ŚW. FRANCISZEK.doc

(86 KB) Pobierz
LEGENDA NA DZIEŃ ŚW

LEGENDA NA DZIEŃ ŚW. FRANCISZKA

4 października

 

 

Wokół niepospolitej postaci św. Franciszka z Asyżu powstała po jego śmierci w r. 1226 obfita literatura hagiograficzna [BHL nr 3095-3136], pochodząca częściowo spod pióra naj­bliższych jego współpracowników. Piszący w jakieś trzydzieści lat później Jakub de Voragine korzystał w szczególności z następujących jej pomników: z dwu legend spisanych przez To­masza z Ce lano, pierwszej z r. 1229 i drugiej z r. 1247 [BHL nr 3096 i 3105, nadto wydanie E. d'Alancon, 1906 i franciszkanów z Quaracchi w »Analecta Franciscana« X 1926-41] - dalej z traktatu De miraculis tegoż autora, pisanego około r. 1250 [wyd. d'Alancon] - a na koniec z żywota pióra św. Bonawentury z r. 1263 [BHL nr 3107]. Wedle zwykłej swojej metody skra­cał przy tym autor Złotej legendy obszerne wywody swoich źródeł, ale poza tym szedł za nimi wiernie zarówno jeśli idzie o treść, jak nawet nieraz i o dosłowne brzmienie.

Nie posiadając skutkiem tego żadnej samodzielnej wartości historycznej, ma jednak jego legenda o św. Franciszku tę niewątpliwą wyższość nad wielu innymi jego opowiadaniami, że referuje w tym wypadku relacje ludzi współczesnych samemu świętemu i na pewno dobrze poinformowanych [por. o nich świeżą rozprawę S. Cavallin, La ąuestion franciscaine comme probleme philobgigue, »Eranos« LII 1954, 239-276]. Toteż opowieść Złotej legendy o Bieda­czynie z Asyżu zachowuje cały wdzięk i naturalność najstarszych o nim wspomnień i należy dlatego do najbardziej uroczych ustępów całego dzieła, pomimo że, jak to słusznie podkreślono, nie jest żadną biografią w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz tylko zbiorem anegdot.

Źródła ustępu o św. Franciszku opracował krytycznie E. Baumgartner OMCap. w »Archi-vum Franciscanum Historicum« II 1909 [Quellenstudie zur Franziskuslegende des Jakobus de Voragine, s. 17-31]. Tenże autor wydał krytycznie ten jeden rozdział Złotej legendy na podstawie 6 rękopisów z XIII i XIV w. {tamże V 1912, 220-236]. Na jego tekście, różniącym się znacznie od wydania Graessego, opiera się też niniejszy przekład.

Franciszek, sługa i przyjaciel Najwyższego, urodził się w mieście Asyżu. Był on kupcem i aż do lat dwudziestu trawił czas na lekkomyślnym życiu. Wtedy Pan dosięgną! go biczem choroby i w jednej chwili przemienił go w innego człowieka, tak że po­czął w nim już przemawiać duch proroczy. Pewne­go razu bowiem Franciszek wraz z wieloma innymi współobywatelami pochwycony został przez Perugiańczyków [1] i wtrącony do srogiego więzienia. Wszyscy inni pogrążyli się w smutku, a tylko on jeden był wesoły. Gdy go współwięźniowie za to ganili, rzekł do nich: Wiedzcie, że dlatego raduję się, iż stanę się świętym i cały świat modlić się będzie do mnie!

Pewnego razu udał się w pielgrzymce do Rzymu, a tam zdjąwszy swoje szaty włożył ubranie ubogiego i zasiadł pośród innych biedaków pod kościołem Św. Piotra i jadł wraz z nimi łapczywie tak, jak gdyby był istotnie jednym z nich. Byłby też częściej czynił podobne rzeczy, gdyby się nie wstydził znajomych.

Odwieczny wróg usiłował odwrócić jego serce od zbawiennych poczy­nań. Dlatego też często przywodził mu na myśl pewną kobietę z jego mia­sta, szkaradnie garbatą, i groził, że stanie się podobny do niej, jeśli nie odstąpi od tego trybu życia, jaki rozpoczął. Pan jednak dodając mu sił rzekł doń: Franciszku, jeśli chcesz mnie poznać, to gorycz musi stać się słodką dla ciebie, a sam sobą musisz pogardzić! Pewnego razu Franci­szek spotkał na swej drodze trędowatego i choć z natury bardzo się brzy­dził takimi ludźmi, to jednak przypomniawszy sobie głos Boży podbiegł doń i ucałował go, a wtedy trędowaty natychmiast zniknął. Franciszek udał się zatem do mieszkań trędowatych, całował pobożnie ich ręce i ofia­rowywał im pieniądze.

Pewnego razu wszedł do kościoła Św. Damiana, aby się pomodlić, a wtedy obraz Chrystusa w cudowny sposób przemówił doń: Franciszku, idź i odbuduj dom mój, bo widzisz, że. całkiem jest zniszczony! Od tej chwili dusza jego stopniała, a w sercu w cudowny sposób zapanowała miłość dla Ukrzyżowanego. Starał się więc gorliwie odbudować kościół i dlatego sprzedał wszystko, co posiadał, a pieniądze zaniósł pewnemu kapłanowi. Ten jednak nie chciał ich przyjąć obawiając się jego rodziców, więc Franciszek rzucił mu je do nóg z pogardą, jakby to był proch.

Ojciec kazał go z tego powodu związać i trzymać w zamknięciu, ale Franciszek oddał mu pieniądze, dołożył do nich swoje ubranie, po czym nagi zupełnie uciekł do Pana i włożył włosiennicę. Wyszukał też sobie sługa Boży pewnego prostego człowieka i prosił go, aby zechciał być jego ojcem i aby mu błogosławił, gdy prawdziwy ojciec będzie go przeklinał. Pewnego dnia w zimie rodzony brat Franciszka ujrzał go, jak odziany w łachmany modlił się drżąc z zimna. Rzekł tedy do kogoś drugiego: Powiedz Franciszkowi, aby sprzedał ci wiadro swego potu! Ale Franci­szek usłyszawszy to odrzekł pogodnie: Zaiste, sprzedam je memu Panu.

Usłyszawszy pewnego dnia polecenia, które Pan dał uczniom swoim posyłając ich na głoszenie Ewangelii [2], od razu ze wszystkich sił począł ich przestrzegać w całej rozciągłości. Zdjął z nóg obuwie, włożył jedną lichą suknię i przewiązał się sznurem zamiast pasa. W śnieżną zimę szedł raz lasem, a wtedy pochwycili go zbójcy i spytali, kim jest. Odpowiedział im, że jest heroldem Boga. Wtedy zbójcy porwali go i rzucili w śnieg, mówiąc: Leż więc tam, ty chłopski heroldzie [3] Boży!

Wielu było takich, którzy wzgardziwszy chwałą tego świata szli w ślady świętego ojca Franciszka. Byli między nimi ludzie ze znakomitych i ze skromnych rodzin, świeccy i duchowni. On zaś uczył ich wypełniać za­sady ewangelicznej doskonałości, szukać ubóstwa i kroczyć drogą świętej prostoty. Napisał nadto dla siebie i dla braci obecnych i przyszłych regułę ewangeliczną, którą zatwierdził mu papież Innocenty [4]. Odtąd począł z większym jeszcze zapałem siać słowo Boże i z nadzwyczajną gorliwością przebiegał miasta i zamki.

Był zaś pewien brat, wielkiej na pozór świętości, który tym się szczegól­niej odznaczał, że surowo przestrzegał milczenia, tak iż nawet nie spo­wiadał się słowami, tylko znakami. Wszyscy uważali go za świętego i sła­wili. Gdy jednak mąż Boży przybył tam, powiedział do braci: Przestańcie, bracia, wychwalać przede mną te jego diabelskie sztuczki. Namówcie go, aby raz lub dwa razy w tygodniu wyspowiadał się, jeśli zaś tego nie uczyni, to przekonacie się, że to diabelska pokusa i oszukańczy podstęp. Bracia namawiali go więc do spowiedzi, ale on tylko położył palec na ustach i potrząsnął głową, nie chcąc się w żaden sposób spowiadać. Niedługo potem wrócił do swych dawnych grzechów i zakończył życie wśród haniebnych czynów.

Pewnego razu sługa Boży, zmęczony drogą, dosiadł osła i jechał na nim, a towarzysz jego, brat Leonard z Asyżu, równie zmęczony, tak po­myślał w głębi ducha: Czyż moi i jego rodzice nie byli sobie równi? W tej chwili mąż Boży zsiadł z osła i rzekł do brata: Nie przystoi, abym ja jechał, a ty, abyś szedł pieszo, gdyż ty pochodziłeś ze znakomitszego rodu! Zdumiony brat upadł do jego stóp i błagał o przebaczenie.

Do przechodzącego raz św. Franciszka przybiegła szybkim krokiem pewna niewiasta znakomitego rodu, bardzo zmęczona i zdyszana, a on litując się nad nią zapytał, czego potrzebuje. Ojcze - rzekła kobieta - módl się za mnie, ponieważ mąż mój nie pozwala mi wypełnić zbawien­nych postanowień, które powzięłam i przeszkadza mi bardzo w służbie Chrystusowi! Franciszek zaś odrzekł jej: Idź w pokoju, córko, bo wkrótce już znajdziesz pocieszenie. Powiedz twemu mężowi w imieniu Boga wszechmocnego i moim, że teraz jest czas zbawienia [5]. Skoro tylko kobieta powtórzyła te słowa mężowi, zmienił się od razu i obiecał być powściągliwym.

Pewnemu wieśniakowi, który na pustkowiu prawie umierał z pragnie­nia, św. Franciszek uprosił swymi modlitwami źródło wody. Był pewien brat szczególnie bliski św. Franciszkowi i jemu to z natchnienia Ducha Świętego wyjawił on taką tajemnicę: Żyje teraz na świecie pewien sługa Boży, dla którego, jak długo on żyje, Pan nie dopuści, aby głód srożył się między ludźmi. Tak też istotnie być miało, ale po zgonie św. Franciszka okoliczności zupełnie się zmieniły. On zaś sam wkrótce po swej szczęśli­wej śmierci ukazał się owemu bratu i rzekł mu: Oto teraz nadchodzi głód, którego Pan nie dopuszczał na świat, jak długo ja żyłem.

Pewnego razu w dzień Wielkanocny zakonnicy w pustelni w Greccio przygotowywali stół troskliwiej niż zazwyczaj, przykrywając go białym obrusem i kładąc na nim szklane naczynia. Ujrzawszy to mąż Boży natychmiast cofnął się [6], wziął kapelusz jakiegoś biedaka, który wtedy przyszedł, włożył go sobie na głowę, w rękę wziął laskę i wyszedł przed bramę. Gdy zaś zakonnicy posilali się, zawołał do nich od bramy, aby dla miłości Boga udzielili jałmużny biednemu i choremu pielgrzymowi. Wezwany jako żebrak wszedł, usiadł sam jeden na ziemi i położył swój talerz na popiele. Wielkie zdumienie ogarnęło braci na ten widok, on zaś rzekł: Widziałem stół przygotowany i pięknie przybrany, więc zrozumiałem, że to nie dla biednych, którzy chodzą od drzwi do drzwi.

Św. Franciszek kochał ubóstwo u siebie i u innych tak dalece, że za­wsze nazywał biedę swoją panią. Ilekroć widział kogoś biedniejszego od siebie, zazdrościł mu i obawiał się, że tamten go przewyższył. Gdy pew­nego dnia spotkał na drodze jakiegoś biedaka, rzekł do swego towarzysza: Nędza tego człowieka wstyd nam przynosi i bardzo przygania naszej bie­dzie. Przecież w zamian za moje bogactwa wybrałem sobie biedę za pa­nią, lecz w tym człowieku jaśnieje ona bardziej niż we mnie. Raz mąż Boży wzruszył się bardzo na widok jakiegoś przechodzącego biedaka i gorąco mu współczuł. Towarzysz jego jednak rzekł: Chociaż jest on biedny, ale może w całym kraju nikt nie jest odeń bogatszy w pragnie­niach [7]. Na to mąż Boży rzekł: Zdejm zaraz twoją szatę i daj ją biedne­mu, a potem upadnij do jego nóg i wołaj, że zawiniłeś! Towarzysz zaś usłuchał go natychmiast.

Pewnego razu św. Franciszek spotkał na drodze trzy niewiasty, cał­kiem podobne do siebie z twarzy i ze stroju. Pozdrowiły go one tymi słowy: Niech będzie pozdrowiona pani Bieda! To rzekłszy natychmiast znikły i nikt już ich więcej nie widział.

Gdy św. Franciszek przybył do miasta Arezzo, rozgorzała tam właśnie wojna domowa, a mąż Boży patrząc z zamku na ową ziemię, widział, jak diabły tańczyły tam z radości. Przywołał tedy swego towarzysza imie­niem Sylwester i rzekł doń: Idź pod bramę miasta i rozkaż diabłom w imię Boga wszechmogącego, aby stąd odeszły. Sylwester pobiegł więc do bramy i zawołał głośno: W imię Boga i z rozkazu ojca naszego Fran­ciszka odejdźcie stąd, wszystkie diabły! A wkrótce potem wszyscy oby­watele tego miasta wrócili do zgody. Ów Sylwester zaś, gdy jeszcze był świeckim kapłanem, ujrzał raz we śnie, jak z ust św. Franciszka wycho­dził złoty krzyż, którego wierzchołek sięgał do nieba, a ramiona tak sze­roko były rozciągnięte, że obejmowały cały świat. Wzruszony tym widze­niem kapłan natychmiast opuścił świat i stał się wiernym naśladowcą św. Franciszka.

Pewnego razu, gdy św. Franciszek modlił się, diabeł zawołał nań trzy razy po imieniu. Skoro zaś święty odpowiedział mu, diabeł rzekł: Nie ma na tym świecie takiego grzesznika, któremu Bóg nie przebaczyłby, gdy się nawróci, kto jednak zbyt surową pokutą sam się zabije, ten już na wieki nie znajdzie miłosierdzia [8]. Św. Franciszek jednak, oświecony przez Boga, odgadł od razu, że jest to podstęp złego ducha, który tym spo­sobem usiłuje ochłodzić jego gorliwość. Odwieczny wróg zaś widząc, że nic nie wskóra, zesłał nań silną pokusę cielesną. Czując to mąż Boży zdjął szatę i chłostał się twardym sznurem mówiąc: Masz, bracie ośle, to ci się należy, taką chłostę weźmiesz! Gdy zaś pokusa nie odchodziła, wy­szedł nagi z domu i rzucił się w głęboki śnieg. Potem ulepił siedem okrąg­łych brył śniegu, ustawił je przed sobą i tak mówił do swego ciała: Oto jest twoja żona, tamte cztery to twoi dwaj synowie i dwie córki, pozostałe dwie to służący i służebna. Spiesz się teraz, odziej ich wszystkich, aby nie umarli z chłodu! Jeśli zaś troska o nich przewyższa twoje siły, to idź i służ gorliwie jednemu Panu! Diabeł tedy odszedł zawstydzony, a mąż Boży powrócił do swej celi chwaląc Boga.

Zamieszkał raz św. Franciszek u Leona, kardynała od Świętego Krzy­ża, który zaprosił go do siebie. Pewnej nocy zaś przyszły do niego diabły i pobiły go srodze. Franciszek przywołał tedy swego towarzysza, opowiedział mu o tym i rzekł: Diabły to są włodarze naszego Pana, który wy­syła ich, aby karali nasze występki. Ja wprawdzie nie przypominam sobie grzechu, którego nie zmyłbym z miłosierdzia Opatrzności Bożej przez zadośćuczynienie, ale może dlatego Pan Bóg oddał mnie w ręce swoich włodarzy, że mieszkam u możnego pana, a to mogłoby przypadkiem moim biednym braciom nasunąć podejrzenie, że opływam tu w do­statki. Wstał więc wczesnym rankiem i odszedł stamtąd.

Pewnego razu podczas modlitwy św. Franciszek usłyszał, że całe hordy diabelskie biegają po dachu domu z wielkim hałasem. Wyszedł tedy z domu i kreśląc na sobie znak krzyża rzekł: Powiadam wam, złe duchy, w imię Boga wszechmogącego, czyńcie z ciałem moim to, co wam wolno czynić! Chętnie zniosę wszystko, ponieważ nie mam większego wroga nad własne ciało. Pomścicie mnie wiec na moim przeciwniku i wymierzycie mu karę w moim imieniu. Wówczas diabły zawstydzone znikły.

Pewien brat, który był towarzyszem św. Franciszka, popadł raz w zachwycenie. Ujrzał wtedy trony niebieskie, a między nimi jeden bardzo wspaniały i jaśniejący wielką chwałą. Gdy zaś dziwił się nie wiedząc, dla kogo przygotowany jest ten przepiękny tron, usłyszał głos: Tron ten należał do jednego z książąt, którzy upadli, teraz zaś przygotowany jest dla pokornego Franciszka. Skończywszy modlitwę, brat ten zapytał sługę Bożego: Co ty myślisz o sobie, ojcze? On zaś odrzekł: Wydaje mi się, że jestem największym grzesznikiem. W tej chwili w sercu brata odezwał się głos Ducha Świętego: Spójrz, jak prawdziwe było twoje widzenie! Bowiem na tron przez pychę utracony pokora wyniesie najniższego.

Sługa Boży ujrzał raz w widzeniu nad sobą Serafina, który był ukrzyżowany, ten zaś odcisnął na nim tak wyraźnie ślady swego ukrzyżowania, iż Franciszek wyglądał tak, jakby sam był przybity do krzyża. Ręce, nogi i boki jego naznaczone były piętnami krzyża, on jednak troskliwie ukrywał te stygmaty przed oczyma wszystkich. Byli jednak tacy, którzy za jego życia je widzieli, po śmierci zaś wielu ludzi je oglądało. Wiele cudów dowodzi, że owe stygmaty istniały naprawdę, wystarczy jednak opisać tutaj dwa z nich, które zdarzyły się po śmierci św. Franciszka.

Był w Apulii [9] mąż pewien imieniem Roger, który raz, stojąc przed obrazem św. Franciszka, rozmyślał nad tym, czy naprawdę tak wielki cud spotkał świętego, czy też było to pobożne złudzenie lub rozmyślne oszustwo jego braci. Gdy tak nad tym się zastanawiał, nagle usłyszał dźwięk, jakby ktoś wypuścił strzałę z kuszy, a równocześnie poczuł, że coś zraniło go mocno w lewą rękę. Na rękawicy nie widział żadnego uszkodzenia, skoro jednak ściągnął ją, ujrzał na dłoni ciężką ranę jak od strzały. Rana ta tak go paliła, iż zdawało mu się, że z bólu i tego żaru umrze. Odbył więc pokutę i oświadczył, iż wierzy w prawdziwość stygmatów św. Franciszka, a po dwu dniach, przez które na rany świętego kornie błagał go o przebaczenie, od razu odzyskał zdrowie.

Był w królestwie Kastylii [10] pewien mąż, który miał wielkie nabo­żeństwo do św. Franciszka. Gdy pewnego razu udawał się na kompletę [11], wpadł tam w zasadzkę przygotowaną na innego i poraniony śmier­telnie upadł na ziemię półżywy. Okrutny morderca wbił miecz głęboko w jego szyję i nie mogąc go później wyciągnąć, uciekł. Zbiegli się ludzie ze­wsząd, wielki płacz i krzyk powstał dokoła jak i przy zmarłym. O północy zaś, kiedy uderzył dzwon wzywający braci na jutrznię, żona zabitego poczęła wołać: Panie mój, wstań i idź na jutrznię, bo dzwon cię wzywa! W tej chwili ujrzano, że ręka jego podniosła się i skinęła na kogoś, aby mu wyciągnął miecz z rany. I nagle na oczach wszystkich miecz, jakby wy­ciągnięty ręką silnego męża wyskoczył z rany, a zabity natychmiast pod­niósł się całkiem już zdrowy i rzekł: Święty Franciszek przyszedł do mnie i położył swoje stygmaty na moich ranach. Słodkie ich dotknięcie ukoiło ból tych ran i cudownie je zabliźniło. Gdy zaś chciał już odejść, skinąłem nań, aby wyciągnął miecz, inaczej bowiem nie mógłbym mówić. On wtedy chwycił silnie miecz i wyciągnął go, a musnąwszy swymi świętymi stygmatami moją zranioną szyję, uleczył mnie zupełnie.

Zdarzyło się raz w Rzymie, że dwaj luminarze świata, to znaczy św. Franciszek i św. Dominik, przybyli razem do biskupa Ostii, który później został papieżem [12]. On zaś rzekł do nich: Dlaczego nie mielibyśmy waszych braci uczynić biskupami i prałatami, skoro oni nauką i przykładem przewyższają innych? Powstał wtedy długi spór między świętymi, który z nich ma odpowiedzieć. Na koniec pokora Franciszka pouczyła go, iż nie powinien pierwszy odpowiadać, ale taż sama pokora pouczyła Domi­nika, że ma być posłuszny i pierwszy zabrać głos. Rzekł tedy: Panie, bracia moi dostąpili wysokiej godności [13], o ile sami o tym wiedzą; nie dopuszczę więc, jak tylko będę mógł, aby szukali innych dostojeństw. Następnie odpowiedział św. Franciszek: Panie, bracia moi dlatego na­zywają się niniejsi, aby nie próbowali stać się więksi.

Św. Franciszek pełen był głębokiej prostoty. Uczył wszystkie stworze­nia Boże, aby miłowały swego Stwórcę. Kazał do ptaków, a one go słu­chały, dotykał ich, a one nigdy nie odchodziły bez jego pozwolenia. Ja­skółki, które ćwierkały, gdy on nauczał, milkły natychmiast na jego roz­kaz. Obok celi św. Franciszka w Porcjunkuli siedział na drzewie figowym świerszcz i często śpiewał. Maż Boży tedy wyciągnął rękę i zawołał go: Bracie mój, świerszczu, przyjdź do mnie! - a on natychmiast usłu­chał rozkazu i przyszedł do jego ręki. Wtedy święty rzekł: Śpiewaj, bra­cie mój, i chwal Pana twego! Świerszcz tedy zaraz począł śpiewać i nie odszedł, póki święty mu nie pozwolił.

Franciszek nie gasił latarni, lamp ani świec, bo nie chciał swoją ręką ćmić blasku światła. Po skałach przechodził ze czcią pamiętając o tym, którego nazywano opoką [14]. Zbierał na drogach robaczki, aby nie zdep­tały ich nogi przechodzących, pszczołom zaś kazał w mrozy zimowe do­starczać miodu i najlepszego wina, aby nie zginęły z głodu. Wszystkie zwierzęta nazywał swoimi braćmi. W dziwny i niewysłowiony sposób radował się miłością Stwórcy, gdy spoglądał na słońce, księżyc i gwiazdy, i wzywał je, aby kochały swego Stwórcę. Nie pozwolił nawet wystrzyc sobie na głowie wielkiej tonsury mówiąc: Niechże i moi prości bracia także mają swój udział w mojej głowie.

Był pewien człowiek świecki w swym życiu, który przyszedł do kościo­ła Św. Seweryna, gdy św. Franciszek głosił tam naukę. Za łaską Bożą ujrzał wtedy świętego naznaczonego dwoma mieczami, które przenikały przez niego tworząc jakby krzyż. Jeden z nich sięgał od głowy jego aż do stóp, a drugi od ręki do ręki przeszywał jego pierś. Chociaż człowiek ten nigdy św. Franciszka nie widział, poznał go jednak po tym znaku i poruszony do głębi wstąpił do zakonu, gdzie szczęśliwie dokonał życia.

Św. Franciszek tak bezustannie płakał, że oczy jego osłabły. Gdy zaś namawiano go, aby powstrzymał się od łez, odpowiedział: Nie trzeba odrzucać możliwości oglądania wiekuistej światłości dla miłości tego światła, które tu na ziemi wspólne jest człowiekowi i muchom. Bracia więc nalegali nań, aby poddał się leczeniu z powodu osłabienia wzroku. A gdy już chirurg trzymał w ręce rozpalone w ogniu żelazne narzędzie, mąż Boży rzekł: Mój bracie ogniu, bądźże dla mnie przychylny i uprzej­my w tej godzinie! Proszę Boga, który cię stworzył, aby złagodził mi twój żar. Mówiąc to uczynił znak krzyża nad owym żelazem. I choć zagłębiło się ono w jego ciało od ucha aż do brwi, nie uczuł żadnego bólu, jak to później sam opowiadał.

Pewnego razu św. Franciszek złożony ciężką chorobą leżał w pustelni św. Urbana. Czując wielką niemoc ciała zażądał kubka wina, nie było go jednak. Przyniesiono mu więc wodę, a on uczynił nad nią znak krzyża, błogosławiąc ją i od razu woda zmieniła się w doskonałe wino. Tak to święty mąż przez swe czyste serce uzyskał to, czego nie mogło mu dostarczyć ubogie miejsce, w którym przebywał. Wypiwszy zaś owo wino, zaraz wyzdrowiał.

Św. Franciszek wolał zawsze słyszeć naganę niż pochwałę. Gdy więc lud chwalił jego zasługi i świętość, rozkazał jednemu z braci, aby mu powtarzał i wbijał w głowę określenia obelżywe. Skoro zaś brat ów, choć wbrew swej woli, nazwał go prostakiem, najemnikiem, nieukiem i trutniem, św. Franciszek rzekł z radością: Boże ci błogosław, bo mówisz prawdę! Takich słów przystoi mi słuchać.

Sługa Boży nie chciał kierować innymi, lecz być poddanym, wolał słuchać niż rozkazywać. Dlatego też nie zważając na swą naczelną władzę w zakonie prosił gwardiana, aby mógł jemu we wszystkim podlegać. Rów­nież bratu, z którym zazwyczaj chodził, obiecywał za każdym razem posłuszeństwo i dochowywał go. Pewnego razu jeden z braci wykroczył przeciw posłuszeństwu, lecz widać było u niego oznaki skruchy. Wów­czas mąż Boży na przestrogę dla innych kazał mu, aby wrzucił swój kap­tur do ognia. Przez jakiś czas kaptur leżał w ogniu, po czym św. Fran­ciszek kazał go wyciągnąć i oddać bratu. Kaptur zaś, choć wyciągnięty spośród płomieni, nie miał na sobie żadnego śladu opalenia [15].

Pewnego razu św. Franciszek szedł przez bagna pod Wenecją i natknął się na mnóstwo ptaszków, które śpiewały. Rzekł tedy do towarzysza: Bracia ptaszki chwalą swego Stwórcę. Chodźmy i my do nich i odśpie­wajmy Panu modlitwy kanoniczne! [16] Weszli więc pomiędzy ptaki, a one nie uciekły. Gdy jednak nie mogli się słyszeć nawzajem z powodu zbyt głośnego świergotania, św. Franciszek rzekł: Bracia ptaszki, prze­stańcie teraz śpiewać, dopóki my nie oddamy Panu chwały! Wówczas ptaki natychmiast umilkły, a po skończeniu modłów św. Franciszek dał im swoje pozwolenie i znów poczęły śpiewać jak przedtem.

Pewien rycerz zaprosił ze czcią św. Franciszka do siebie, on zaś rzekł mu: Bracie gospodarzu, posłuchaj mego upomnienia i wyznaj twoje grze­chy, bo wkrótce już gdzie indziej będziesz ucztował! Rycerz usłuchał, rozporządził swoim domem i odbył świętą pokutę. A gdy szli do stołu, gospodarz nagle umarł.

Pewnego razu św. Franciszek ujrzawszy mnóstwo ptaków pozdrowił je jak istoty rozumne i rzekł: Bracia moi ptaszkowie, powinniście wiele chwa­ły oddawać waszemu Stwórcy! On bowiem okrył was piórkami, dał wam skrzydła, abyście mogły latać, stworzył dla was przestworza i troszczy się o was bez waszego starania. Wówczas ptaki zaczęły wyciągać ku niemu szyje, rozkładać skrzydła, otwierać dzioby i spoglądały na niego uważnie. Święty zaś szedł pomiędzy nimi i muskał je krajem szaty. Żaden z nich jednak nie poruszył się, dopóki im nie zezwolił, a wtedy wszystkie razem odfrunęły...

Gdy pewnego razu św. Franciszek nauczał w grodzie Almarium, lu­dzie nie mogli dosłyszeć jego słów z powodu świergotu jaskółek, które tam się gnieździły. Wówczas święty rzekł: Siostry moje, jaskółki, teraz jest czas, abym ja mówił. Dość już gadałyście, teraz zachowajcie ciszę, dopóki ja nie wygłoszę słowa Bożego. Na te słowa jaskółki natychmiast posłusznie się uciszyły.

Innym razem święty wędrując przez Apulię znalazł na drodze wielką sakiewkę pełną pieniędzy. Widząc to jego towarzysz chciał ją podnieść, aby następnie rozdać te pieniądze biednym. Lecz św. Franciszek w żaden sposób nie pozwalał mu na to mówiąc: Nie wolno, mój synu, brać cudzej rzeczy! Ponieważ jednak brat usilnie mu się opierał, Franciszek mo­dlił się przez chwilę, po czym kazał mu podnieść sakiewkę. Podniósłszy ją brat znalazł w środku węża zamiast pieniędzy. Przestraszył się tedy bardzo, ale chcąc być posłusznym i wypełnić rozkaz, wziął sakiewkę do ręki a wtedy wyskoczył z niej wielki wąż [17]. Święty zaś rzekł doń: Pieniądze nie są dla sług Bożych niczym innym jak diabeł lub wąż ja­dowity!

Pewien brat podlegał silnym pokusom i sądził, że opuściłyby go one, gdyby miał coś napisanego ręką świętego ojca. Nie miał jednak odwagi opowiedzieć mu o tym. Pewnego razu mąż Boży wezwał go do siebie i rzekł: Przynieś mi, synu, kartkę i atrament, chcę bowiem napisać coś ku chwale Bożej. Gdy zaś już napisał, powiedział: Weź tę kartkę i strzeż jej pilnie aż do dnia śmierci twojej. I natychmiast pokusa opuściła owego brata. Gdy zaś święty leżał chory, ten sam brat tak sobie myślał: Oto zbliża się śmierć ojca, a dla mnie największą pociechą byłoby mieć po nim jego tunikę. I oto w chwilę potem święty zawołał go do siebie i rzekł: Tobie oddaję moją tunikę, po mojej śmierci będzie ona wyłącznie do ciebie należała.

W mieście Aleksandria, w Lombardii, był św. Franciszek w gościnie u pewnego zacnego męża, który prosił go, aby stosownie do słów Ewan­gelii zjadł trochę z każdej potrawy, którą przed nim postawią [18]. Św. Franciszek zgodził się na to z uwagi na pobożność owego męża, ten zaś pobiegł i przyniósł kapłona, którego przez 7 lat tuczył. Gdy już siedzieli przy jedzeniu, nadszedł pewien niewierny i dla miłości Bożej prosił o jałmużnę. Mąż Boży posłyszawszy święte imię posłał [19] biednemu kawałek kapłona. Niewierny zaś zachował ów dar i następnego dnia, gdy święty nauczał, pokazał go ludziom mówiąc: Spójrzcie, jakie mięso jada ten wasz Franciszek, którego czcicie jak świętego! Wczoraj wieczór mi je dał! Jednakże zamiast kawałka kapłona wszyscy ujrzeli w jego ręku rybę, więc złajali go i nazwali szalonym, a on usłyszawszy to zawstydził się i prosił o przebaczenie. Gdy zaś podstępny oskarżyciel wrócił do ro­zumu, mięso również wróciło do swojej postaci.

Pewnego razu św. Franciszek siedział przy stole, a czytano właśnie [20] o ubóstwie Najświętszej Panienki i Jej Syna. Nagle mąż Boży pod­niósł się od stołu, westchnął po kilkakroć boleśnie i usiadłszy na gołej ziemi spożył resztę swego chleba zalewając się łzami...

Św. Franciszek pragnął zawsze okazać jak największy szacunek rękom kapłana, którym dana jest moc przeistaczania chleba w Ciało Pańskie. Dlatego też często mówił: Gdyby zdarzyło mi się spotkać świętego, który przyszedł z nieba, i jakiegoś biednego kapłana, wówczas najpierw pobiegłbym do tego kapłana, aby ucałować jego ręce, świętemu zaś rzekłbym: Poczekaj, święty Wawrzyńcze, ponieważ ręce tego człowieka do­tykają Słowa żywota i posiadają coś, co jest ponad ludzką miarę.

Św. Franciszek uczynił w życiu wiele cudów. Chleb, który mu przyno­szono, aby go pobłogosławił, wielu chorym przywrócił zdrowie. Wodę przemieniał w wino, a pewien chory skosztowawszy jej natychmiast od­zyskał zdrowie. Wiele też innych cudów sprawił.

A gdy już zbliżały się jego ostatnie dni, zmożony długą chorobą ka­zał położyć się nago na gołej ziemi i przywołać do siebie wszystkich braci, którzy tam byli, a kładąc rękę na każdym, błogosławił obecnym. Podzie­lił też między nich kawałek chleba, tak jak to było podczas Ostatniej Wieczerzy Pańskiej. Nawoływał, jak to było jego zwyczajem, wszystkie stwo­rzenia, aby chwaliły Boga. Zapraszał do chwalenia Stwórcy nawet śmierć samą, która dla wszystkich jest straszna i nienawistna. Radośnie szedł jej naprzeciw i wzywał ją do siebie w gościnę, mówiąc: Witaj, śmierci, sio­stro moja! A gdy nadeszła jego godzina, spokojnie zasnął w Panu. Brat pewien widział jego duszę na kształt gwiazdy, wielkością jednak podobna była do księżyca, a blaskiem do słońca.

O tej samej porze leżał na łożu śmierci przeor braci w Terra di Lavoro, imieniem Augustyn, który od dawna już stracił mowę. Nagle jednak zawołał: Poczekaj na mnie, ojcze, poczekaj, oto już idę z tobą! Gdy zaś bracia pytali go, co mówi, odrzekł im: Czyż nie widzicie ojca naszego Franciszka, który odchodzi do nieba? I zaraz potem zasnął w pokoju i poszedł za ojcem.

Pewna kobieta, która za życia bardzo czciła św. Franciszka, umarła. Gdy zaś klerycy i kapłani stali już obok jej mar i śpiewali egzekwie, ko­bieta nagle podniosła się, przywołała jednego z księży i rzekła doń: Ojcze, chcę ci się wyspowiadać! Byłam już umarła i skazana na ciężkie więzienie, ponieważ dotychczas nie wyznałam grzechu, z którego chcę ci się wyspowiadać. Św. Franciszek jednak modlił się za mnie i dlatego pozwolono mi wrócić do mej cielesnej powłoki, abym wyznała ów grzech i uzyskała przebaczenie. Gdy zaś to uczynię, zaraz spocznę w pokoju, a wszyscy to zobaczycie. Wyspowiadała się więc i uzyskała rozgrzeszenie, a wkrótce potem zasnęła w Panu.

Bracia z Nuceni prosili raz pewnego człowieka, aby pożyczył im swego wozu, on jednak oburzony powiedział: Wolałbym raczej dwóch z was obedrzeć ze skóry razem ze św. Franciszkiem niż dać wam mój wóz! Gdy jednak opamiętał się, żałował swego bluźnierstwa i zląkł się gniewu Bożego. Wkrótce potem syn jego zachorował i umarł. Ojciec widząc syna nieżywego rzucił się na ziemię płacząc, wzywał św. Franciszka i wołał: Ja zgrzeszyłem, wiec mnie powinieneś karać! Teraz już poboż­nie błagam cię, święty ojcze, oddaj to, co zabrałeś bezbożnemu bluźniercy! Po chwili syn jego podniósł się i ukoił jego płacz mówiąc: Gdy umar­łem, zjawił się św. Franciszek i prowadził mnie jakąś drogą długą i cie­mną, a na koniec umieścił mnie w jakimś przepięknym ogrodzie. Później zaś rzekł do mnie: Wróć do twego ojca, nie chcę cię dłużej zatrzymywać.

Pewien biedak winien był bogaczowi pieniądze i prosił go, aby dla mi­łości św. Franciszka przedłużył mu termin oddania długu. On jednak odpowiedział dumnie: Zamknę cię w takim miejscu, gdzie ani św. Franciszek, ani nikt inny nie będzie mógł ci pomóc! Wkrótce potem istotnie zamknął go związanego w ciemnym lochu. Ale niebawem przyszedł św. Franciszek, otworzył wiezienie, rozerwał więzy biedaka i odprowadził go do domu.

Pewien rycerz mówił z pogardą o życiu i cudach św. Franciszka. Jed­nego razu ów szalony niedowiarek grając w kości powiedział do otacza­jących go: Jeśli Franci...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin