Wystarczy jedno magiczne słowo.doc

(548 KB) Pobierz

Autor: Karivel
Kontakt: karivelacon@gmail.com
Paring: HP/SS
Gatunek: romans
Ostrzeżenie: zawiera łagodne sceny erotyczne


WYSTARCZY JEDNO MAGICZNE SŁOWO

Prolog

- Severusie, nie jestem pewien, czy mnie dobrze zrozumiałeś – głos Dumbledore’a był cichy i spokojny. – Chciałbym, żebyś go tu przyprowadził. Mógłbyś…?
Mistrz Eliksirów nie odpowiedział. Na świecie było niewiele rzeczy, których nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. Jedną z nich była rozmowa z dyrektorem Hogwartu na temat Harry’ego Pottera. Przychodząc do gabinetu był pewien, że nie usłyszy nic miłego, jednak to… Severus wzdrygnął się lekko na samą myśl, że miałby widzieć Pottera podczas wakacji. Już prędzej wolałby siedzieć w Azkabanie.
- Albusie – zaczął po chwili, starannie dobierając słowa. – Jesteś pewien, że dokładnie to sobie przemyślałeś? Skoro pan Potter jest bezpieczny u wujostwa, zabieranie go stamtąd jest odrobinę… nierozsądne. Poza tym obawiam się, że chłopak nie będzie zachwycony perspektywą spędzenia wakacji w szkole.
- Jestem pewien, Severusie, że Harry nie ma nic lepszego do roboty. – Dyrektor rzucił Snape’owi wymowne spojrzenie.
- Śledzisz go – w głosie Mistrza Eliksirów nie było zaskoczenia. – Jak zawsze. Mogłem się spodziewać… Arabella, prawda?
- Owszem – mruknął Dumbledore po chwili namysłu. – To cudowna kobieta.
Snape szczerze wątpił, czy słowo „cudowna” rzeczywiście pasowało do osoby pokroju pani Figg, jednak zatrzymał tę uwagę dla siebie.
- Czyli mogę na ciebie liczyć – dyrektor bardziej stwierdził niż zapytał, i nie czekając na odpowiedź dodał: - jak się pospieszysz, zdążycie jeszcze na kolację.
Severus westchnął ciężko świadom, że wraz z tymi słowami błyskotliwa rozmowa dotycząca Harry’ego Pottera dobiegła końca. Rozmowa, na której przebieg i tak nie miał wpływu. Z ociąganiem opuścił gabinet dyrektora. Nie spieszył się, jednak nie dlatego, że miał ochotę jeszcze chwilę z nim pogawędzić, broń boże. Po prostu czuł się zmęczony.
- Cholerny starzec – warknął w przestrzeń, gdy po kilku minutach znalazł się już w swoich komnatach. – Jak zawsze postawił na swoim.
Westchnął. Mógł to przecież przewidzieć. Dumbledore nie miał zwyczaju pytać go o zdanie, zanim coś postanowił. I chociaż Snape nie miał pojęcia, jaki tym razem plan obmyślił dyrektor, nawet nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Bardziej martwił go fakt, że znów będzie musiał nosić maskę bezwzględnego i okrutnego nauczyciela. Mimo wszystko przecież jemu też należały się wakacje. Ta cała szopka…
Westchnął po raz ostatni, po czym, przebrawszy się w mugolskie ciuchy, ruszył na spotkanie z Harrym Potterem. Pocieszał się w myślach, że jakoś to będzie, że Hogwart jest duży i na pewno nie będą się zbyt często spotykać. Wystarczy, że zrezygnuje ze wspólnych posiłków i nawet nie zauważy, że Potter jest gdzieś w pobliżu. Jak bardzo się mylił…


Rozdział: 1

Tego dnia w domu przy Privet Driver numer cztery od samego rana trwały gorączkowe przygotowania. Petunia Dursley wstała jeszcze przed świtem, by zdążyć z ugotowaniem obiadu, a jej mąż tuż po śniadaniu pojechał po zakupy. Nawet Dudley został zmuszony do posprzątania swojego pokoju. Jednym słowem wszyscy uwijali się, jak mogli najszybciej, by zdążyć z przyszykowaniem domu na przyjęcie gości.
Cóż, prawie wszyscy. Harry Potter, zamiast pomagać wujostwu, siedział w swojej sypialni i pisał list. Było kilka minut po jedenastej, gdy usłyszał natarczywe pukanie do drzwi.
- Proszę – mruknął bez entuzjazmu, skrobiąc na pergaminie ostatnie zdanie.
Do pokoju weszła ciotka Petunia i, nie czekając, aż chłopak chociażby na nią spojrzy, warknęła:
- Veron wrócił. Na dół.
- Już idę, tylko się podpiszę i…
- Na dół, ale już – przerwała mu i naglącym gestem wskazała drzwi.
Harry nie miał wyjścia. Powoli podniósł się z krzesła i minął ciotkę. Zszedł do salonu, gdzie zastał wujka Verona, wygodnie rozpartego w fotelu. Kilka minut później pojawił się również Dudley z matką.
- Tak. – Pan Dursley zamyślił się na chwilę. – Tak. Dziś jest ten wielki dzień. Tak… Petunio, wszystko gotowe?
Pani Dursley skinęła głową.
- Dudley. – Wzrok Verona spoczął na płowowłosym chłopcu o wyglądzie dobrze utuczonego prosiaka. – Pokój…?
- Posprzątany – zapewnił chłopak.
Pan Dursley wyglądał na zadowolonego. Rozparł się jeszcze wygodniej w fotelu i kontynuował:
- Dobrze… skoro tak, to nie mam już nic do powiedzenia. Możecie się rozejść.
Harry odwrócił się na pięcie i już miał wrócić do swojej sypialni, by dokończyć list, gdy usłyszał nieprzyjazne warknięcie wuja:
- Ty zostajesz. Musimy sobie jeszcze porozmawiać.
Dudley uśmiechnął się do Harry’ego złośliwie i najszybciej, jak tylko mógł, opuścił salon. Harry spuścił głowę i poczekał, aż ciotka Petunia wróci do swoich zajęć w kuchni, po czym pytająco spojrzał na wujka.
- Siadaj – w głosie Verona wyczuć można było nerwowość. Dopiero, gdy Harry zajął miejsce w drugim fotelu, kontynuował: – Jak zapewne wiesz, pan Locke jest bardzo bogatym człowiekiem…
Harry wiedział o tym doskonale. Od początku wakacji w domu nie mówiło się o niczym innym, jak tylko o zarobkach pana Locke, jego niesamowitych sukcesach w grze w golfa oraz o nowym futrze, jakie zakupił żonie. Fakt, że był środek lata i doprawdy futro z gronostajów nie było w tym momencie pani Locke specjalnie potrzebne, najwyraźniej zupełnie umknął rodzinie Dursleyów.
Wuj Veron mówił dalej. O tym, że państwo Locke mają małego, uroczego syna, który również zjawi się na obiedzie, oraz o tym, że pan Locke na pewno zechce złożyć duże zamówienie na świdry, jak tylko pozna bliżej jego, Petunię i Dudleya.
- A ty co będziesz robił w czasie obiadu? – zakończył swoją wypowiedź pan Dursley i utkwił świdrujące spojrzenie w Harry’m.
- Siedział cicho w swoim pokoju, udając że mnie nie ma? – zapytał z nadzieją chłopak.
Nie byłoby to takie złe. Mógłby napisać list do Rona, czy nawet trochę się pouczyć. Przynajmniej szansa, że zdaży się jakieś nieszczęście, znacząco by zmalała.
- Otóż nie – głos wuja przerwał rozmyślania Harry’ego. – Ty zajmiesz się dzieckiem. Dudley spędzi całe popołudnie z nami, dorosłymi. Musi się uczyć, jak się załatwia interesy. A ty tuż po obiedzie weźmiesz na górę Johnatana i zrobisz wszystko, żeby chłopak czuł się tu jak najlepiej. Zrozumiano?
Harry kiwnął nieznacznie głową. Jeszcze tylko tego mu brakowało. Miał szczerą nadzieję, że ta wizyta nie skończy się tak tragicznie jak ta cztery lata temu, kiedy to Zgredek za wszelką cenę chciał mu uratować życie. Wuj Veron zapewne też o tym pomyślał, gdyż na jego twarzy nagle pojawił się wściekły wyraz.
- Czy to wszystko? – zapytał pospiesznie Harry, nie mając ochoty wysłuchiwać kazań, które wuj zapewne miał zamiar mu zaserwować.
- Jeśli zepsujesz mi tę wizytę, jak to było z Masonami – zaczął cicho wuj, wykrzywiając ze złości usta – nie wyjdziesz z komórki do końca życia. I nie interesuje mnie, co na to powiedzą twoi pokręceni przyjaciele. Rozumiesz?
Harry kiwną potakująco głową i wstał.
- Jeszcze jedno – mruknął pan Dursley, starając się nadać swojemu głosowi przyjazny ton . – Napisałeś do tych ludzi? Że wszystko jest w porządku?
- Właśnie kończę – Harry uśmiechnął się z przymusem.
- Napisałeś, że dobrze cię traktujemy? – upewnił się wuj Veron.
Harry przytaknął, na co pan Dursley wyraźnie się rozluźnił.
- Możesz odejść – mruknął i zabrał się za czytanie gazety.
Harry posłusznie wrócił do swojej sypialni i dokończył list. Zanim zdążył zwinąć porządnie pergamin, Hedwiga usiadła mu na ramieniu i zaczęła lekko szczypać w ucho.
- No już, już – uśmiechnął się Harry, przywiązując jej list do nóżki. – Dawno nie latałaś, co? Przyda ci się mała wyprawa. Zanieś to do Zakonu.
Hedwiga szczypnęła go po raz ostatni, po czym wyleciała przez otwarte na oścież okno. Harry spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta, co oznaczało, że goście zjawią się za godzinę. Obrzucił pokój krytycznym wzrokiem. Nie było źle, wystarczy schować klatkę Hedwigi i pokój będzie wyglądał całkiem przyzwoicie. Już miał się zabrać za jakieś porządki, gdy drzwi do sypialni otworzyły się, ukazując ciotkę Petunię.
- Jak tu brudno – wykrzyknęła pani Dursley podchodząc do biurka. – Tu jest kurz! Przecież nie można wpuścić chłopaka do takiego bałaganu!
- Jakiego bałaganu – próbował bronić się Harry. – To tylko kilka piór sowy i …
- Przebierz się – przerwała mu ostro ciotka. Ona w porównaniu do wuja nie starała się być miła. – Veron kupił ci specjalnie jakieś ubranie, przecież nie możesz tak wyglądać. Położyłam je w łazience. No już, uciekaj, ja tu w tym czasie ogarnę…
Harry czmychnął do łazienki, gdzie rzeczywiście, na jednej z szafeczek, idealnie złożone, leżało jego nowe ubranie. Nic specjalnego, zwykłe, czarne jeansy i T-shirt. Chłopiec z pewną ulgą zdjął z siebie stare ciuchy Dudleya, w których czuł się czasem jakby chodził w namiocie cyrkowym, po czym przymierzył nowe ubrania. Wyglądał o niebo lepiej. Po raz pierwszy krótki rękaw sięgał mu do połowy ramienia, nie zaś do nadgarstka. I nawet nie musiał podwijać nogawek spodni, by upewnić się, że ma stopy.
- Nie będzie źle – wyszeptał Harry, po raz ostatni patrząc w lustro. – Wystarczy uważać…
Wcale nie był tego taki pewien. Fakt, że Hedwiga była poza domem, dawał pewne nadzieje, że to spotkanie nie zostanie zrujnowane przez hałasującą sowę, jednak… miał złe przeczucia.
Bez pośpiechu wrócił do swojej sypialni, niosąc w ręku stare ubrania Dudleya i… zamarł. Pokój, gdy go opuszczał, był czysty. Teraz po prostu lśnił. Podłoga wyglądała tak, jakby ciotka Petunia od samego rana szorowała ją i pastowała, klatka Hedwigi zniknęła z pola widzenia… Harry miał wrażenie, że w tej rodzinie nie tylko jego matka była czarownicą.
- Przebrałeś się już? – rzuciła niedbale ciotka Petunia, kończąc zamiatanie kurzy na jednym z regałów.
- Ta…tak – wyjąkał Harry, nadal nie bardzo wierząc swoim oczom.
- Świetnie, idź do salonu – fuknęła ciotka, patrząc na niego z lekką odrazą. – I uczesz włosy. Wyglądasz… jak twój ojciec.
Harry spojrzał na nią ze złością. Powiedziała te słowa takim tonem, jakby podobieństwo do Jamesa było najgorszą rzeczą na świecie. Powiedziała jak… Snape.
Harry nie wiedział, skąd nagle przyszedł mu do głowy Mistrz Eliksirów, ale wolał się w to nie wgłębiać. Miał zamiar przeżyć dzisiejszą wizytę nie robiąc żadnego głupstwa, a porównywanie ciotki do najbardziej znienawidzonego nauczyciela nie wróżyło dobrze. Harry miał wrażenie, że jeszcze jeden taki tekst i Petunię spotka podobny los, co ciocię Marge.
- No rusz się, czemu stoisz jak kołek – warknęła ciotka ze złością. – Państwo Locke zaraz przyjdą, a ja jestem jeszcze nieprzebrana…
Harry poczekał, aż Petunia opuści jego pokój, po czym włożył stare ubrania Dudleya do szafy i udał się do salonu. Wuj Veron nadal siedział w fotelu, teraz jednak miał na sobie nowy, prążkowany garnitur.
- Do kuchni – mruknął nawet nie podnosząc głowy znad gazety. – Petunia po ciebie przyjdzie.
Harry, coraz bardziej zdenerwowany takim traktowaniem, udał się we wskazane miejsce. Nie, żeby się do tego nie przyzwyczaił przez tyle lat, jednak… mimo wszystko mogliby go tu traktować jak normalnego człowieka.
- Marzenie – warknął wściekle chłopak i usiadł przy stole. Pozostało mu tylko czekać.
Równo z wybiciem godziny trzynastej rozległ się dzwonek, oznajmiający przybycie gości. Harry usłyszał przesadnie miły głos wuja Verona, mówiący, że obiad zaraz zostanie podany. Kilka sekund później do kuchni weszła ciotka Petunia.
- No rusz się – warknęła, widząc siostrzeńca. – Do salonu, ale już. I nie rób głupot. Najlepiej w ogóle się nie odzywaj.
Harry, nie widząc innego wyjścia, bez entuzjazmu poszedł do salonu, gdzie ujrzał wuja Verona oraz trzy nieznane mu dotąd osoby. Jedną z nich był zapewne pan Locke, wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o władczym spojrzeniu i pociągłej twarz. Towarzyszyła mu szczupła blondynka, trzymająca za rękę na oko dziesięcioletniego chłopczyka…
Harry zamarł. Dziecko wyglądało jak młodsza wersja Dracona Malfoya. Jasne cera, prawie białe włosy… nawet podobny wyraz twarzy. Chłopczyk potoczył obojętnym wzrokiem po salonie, po czym utkwił spojrzenie w Harry’m.
- Dudley zaraz zejdzie, rozumie pan, jest trochę nieśmiały – mówił w tym czasie wuj Veron, nie zauważywszy nadejścia Pottera. – Jest jeszcze jeden chłopak, ale on jest nie do końca zdrowy… - wuj rzucił panu Locke znaczące spojrzenie. – Adoptowany, tak… ciężki przypadek, proszę nie zwracać na niego uwagi…
Harry odchrząknął, żeby zaznaczyć swoją obecność. Pan Dursley odwrócił się i rzucił mu ostre spojrzenie.
- Tak, to on… Harry, przywitaj się z państwem… - powiedział całkiem przyjaznym tonem. Gdyby Harry go nie znał, mógłby pomyśleć, że jest całkiem miły.
Pan Locke zmierzył Harry’ego od stóp do głów niechętnym spojrzeniem, po czym zwrócił się do Verona:
- Zamiast wymieniać się bezużytecznymi grzecznościami, moglibyśmy od razu przejść do interesów.
Pan Dursley otworzył lekko usta, jakby nie wiedząc, co powiedzieć.
- Eee… tak – wydukał wreszcie – tak… interesy… Oczywiście… proszę usiąść, Petunia zaraz poda obiad…
- Jesteśmy po obiedzie – odezwała się po raz pierwszy pani Locke, zajmując jednak miejsce przy stole.
Veron jeszcze raz wyglądał, jakby nie bardzo wiedział jak się zachować.
- To ja powiem Petunii, że państwo już jedli – wydukał, lekko czerwieniejąc na twarzy.
Harry odczuł pewną satysfakcję widząc, że nie wszystko idzie po myśli wuja. Tym razem nie była to przynajmniej jego wina. Żadnych niespodziewanych sów, lewitujących talerzy…
- Harry, zajmij się Johnatanem – głos wuja na nowo stał się miły i stanowczy. – Weź go na górę, no już…
- To bezpieczne? – przerwała mu natychmiast pani Locke, patrząc na Harry’ego niepewnie. – On nie jest groźny?
- Nie, nie – zapewnił ją pan Dursley. – Jest bardzo spokojny, prawda Harry?
Harry miał wrażenie, że jeśli przypadkiem nie będzie bardzo spokojny, spotka go śmierć w strasznych męczarniach. Pokiwał więc posłusznie głową, po czym zaprowadził chłopczyka do swojego pokoju. Nie zdążył jeszcze zamknąć porządnie drzwi, gdy Jahnatan wypalił:
- To prawda, że jesteś chory psychicznie?
Harry miał ochotę go udusić. Nie dość, że dzieciak wyglądał jak młodsza wersja Malfoya, to jeszcze zadawał równie głupie pytania.
- Nie – mruknął jednak, powstrzymując emocje.
- Mój tata – zaczął mówić blondyn, pretensjonalnie przeciągając sylaby – mówił, że ten twój wujek jest strasznie ograniczony…
Harry wolał się nie wypowiadać na ten temat. Nie chodziło nawet o to, że zgadzał się pod tym względem z panem Locke. Nie chciał mieć problemów, jakby przypadkiem Johnatan zechciał się podzielić z wujostwem jego opinią.
- To co masz tu ciekawego? – zapytał chłopczyk, rozglądając się po pokoju.
- Tak właściwie to… nic. Znaczy się… - Harry z przerażeniem odkrył, że tak właściwie nie ma czym zająć nieszczęsnego dziesięciolatka. – No nie wiem…
- Czyli co będziemy robić? – chłopiec uśmiechnął się ironicznie. – Siedzieć tak i… patrzeć w ścianę? Często tak robisz?
Harry musiał przyznać, że jak na swój wiek, chłopak był dość wygadany. Kwestia genów, zapewne.
- A co masz w szafie? – powiedział nagle Johnatan i nie czekając na odpowiedź postanowił sam się o tym przekonać. – Uooo, ale to wielkie… po co Ci takie ogromniaste spodnie?
Harry jęknął w duchu. Ta wizyta zapowiadała się coraz mniej ciekawie.
- To moje ubranie – mruknął niechętnie. – Dostałem je po Dudleyu.
- Ale on musi być gruby – na twarzy chłopca pojawił się złośliwy uśmiech. – Jak hipopotam…
I znów Harry musiał się mocno powstrzymywać, przed skomentowaniem słów chłopca. Miał wrażenie, że słowo „wieloryb” lepiej pasowało do Dudleya. Niewiele brakowało, żeby jego kuzyn przestał się mieścić w drzwiach.
- Przymierz to – rzucił niedbałym tonem blondyn, wyciągając z szafy najbardziej rozciągniętą i zniszczoną szarą koszulę. – Chcę zobaczyć, jak w tym wyglądasz.
Harry zacisnął zęby ze złości. Słowa wuja Verona „zrobisz wszystko, żeby chłopak czuł się tu jak najlepiej” dźwięczały mu jeszcze w uszach. Nie miał wyboru, jeśli chciał dotrwać do końca wakacji nie będąc zamkniętym w ciasnej komórce na miotły. Musiał wykonać każdy rozkaz chłopca. Wziął więc od niego koszulę i nałożył ją na nowy, czarny T-shirt.
- Jeszcze spodnie – dzieciak najwyraźniej dobrze się bawił. – Wyglądasz jak w pokrowcu na samolot.
Co do tego, Harry nie miał wątpliwości. Chcąc, nie chcąc, założył również spodnie i ze złością spojrzał na Johnatana.
- Coś jeszcze? – zapytał z przekąsem.
Chłopiec zamyślił się. Jeszcze raz zerknął na zawartość szafy, po czym wykrzywił usta w nieprzyjaznym uśmiechu.
- Na razie nie. Nie masz tu nic ciekawego? – potoczył wzrokiem po pokoju. – Nic? Żadnego komputera, telewizora, no cokolwiek?
- Nic – przyznał Harry. – Znaczy się, mam książki, ale wątpię, żeby cię zainteresowały…
Blondyn westchnął przeciągle.
- Czyli co będziemy robić? – zapytał cierpiętniczym tonem. – Co TY zwykle robisz?
Harry zamyślił się na chwilę. Nie bardzo wiedział, co mu powiedzieć. Że tak właściwie, to zwykle ratuje świat przed Voldemortem? Że u Dursleyów pisze listy i wysyła je przez sowę do przyjaciół? Że w szkole najlepiej wychodzi mu latanie na miotle?
- Ja nic nie robię – mruknął wreszcie, czerwieniejąc na twarzy.
- Nic? – Johnatan był wyraźnie poruszony. – Tak sobie siedzisz sam w pokoju i tyle? Nic dziwnego, że cię rodzice porzucili
Harry zacisnął zęby ze złości. Miał straszliwą ochotę wyciągnąć ze skrytki pod łóżkiem różdżkę i miotnąć w blondyna jakimś przekleństwem.
- Moi rodzice mnie nie porzucili – wyszeptał tłumiąc wszystkie emocje. – Oni nie żyją.
- I nie masz już nikogo? – na twarzy chłopczyka pojawiło się zainteresowanie. – Nikogo, poza tymi na dole, co mój tata mówi, że są cofnięci w rozwoju?
- Nikogo – warknął Harry, siadając na łóżku i targając ze złości i tak zmierzwione włosy. – Zresztą, nie powinno cię to obchodzić…
- Ale jak umarli? – przerwał mu Johnatan, zajmując miejsce na parapecie. – Wypadek? Samobójstwo?
Harry zamknął oczy. Nakazał sobie spokój. Przecież to nie możliwe, żeby jeden głupi dzieciak był w stanie wyprowadzić go z równowagi. Nie teraz, gdy wreszcie udało mu się o wszystkim zapomnieć…
- Morderstwo? – zgadywał dalej blondynek. – Sam ich wszystkich zabiłeś? Podobno nienormalni są do tego zdolni, mój tata mówił mi…
Nagle szyba w oknie pękła z trzaskiem, a odłamki szkła rozprysły się po całym pokoju. Johnatan krzyknął i upad na ziemię, zakrywając dłońmi twarz. Harry zdążył pomyśleć tylko, że już po nim, gdy do pokoju wpadli Dursleyowie.
- Ty! – wuj Veron, czerwony na twarzy dopadł do Harry’ego i złapał go za kark. – Ty…
Nie zdążył dokończyć myśli, gdyż do pokoju weszła pani Locke i, ujrzawszy swojego syna leżącego na podłodze, zaczęła krzyczeć. Ciotka Petunia w tym czasie podbiegła do Johnatana i przewróciła go na plecy. Chłopiec płakał. Wszędzie, na policzkach, czole, miał powbijane odłamki szkła. Jakimś cudem żaden fragment szyby nie trafił go w oko.
- Ty! – wrzeszczał w tym czasie pan Dursley, szarpiąc Harry’ego w stronę drzwi. – Ty… jak mogłeś mu to zrobić, ty… - najwyraźniej nie był w stanie dobrać wystarczająco obraźliwego epitetu, więc ciągnął dalej: - nie obchodzi mnie, co powiedzą ci ludzie… Nie wyjdziesz z komórki do końca życia, osobiście o to zadbam.
Harry starał się wyrwać, jednak wuj był od niego dużo silniejszy. Na nic zdały się kopniaki, czy próby ugryzienia. Bez różdżki nie mógł nic zrobić.
- Zabiję cię – wysyczał jeszcze wuj, wpychając Harry’ego do komórki. – Zabiję, niech no tylko oni wyjdą, jak słowo daję…
- Ja nie chciałem – zaczął mówić Harry, jednak w jego głosie nie było skruchy.
Słowa te i tak nie dały rezultatu. Wuj warknął tylko pod nosem jakieś przekleństwo, po czym zamknął komórkę na klucz.
Harry został sam w ciemnym pomieszczeniu. Był zły. Był tak cholernie zły, że miał ochotę rozwalić wszystko, co wpadłoby mu w ręce. Wybór padł na drzwi.
- Wypuść mnie! – wrzasnął Harry. – Nie możesz mnie tu trzymać, ja nie chciałem…
To nie była prawda. Chciał. I nawet cieszył się, że chłopaka poraniła ta nieszczęsna szyba. Od początku wakacji nie myślał o śmierci Syriusza, nie zastanawiał się nad tym… Udawał, że wszystko jest w porządku, że jego ojciec chrzestny żyje, tylko chwilowo nie mają się jak skontaktować. Słowa Johnatana sprawiły jednak, że ból powrócił.
- Wypuśćcie mnie! – krzyczał Harry, waląc pięściami o drzwi. Nie miał nadziei, że ktoś go wysłucha, po prostu musiał się jakoś wyładować. – Wypuśćcie!
Poczuł jak jedna, gorąca łza spływa mu po policzku. Wiedział, czemu słowa chłopca tak bardzo go zdenerwowały.
- Ja go zabiłem – wyszeptał do siebie, nie zaprzestając walenia w drzwi. – Ja… Przeze mnie Syriusz nie żyje…
Wydarzenia z piątej klasy, o których tak bardzo starał się zapomnieć, powróciły ze zdwojoną mocą.
- Wypuśćcie mnie! – krzyknął po raz ostatni Harry i już miał zamiar położyć się na łóżku, w którym spał do jedenastego roku życia, gdy usłyszał szczęk zamka.
Ze zdziwieniem stwierdził, że drzwi komórki otwierają się z trzaskiem, ukazując chudego, ubranego na czarno mężczyznę.
- Potter, co ty tu robisz, do cholery? – Harry aż za dobrze znał ten ironiczny zimny głos.
Przed nim stał Snape. Chłopak otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak nic sensownego nie przyszło mu do głowy. Żadna cięta riposta nie przychodziła mu do głowy.
- Rusz się Potter, nie mamy czasu – mruknął w tym czasie Snape, odwracając się na pięcie i idąc w stronę schodów.
Harry’emu coś w nim nie pasowało. Był jakiś taki inny niż w szkole… Dopiero po chwili zorientował się, że mężczyzna ubrany jest po mugolsku, w czarne spodnie i koszulę. I umył włosy.
- Snape – wykrztusił wreszcie chłopak, gdy tylko udało mi się dojść do zmysłów.
- Profesor Snape, Potter – uściślił nauczyciel, rzucając Harry’emu jeden ze swoich najbardziej groźnych uśmiechów. – Nie zapominaj się.
- Ja... tak – Harry był zbyt osłupiały, żeby przypomnieć sobie, jak bardzo nienawidzi Mistrza Eliksirów. – Ja się tylko zastanawiałem, co pan tu robi…
Severus westchnął ciężko.
- Idiota – syknął, patrząc Harry’emu prosto w oczy. – A jak myślisz, Potter? Czy wyglądam ci na osobę, która z własnej woli wpada do ciebie z wizytą?
- No… nie – przyznał Harry.
- Więc może wysilisz chodź raz to, co przeciętny człowiek nazywa mózgiem i pomyślisz? Wymagam zbyt wiele?
Harry prychnął z oburzeniem.
- Ale ja myślę, ja tylko… - zaczął się gorączkowo tłumaczyć – ja tylko nie rozumiem, co pan robi w moim domu w czasie wakacji…
- Spakuj się – przerwał mu spokojnie Snape. – Weź wszystko, co ci będzie potrzebne w Hogwarcie. I bądź łaskaw się pospieszyć, nie mam całego dnia na ratowanie ci karku. Dyrektor nie płaci mi za nadgodziny.
Harry machinalnie poszedł do swojej sypialni i stwierdził, że rozbita szyba z powrotem była na swoim miejscu, tak jakby całe zajście z Johnatanem nigdy się nie zdarzyło. Pośpiesznie spakował wszystkie swoje podręczniki i ubrania do kufra, wyciągnął ze skrytki pod łóżkiem różdżkę, po czym chwycił w rękę klatkę Hedwigi i nie bez trudu zszedł na dół. W salonie o mało nie dostał zawału, gdyż ujrzał zarówno Dursleyów jak i państwa Locke siedzących przy stole i zajadających obiad. Na twarzy Johnatana nie było śladu po odłamkach szkła. Jedynie lekko rozkojarzony wzrok zebranych osób sugerował, że ktoś potraktował ich Zaklęciem Zapomnienia.
- Potter, możesz mi powiedzieć, gdzie tu jest jakiś normalny kominek? – cichy, nieprzyjazny głos profesora Snape’a gwałtownie przerwał mu rozmyślania.
Chłopak odwrócił się w stronę nauczyciela i zamarł. Gdyby nie zaskoczenie, zapewne zacząłby się panicznie śmiać. Mistrz Eliksirów bowiem pochylał się nad elektrycznym wkładem do kominka i miał taką minę, jakby nie bardzo wiedział, co z nim zrobić.
- To jest jedyny kominek, sir – mruknął, podchodząc bliżej. – Ale można odłączyć to od prądu i wyjąć…
Snape posłał mu sceptyczne spojrzenie, po czym gwałtownie wyjął różdżkę i machnął nią w kierunku kominka. Elektryczny wkład z hukiem wyleciał z kominka i uderzył w ścianę. Jeszcze jedno zaklęcie i na jego miejscu, w palenisku, pojawił się ogień.
- Po kłopocie – mruknął Snape i zwrócił się do Harry’ego: - Bierz rzeczy i leć.
- Ale gdzie? – zdziwił się chłopak.
Snape wyglądał, jakby miał go zaraz rozszarpać.
- A jak myślisz, Potter? Może do domu Malfoya, co ty na to?
Harry prychnął z oburzeniem.
- Ja pytałem, co mam powiedzieć w kominku, no wie pan. – Na twarzy chłopca pojawiło się zakłopotanie. – Po prostu…
- Po prostu nie chce ci się myśleć – żachnął się Mistrz Eliksirów. – Do gabinetu dyrektora, a gdzie myślałeś! Trzeba czasem ruszyć głową…
- I kto to mówi – oburzył się Harry. – Pan, pan twierdzi, że trzeba ruszyć głową? To nie ja rozwaliłem pół salonu, żeby usunąć elektryczny wkład do kominka! Wystarczyło odłączyć go od prądu i wyjąć. Zrobiłbym to, jakby pan powiedział magiczne słowo…
Snape, całkiem dla Harry’ego niespodziewanie, lekko się zarumienił.
-Potter nie mam czasu na brednie – warknął ze złością. – Pospiesz się. Chyba nie sądzisz że ci pomogę nieść bagaże.
Harry spojrzał na niego ze złością, po czym sam zaciągnął do kominka kufer i klatkę Hedwigi. Wziął od Snape’a garść proszku Fiuu i sypnął w ogień.
- Gabinet dyrektora, Hogwart – powiedział stając w płomieniach.
Nie zastanawiał się nad sensem podróży do szkoły. Nie myślał o tym, jak zareaguje, gdy zobaczy Dumbledore’a. W tym momencie czuł się tak zagubiony, że gdyby to Voldemort otworzył komórkę pod schodami i kazał mu się pakować, Harry pewnie by to zrobił.
Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na Mistrza Eliksirów, zanim jego sylwetka zamazała się doszczętnie i przypomniał sobie, jak bardzo go nienawidzi. Miał nadzieję, że jeżeli zrezygnuje z posiłków w Wielkiej Sali, będzie całkiem prawdopodobne, że nie spotka Snape’a aż do rozpoczęcia roku.

 

 

 

 

 

Rozdział: 2

Albus Dumbledore z niepokojem spojrzał na zegarek. Równo godzinę temu wysłał Severusa po Harry’ego i według wszystkich znaków na niebie i ziemi, młody Potter w każdej chwili mógł pojawić się w kominku. O ile, oczywiście, nie stało się nic złego …
Dyrektor uśmiechnął się lekko. Oczywiście, że nic się nie stało, przecież Harry był dobrze strzeżony. Sprawozdania, które co trzy dni przysyłała Arabella Figg, tylko to potwierdzały. A może nie…?
Dumbledore jeszcze raz spojrzał na zapisaną drobnym, ale mimo wszystko czytelnym, pismem kartkę. List przyszedł wczoraj wieczorem i chociaż dyrektor kilka razy go dokładnie przeczytał, nie znalazł w jego treści niczego niepokojącego. Ale może coś przeoczył? Zawsze lepiej się upewnić. Westchnął ciężko, poprawił okulary i spojrzał na kartkę po raz kolejny.

Drogi Albusie,
Na wstępie zaznaczam, że wszystko jest w porządku. Harry jest cały i zdrowy. Wygląda nawet lepiej, niż na początku wakacji, ale teraz rzadziej go widuję…

Rzadziej go widuję. Same te słowa powinny wzbudzić w nim niepokój.

Spotkałam go wczoraj, gdy wieczorem spacerował po parku. Przywitał się ze mną, sam wiesz jaki on jest grzeczny, ale najwyraźniej musiał już wracać do domu. Uśmiechnął się tylko lekko i ruszył w swoją stronę. Nawet ze mną nie porozmawiał, o nic nie zapytał, nie zainteresował się, co tam u moich kotów…

Dumbledore jeszcze raz przeczytał ten fragment, po czym westchnął. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? O nic nie zapytał. Harry Potter, chłopiec, który o wszystkim zawsze musiał wiedzieć, nie skorzystał z okazji, żeby wypytać Arabellę o sytuację w Zakonie… Niemożliwe.

Wiesz, zaczął się nawet jakby częściej uśmiechać. Słyszałam o śmierci Syriusza i nie zdziwiłabym się, jakby się chłopak załamał, a okazał się tak silny psychicznie. Wysłałam nawet Maleństwo…

Coś huknęło, odwracając uwagę Dumbledore’a od listu. Dyrektor spojrzał w stronę kominka, z którego, trochę niezdarnie, wyszedł Harry Potter. W prawej dłoni trzymał uchwyt od kufra, lewą zaś ze złością ściągnął połamane w czasie podróży okulary.
- Witaj, Harry – powiedział Dumbledore, chowając list Arabelli do szufladki w biurku. – Jak wakacje?
- Dobrze – mruknął Harry, otrzepując się z popiołu.
Nie tego dyrektor oczekiwał. Wciąż miał w pamięci młodego Pottera, pełnego gniewu i pasji. Takiego, jakim był pod koniec piątej klasy.
- Napijesz się czegoś? – zapytał trochę niepewnie, siadając w fotelu i obrzucając chłopaka badawczym wzrokiem. – Herbaty? Soku dyniowego?
- Dziękuję. – Chłopak przecząco pokręcił głową. – Jakby pan nie miał nic przeciwko, najchętniej poszedłbym do dormitorium. Chciałbym rozpakować rzeczy. Mogę?
- Oczywiście. Zostaw tu bagaże, zaraz zostaną przetransportowane do wieży Gryffindoru. Kolacja zacznie się za pół godziny i sądzę, że całe grono pedagogiczne, łącznie ze mną, byłoby bardzo zadowolone, jakbyś raczył do nas dołączyć…
- Dziękuję, profesorze, nie jestem głodny. – Harry uśmiechnął się lekko. – Chyba wcześniej się dzisiaj położę.
Już otwierał drzwi, gdy usłyszał ciche pytanie:
- Harry, wszystko w porządku?
Odwrócił się i napotkawszy badawcze spojrzenie jasnych oczu spłonął lekkim rumieńcem.
- Ja… - zaczął niepewnie, po czym nagle zamilkł, a na jego obliczu na nowo zagościł lekki, wymuszony uśmiech. – W porządku, profesorze. Proszę się nie martwić.
Znów sięgnął po klamkę, by jak najszybciej znaleźć się w upragnionym dormitorium. I tym razem, nim zdążył ją nacisnąć, usłyszał pytanie:
- Harry, nie interesuje cię, dlaczego chciałem, żebyś tu przybył?
- Nie – mruknął chłopak, tym razem nawet nie patrząc na dyrektora.
Wiedział, że nie powinien się tak do niego odnosić, jednak skoro w zeszłym roku Dumbledore pozwolił mu na rozwalenie połowy swojego gabinetu, na tę drobną niesubordynację nawet nic nie powie. Nie mylił się. Nie zatrzymywany już przez pytania, wyszedł z gabinetu i zszedł krętymi schodkami na korytarz, po czym udał się prosto do wieży.
Kilka minut zajęło mu dojście do portretu Grubej Damy, który najwyraźniej nie zosta...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin