ŚW. PIOTR MĘCZENNIK.doc

(56 KB) Pobierz
LEGENDA NA DZIEŃ ŚW

LEGENDA NA DZIEŃ ŚW. PIOTRA MĘCZENNIKA

[W WYBORZE] 29 kwietnia

 

 

Św. Piotr z Werony jest najmłodszy ze wszystkich bohaterów Złotej legendy; poniósł śmierć męczeńską [z ręki mordercy należącego do sekty manichejskiej] w r. 1252. Był on, podobnie jak Jakub de Voragine, dominikaninem, należał do prowincji lombardzkiej swego zakonu, a przed śmiercią zajmował stanowisko przeora w klasztorze w Como. Autorowi Złotej legendy, który od r. 1244 sam był w Zakonie Kaznodziejskim, musiał być dobrze, zapewne nawet oso­biście, znany. Jeśli gdzie zatem, to tutaj oczekiwalibyśmy, że w legendzie odezwie się jakaś osobista nuta, że piszący spróbuje choć raz o własnych siłach odmalować sylwetkę swego wielkiego brata w zakonie, że zechce nam zostawić jego obraz widziany swoimi oczyma. Tym­czasem słynna [i często do przesady akcentowana] bezosobowość i obiektywizm pisarza śred­niowiecznego mało gdzie tak jaskrawo dochodzi do głosu, jak właśnie w naszym wypadku. Tam, gdzie pisarz nowoczesny nie potrafiłby się oprzeć pokusie zacytowania jakichś osobi­stych wspomnień, a przynajmniej zaczerpnięcia pełną ręką z opowiadań tych, którzy z boha­terem jego bezpośrednio i poufale obcowali - znajdujemy najpierw spore wyciągi z bulli ka­nonizacyjnej Innocentego IV z 24/25 III 1253 - a następnie długi szereg cudów zdziałanych przez męczennika po śmierci, zaczerpniętych już to z tejże bulli, już to z Vitae fratrtm Gerarda z Franchetto. I chyba tylko w obfitości tych cudów zaznaczył się jakiś osobisty stosunek pi­szącego do omawianego tematu.

Ta obserwacja pozwala nam dostrzec całą różnicę pomiędzy naszym podejściem do boha­terów Złotej legendy, a tym, co o nich chciał wiedzieć i przekazać swojemu czytelnikowi jej autor. Nas interesuje przede wszystkim droga, jaką oni doszli do świętości, ich ludzkie, co­dzienne rysy charakteru, całokształt ich życia duchowego. A średniowieczny czytelnik i jego autor chcieli oglądać, podziwiać i czcić wielkie, hieratyczne, nadludzkie postacie, których potęga wyraża się w niezwykłych czynach, pokonywaniu straszliwych trudności, a przede wszystkim w zadziwiających cudach, stanowiących widome znamię łaski Bożej nad nimi. Dlatego to tak nam dziś trudno znaleźć właściwy stosunek do tych legend i ich spojrzenia na świętych i świętość.

Jako dokumenty epoki ciekawsze od samego żywota są w tej legendzie niektóre opisy cu­dów, z których zresztą podajemy poniżej tylko skromny wybór. Naszą uwagę zwraca przede wszystkim wzmianka o bracie Janie Polaku, uzdrowionym z febry za przyczyną św. Piotra. Niewielu znamy z tej epoki dominikanów polskich, tak że nawet ta bardzo mało mówiąca notatka [przeoczana dotąd zupełnie w literaturze] posiada dla nas pewną wartość źródłową. Ów Jan Polak był to może Jan Zarych, lektor, a później przeor klasztoru krakowskiego w la­tach 1257-1272 [por. aMonumenta Poloniae Historica« IV 865, 873-75, 877-78]. Analizę ży­ciorysu św. Piotra z Werony w Złotej legendzie [opartego w znacznej mierze na żywocie pióra Tomasza z Leonnno BHL 6723] daje A. Dondaine w »Archivum Historicum Fratrum Praedi-catorum* XXIII 1953, 117 nn., por. 122.

 

Piotr, nowy męczennik z Zakonu Kaznodziej­skiego, znakomity zapaśnik wiary, był rodem z miasta Werony [1]. Wyrósł on jakby jasne światło z dymu, biała lilia z ostów, a purpuro­wa róża z cierni - ponieważ ten świetny głosi­ciel wiary był synem rodziców zaślepionych błędami heretyckimi [2]. Tak to ludzie głupi a zepsuci wydali na świat kwiat niewinności, a z cierni, przeznaczonych na to, by wiecznie płonęły w ogniu [3], wyrósł sławny męczennik. Św. Piotr mianowicie miał za rodziców niewiernych heretyków, sam jednak ustrzegł się w zupełności ich błędów. Kiedy miał już lat siedem i wrócił raz ze szkoły, stryj jego, również zarażony herezją, zapytał go, czego się w szkole nauczył. Chłopiec odparł, że nauczył się: Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi. Stryj na to: Nie mów: »Stworzyciela nieba i ziemi«, bo Bóg nie jest stwórcą świata widzialnego, tylko diabeł stworzył to wszystko, co widzimy oczyma [4]. Chłopiec jednak odparł, że woli mówić tak, jak czytał, i wierzyć tak, jak widział napisane. Wówczas stryj próbował go przekonać, przytaczając mu zdania rozmaitych powag, ale chłopiec napełniony Duchem Świętym tak umiał je obrócić przeciw niemu i tak pokonał go własną bronią, że ten nie potrafił mu na to odpowiedzieć. Rozgniewany zatem, że chłopiec go tak zawstydził, opowiedział ojcu jego, co zaszło, tłumacząc mu na wszelki sposób, aby Piotra odebrał ze szkoły. Boję się - rzekł - żeby Piotr, skoro zdobędzie większe wykształcenie, nie przeszedł do tej wszetecznicy, Kościoła rzym­skiego, a potem nie zwalczał i nie podkopywał naszej wiary. Nieświado­mie przy tym powiedział prawdę i jak drugi Kajfasz [5] przepowiedział, że Piotr zniszczy błędy heretyckie. Ale ponieważ taka była wola Boża, ojciec nie wziął sobie do serca przestróg brata, żywiąc nadzieję, że syna, skoro ukończy niższe szkoły, potrafi zjednać dla swej sekty przy pomocy któregoś z jej przywódców.

Święty chłopiec jednak widząc, że nie jest bezpiecznie mieszkać ra­zem ze skorpionami [6], porzucił świat i rodziców, a zachowując czyste serce wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego. Jak zaś chwalebnie żył w tym zakonie, o tym mówi papież Innocenty w swojej bulli w tych słowach: Św. Piotr uchyliwszy się za młodu przewidująco od zetknięcia z mamidłami tego świata, poszukał schronienia w Zakonie Kaznodziejskim. W tym zakonie zaś przez lat trzydzieści dał się poznać z wielu cnót: poprzedzała go wiara, a towarzyszyły mu nadzieja i miłość, dzięki którym takie osiągnął powodzenie w obronie umiłowanej wiary, że nie ustając w walce z okrutnymi jej nieprzyjaciółmi, bez trwogi w gorącym sercu, długo­trwałe swe zapasy zakończył szczęśliwie zwycięskim męczeństwem. Tak tedy Piotr umocniony na skale męki, chwalebnie wstąpił na skałę Chrys­tusa [7], by otrzymać tam wieniec męczeński. Zachował zawsze niena­ruszone dziewictwo myśli i ciała i nigdy nie skalał się żadnym ciężkim grzechem, jak to zostało niewątpliwie stwierdzone świadectwem jego spowiedników. A ponieważ sługa opływający w rozkosze staje się hardy wobec pana [8], ciało swoje pilnie trzymał na wodzy szczędząc mu jedze­nia i picia. Aby zaś w chwilach bezczynności lenistwo nie wydawało go na łup zasadzkom nieprzyjaciela, ćwiczył się pilnie we wszystkim, co czyni człowieka sprawiedliwym w oczach Bożych, aby, skoro zajęty będzie tym, co godne, nie miało do niego przystępu, co niegodne, i aby w ten sposób być bezpiecznym od grzechów myśli.

Ciche noce, przeznaczone na spoczynek ludzki, po krótkim śnie po­święcał na studia i czytanie, i czas snu obracał na czuwanie. Dzień wy­pełniały mu zabiegi o dobro dusz już to w postaci pilnego głoszenia ka­zań, już to wytrwałego słuchania spowiedzi, już to zbijania gruntownymi argumentami zgubnych poglądów heretyckich, w czym, jak ogólnie wiadomo, zajaśniał szczególniejszymi darami łaski. Jakże wdzięczny był w swej pobożności [9], łagodny w pokorze, miły w posłuszeństwie, ujmujący w życzliwości, delikatny we współczuciu, stały w cierpliwości, imponują­cy w miłości, pod każdym względem doskonały w dojrzałości swego charakteru! Jakimże wzorem był dla innych dzięki otaczającej go woni cnót! Ten gorący miłośnik wiary, osobliwy jej czciciel i żarliwy obrońca, tak ją wyrył w swym sercu, tak dalece cały oddał się na jej usługi, że każdy jego postępek i słowo tchnęły cnotą wiary. A pragnąc nawet i śmierć za nią ponieść, nie krył się z tym, że o to przede wszystkim usilnie i często błagał Pana, aby nie pozwolił mu inaczej odejść z tego świata, jak po wypiciu za siebie kielicha męki: i spełniły się wreszcie jego pragnienia [10].

Wielu cudami zajaśniał św. Piotr jeszcze za życia. Raz badał w Medio­lanie pewnego biskupa heretyckiego, który wpadł w ręce wiernych. Zgro­madziło się przy tym wielu biskupów i zakonników i większość ludności miasta. Znaczna część dnia zeszła mu już na głoszeniu słowa Bożego oraz na badaniu - i wszystkich dręczył straszliwy upał. Wówczas herezjarcha rzekł przy całym zgromadzeniu: Piotrze przewrotny, jeśliś jest tak święty, jak twierdzi o tobie głupi lud, czemu pozwalasz mu umierać z pragnienia, a nie poprosisz Pana, aby zesłał jakąś chmurę, żeby ten głupi lud nie wyginął od upału? A Piotr odparł mu: Jeśli obiecasz, że wyrzekniesz się twojej herezji i przyjmiesz wiarę katolicką, poproszę Pana, a On sprawi to, coś powiedział. Wówczas zwolennicy herezji głośno wo­łali do swego przywódcy: Obiecaj, obiecaj! - bo byli przekonani, że to, czego Piotr zobowiązał się dokonać wobec wszystkich, stać się nie może, zwłaszcza że najmniejszej nawet chmurki nie było widać na niebie. Ka­tolicy zaś zaczęli się martwić obietnicą św. Piotra w obawie, żeby wiara katolicka nie została wystawiona na pośmiewisko.

Ale chociaż heretyk nie chciał przyjąć takiego zobowiązania, św. Piotr rzekł z wielką ufnością: Na to, aby okazało się, że prawdziwy Bóg jest Stwórcą świata widzialnego i niewidzialnego, dla umocnienia na duchu wiernych, a zawstydzenia heretyków, błagam Boga, aby pojawiła się jakaś chmurka i zasłoniła lud od słońca! Po czym uczynił znak krzyża i zaraz tak się stało, że przez dobrą godzinę chmura na kształt namiotu okrywała lud.

Człowiek pewien, imieniem Asserbus, był przez pięć lat tak zupełnie pozbawiony władzy w nogach, że siedząc w niecce wlókł się tylko po ziemi. Ale kiedy sprowadzono go do Mediolanu do św. Piotra, a ten go przeżegnał, natychmiast powstał uzdrowiony. Niektóre inne cuda, które Pan sprawił za jego pośrednictwem za jego życia, opowiada papież Inno­centy we wspomnianej bulli mówiąc: Syna pewnego szlachcica, który z powodu okropnego obrzmienia całej szyi nie mógł mówić ani oddychać, uzdrowił natychmiast podniósłszy ręce do Boga i przeżegnawszy go krzyżem Św., podczas gdy ojciec wziął jego płaszcz i położył go na chorym miejscu. Tenże szlachcic zapadł następnie na gwałtowne boleści, tak że był przekonany, iż znajduje się w niebezpieczeństwie śmierci. Kazał za­tem przynieść sobie ów' płaszcz, który od owego czasu ze czcią przecho­wywał. A gdy położono mu go na piersi, zwymiotował od razu robaka o dwu głowach, pokrytego gęstym włosem - po czym nastąpiło zupełne wyzdrowienie. Pewnemu młodzieńcowi, który był niemy, powrócił dobrodziejstwo mowy wkładając mu palec do ust i rozwiązując związki języka jego. Takie to cuda i wiele innych raczył Pan zdziałać za jego pośrednictwem, jeszcze kiedy żył.

Gdy jednak zaraza heretycka szerzyła się w prowincji Lombardii i zgubnymi swymi wpływami objęła już wiele miast, papież skierował dla jej wytępienia różnych inkwizytorów z Zakonu Kaznodziejskiego w rozmaite strony Lombardii. A ponieważ w Mediolanie heretycy byli nie tylko silni liczebnie, ale posiadali też znaczne wpływy świeckie, wykazy­wali wielką zręczność w zwodniczej wymowie i pełni byli diabelskiej mą­drości, papież znając dobrze wielkoduszność Piotra, której nie zatrważała liczba, zaciekłość i siła nieprzyjaciół - jego stałość w cnocie, która nie pozwoliłaby mu ani na krok ustąpić ze względu na wpływy przeciwników - jego wymowę, dzięki której mógł z łatwością odsłonić heretyckie oszus­twa - jak wreszcie jego głęboką znajomość spraw Bożych, przy pomocy której mógł jak należy wykazać nicość ich argumentacji, wysłał tego męż­nego zapaśnika wiary i niezłomnego wojownika Pańskiego do Mediolanu i w jego okolice, ustanawiając go tam swoim inkwizytorem z pełnią przy­wiązanej do tego władzy.

On zaś pilnie spełniał nałożone nań obowiązki, śledził wszędzie here­tyków nie zostawiając im chwili spokoju, zadziwiająco przywodził ich wszystkich do poznania swych błędów, energicznie ścigał, mądrze prze­konywał, tak że nie mogli oprzeć się mądrości jego i Duchowi, który przezeń przemawiał [11]. Heretycy widząc to z bólem, poczęli ze swymi zwolennikami knuć na jego zgubę w tej myśli, że będą mogli żyć w spokoju, jeśli ich wielki prześladowca zniknie z tego świata. I kiedy nieulękły kaznodzieja, a niebawem już męczennik, udawał się z Como [12] do Mediolanu, by tam prowadzić śledztwo za heretykami, po drodze osiągnął palmę męczeńską, co papież Innocenty opowiada w tych słowach:

Kiedy udawał się z miasta Como, gdzie był przeorem tamtejszego domu braci swego zakonu, do Mediolanu, aby tam z ramienia Stolicy Apostolskiej prowadzić śledztwo za heretykami, wówczas, jak to poprzednio sam publicznie zapowiedział w kazaniu, pewien zwolennik tychże he­retyków, namówiony i opłacony przez nich, rzucił się w złowieszczych zamiarach na świątobliwego wędrowca. Oto napada wilk na jagnię [13], dziki na łagodnego, grzesznik na pobożnego, wściekły na spokojnego, wy­uzdany na skromnego, świecki na poświęconego Bogu; oto spełnia swój zamiar, śmiercią mu grozi, okrutnie godzi w jego świętą głowę. A zadaw­szy mu okropne rany i nasyciwszy miecz krwią sprawiedliwego, porzuca na miejscu zbrodni czcigodnego ojca, który nie uciekał przed nieprzyja­cielem, lecz sam oddawał siebie na ofiarę i wytrzymywał w cierpliwości srogie ciosy zabójcy, podczas gdy duch jego ulatywał w górne rejony. I kiedy świętokradca cios za ciosem wymierzał słudze Chrystusowemu, on nie skarżył się, nie jęczał, lecz bez szemrania i cierpliwie znosząc wszy­stko, ducha swego polecał Panu mówiąc: W ręce Twe, Panie, oddaję ducha mego [14]. Zaczął też odmawiać wyznanie wiary, której i w tej chwili nie przestał być głosicielem - jak to zeznał później sam zbrodniarz, kiedy wpadł w ręce wiernych, i pewien brat imieniem Dominik, który towarzyszył św. Piotrowi, a poraniony przez tegoż samego zabójcę prze­żył jeszcze kilka dni. Ale kiedy męczennik Pański drgał jeszcze, okrutny morderca chwycił nóż i przebił nim jego bok. Tak to św. Piotr w dzień swego męczeństwa dostąpił tej łaski, aby być wyznawcą, męczennikiem, prorokiem i doktorem zarazem. Wyznawcą dlatego, że wśród mąk z nie­zwykłą stałością wyznawał wiarę Chrystusową i dlatego, że tegoż dnia uczyniwszy jak zwykle wyznanie swych grzechów złożył Bogu chwalebną ofiarę. Męczennikiem dlatego, ie w obronie wiary przelał krew. Proro­kiem dlatego, że gdy bracia ostrzegali go, iż nie dotrą [15] do Mediolanu, gdyż tego dnia cierpiał na febrę czterdziestodniową, on odparł im: Jeśli nie będziemy mogli dojść do klasztoru, to możemy zanocować u św. Symplicjana. Tak też się stało istotnie, bo bracia nie mogąc dla wielkich tłu­mów odprowadzić tego dnia jego ciała do klasztoru, złożyli je u św. Symplicjana, gdzie pozostało na noc. Doktorem zaś okazał się w tym, że na­wet w chwili męki uczył prawdziwej wiary, skoro donośnym głosem za­czął wygłaszać Credo...

Skoro zaś papież Innocenty IV zaliczył błogosławionego Piotra do grona świętych, bracia zebrali się w Mediolanie na kapitułę, a chcąc ciało jego przenieść na wyższe miejsce [16], otworzyli grób - i oto, choć już więcej niż przez rok spoczywało w ziemi, znaleźli je tak zdrowe i nietknięte i tak nie wydające żadnej trupiej woni, jak gdyby tego samego dnia je pogrzebano. Złożyli je tedy z wielką czcią na drewnianym podniesieniu przy ulicy, gdzie cały lud ogląda! je zdrowym i nietkniętym i pokornie cześć mu oddawał. Prócz cudów wymienionych poprzednio, a zawartych w bulli papieskiej, stwierdzono również bardzo wiele innych. Nad miej­scem jego męki wiele osób zakonnych i świeckich widziało na własne oczy światła zstępujące z nieba i wstępujące z powrotem - i stwierdzało, że wśród tych świateł widzieli dwu braci w habitach dominikańskich. Pe­wien młodzieniec z miasta Como, imieniem Gunfred, miał skrawek tu­niki św. Piotra. A jeden heretyk wyśmiewał się zeń i mówił, aby, jeśli go uważa za świętego, rzucił ten skrawek do ognia; jeśli tam się nie spali, niewątpliwie Piotr jest święty, a on sam przejdzie na wiarę katolicką. Młodzieniec rzucił bez wahania skrawek tuniki św. Piotra na palące się węgle, ale on najpierw wyskoczył wyżej ponad ogień, a następnie sam z siebie osiadł na węglach i pomimo, że się paliły, zupełnie je zgasił. Wówczas niedowiarek rzekł: Ze skrawkiem mojej tuniki będzie tak samo.

Położono tedy na rozżarzonych do białości węglach z jednej strony skrawek tuniki heretyka, a z drugiej skrawek tuniki św. Piotra. Ale skrawek heretyka, skoro tylko zetknął się z gorącym ogniem, zupełnie się spalił, a skrawek, który należał do św. Piotra, okazał się silniejszy od ognia i zga­sił go, tak że ani włosek z niego nie spłonął [17]. Heretyk widząc to wrócił na drogę prawdy i wszystkim ogłosił ten cud.

We Florencji pewien młodzieniec zarażony wpływami heretyckimi stojąc z kilkoma rówieśnikami w kościele braci przed obrazem przedsta­wiającym męczeństwo św. Piotra i widząc tam, jak zabójca uderza go na­gim mieczem, rzekł: Szkoda, że mnie tam nie było, bo ja bym go lepiej uderzył! Co powiedziawszy, natychmiast stracił mowę. Kiedy towarzy­sze go pytali, co mu jest, a on nic im nie mógł odpowiedzieć, odprowa­dzili go do domu. Ale on zobaczywszy po drodze kościół Św. Michała, wyrwał się z ich rąk, wpadł do kościoła i ukląkłszy błagał sercem św. Piotra, aby mu przebaczył, ślubując przy tym, jak mógł, że jeśli odzyska zdrowie, wyspowiada się ze swych grzechów i porzuci herezję. Wtedy natychmiast odzyskał mowę, za czym udał się do klasztoru braci i wyrzekłszy się herezji wyspowiadał się ze swych grzechów udzielając spowiednikowi ze­zwolenia, aby to ogłosił ludowi. Sam też w czasie publicznego kazania jednego z braci powstał i przy wszystkich opowiedział o tym.

Raz pewien okręt na środku morza bliski był rozbicia, tak zaciekle ze­wsząd biły weń fale, a podróżni zagubieni w ciemnościach mglistej nocy błagali rozmaitych świętych o wstawiennictwo, nie widzieli jednak ni­czego, co by wróżyło im ocalenie i pogrążeni byli w okropnym strachu. Wówczas jeden z nich rodem z Genui tak rzekł wśród ogólnego milczenia: Czy nie słyszeliście, bracia, że pewien brat z Zakonu Kaznodziejskiego, imieniem Piotr, niedawno w obronie wiary katolickiej zabity został przez heretyków, a Pan wiele cudów działa za jego wstawiennictwem? Wzy­wajmy teraz pobożnie jego opieki, a mam nadzieję, że prośby nasze zostaną wysłuchane. Wszyscy więc zgodnym chórem zaczęli wzywać pobożnie na pomoc św. Piotra. Gdy oni tak się modlili, reja okrętu, na której za­wiesza się żagiel, zajaśniała nagle od palących się świec, tak że wszelka ciemność znikła w ich nadzwyczajnym blasku i owa mglista noc zamieniła się w jasny dzień. Podniósłszy oczy zobaczyli człowieka w habicie braci Zakonu Kaznodziejskiego stojącego ponad żaglem, i nie mieli żadnej wąt­pliwości, że był to św. Piotr. Od razu też morze uspokoiło się i nastała zupełna cisza. Gdy więc przybyli w całości do Genui, udali się do klasz­toru braci Zakonu Kaznodziejskiego i dzięki czyniąc Bogu oraz św. Pio­trowi opowiedzieli braciom przebieg całego cudu...

Brat Jan Polak [18] cierpiał w Bolonii na czterdziestodniową febrę, a miał mieć kazanie do duchowieństwa w dzień św. Piotra męczennika. Ponieważ zaś poprzedniej nocy oczekiwał wypadającego właśnie wówczas nawrotu choroby, bał się wielce, aby nie zabrakło mu sił do wypełnienia nałożonego nań obowiązku. Zwrócił się wówczas o wstawiennictwo do św. Piotra i pobożnie nawiedził jego grób prosząc, aby go swymi zasłu­gami wsparł, skoro on miał głosić jego chwałę. Tak też stało się: febra tej nocy nie przyszła i nigdy już więcej nie wróciła.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin