McNeill Graham - Zwiastun nocy.pdf

(1080 KB) Pobierz
652003285 UNPDF
Graham McNeill
ZWIASTUN
NOCY
Warhammer 40,000: Ultramarines: Nightbringer
Tłumaczył
Marcin Roszkowski
652003285.001.png
PROLOG
60 Milionów lat temu...
Gwiazda dogorywała. Był to czerwony karzeł o średnicy półtora miliona kilometrów,
który płonął od sześciu miliardów lat. Gdyby nie dziwny statek kosmiczny w kształcie
półksiężyca, orbitujący opodal czwartej planety systemu i wysysający ze słońca ogromne
ilości energii, pewnie płonęłoby ono jeszcze przez kolejnych szesnaście miliardów lat, nim
ostatecznie zapadłoby się w sobie i zgasło.
Olbrzymie nadmiary energii wytwarzane były w szybko zachodzącej rekcji
termojądrowej. Spalanie wodoru i helu zachodziło głęboko w rdzeniu słońca, a
promieniowanie przedzierało się przez jego płaszcz i uciekało w przestrzeń kosmiczną. To
nienaturalne zjawisko powodowało zakłócenia elektromagnetyczne w samym sercu gwiazdy,
przechodzące kolejnymi falami strukturę jej powierzchni i korony.
Napięcia pola grawitacyjnego powodowały erupcję materii i plazmy, które na chwilę
tworzyły miniaturowe słońca, widoczne jedynie w fotosferze gwiazdy, odległe od niej o
ledwie dwieście tysięcy kilometrów.
Obszar aktywnego magnetycznie sztormu powiększył się niespodziewanie,
eksplodując niczym gigantyczna kula ognia i ogarniając coraz bliższe powierzchni rejony
słońca. Miliardy kilometrów kwadratowych zostały zamienione w istne piekło, którego
jasność porównywalna była z koroną gwiazdy. Jęzory plazmy, ukształtowane za sprawą
działania pól elektromagnetycznych, wystrzeliły niczym fontanny płomieni i światła, celując
prosto w pokrytą runami piramidę, wznosząca się w centrum ogromnego statku kosmicznego.
Dziwne symbole na burtach statku rozbłysły, kiedy przepłynęły przez nie energie konającej
gwiazdy. Pancerz okrętu drżał coraz bardziej, w miarę jak wchłaniał kolejne fale
promieniowania.
Każda kolejna porcja energii wydarta gwieździe skracała jej życie o kilkaset tysięcy
lat, ale załoga statku nie dbała ani o jej los, ani o los mieszkańców orbitujących wokół planet.
Galaktyki żyły i umierały na ich rozkaz. Całe systemy gwiezdne zostały wyniszczone tylko
po to, aby dostarczyć im uciechy. Młode rasy ewoluowały tylko po to, aby zaspokajać ich
żądze. Czymże mógł być los jednego, nic nie znaczącego systemu planetarnego dla istot
obdarzonych taką mocą?
Niczym obrzydliwa, metaliczna pijawka, zawieszony na orbicie czwartej planety
statek wysysał energię życiową gwiazdy. Szereg pomniejszych piramid i obelisków
wyrastających z kadłuba okrętu drżał pod wpływem fal ciepła, przechodzących przez metal i
rozbłyskiwał światłem, kiedy ogromne ilości energii wchłaniane były przez stalowego kolosa.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, kręty strumień światła urwał się i statek
znieruchomiał na chwilę. Potem z wolna zaczął się obracać dookoła własnej osi i opadać w
niższe warstwy atmosfery. Płomieniste zorze pełgały wzdłuż krawędzi natarcia łukowatych
skrzydeł, kiedy stalowy półksiężyc skierował się ku rozległym pustyniom, pokrytym
czerwonawym tlenkiem żelaza. Cień okrętu sunął po powierzchni planety, a poszarpane
granie górskich szczytów, wydźwignięte ruchami tektonicznymi płaskowyże i pokryte szarym
pyłem wulkany migały jak w kalejdoskopie. Kiedy statek znalazł się w pobliżu celu swej
podróży, zwolnił i zawisł ponad piaszczystym kraterem, okalającym niewielką plamę
absolutnej ciemności. Ów punkt przybrał formę piramidy o szklistych, czarnych ścianach,
której czubek zwieńczony był złotem. Błyszczące, obsydianowe mury, odbijające światło
konającego słońca, były niewrażliwe na siłę wyjących wichrów, które smagały powierzchnię
planety. Malutkie, beczułkowate istoty, których ciała pobłyskiwały w świetle dnia, pełzały po
powierzchni ścian piramidy, wydając z siebie metaliczne piski i zgrzyty. Runy, takie same jak
te na burtach lądującego statku kosmicznego, zabłysły nagle. Dało się słyszeć donośne
buczenie. To aktywowane zostały potężne receptory.
Statek z gracją obniżył pułap lotu i znieruchomiał nad szczytem budowli, który zaczął
się z wolna rozwierać jak kielich złotego kwiatu. Buczenie przybrało na sile, zmieniając się w
rozdzierający uszy pisk. Niewielkie piramidy i obeliski na spodniej stronie kadłuba okrętu
eksplodowały energią. Wijąca się i pełgająca kolumna czystej siły elektromagnetycznej
uderzyła w głąb otworu, rozwierającego się na szczycie piramidy.
Z wnętrza budowli trysnęło białe światło, doszczętnie spalając mechaniczne istoty,
które roiły się na jej ścianach. Sama pustynia rozżarzyła się jasnym blaskiem, a jej piaski
rozjaśniły promienie światła, układające się w zawile, geometryczne wzory. Dziwny statek
trwał bez ruchu aż do chwili, w której oddał ostatnią cząstkę skradzionej gwieździe energii.
Kiedy tylko złota kopuła ponownie się zamknęła, okręt ruszył w górę, aby powtórzyć cały
proces. Jego panowie zamierzali najwidoczniej obrabować słońce ze wszystkich zasobów,
czyniąc je zimną i martwa kulą gazów.
Kosmiczny złodziej ponownie usadowił się w pobliżu słońca, gotów dalej wysysać z
niego życie. Dziwne urządzenia na jego kadłubie znowu ożyły, zbierając siły do kolejnego
ataku.
Kosmiczna pustka za statkiem zafalowała i wypaczyła się, kiedy przez jej zasłonę
przedarła się flota obcych okrętów wojennych. Jeden po drugim statki o dziwnych kształtach
opuszczały sztuczną, nienaturalną burzę spaczenia, przedzierając się do rzeczywistego
wszechświata.
Żadne dwie jednostki flotylli nie była takie same; każdy okręt zbudowano wedle
własnego wzorca i geometrii. Wszystkie łączyła jedna, zabójcza cecha. Jakby na polecenie
wspólnego umysłu ta zbieranina pomknęła przez kosmos, strzelając ze wszystkich dział.
Celem kanonady był stalowy półksiężyc, który już po chwili zatrząsł się od wybuchów. Seria
eksplozji szarpnęła kadłubem, a większość promieni lasera uderzyła w podstawę piramidy.
Statek wierzgnął jak ranione zwierzę.
Jednak nie był całkowicie bezbronny.
Łuki grafitowego światła, generowanego przez baterie działek, smagnęły atakujące
statki. Niewidzialne promienie potwornej energii rozbiły na atomy całą grupę napastników.
Jednak pomimo wysiłków obrońców żadne starania nie były w stanie powstrzymać
atakujących. Nieważne ilu z nich zostało zniszczonych, ich miejsce zajmowała jeszcze
większa liczba wrogów. Załoga metalicznego półksiężyca doskonale zdawała sobie sprawę z
tego, że jeśli ich okręt nie zdoła zbiec, jego los wkrótce zostanie przypieczętowany. Wielki
statek z wolna zaczął się obracać wokół własnej osi, a jego silniki rozjarzyły się dziwnym
blaskiem.
Flotylla napastników skoncentrowała swój ogień na spłaszczonym szczycie wrogiego
okrętu, wyrywając w pancerzu dziury i żłobiąc kadłub. Mechanizmy naprawcze próbowały
zredukować uszkodzenia, ale toczyły z góry przegraną walkę. Kolejne fragmenty kadłuba
wirując pofrunęły w kosmos, kiedy gnany odrzutem silników statek próbował uciec przed
napastnikami. Czas zwolnił bieg, a gigantyczny okręt rozciągnął się jak guma, kiedy konająca
gwiazda pochwyciła go siłą swojej studni grawitacyjnej. Zdawać by się mogło, że zranione
słońce zemściło się na swoim oprawcy, uniemożliwiając mu ucieczkę
Z okropnym wyciem torturowanego metalu, który niósł się przez spaczoną przestrzeń,
półksiężyc zbiegł się w jednym, oślepiającym punkcie światła i zniknął w nim bez śladu. Jego
prześladowcy, podobnie jak wcześniej ofiara, zostali wciągnięci w pustkę, z której zapewne
żaden z nich nie zdołał już się wydostać.
Gwiazda płonęła nadal, a piramida na czwartej planecie przez jakiś czas świeciła
swoim własnym światłem, które jednak wkrótce przyblakło i zgasło.
Niedługo potem piaski przykryły czubek budowli.
ROZDZIAŁ 1
41 Milenium...
Osiemnastu jeźdźców kluczyło brzegiem zamarzniętego strumienia. Rumaki ostrożnie
stawiały kopyta, nie chcąc poślizgnąć się na gładkim lodzie. Pomimo tego, że wędrowali
nieśpiesznym tempem, a dodatkowo spowalniało ich liczące prawie sto sztuk stado
łuskowatych groxów, Gedrik był pewien, że dotrą do osady na czas.
Obróciwszy się w siodle, obrzucił trzodę czujnym spojrzeniem, upewniając się, że
zwierzęta pozostają w zwartej grupie.
Gedrik był wysoki i szczupły owinął się powycieraną, ale dobrze utrzymaną szubą,
która wraz ze skórzanymi spodniami na podszewce i obszytymi futerkiem butami z miękkiej
skóry chroniła go przed dojmującym chłodem. Na głowie miał czapę, także uszytą z futra, a
twarz osłaniał szalem, dzięki któremu pasterzowi nie były straszne nawet najzimniejsze
wiatry.
Zielony tartan, często spotykany element odzienia na Caernus IV, ojczystej planecie
Gedrika, przewiązany był na jego piersi, a luźne końce sznura dyndały nieopodal rękojeści
miecza. W lewej cholewie buta Gedrik nosił ukryty sztylet. Sześć lat temu własnoręcznie
wykuł obydwie bronie z Metalu. Co zadziwiające, były one nadal tak samo ostre i lśniące jak
tego dnia, kiedy nadał im kształt w kuźni. Kaznodzieja Mallein nauczył go jak władać
mieczem, a Gedrik przyłożył się do lekcji i teraz w Czterech Dolinach nikt nie był w stanie
dorównać mu w sztuce walki tą bronią.
Jego uzbrojenia dopełniała jednostrzałowa rusznica, którą przewiesił przez ramię.
Gedrik wiedział, że od domu dzieli go niewielka odległość i już nie mógł się doczekać ciepła
kominka oraz gorących pocałunków żony, Maeren.
Ostatni tydzień, który spędził w górach, zbierając stado na rzeź, był bardzo ciężki.
Pogoda zdawała się zagiąć parol na ludzi, którzy odważyli się przemierzać turnie o tej porze
roku i wyładowała na nich cały swój gniew, zsyłając zamiecie i burze śnieżne.
Wkrótce mieli być w domu i Gedrik już prawie czuł w ustach smak soczystego steku,
który Maeren przygotuje, kiedy Gohbar oprawi zwierzęta.
Słysząc dobiegające zza pleców zduszone przekleństwo, odwrócił się i uśmiechnął do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin