Układ wrocławski (Grzegorz Braun).pdf

(300 KB) Pobierz
586141682 UNPDF
„Ja po prostu próbuję zrozumieć na jakim świecie żyję” - z
reżyserem Grzegorzem Braunem o „układzie wrocławskim”
rozmawia Grzegorz Bieniarz [Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu, 25-04-
2011]
Na początek standardowe pytanie: co rozumiemy pod pojęciem u kład
To bardzo wyrazista, jasna konstelacja osób, osobistości – postaci drugiego i trzeciego
planu z życia politycznego, gospodarczego i kulturalnego miasta Wrocławia i Dolnego
Śląska. Konstelacja osób zależności i wpływów, których korzenie sięgają głęboko w
historię sowieckiej Polski zwanej PRL-em. Te osoby, zależności i wpływy często są dalej
decydujące dla aktualnej sceny politycznej, także ogólnopolskiej. „Układem wrocławskim”
nazywam pewien symbiotyczny stan elit post-peerelowskich i post-solidarnościowych,
w którym, cytując Jana Kochanowskiego: „ ręka umywa rękę, noga nogę wspiera ”. To
konsorcjum „grup trzymających władzę” w tym regionie Polski – sięgające skutecznie po
władzę w całym państwie.
Ten układ ma różne twarze. Instrumentem tego układu są decyzje polityczne i personalne
zdeterminowane w toku procesu, który na nasz użytek nazwano „transformacją ustrojową”.
Te decyzje są moim zdaniem determinantą różnych niezwykłych karier osób ze świata
polityki, gospodarki i kultury wywodzących się z tego regionu lub też tutaj rozpoczynających
swoje kariery. Są determinantą nadreprezentacji tych grup na scenie ogólnopolskiej.
Proszę zwrócić uwagę, na to, jak silna jest reprezentacja Dolnego Śląska na scenie
ogólnopolskiej, jak wielu „geniuszy Karkonoszy” zrobiło kariery warszawskie, ba – nawet
europejskie. Otóż to są różne twarze, które się tasują, zmieniają. Spróbujmy wyliczyć:
Grzegorz Schetyna – Marszałek Sejmu, druga osoba w państwie, po śmierci Prezydenta
Lecha Kaczyńskiego w zamachu smoleńskim pełniący obowiązki Głowy Państwa przez kilka
tygodni ubiegłego roku, wcześniej minister „bezpieki”, wicepremier – de facto „kanclerz”
rządu PO – jeden z filarów tej formacji, i jeden z „rozprowadzających”. Nie darmo to
Grzegorz Schetyna jest często postrzegany z „kretyńskim zachwytem” przez różnych
publicystów i komentatorów społecznych jako „mocny człowiek” polskiej sceny politycznej.
No, więc istotnie „mocny”, tylko pytanie: komu, czemu tę swoją moc nadzwyczajną
Grzegorz Schetyna zawdzięcza?
Dalej – Jerzy „Szmaja” Szmajdziński, niech mi ziemia lekką będzie – ostatni „wielki
niezatapialny” tej generacji czołowych funkcjonariuszy SLD, mimo, że wszystkich polityków
jego formacji dotknęły jakieś wypadki i przypadki przy pracy – Józef Oleksy, Leszek Miller,
Włodzimierz Cimoszewicz – wszyscy ulegli pewnym „kraksom” na zakręcie, ale nie Jerzy
Szmajdziński. No, i ważna rzecz – to był w swoim czasie Minister Obrony Narodowej.
586141682.002.png
Nie przypuszczam, żeby sowieci kontrolujący polską scenę polityczną, wbrew pozorom
nieprzerwanie od czasów PRL-u, dopuścili do tego, żeby na czele ich satelickiej armii stanęli
ludzie nielojalni i nie podlegli pewnej kontroli politycznej.
Kolejna postać ważna w tym kontekście, który również w swoim czasie były kandydatem
na szefa MON – Bogdan Zdrojewski – pierwszy Prezydent Miasta Wrocławia w toku
tzw. „transformacji ustrojowej”, otóż zanim został on zwekslowany na boczny tor, jakim
niewątpliwie jest Ministerstwo Kultury, to przecież był potencjalnym kandydatem, i dalej nim
jest, na Ministra Obrony Narodowej.
Mamy wreszcie z Wrocławia bardzo istotne postaci opozycyjnej, centralnej, stołecznej,
ogólnopolskiej sceny politycznej. Mamy Adama Lipińskiego – posła z Legnicy, mamy
Ryszarda Czarneckiego, który w ostatnich latach jest czołowym komentatorem spraw
zagranicznych w partii PiS. Mamy Kazimierza Michała Ujazdowskiego, który mimo, że
nie pochodzi z Wrocławia, to jego wrocławska kariera wyniosła go na ogólnopolską
scenę polityczną. Otóż proszę pamiętać, że Grzegorz Schetyna w drugiej połowie
lat 80-tych zostaje przewodniczącym NZS na Uniwersytecie Wrocławskim i jest,
w tej zaszczytnej funkcji, sukcesorem właśnie Bogdana Zdrojewskiego i Ryszarda
Czarneckiego. Rafał Dutkiewicz, urzędujący obecnie Prezydent Miasta Wrocławia (latach
80. m.in. łącznik podziemnej „S”, stypendysta niemieckiej fundacji GFPS i członek Rady
Naczelnej ZHP), wówczas Sekretarz Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie we
Wrocławiu rekomenduje Grzegorza Schetynę, przed chwilą jeszcze opozycyjnego, anty-
okrągłostołowego w deklaracjach działacza NZS, do zatrudnienia jako Dyrektora Urzędu
Wojewódzkiego, a wkrótce Grzegorz Schetyna zostaje Wicewojewodą.
Kariera tych ludzi, jeżeli by uwzględnić tylko tych, ze strony „solidarnościowej”
wiąże się chyba z tym, że Wrocław odgrywał niebagatelną rolę na scenie walki
opozycyjnej. Wrocław zwano nawet „twierdzą Solidarności”…
Proszę pamiętać, że Wrocław w czasach PRL-u jest matecznikiem opozycji i kontrkultury.
W tygodniku „Mazowsze”, w drugiej połowie latu 80-tych, ukazuje się obszerny artykuł
pt. „Twierdza Wrocław” – to nawiązanie do historii „Festung Breslau” – na mapie
opozycyjnej, solidarnościowej, Polski, Wrocław jest istotnie twierdzą pierwszej wielkości
po Warszawie. We Wrocławiu mamy do czynienia ze szczególną obfitością fauny i flory
opozycyjnej. Mamy tutaj, nie tylko silny ruch związkowy „Solidarności” ale też swoiste
polityczne, oryginalne produkty „made in Wrocław”. Mamy „Solidarność Walczącą”,
mamy „Pomarańczową Alternatywę, mamy „Solidarność Polsko – Czechosłowacką”,
mamy bardzo silne środowisko ruchu „Wolność i Pokój”, mamy jedno z wczesnych,
ważniejszych środowisk liberałów, którzy jeszcze w epoce podziemia, wkraczają na polska
scenę polityczną. I teraz, z całym szacunkiem dla wszystkich dzielnych, odważnych,
niezłomnych ludzi, którzy angażowali się w działalność opozycyjną, muszę powiedzieć,
że trzeba też trzeźwo i chłodnym okiem przyglądać się fenomenowi „twierdzy Wrocław”.
I stawiam taką tezę – hipotezę badawczą – że ta nadzwyczajna rozmaitość i bujność
fauny i flory opozycyjnej we Wrocławiu nie mogła by mieć miejsca bez objęcia szeregu
inicjatyw opozycyjnych, konspiracyjnych działań i podziemnej aktywności, bez objęcia tego
586141682.003.png
wszystkiego kuratelą, czy jak to fachowo nazwiemy: kontrolą operacyjną, przez służby
peerelowskie i służby sowieckie.
Czyli kto jest głównym inspiratorem tych działań? Czyżby to były sowieckie służby
specjalne – skąd takie przypuszczenie?
Moja podstawowa hipoteza jest taka: nie można analizować historii najnowszej, a więc także
aktualnej sceny politycznej wrocławskiej i dolnośląskiej, w oderwaniu od tak ważnego faktu
jak fakt stacjonowania, lokalizacji na tym terenie sztabów tzw. Północnej Grupy Wojsk Armii
Czerwonej. Bo to nie na Mazowszu czy na Pomorzu Armia Czerwona zlokalizowała swoje,
nie tylko wielkie jednostki, ale także sztaby i centra dowodzenia, ale właśnie na Dolnym
Śląsku. To była oczywiście Legnica, ze słynną „małą Moskwą” – największym miastem
czysto sowieckim na zachód od Bugu, to była Świdnica – miasto, z którego dowodzona
była operacja „Dunaj”, czyli inwazja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w ’68
roku. Wreszcie to pod Wrocławiem, opodal Oławy zlokalizowany był tajny bunkier, jedno z
alternatywnych centrów dowodzenia III wojną światową.
A więc z prostej pragmatyki służby wojskowej wynikała konieczność zabezpieczenia
każdej jednostki wojskowej, zabezpieczenia w sensie „zabezpieczenia operacyjnego”,
nie tylko każdej jednostki „zwykłej” ale przede wszystkim sztabów – centrów
dowodzenia. „Zabezpieczenie operacyjne” to może być oczywiście cała technika, najbardziej
nowoczesna i wysublimowana, ale to są przede wszystkim osobowe źródła informacji,
których posiadanie i wyłączne dysponowanie nimi należało do „psich obowiązków” oficerów
GRU.
A więc, trzeba dobrze zrozumieć, że oprócz wszystkich tzw. „osobowych źródeł informacji”
czyli całej agentury jaką dysponowały służby peerelowskie, polskojęzyczne – SB, oraz
WSW, czy II Zarząd Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego – oprócz tej całej
agentury, która oczywiście była do pełnej dyspozycji służb sowieckich – KGB i GRU, sowieci
musieli tutaj dysponować agenturą „na wyłączność” – niezapośredniczoną u towarzyszy
peerelowskich. I tutaj dochodzimy do zasadniczej kwestii – co stało się z tą całą agenturą,
kiedy Armia Czerwona wycofała się z tych terenów na początku lat 90-tych? Stawiam tezę,
że agentura ta nie wyparowała, nie wyemigrowała, nie rozwiała się w powietrzu ale nie
została też osierocona. Prowadzenie agentury to jest ciężka praca, jej prowadzenie wymaga
żmudnych, często skomplikowanych, systematycznych działań – ciężkiej pracy oficerów
prowadzących. I tej pracy się nie marnuje – nie wyrzuca się takich aktywów personalnych
do ścieku.
A zatem – stawiam taką hipotezę badawczą, że na Dolnym Śląsku, ze szczególnym
uwzględnieniem Wrocławia i okolic, mamy więcej postsowieckiej agentury na kilometr
kwadratowy niż w jakimkolwiek innym regionie Polski.
Żeby tego jeszcze było mało, to znany jest ogólnie fakt, że sowieci w swoje
działania operacyjne na terenie Polski postanowili włączyć enerdowską Stasi – jaki
586141682.004.png
był tego cel?
To jest drugi ważny moment – obecność i aktywność służb niemieckich czyli Stasi, ale
także zachodnioniemieckich służb specjalnych BND. Proszę zwrócić uwagę na taki fenomen
– komu Amerykanie – nasi obecni sojusznicy, niesolidni i niesystematyczni sojusznicy
– w okresie „zimnej wojny” poruczali sprawy polskie? I kim się wyręczali w działaniach
operacyjnych na kierunku polskim? Tu trzeba wspomnieć nazwisko Gehlena – fachowca ze
służb specjalnych III Rzeszy (twórcę, pod kuratelą amerykańską zachodnioniemieckiego
wywiadu BND – dop. GB). Kiedy chcieli być obecni, aktywni, mieć możliwość pozyskiwania
informacji i prowadzenia działań operacyjnych na terenie PRL-u to potrzebowali do tego
fachowców i sięgali po służby niemieckie, które posiadały tzw. „know how” i aktywa
personalne na terenie Polski. I teraz smutny, tragiczny paradoks jest taki, że na teren Polski
Niemcy zostali zaproszeni i od „wschodu” i od „zachodu”. Jeszcze za czasów tzw. „pierwszej
Solidarności” tzw. „karnawału” gen. Czesław Kiszczak wydał formalną zgodę na działania
operacyjne wschodnioniemieckiej służby – Stasi – na terenie PRL. Proszę dobrze rozumieć
bezprecedensowość takiej zgody, takiego rozkazu – to było zaproszenie lisa do kurnika.
W tych negocjacjach ze Stasi brał udział Stanisław Ciosek – czyli kolejna postać z
Dolnego Śląska?
O właśnie. Obok Szmajdzińskiego, mamy z Jeleniej Góry szefa Komitetu Wojewódzkiego
Partii, a więc ściśle wyselekcjowanego przez sowiety funkcjonariusza. Stanisław Ciosek
właśnie w latach 80-tych rozmawia ze Stasi. Czesław Kiszczak jako lojalny sowiecki
funkcjonariusz – sowiecki oficer polskojęzyczny – miał za zadanie umożliwić Niemcom
zbudowanie swoich autonomicznych siatek i pozyskiwanie aktywów personalnych, i
są pewne drobne przyczynki, pewne poszlaki wskazujące na to, że Stasi tej okazji nie
zaprzepaściła i że podjęła działania operacyjne na terenie PRL. I w sposób naturalny
takim rejonem szczególnych zainteresowań Stasi musiały być tzw. „ziemie odzyskane”,
na czele z Wrocławiem. Do Wrocławia na przełomie lat 70-tych i 80-tych wyprawiali
się różni funkcjonariusze delegowani z Drezna i spotykali się z tutaj z rożnymi, jeszcze
wtedy, „pionkami” – późniejszymi „figurami” na dolnośląskiej, wrocławskiej szachownicy.
Do tych „pionków” – późniejszych „figur” należy późniejszy pierwszy Komendant Policji we
Wrocławiu czasów „transformacji ustrojowej” – Pan Piotr Anioła, który figuruje na liście osób
kontaktowych, z którym bez obawy może nawiązać kontakt człowiek delegowany przez
drezdeńską Stasi na „wycieczkę” do PRL-u. Piotr Anioła 10 lat później zostaje pierwszym
Komendantem Policji we Wrocławiu. Pytaniem jest: ile jeszcze takich osób służba niemiecka
uważała za „bezpieczne kontakty” dla swoich funkcjonariuszy i agentów na tym terenie?
A zatem „układ wrocławski” postrzegam jako układ polityczno – biznesowo – towarzyski
wygenerowany przez sowieckie służby z „pakietem kontrolnym” Moskwy, ale z bardzo
poważnym udziałem Berlina.
Kiedy Pan wpadł na trop tej intrygi, co było pierwszym impulsem do pójścia tym
tropem?
586141682.005.png
No cóż, Ja we Wrocławiu mieszkam od 36 lat. Byłem systematycznym obserwatorem i
dorywczym, marginalnym uczestnikiem wydarzeń z życia publicznego w tych okolicach od
lat 80-tych. Moje obserwacje doprowadziły mnie do takiego rozpoznania tej rzeczywistości.
Ja po prostu próbuję zrozumieć na jakim świecie żyję, próbuję zrozumieć kim są tak
naprawdę ludzie, którzy urządzili nam życie (śmiech), którzy decydują o tym, co czytamy w
gazecie, i ile pieniędzy zostało nam w portfelu.
Według mojej wiedzy zaczerpniętej m.in. z pańskiego występu w TV Trwam jedną
z poszlak na istnienie „układu wrocławskiego” jest pewne tajemnicze zdarzenie,
którego odkrycie było dla Pana impulsem do prowadzenia dalszych badań? Proszę
czytelnikom przybliżyć ten wątek.
Niewątpliwie jednym z istotniejszych momentów mojej edukacji historycznej i politycznej
był moment, w którym jeden ze starszych kolegów – który dziś pracuje w Urzędzie
Miejskim, więc pewnie już by mi tej historii nie opowiedział, ale zrobił to w latach 90-
tych, zanim jeszcze został dokooptowany do „układu” – otóż opowiedział mi o pewnej
tajemniczej historii, której nigdzie nie opisano i nie wzmiankowano w publikacjach
dotyczących dolnośląskiej „Solidarności”. Była to pewien incydent z udziałem, istotnego
w czasach „karnawału” (1980-81) działacza dolnośląskiej „S”. Ten kolega opowiedział
mi o pewnym wypadku samochodowym do którego doszło na jednej z ulic Wrocławia
– na ul. Legnickiej – jesienią 1986 roku. Otóż doszło tam do tragicznego w skutkach
zderzenia samochodu osobowego z autobusem miejskim – w samochodzie marki „Łada”,
który wpadł w poślizg, na wilgotnej od jesiennego deszczu nawierzchni, zginęło dwóch
mężczyzn. Pierwszy mężczyzna – pasażer, członek Zarządu Regionu Dolnośląskiego „S”
– Edward Majko – człowiek istotny w ruchu związkowym. Od samego początku dla
niektórych „młodszych” działaczy Majko odgrywał rolę mentora i autorytetu. Był bliskim
współpracownikiem Władysława Frasyniuka, miał wpływ na personalia w zarządzie
dolnośląskiej „S”, w ‘81 roku został na krótko internowany. Władysław Frasyniuk, twierdził
kilka lat temu, w rozmowie ze mną, że cytuję: „Majko był odsunięty” – ale nie wiadomo jak
dalece „odsunięty”, skoro na fotografiach przedstawiających Frasyniuka, który na kilka dni
przed tym tragicznym zdarzeniem z ’86 roku zostaje wypuszczony z więzienia, E. Majko
jest charakterystyczną postacią w najbliższym otoczeniu legendarnego przywódcy – to jest
pierwsza ofiara tego wypadku. Drugą ofiarą jest, siedzący za kierownicą Anatol Pierścionek
– w randze podpułkownika, jeden z czołowych funkcjonariuszy dolnośląskiej SB, faktycznie
wiceszef wrocławskiej bezpieki.
Zaraz po tym zdarzeniu, w środowisku, krążyły różne wersje. Pojawiła się na przykład
wersja, że Edward Majko jest być może ofiarą zamachu, porwania, uprowadzenia lub
zabójstwa politycznego. Wszyscy mieli wtedy w pamięci śmierć ks. Jerzego Popiełuszki.
Otóż ta wersja szybko upadła, kiedy okazało się, że obydwaj mężczyźni byli pod wpływem
alkoholu, byli, jak to się mówi, po „dużej wódce”. Wówczas pojawiła się wersja, i ta wersja
krąży do dzisiaj w środowisku, że Majko był alkoholikiem, kapusiem, zdrajcą – agentem
służby bezpieczeństwa. Ja zapoznawszy się z sylwetką Edwarda Majki nie podzielam tego
przekonania. Na tyle, na ile udało mi się poznać życiorys śp. Edwarda Majki wykluczam taką
586141682.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin