Kałużyński Zygmunt - Syberia dla Amerykanów.pdf

(67 KB) Pobierz
Syberia dla Amerykanów
Syberia dla Amerykanów!
Film Michałkowa unika prawdziwej polityki
„Cyrulik syberyjski” Nikity Michałkowa, jakkolwiek wykonany z udziałem
producentów międzynarodowych, stanowi pozycję reprezentacyjną kina
rosyjskiego: otwierał festiwal w Cannes. Wyłania się pytanie, czy i w jakim
stopniu film odbija aktualne nastroje kraju?
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI
Film ma bowiem charakter przenośni na temat losów Rosji, z nawiązaniem do
historii, którą co prawda traktuje z fantazją; niemniej rozmach tego wystawnego
spektaklu i jego rozmiary – trzy godziny projekcji – nadają mu ton epopei z intencją.
Jak należy ją rozumieć?
„Cyrulik syberyjski” ma trzy akcje: dzieje miłości Amerykanki i Rosjanina, obraz
środowiska ekskluzywnego – carskiej akademii wojskowej oraz seria malowniczych,
bywa że efekciarskich, anegdot obyczajowych z podkreśleniem ich typowości dla
życia rosyjskiego; wszystko umieszczono w scenerii końca XIX stulecia, za
panowania Aleksandra III, który występuje tu na uroczystościach promocji kadetów,
w wykonaniu reżysera Michałkowa. Postać niekoniecznie sympatyczna dla nas,
ponieważ wiąże się z rusyfikacją naszego kraju: wprowadzono wtedy obowiązek
rosyjskiego w szkołach podstawowych. Ja sam człek wiekowy, pamiętam
opowiadania dorosłych, że w klasach nad tablicą wisiało ostrzeżenie:
Waspreszczajetsia pa polski gawarit.
Jednak film Michałkowa unika polityki. Rosja ówczesna rysuje się jako malownicza,
oryginalna oraz – tak jest! – egzotyczna, nawet fanaberyjna. Zamiar ten jest już
w tytule: skąd wzięło się zestawienie Syberii z cyruliczeniem? Odnosi się ono do
dwóch wątków: amerykański przedsiębiorca usiłuje wprowadzić do Rosji maszynę,
która będzie ścinała automatycznie lasy syberyjskie, jak cyrulik uwłosienie oraz
idzie tu o głównego bohatera, kadeta akademii wojskowej, który w szkolnym
przedstawieniu „Wesela Figara” Mozarta wykonuje partię tytułową cyrulika z Sewilli.
Sytuacje sztucznie wymyślone, ciągnięte za włosy (moja aluzja do cyrulikowania) –
dlaczego? Maszyna wygląda jak w science fiction, ma metalowe uchwyty
obejmujące pień oraz olbrzymie okrągłe piły mechaniczne ścinające, i oglądamy ją
w popisowej akcji: scena prawie z filmu z Hollywoodu. Zaś dlaczego gra się tu
Mozarta, którego kult przewija się następnie przez film, nie Musorgskiego czy
Rimskiego-Korsakowa, jakby z logiki i z tradycji wypadało? Zapewne trochę po to,
by kokietować widza zachodniego zarówno maszyną z Ameryki jak Mozartem,
i zamiar ten dominuje w filmie.
Służy mu też główna akcja melodramatyczna: ów pionier przemysłowy od maszyny
1
8853024.001.png 8853024.002.png 8853024.003.png 8853024.004.png
sprowadza rodaczkę Jane, specjalistkę, powiedzielibyśmy dziś, od public relations,
by przekonała Wielkiego Księcia do sfinansowania jego wynalazku, ta zaś
zakochuje się w kadecie od „Figara”, on zaś w niej. Jest to, z kolei, następny
szablon: miłość utrudniona przez konwencjonalne sytuacje obyczajowe,
nieporozumienia przypadkowe, lecz nie do uniknięcia, dążenie do absolutu
uniemożliwione przez małoduszność otoczenia itp., czyli jesteśmy w pełnej
literaturze sentymentalnie obolałej typu „Antoni Czechow”. Kolejne odniesienie do
tego, co o Rosji znane.
Następną partią filmu jest środowisko ówczesnej elity militarnej: akademia, jej
dowódcy sztabowcy, jej otoczenie dworskie. Film nie wychodzi poza tę sferę
i przedstawiona jest ona bez żadnego zaplecza ideologicznego: nie słychać tu
o rozgrywkach, o dyplomacji, o wojnie, a przecież Rosja za Aleksandra III
rozszerza swoje panowanie na Azję, zmienia politykę na antypruską, generałowie,
którzy niedawno zlikwidowali powstanie styczniowe, otrzymują pomnik marmurowy
ze złoconym napisem za usmirienie polskawo miatieża.
Jednak owe, w gruncie rzeczy, koszary przedstawione są zabawowo: organizuje
się własnymi siłami operę, kara za niesubordynację, zwana bocian, która polega na
staniu pod ścianą na jednej nodze, traktowana jest jako okazja do żartów, zaś
sceną kulminacyjną jest uroczyste przyjęcie, na którym goście przewracają się na
parkiecie, ponieważ został on wypolerowany błędnie sprowadzoną z Francji pastą
specjalną, humorystycznie rozrywkową, która powoduje ślizganie się nie do
uniknięcia: mamy tu wręcz całą sekwencję klownowską. Jest to istne szampańskie
towarzystwo salonowe, i zapomnieliśmy bez reszty, do czego może służyć armia.
Co więcej, ten jej superneutralny obraz przenosi się z Rosji Aleksandra III do
Stanów Zjednoczonych prezydenta Teodora Roosevelta, którego kraj streszcza się
tu, podobnie jak u kolegi cara, do obozu ćwiczebnego: kształci się w nim na
wojskowego zawodowego, w 1905 r., syn naszego rosyjskiego kadeta, wielbiciel
Mozarta podobnie jak tatuś, rezultat ówczesnego przelotnego spotkania ojca
z ukochaną Jane, która po upływie lat dwudziestu, obecnie już w Ameryce,
opowiada nam na początku oraz w finale filmu owe dzieje, o których wyżej. Cała
owa wojskowość w tych obydwu mocarstwach streszcza się do huzarów z operetki
typu „Księżniczka czardasza”.
Bo czardasz też tu jest, oczywiście ten rosyjski, czyli folklor: do niego sprowadza
się cała reszta społeczeństwa, poza uczelnią kadetów. Jest więc święto ludowe na
lodzie z fajerwerkami, balonikami, muzyką cygańską, niedźwiedziami tresowanymi,
bubliczkami, czyli preclami okrągłymi w dwóch wymiarach (duże i małe), z zagadką
skierowaną do zachwyconej Amerykanki, co z nich zostaje, gdy się je zje?
(odpowiedź: dziurka), oraz z kulminacją: zawody całego pułku zapaśników
2
 
obnażonych do połowy ciała mimo trzaskającego mrozu, i na koniec, zapój, czyli
picie wódy na umór. Następnie, zdrowe życie na Syberii, na które został skazany
nasz zakochany: lasy brzozowe, teren łowiecki, którego końca nie widać,
przestrzeń kojąca nerwy niby wieczne wakacje. Dalej nie opowiadam, bo recenzja
zmienia się w folder turystyczny, ale nie bez powodu: cała ta epopeja bezładna,
rozklekotana i wreszcie bezsensowna jest nim podszyta. Parę razy pada wręcz
zwrot-slogan o Rosji, która jest jakoby wspaniała, lecz tajemniczo niezrozumiała.
Przesada. Można zrozumieć.
Tym więcej, że „Cyrulik” oddaje obecny stan ducha Michałkowa, i także, być może,
jego niektórych współobywateli. Chęć, by zbliżyć się, a nawet zjednoczyć się
z Zachodem, który tu oznacza armię amerykańską powiązaną pokrewieństwem
z carską, obydwie zastanawiająco pokojowe. Następnie przekreślenie,
zlikwidowanie, zapomnienie całego wieku XX, z nawrotem do tradycji rosyjskiej,
lecz z przemilczeniem jej tragedii: bo przecież panowanie Aleksandra III to czasy
wściekłego fermentu rewolucyjnego, którego tylko blady cień tu się pojawia. By
pozostać sprawiedliwym, należy jednak dodać, że w tym nieudanym, chaotycznym
i niezrównoważonym filmie jest parę scen, w których widać pazur Michałkowa:
uroczystość wojskowa z udziałem cara wjeżdżającego na koniu wraz z trzymanym
na siodle młodocianym następcą tronu; Jane błąkająca się po osiedlu syberyjskim
w poszukiwaniu swojego Andrzeja, którego nie znajduje. Oraz tonacja, która jest
specjalnością reżysera: połączenie rozpaczliwego sentymentalizmu z komizmem
w scenie, gdy generał zakochany w Jane odbywa ceremoniał oświadczyn z pomocą
kadeta Andrzeja, który też ją kocha; poleca Andrzejowi odczytać jej na głos
przygotowane uprzednio kwieciste pismo, sam zaś zasiada do fortepianu dodając
ilustrację muzyczną do tekstu; z czego Andrzej korzysta, by w skandaliczny sposób
samemu wyznać swoją miłość. Jest to tak czy inaczej wydarzenie sezonu, które
warto zobaczyć. Niemniej ja, który pamiętam z dzieciństwa staruszków-weteranów
powstania roku 63, oglądałem „Cyrulika” z niechęcią.
3
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin