o. AUGUSTYN PELANOWSKI osppe
UMIERANIE
OŻYWIAJĄCE
- czyli poradnik dla tych, którzy umierać nie chcą, a umrzeć muszą
SJI
Polish language edition published © by Oficyna Wydawnicza W MISJI 2005
Ali rights reserved. No part of book may be reproduced or transmitted in any from or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any informa-
tion storage retrieval system, without permission from the Publisher. Wszystkie prawa zastrzeżone, szczególnie prawo do przedruku i tłumaczeń na inne języki. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione bez uprzedniej, pisemnej zgody Wydawcy. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, w tym przenoszenie części lub całości do systemów komputerowych, powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
redakcja: Dariusz Hyla
korekta:
Bożena Rójek Dariusz Hyla
zdjęcia na okładce:
Izabela Kurczewska
Dariusz Hyla
Wszystkie cytaty biblijne zostały zaczerpnięte
z Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu
(Biblia Tysiąclecia), wydanie IV, 1986
łamanie i opracowanie graficzne: Studio DTP Oficyny Wydawniczej W MISJI
ISBN 83-85566-12-0
Wydanie Pierwsze 2005 Printed in Poland
druk i oprawa:
Oficyna Wydawnicza W MISJI
skr. poczt. 944 PL 50-950 Wrocław 68
tel./fax +48 [71] 79 54 064
e-mail: w_misji@wp.pl
WPROWADZENIE
- czyli decyzja należy do Ciebie...
Książka, którą trzymasz w rękach, Drogi Czytelniku, należy do wyjątkowych. Ta wyjątkowość nie polega na cechach, czy walorach literackich, których można by się w niej na upartego doszukać, ale na sposobie prezentacji zagadnienia, jego niezwykłym zakresie, a przede wszystkim na mówieniu o sprawach wyjątkowo trudnych i skomplikowanych językiem współczesnym, a tym samym, dla większości z nas, jak najbardziej zrozumiałym.
Pisanie w dzisiejszych czasach na temat umierania i śmierci wydaje się przedsięwzięciem niemalże karkołomnym, nawet jeżeli czyni się to w kontekście egzystencjalnych doświadczeń współczesnego człowieka, a już na pewno jest to temat mało popularny, niemodny, niewygodny, trudny i niesympatyczny, co więcej, w wypadku tej książki może sugerować, że chodzi o jakieś cmentarne zagadnienia, lub coś koło tego. Nic bardziej mylącego. Można przecież umierać na różne sposoby i są różne rodzaje śmierci: śmierć z miłości, umieranie z zazdrości, zawiści, tęsknoty, z lęku, ze strachu, troski, bólu, albo ze szczęścia. Można umierać ratując kogoś i umierać z tego powodu, że się nikogo nie
Umieranie
kocha i chce się żyć kosztem innych. Umieramy fizycznie, uczuciowo ożywiające..., duchowo, psychicznie, intelektualnie, społecznie, w rodzinie, dla dzieci, męża, dla żony, z samotności. Jest jednak śmierć sensowna i bezsensowna. Wszyscy jakoś umieramy z godziny na godzinę. Wszyscy kiedyś umrzemy fizycznie, ale zanim przyjdzie godzina agonii, każdy dzień jest jakimś umieraniem, w którym zawsze może się zdarzyć, że grzech będzie zabijać w nas życie wieczne, albo my będziemy zabijać w sobie grzech. Chcąc zabijać w sobie grzech, musimy sięgnąć po jedyną broń - po Krzyż! Krzyżem jest to, co uniemożliwia grzech. Podobnie jak nie ma innego Mesjasza, oprócz Chrystusa, tak nie ma innej drogi, tylko ta jedna, z własnym krzyżem, na który trzeba wstąpić i umierać na nim często wbrew sobie, na przekór pragnieniom. Gdyby była inna droga, Jezus by ją wskazał, ale została tylko ta jedyna: droga przez umieranie!
Ostatecznie za moment, zaczniesz czytać książkę, która interpretować będzie specjalnie dla Ciebie, Drogi Czytelniku, boski i nieomylny przekaz biblijny, a także poprowadzi Cię krok po kroku, niejako za rękę po tej jedynej drodze, na której końcu znajduje się Twoja osobista świętość. Oczywiście chodzi o świętość w rozumieniu chrześcijańskim - w tej najtrudniejszej wersji, bez żadnych ulg i promocji, czyli... najbardziej wymagającej.
Nie będę ukrywał, że jej przeczytanie wiąże się jednak z pewnym ryzykiem. Właściwie powinienem to zaznaczyć na samym początku i uprzedzić, że w tekście nie znajdziesz żadnych kompromisów, nie będziesz zastanawiał się nad słabościami innych, nie będziesz nikogo oceniał, porównywał ze sobą, (wszystkie historie cytowane w tej książce są przytaczane za zgodą osób, o których opowiadają, niemniej zostały zmienione w istotnych szczegółach dla ich ochrony), ale cały czas będziesz słuchał jaki to Ty jesteś... Czy to wytrzymasz? Czy jesteś gotowy, aby przez dwieście trzydzieści pięć stron - powoli, z chirurgiczną precyzją - odsłaniać przerażającą panoramę swojego wnętrza? Co więcej, jeżeli podążysz tą drogą, być może zawali się Twój dotychczasowy świat, wywróci się do góry nogami Twoja hierarchia wartości. Trzeba szalonej miłości, mocno zakorzenionej w Bogu, aby dobrowolnie wstąpić na krzyż swojego życia! Decyzja należy do Ciebie...
WSTĘP
- czyli o takim miejscu, do którego nie wchodzi się dobrowolnie
Cykl krótkich esejów biblijnych, które zebrałem w tej książce, dotyczy przede wszystkim śmierci - ale takiej, która wydaje się być jakimś rodzajem przejścia do nowego obszaru życia.
Jonasz, po śmiertelnym zanurzeniu w głębinach oceanu, po połknięciu przez potwora, staje się innym człowiekiem - po raz pierwszy w życiu naprawdę zwraca się do Boga i zaczyna się modlić, uznając swój bunt. Wychodzi na jaw to, co wcześniej skrzętnie przed sobą i Bogiem ukrywał, uciekając w senne marzenia i przemieszczając się z miejsca na miejsce.
Nie zazna spokoju uciekający przed Bogiem i przed ludźmi. Kto unika umierania dla Boga i dla innych, tego znajduje najbardziej niepokojąca postać śmierci - otchłań i bezsens! Szatan - zapewne upostaciowany przez wielką rybę z księgi Jonasza - powoduje stopniowy zanik tożsamości. Coraz bardziej niezrozumiałe staje się własne istnienie i coraz silniej odczuwalne jest zwątpienie w Boga (w którego notabene nie da się zwątpić do końca), a nawet zapadnięcie się jakości istnienia w jakąś „piwnicę niby-bytu" i trwanie pośród „pajęczyn demonów" i wycia zabłąkanych du
chów. Ogarnięci zostajemy atrofią uczuć, których nie ma z kim dzielić i rozwijać. Następuje destrukcja psychiki, która sama siebie potępia i usprawiedliwia w jednym i tym samym akcie pychy. Pojawia się także chaos myśli, brak odniesienia do kogokolwiek, niepodobieństwo nie-istnienia i niemożliwość istnienia.
Filozofowie wyczuwali, że droga przez to „podziemie" jest drogą do poznania prawdy o sobie samym, co więcej - jest również drogą do Boga. Dopiero z głębin otchłani wyrywa się wołanie: De profundis ad te clamavi, Domine! [Z głębokości wołam do Ciebie, Panie! por. Ps 130(129)]. „Jest taka dziedzina ludzkiego ducha, która nie zna ochotników. Tam nie wchodzi się dobrowolnie. Jest to dziedzina „tragedii". Człowiek przebywający w tej «przes-trzeni» zaczyna inaczej myśleć, czuć i pożądać. Co drogie i bliskie wszystkim ludziom, dla niego staje się niepotrzebne i obce" (Lew Szestow). Dopiero tam, w głębinach otchłani, o krok od śmierci zaczynamy poprawnie myśleć. Poza „tragedią" myślenie jest kalkulacją ekonomiczną, sztuką wykorzystywania innych dla własnego wzrostubiologiczno-psychologicznego. W „tragedii" pozwalamy samych siebie wykorzystać, aby inni wzrastali. W „tragedii", w umieraniu, nie poprzez bliskość kogoś kochamy, lecz dzięki odległości, deficytowi, brakom i tęsknocie.
Syn marnotrawny wydobył z serca ojca miłość, gdy ten widział go „z daleka". Jednak tym, co najsilniej popycha w otchłań - gorszą niż jezioro gadareńskie, pełne świńskich rozdętych trupów, wśród których tarzał się przecież syn marnotrawny - jest obojętność kogoś na kogo liczymy, o którym sądzimy, że nas kocha. Kiedy syn marnotrawny wychodził z domu, ojciec nie wypowiedział ani jednego słowa. Pogarda, której doświadczamy od kogoś, kogo czcimy, jest najboleśniejsza - boleśniejsza od tej, którą mamy do samych siebie. Owszem, przypowieść opowiada nie o pogardzie ojca, lecz o obdarowaniu wolnością - ale właśnie ta najczęściej bywa powodem oskarżania Boga, że nie ma wobec nas dostatecznie dużo miłości. To właśnie wolność jest ową głębią, z której człowiek woła: „dlaczego do tego dopuściłeś???"
Rozmawiałem kiedyś z młodym mężczyzną, który zwierzał mi się z płaczem ze swego losu. Ojciec bił go prawie każdego dnia,
jakby była to fizjologiczna konieczność. Często bywał pokrwawiony i posiniaczony. Wstydził się chodzić do szkoły, miał opory nawet wobec swego oprawcy - ojca. Pewnego razu rozkazał mu szorstkim głosem posprzątać łazienkę. Chłopak wziął się do pracy, ale w zdenerwowaniu nie zauważył, jak poplamił ścianę jakimiś chemikaliami. Wściekłe, ojcowskie oczka, wypatrzyły momentalnie to zabrudzenie. Bił syna tak długo, aż ten upadł w kałużę krwi, cały się trzęsąc. Opowiadał mi o tym, a kiedy skończył, powiedział:
- Czy wie ojciec, co jednak tak naprawdę najbardziej zabolało...? Po tym wydarzeniu oznajmiłem rodzinie, że się wyprowadzam z domu. Spakowałem swoje rzeczy i powoli zbliżyłemsię do drzwi. Miałem nadzieję, że ojciec podejdzie, zatrzymamnie i przeprosi, że będzie mu choć trochę na mnie zależało,więc kręciłem się długo, niby szukając obuwia. Ale on nie podchodził. Stałem kilka chwil przed drzwiami, czekając ze ściśniętym gardłem. W końcu podszedł. Czułem jego oddech na moichramionach. I nagle usłyszałem:
- Jeszcze tu jesteś - s... stąd! To słowo bolało bardziej niżpięść. Myślałem, że umrę.
Kiedy słyszę takie opowieści - a jest ich coraz więcej - wstydzę się tego, że teraz już tak nie cierpię, czując jakby podświadomą obawę. Wiem, że to irracjonalne, ale takie historie budzą we mnie szacunek, podziw i coś w rodzaju poczucia winy albo obowiązku i nie dopuszczają do zlekceważenia czyjejś opowieści pytaniem o zarobki, szkołę, zdrowie albo wyniki meczów.
Bywają marnotrawni i synowie, i ojcowie - owszem, zdarza się, że podobny los spotyka także starszych synów, którzy są zawsze blisko domu, ale nigdy do niego nie wchodzą. Grecki tekst przypowieści o synu marnotrawnym nazwał syna, który zgorszył się młodszym: „presbyteros" [ó irpeoputepoc], czyli „starszym". W czasach apostolskich nazywano tak kapłanów. Straszne memento dla starszych - dla mnie i moich współbraci w kapłaństwie. Być blisko Boga i nigdy Mu się nie rzucić w ramiona, przechadzać się każdego dnia po kościele i nigdy nie doświadczyć boskiej obecności, czytać Biblię i jej nie słuchać, łamać chleb na ołtarzu i nie
10 Umieranie ożywiające...
przełamywać serca, głosić kazania i nie poczuć się nigdy adresatem tych pouczeń, modlić się brewiarzem i nigdy nie pragnąć, aby Bóg wysłuchał tych dźwięków, modlić się tak, jakby to były ćwiczenia dla dyslektyków. Nigdy nie przeżyć „tragedii", to nigdy nie zatęsknić, to zawsze być tym lepszym i w konsekwencji na zawsze pozostać w ciemności zewnętrznej, gdzie kiedyś rozlegnie się płacz i zgrzytanie zębów. Brak „tragedii" w życiu może doprowadzić do tragedii wieczystej.
Lecz cóż warte byłoby istnienie, gdyby te tragedie obojętności - kakofonie odtrącenia, fugi oddalenia, fałszywy spokój, a wreszcie bębny przebaczenia i miłości, która szarpie strunami wzru...
okreg210