Nikt nie zmusi Jane do niczego, na co sama nie ma ochoty. - Wypiła łyk kawy i skrzywiła się· - Zrobiłeś strasznie mocną. Naprawdę chcesz mnie trzymać na nogach, dopóki nie skończę tej czaszki?

- Tak.

- Dlaczego? Dziwnie się zachowujesz, nawet J ane to zauważyła.

- Bo to ważne dla sprawy. Nadałaś jej już imię?

- Oczywiście. To Ruth. Wiesz, że zawsze je nazywam, zanim zacznę z nimi pracować. W ten sposób okazuję im szacunek.

- Tylko spytałem - mruknął Joe, idąc w stronę drzwi we­jściowych. - Chyba słyszę Tobiego.

- Zmieniłeś temat.

- Tak - uśmiechnął się przez ramię. - Po tych wszystkich latach muszę zachować odrobinę tajemniczości. Gdybym zrobił się zbyt przewidywalny, mogłabyś się mną znudzić.

- Nie ma szans. - Odwróciła wzrok. - Kiedyś myślałam, że potrafię przewidzieć, co zrobisz, ale teraz już nie. - Cholera jasna!

Podniosła wzrok i zobaczyła jego wściekłe spojrzenie.

- Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić - wycofała się.

- Nie, do diabła, nie powinnaś była - powiedział ostro. - Chociaż wiem, że o tym myślisz. Kiedy mi wreszcie zaufasz?! - Ufam ci.

- Do pewnych granic.

- Nie wrzeszcz na mnie. Sam ustanowiłeś te granice - przypomniała mu.

- Skłamałem. Zdradziłem cię. Ale dobrze wiesz, że zrobiłem to tylko po to, żebyś nie cierpiała.

- Pozwoliłeś mi myśleć, że pochowałam ciało mojej Bonnie, a to była jakaś inna dziewczynka. Zrobiłeś to celowo. - Eve spojrzała mu prosto w oczy. - Powiedziałam, że potrzebuję czasu, żeby ci wybaczyć. I próbuję. Próbuję każdego dnia. Ale czasami to do mnie wraca i ... Kocham cię, Joe, ale nie mogę przez cały czas udawać. Jeżeli to ci nie wystarcza, twój wybór.

- I wiesz, jaki ten wybór będzie. - Odetchnął głęboko. - Biorę to, co możesz mi dać. Nie pozwolę ci odejść. - Otworzył siatkę przy drzwiach wejściowych. - Każdy dzień, każdy miesiąc z tobą to bonus. Przejdziemy przez to. Gdzie jest ten piekielny pies? - Wy­szedł na ganek i słyszała, jak gwiżdże. - Tobi!

Joe był zły, czuł się zraniony. Gdyby Eve nie była tak zmęczona, nie Pozwoliłaby, żeby wymknęły jej się te słowa, zwykle była bardziej uważna. Kiedy zdecydowała się zostać z Joem postanowiła, że zrobi wszystko, żeby im się udało. Wiedziała, że będzie to trudne, ale nic, co cenne, nie przychodzi łatwo. Przez większość czasu, kiedy byli razem, było im ze sobą dobrze.

- Mam go! - Tobi wpadł do pokoju, dysząc radośnie. - Był na polowaniu, ta wilcza krew coraz bardziej daje o sobie znać. Nie jestem pewien, czy Sara dobrze robi, pozwalając mu na te włóczę­gi. - Joe w widoczny sposób zignorował napięcie, które jeszcze przed chwilą było między nimi.

- To samo powiedziałam Jane. - Eve chętnie poszła w jego ślady. - Powiedziała, że mu zabroni, jeżeli będziemy chcieli.

Joe schylił się i pogłaskał psa po łbie.

- Będziemy na niego uważać. Może domieszka wilka przydała­by się każdemu stworzeniu. Zawsze czuję się lepiej, kiedy Tobi jest z Jane. - Podniósł wzrok na Eve. - Pewnie dlatego Sara go jej dała, wiedziała, że będziesz czuła się pewniej, gdy Jane będzie miała ochronę.

- Bo Bonnie jej nie miała. - Eve pokręciła głową. - Ale, na Boga, nigdy nie przypuszczałam, że może jej potrzebować! Nawet sobie nie wyobrażałam, że ktoś chciałby skrzywdzić moją Bonnie. Była taka .. cudowna, że ... - Zamilkła na chwilę. Nawet po tych wszystkich latach ból i gniew były ciągle żywe. - Ale ty wiesz wszystko o tych potworach, którzy zabijają niewinnych ludzi. Jesteś gliną, stykasz się z nimi każdego dnia. - Wróciła do mierzenia grubości tkanki. - Czy to kolejny potwór zabił tę kobietę, Joe?

- Tak sądzę. Możliwe, że zabija już od dłuższego czasu, tylko nie w naszym rejonie.

- Kiedy mi o niej opowiesz? - Eve spojrzała na niego przez ramię. - I nie mów mi, że to tajne. Bardzo dobrze wiesz, że możesz mi zaufać.

- Porozmawiamy o tym, kiedy skończysz. - Skinął na Tobiego.

- Chodź, chłopie, wpuszczę cię do pokoju Jane, zanim zaczniesz wyć pod drzwiami. Twoje wycie może każdemu zapewnić kosz­marne sny. - Ruszył korytarzem, ale nagle przystanął. - Wiesz, w zeszłym tygodniu też chyba śniło jej się coś złego. Byłem na górze, zajęty papierkową robotą i słyszałem, jak ... dyszy westchnął - a może płakała? Nie wiem, kiedy zajrzałem do niej, spała spokojnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin