Dave Duncan - Siódmy Miecz 1 - Niechętny Szermierz.pdf

(1202 KB) Pobierz
Dave Duncan – Niechętny Szerzmierz
Dave Duncan – Niechętny Szerzmierz
tom pierwszy trylogii: Siódmy Miecz
część I
KSIĘGA PIERWSZA
Jak szermierz został wezwany
- Utrzymuj w mym sercu wierność Twoim prawom - zaintonował Honakura, kładąc drżącą rękę na
gładkiej, błyszczącej, wyłożonej kaflami podłodze.
- Pozwól mi służyć Tobie ze wszystkich sił i zabrzmiało to jak łkanie, gdy głos, jak zwykle, załamał
mu się na wysokiej nucie. Równocześnie Honakura położył równie kruchą prawą rękę obok lewej.
- I ukaż moim oczom.lwe cele - tu następował kłopotliwy moment, rytuał nakazywał mu dotknąć
czołem mozaiki, ale przez ostatnie piętnaście lat nie dopełniał tej formalności. Jeśli Bogini zdecydowała
się usztywnić jego prastare stawy, to teraz musi się zadowolić najlepszym, co mógł osiągnąć...
I oczywiście zadowalała się.
Natężał się przez chwilę, słuchając cichego śpiewu innych kapłanów i kapłanek również biorących
udział w porannym nabożeństwie. Potem z cichym i nieprzewidzianym w rytuale westchnieniem ulgi
podniósł się z przysiadu, składając razem dłonie i patrząc z adoracją na Nią. Teraz wolno mu było
wypowiedzieć milczącą i osobistą modlitwę, swe własne wołanie.
Nie miał wątpliwości, co będzie jej treścią, tego dnia powtarzał to samo, co przez wiele dni
poprzednich: "Najwyższa Bogini, zrób coś z szermierzami ze swojej straży!"
Nie odpowiedziała. Nie spodziewał się, że Ona to zrobi. Nie była przecież Boginią We Własnej
Osobie, ale zwyczajnym wizerunkiem, pomagającym pokornym śmiertelnikom uzmysłowić sobie jej
wielkość. Któż wiedział to lepiej niż kapłan siódmego stopnia? Ale Ona usłyszy jego modlitwy i
pewnego dnia odpowie.
- Amen! - zaśpiewał tremolo.
Teraz mógł już zaplanować dzień, ale przez chwilę pozostał w przysiadzie na piętach, z ciągle
złożonymi rękami, rozmyślając, wpatrzony z miłością w majestat Najwyższej i w ogromną kamienną
kratę ponad nią, - dach jej świątyni, najświętsze ze wszystkich świętych miejsc w Świecie.
Miał w planie wiele spotkań - ze strażnikiem skarbca, z mistrzem posłuszeństwa dla akolitów, z
wieloma innymi, a prawie wszyscy pełnili urzędy, które sam Honakura pełnił w tym czy innym czasie.
Teraz był zwyczajnie Trzecim Zastępcą
Przewodniczącego Rady Archidiakonów. Ten niewinnie brzmiący tytuł zawierał o wiele więcej- niż
odsłaniał. Potęga, czego nauczył się dawno temu, najlepiej czuje się w ukryciu.
Poranne modlitwy zbliżały się do końca. Już wprowadzano do środka pierwszego z wielu codziennie
przybywających pielgrzymów, pragnących złożyć swoje ofiary i błagania. Pieniądze dzwoniły w misach,
modlący się mamrotali, korzystając z cichych podpowiedzi kapłanów. Można zacząć dzień, zdecydował
Honakura, od osobistego wprowadzenia kilku przybyłych. To była ceniona służbą dla Najświętszej,
zadanie, które sprawiało mu radość, a zarazem dobry przykład dla młodzieży.
Opuścił ręce i rozejrzał się w nadziei, że może w pobliżu znajdzie się ktoś, kto pomoże mu wstać -
teraz nie było to dla niego najłatwiejsze z ćwiczeń.
Natychmiast jakiś człowiek znalazł się przy jego boku i mocne ręce podtrzymały go. Mrucząc cicho
podziękowanie, Honakura wstał na nogi. Już zamierzał odwrócić się, gdy tamten przemówił:
- Jestem Jannarlu, kapłan trzeciego stopnia... - wykonał rytuał pozdrowienia wobec wyższego
stopniem, słowa, gesty rąk i pokłony. Wstrząśnięty Honakura spoglądał z dezaprobatą. Czyżby ten
młody człowiek uważał, że tak błaha przysługa może usprawiedliwić narzucanie się władcy siódmego
stopnia? To miejsce, przed podwyższeniem i posągiem bóstwa, było najświętszym ze świętych i
chociaż nie istniało prawo zakazujące tu rozmów i formalnych pozdrowień, zabraniał tego zwyczaj.
Wtedy przypomniał sobie, że Jannarlu to wnuk starego Hahgafau.
Mówiono, że rokuje nadzieje. Musiał mieć ważny powód, skoro zachowywał się niewłaściwie.
Honakura czekał więc, dopóki pozdrowienie nie zostanie zakończone i wtedy wypowiedział
zwyczajową odpowiedź: "Jestem Honakura, kapłan siódmego stopnia..." Jeden z twarzoznaków
Jannarlu był jeszcze lekko zaogniony, co znaczyło, że trzecim został bardzo niedawno. Wysoki -
znacznie wyższy niż drobny Honakura - kościsty, o haczykowatym nosie i sprawiający wrażenie
niezdarnego.
Wydawał się absurdalnie młody, ale wszyscy oni sprawiali teraz takie wrażenie.
Tuż obok starowinka wrzuciła do misy złoto i zaczęła błagać Boginię o wyleczenie boleści w
kiszkach. Trochę dalej młoda para prosiła, aby nie przysyłano im więcej dzieci, przynajmniej przez kilka
lat.
Gdy tylko Honakura zakończył, Jonnarlu palnął od razu:
- Władco, jest tu szermierz... Siódmy!
Ona odpowiedziała !
- Zostawiłeś go na zewnątrz? - zapytał podniecony Honakura, z trudem zmuszając się do szeptu i
walcząc, żeby nie okazać emocji wobec kogokolwiek, kto mógłby go obserwować.
Trzeci wzdrygnął się, ale skinął potwierdzająco.
- On przybył jako Bezimienny, władco.
Honakura syknął ze zdziwienia. Niewiarygodne! Z zasłoniętym czołem i w czerni, jak żebrak, każdy
mógł się stać Bezimiennym. Zgodnie z prawem takie osoby nie mogły posiadać majątku i musiały
pozostawać w służbie Bogini. Wielu odprawiało specjalną pokutę, tak że w praktyce nie był to
niezwykły wśród pielgrzymów sposób przybywania do świątyni. Ale dla władcy, Siódmego,
zredukowanie swojego statusu było jednak niezwykłe.
Dla szermierza jakiegokolwiek stopnia prawie nie do pomyślenia: Dla szermierza siódmego
stopnia... niewiarygodne!
To wyjaśniało, jak mógł dotrzeć żywy. Czy uda się go utrzymać przy życiu?
- Powiedziałem mu, żeby znów się zasłonił, władco - odezwał się nieśmiało Jannarlu. - On...
wydawał się całkiem zadowolony, że może to zrobić.
W tym było coś lekkomyślnego i Honakura rzucił Trzeciemu ostrzegawcze spojrzenie, gorączkowo
myśląc, co robić dalej. Nieładna, brązowa twarz Jannarlu lekko pociemniała.
- Mam nadzieję, że się nie spieszyłeś?
- Nie, władco - Trzeci potrząsnął głową. - Szedłem za... - wskazał w stronę schorowanej starowiny,
którą teraz podtrzymywali kapłani.
- Dobra robota! - powiedział ułagodzony Honakura. - Chodźmy więc i zobaczmy to twoje cudo.
Pójdziemy powoli, omawiając święte sprawy... i nie całkiem we właściwym kierunku ,jeśli łaska.
Młody człowiek poczerwieniał z radości i cofnął się, żeby iść o krok za nim.
Wielka świątynia Bogini w Hann była nie tylko najbogatszym i najstarszym budynkiem na świecie, z
pewnością była też największym. Gdy Honakura odwrócił się od podwyższenia, stanął przed pozornie
nieskończoną przestrzenią błyszczącej, wielobarwnej podłogi, rozciągającej się aż do siedmiu,
tworzących fasadę świątyni, ogromnych arkad. Kręciło się przy nich wielu ludzi, wchodząc lub
wychodząc - pielgrzymi oraz wprowadzający ich kapłani - ale tak ogromna była to przestrzeń, że
ludzkie istoty wydawały się na niej niewiele większe niż bobki mysiego łajna. Poza arkadami, na
zewnątrz, w blasku słonecznego światła, rozciągał się widok na wąwóz, na Rzekę i na Sąd, którego
dudniący ryk wypełniał świątynię przez wszystkie tysiąclecia jej istnienia. Wzdłuż bocznych ścian
szerokiej nawy stały kapliee pomniejszych bogów i bogiń, a ozdobne okna ponad nimi pałały barwami
rubinów, szmaragdów, ametystów i złota.
Modlitwa Honakury została wysłuchana. Nie... modlitwy wielu. On na pewno nie był jedynym z jej
sług, który modlił się o to każdego dnia, jednak on był tym, do którego przyniesiono nowinę. Musiał
poruszać się ostrożnie, odważnie i zdecydowanie, ale czuł gorące zadowolenie, że to on został
wybrany.
Dotarcie do arkad z denerwującym się przy jego boku młodym Trzecim zajęło sporo czasu. Tworzyli,
Honakura wiedział to, dziwną parę - Jannarlu w brązie Trzeciego, a on w błękicie Siódmego. Młodszy
mężczyzna był wyższy, ale Honakura nigdy nie odznaczał się wzrostem, a teraz skurczył się i
przygarbił, był bezzębny i bezwłosy. Młodzi za jego plecami nazywali go Mądrą Małpką i to określenie
bawiło go. Późny wiek ma nieliczne radości. Podczas nieprzyjemnych, milczących godzin nocy czuł, jak
jego stare kości ocierają się o prześcieradła i cicho pragnął, żeby Ona uwolniła go od tego i pozwoliła
mu zacząć od nowa. Jednakże może zachowywała go przy życiu dla jednej ostatniej posługi, a jeśli tak,
przeznaczenie wypełniło się. Szermierz siódmego stopnia!
Była ich zaledwie garstka, jak odkryli kapłani. A w potrzebie okazywali się bezcenni.
Idąc myślał, że młody Jannarlu okazał wielki rozsądek, przychodząc do niego, a nie do jakiegoś
gadatliwego średniostopniowca. Powinien zostać wynagrodzony i uciszony.
- Kto jest twoim mentorem? - zapytał
- Tak, znam go - dodał po usłyszeniu odpowiedzi. - Szacowny i święty człowiek. Ale czcigodny
Londossinu potrzebuje podopiecznego, który pomagałby mu w pewnych nowych obowiązkach. To
delikatne sprawy, dla człowieka dyskretnego i małomównego.
Zerknął kątem oka na idącego przy nim młodzika i zobaczył na jego twarzy rumieniec radości i
podniecenia.
- Będę zaszczycony, władco.
Tak powinno być, gdy Trzeciemu proponuje się na mentora Szóstego, ale on wydawał się czekać na
wiadomość.
- Porozmawiam więc z twoim opiekunem i ze świętym, zobaczę, czy da się zaaranżować
przeniesienie.
Trzeba oczywiście poczekać do zakończenia sprawy z szermierzem... do pomyślnego jej
załatwienia.
- Oczywiście, władco - młody Jannarlu patrzył prosto przed siebie, ale nie zdołał całkowicie zdusić
uśmiechu.
- Na jakim jesteś etapie w swoich przygotowaniach?
- W następnym tygodniu rozpoczynam piąte milczenie - powiedział chłopak i szybko dodał: - Jestem
ożywiony pragnieniem, by je rozpocząć.
- Zaczniesz je, gdy tylko spotkam się z tym twoim cudem - oświadczył Honakura, chichocząc
bezgłośnie. - Prześlę wiadomość twojemu mentorowi. - Co za przebiegły młodzieniec! Piąte milczenie
trwa dwa tygodnie, w tym czasie sprawa zapewne zostanie zakończona .
Nareszcie dotarli do arkad. Poza nimi wielkie schody opadały na podwórzec świątyni jak stok
wzgórza. Ich szczyt oblegały już szeregi pielgrzymów, klęczących cierpliwie w cieniu. W późniejszej
porze dnia, gdy dotrą do nich promienie tropikalnego słońca, czekanie okaże się trudniejsze.
Wbrew zwyczajowi kapłan spojrzał na twarze najbliżej zgromadzonych. Gdy jego oczy spotkały się z
ich oczami, pokłonili się przed nim z szacunkiem, ale dzięki długiemu doświadczeniu zdołał odczytać
zaznaczone na ich czołach stopnie i specjalności oraz podać wstępne diagnozy - garncarz, Trżeci,
prawdopodobnie kłopoty ze zdrowiem; panna, Druga, może sprawa bezpłodności , złotnik, Piąty, dobry
ze względu na obfitą ofiarę.
Tylko kilka głów było zakrytych. Honakufa mógł łatwo domyślić się, który jest szermierzem. Ten
człowiek zdecydował się na podejście do jednej z bocznych arkad, co było pomyślne, ponieważ
wartownik pro forma stał tylko przy środkowej nawie. Ale dla kogoś jego stopnia był to dziwny wybór.
Coś z nim musi być poważnie nie w porządku.
- Przypuszczam, że to ten duży, co? Bardzo dobrze. A tu, jak widzę, czcigodny Londossinu we
własnej osobie. Porozmawiajmy z nim odrazu. - To się dobrze składało, gdyż ostatnimi czasy
Honakura nie lubił przeładowywać pamięci, co z pewnością było robotą Najświętszej.
Całą sprawę więc załatwiono przy użyciu tuzina słów - oraz kilku znaczących spojrzeń, aluzji i
dwuznaczników.
Zaaranżowano wymianę mentorów, w zamian za co Londossinu otrzyma stanowiska w komitecie, o
które starał się dla swoich dwóch podopiecznych , oraz promocję dla następnego. Młody Jannarlu
zostanie uciszony. Honakura odczekał, dopóki nie zobaczył, że młody człowiek kieruje się w świątyni w
celu rozpoczęcia rytuału milczenia, całkowicie nieświadomy większości spraw, które załatwiono przy tej
okazji: Tu nie było pośpiechu , Bezimienni nie mogli składać ofiar i stąd mieli u wprowadzających niski
priorytet.
Tak, to robota Bogini! Odpowiedzią na jego modlitwy był szermierz wysokiego stopnia, człowiek,
który przybył - niewiarygodne! - incognito i dzięki temu bezpiecznie, tak że nawet uniknął dwóch
znudzonych szermierzy, sterczących przy centralnej arkadzie, którzy, było to całkiem możliwe - po jego
długich włosach mogli przecież odgadnąć, że jest szermierzem. Dzięki Bogini!
Honakura ruszył spokojnym krokiem we właściwym kierunku, kiwając głową w odpowiedzi na składane
mu pokłony. Zgodnie z prawem Bezimienny mógł być tylko wypytany przez kapłanów lub zbadany
przez szermierzy. Niekiedy jednak adepci dręczyli przybyłych dla zabawy. Malutki kapłan aż parsknął
na myśl, co by się stało, gdyby któryś z nich spróbował zbadać tego i odkrył, że ma do czynienia z
szermierzem, na dodatek Siódlmym! To mogłoby być zajmujące widowisko. Na szczęście, tym razem
stopień tego człowieka nie został jeszcze odkryty.
Nareszcie dotarł do celu.
Mężczyzna był rzeczywiście wielki, nawet gdy klęczał jego oczy znajdowały się niewiele poniżej oczu
Honakury. Szermierze rzadko bywali wysocy, jako że szybkość liczyła się dla nich o wiele bardziej niż
siła. Jeśli ten człowiek jest równie zręczny co wielki, to będzie cudowny, ale dlatego zapewne został
Siódmym i tu nikt nie mógłby być cudowniejszy . Poza czarną szmatą na głowie miał tylko wystrzępioną
przepaskę biodrową. Był ubrudzony i pokryty smugami po spływającym pocie, jednak jego wielkość i
młodość robiły wrażenie. Włosy także miał ciemne, zwisały mu na ramiona, a oczy przypominały dwa
węgle, źrenice niknęły w tęczówkach. To były pełne mocy oczy... płonące gniewem mogły porazić
strachem. Patrząc w nie Honakura zobaczył teraz coś innego - ból, lęk i przygnębienie. Tak właśnie
spoglądali na Boginię suplikanci - chorzy, umierający, osieroceni - ale rzadko, widział równą
intensywność, a w oczach tego ogromnego i zdrowego młodzieńca podobny wyraz był d1a kapłana
oszałamiającym wstrząsem. Rzeczywiście, działo się coś dziwnego!
- Chodźmy stąd w bardziej ustronne miejsce - powiedział szybko. - Władco?
Młody mężczyzna podniósł się bez wysiłku, górując nad malutkim kapłanem jak zorza świtu ponad
skałami.
Był naprawdę bardzo duży i jego mięśnie grały przy każdym ruchu. Jak na szermierza był młody, a
już szczególnie na Siódmego; prawdopodobnie młodszy niż Jannarlu, który doszedł do trzeciego
stopnia. Dotarli do końca fasady i Honakura zbliżył się do cokołu mocno skorodowanego posągu.
Szermierz usiadł bez sprzeciwu. Jego apatia była zadziwiająca.
- Darujmy sobie na chwilę formalności - powiedział Honakura, pozostając w pozycji stojącej -
ponieważ jesteśmy obserwowani . Jestem Honakura, kapłan siódmego stopnia.
- Jestem Shonsu, szermierz, i również Siódmy - potężny głos pasował do reszty postaci. Jak odległy
grzmot. Podniósł rękę, żeby zdjąć z głowy szmatę, ale Honakura potrząsnął przecząco głową.
- Szukasz pomocy u Bogini?
- Jestem nękany przez demona, świątobliwy.
To wyjaśniało, dlaczego jego oczy miały taki wyraz.
- Demony można egzorcyzmować, jednak rzadko napastują one tych, którzy osiągają wysoki stopień
- powiedział Honakura. - Proszę, opowiedz mi o nim.
Młody człowiek zadrżał.
- Jest koloru kwaśnego mleka. Ma żółte włosy na brzuchu, kończynach i twarzy, ale żadnych na
szczycie głowy, jakby była odwrócona górą na dół.
Honakura również zadrżał i zrobił znak w stronę Bogini.
- Nie ma napletka - kontynuował szermierz.
- Czy znasz jego imię?
- O, tak - westchnął Shonsu. - Gada do mnie od zmroku do świtu, a ostatnio nawet w ciągu dnia.
Mało z tego, co mówi, ma sens, ale jego imię brzmi Walliesmith.
- Walliesmith? - powtórzył z powątpiewaniem Honakura.
- Walliesmith - szermierz powtórzył z absolutną pewnością.
To nie było imię żadnego z siedmiuset i siedemdziesięciu siedmiu demonów - ale naturalnie demon
może nie powiedzieć prawdy, dopóki nie zostanie właściwie zaklęty. I chociaż sutry katalogowały
demony według najobrzydliwszych i najbardziej groteskowych przymiotów, Honakura nigdy nie słyszał
o takim wynaturzeniu jak włosy rosnące, na twarzy.
- Bogini pozna go i może on zostać wypędzony - powiedział. - Jaką ofiarę złożysz Jej w zamian?
Młody mężczyzna ze smutkiem opuścił oczy.
- Władco, nie pozostało mi do ofiarowania nic, z wyjątkiem mej siły i zręczności.
Szermierz, a nie wspomniał o honorze?
- Może rok albo dwa służby w naszej straży świątynnej? - zasugerował Honakura, przyglądając się
mu uważnie. - Sędzią jest waleczny władca Hardduju, Siódmy.
Twarz szermierza miała twardy wyraz, a teraz rzucił kapłanowi twarde spojrzenie.
- Jak wielu Siódmych potrzebujecie w straży świątynnej? - zapytał ostrożnie. - I jaką przysięgę
musiałbym złożyć?
Honakura przybliżał się trochę do realizacji swych zamysłów.
- Nie jestem zaznajomiony z wszystkimi waszymi szermierczymi przysięgami, władco. Teraz, gdy o
tym wspomniałeś, nie przypominam sobie więcej niż jednego Siódmego na raz w straży, a pracuję tu
już ponad sześćdziesiąt lat.
Przez chwilę mierzyli się w milczeniu wzrokiem.
Szermierz wzdrygnął się. Chociaż ludzie jego zawodu mieli mało skrupułów w tępieniu się
nawzajem, niezbyt często otrzymywali tego typu sugestie od cywilów.
Honakura zdecydował się trochę szerzej odsłonić sprawę.
- Rzadko się zdarza, by szermierze wysokiego stopnia odwiedzali świątynię - powiedział. - W ciągu
ostatnich dwóch lat nie było ani jednego. Chociaż to dziwne, bo słyszałem o kilku, którzy przybyli do
Hann z takim zamiarem - co najmniej jeden Siódmy i paru Szóstych.
- Co sugerujesz? - wielkie pięści szermierza zacisnęły się.
- Niczego nie sugeruję - powiedział pośpiesznie Honakura. - To były zwykłe pogłoski. Mówiono, że
zamierzali przeprawić się promem, a potem przebyć tę długą drogę wśród drzew. Prawdopodobnie
zmienili zamiary. Jeden dotarł co prawda do hotelu dla pielgrzymów, ale miał wielkiego pecha, bo
spożył tam jakieś zepsute mięso. Jesteś tym bardziej mile widziany, że szermierze to rzadcy goście,
władco.
Siła fizyczna niekoniecznie oznacza głupotę - młody człowiek zrozumiał. Na jego policzki wypełzł
ciemny rumieniec wściekłości.
Rozejrzał się wokół po majestatycznej fasadzie świątyni. Rzucił okiem na wie1ki dziedziniec poniżej,
obramowany przez kamienistą plażę i nieruchomą sadzawkę, poza którą rzeka pieniła się i kotłowała
wypadając z wąwozu, przeniósł wzrok dalej na spowitą we mgłę wspaniałość Skały Sądu. Potem
odwrócił głowę, żeby przyjrzeć się lesistym terenom świątynnym i dużym domom zamieszkiwanym
przez najwyższych dostojników. W jednym z nich na pewno mieściło się biuro sędziego .
- Być szermierzem w straży świątynnej to wielki zaszczyt - powiedział.
- W dzisiejszych czasach wynagrodzenie jest nawet nieco wyższe niż to zwykle bywa - podsunął
Honakura.
Na surowej twarzy szermierza znowu pojawił, się gniew.
- Spodziewam się, że człowiek może gdzieś tu pożyczyć miecz?
- To da się załatwić.
Młody człowiek skłonił głowę.
- Jestem zawsze na służbie Bogini.
Tak oto, pomyślał uszczęśliwiony Honakura, należy załatwiać sprawy. O zabójstwie nie wspomniano
ani jednym słowem.
- Ale najpierw egzorcyzmy? - zapytał szermierz.
- Oczywiście, władco - Honakura nie mógł sobie przypomnieć, żeby w ciągu ostatnich pięciu lat
przeprowadzano jakieś egzorcyzmy , lecz rytuał był mu znany. - Szczęśliwie nie wymaga to, żeby był
wspomniany twój zawód czy nawet stopień. A twa obecna odzież będzie odpowiednia.
Szermierz odetchnął z ulgą,
- I okaże się to skuteczne?
Nikt nie mógł zostać Trzecim Zastępćą Przewodniczącego Rady Archidiakoriów, a co więcej
przetrwać na tym stanowisku bez umiejętności zabezpieczania sobie tyłów.
- To bgdzie skuteczne, władco, chyba że...
- Chyba że? - powtórzył jak echo szermierz, a jego szeroka twarz pociemniała od podejrzliwości.
A może było to poczucie winy?
Honakura powiedział ostrożnie:
- Chyba że demon został posłany przez Samą Najwyższą. Tylko ty wiesz, czy nie popełniłeś przeciw
Niej jakichś ciężkich grzechów.
Wyraz wielkiej męki i smutku pojawił się na twarzy szermierza. Opuścił oczy i milczał przez chwilę.
Potem wyzywająco spojrzał na kapłana i warknął:
- On został nasłany przez czarodziei.
Czarodzieje! Mały kapłan cofnął się chwiejnie o krok.
- Czarodzieje! - wyrwało mu się. - Władco, przez wszystkie lata spędzone w tej świątyni nigdy nie
słyszałem pielgrzyma wspominającego o czarodziejach. Przykro mi pomyśleć, że coś takiego
naprawdę jeszcze istnieje.
Teraz oczy szermierza przybrały wyraz wręcz przerażający .
- Och, oni istnieją! - huknął. - Przybyłem z bardzo daleka, święty, z bardzo daleka. Ale czarodzieje
istnieją, uwierz mi.
Honakura już w pełni się opanował.
- Czarodzieje nie mogą zatriumfować nad Najświętszą - powiedział z przekonaniem. - Na pewno nie
w Jej własnej świątyni. Jeś1i to oni są przyczyną twojej biedy, egzorcyzm będzie skuteczny.
Sprawdzimy to .
Honakura przywołał odzianego w pomarańczową szatę Czwartego i wydał rozkazy. Potem
przeprowadził szermierza przez najbliższą arkadę i wzdłuż całej nawy do posągu Bogini.
Wielki mężczyzna szedł przy boku Honakury powolnym krokiem, robiąc jeden krok na trzy kroczki
kapłana, a jego głowa obracała się na wszystkie strony, gdy przyglądał się wspaniałościom wokoło. Jak
wszyscy przybysze, którzy po raz pierwszy spoglądali na to najświętsze sanktuarium - zobaczył
najpierw wielki, błękitny posąg, zawalony stosami błyszczących ofiar srebrny podest przed nim,
wielobarwne ognie szklanych witraży w oknach po obydwu stronach, cudowny wachlarz rzeźbionego
sufitu, zawieszonego w górze, odległego jak niebo. W świątyni przez cały czas wrzała praca, pełno było
kapłanów, kapłanek, pielgrzymów i innych wiernych, poruszających się po błyszczących mozaikach
posadzki, jednak ich drobne postacie w ogromie wnętrza wyglądały jak ziarenka kurzu, a cała
przestrzeń emanowała spokojem.
Gdy podeszli bliżej, szermierz zaczął sobie uświadamiać majestat posągu Bogini. Została
przedstawiona jako odzianą w szatę kobieta z luźno opadającymi włosami, siedziała ze skrzyżowanymi
nogami, trzymając ręce na kolanach. W miarę jak się zbliżali, wypiętrzała się nad nimi, ogromna,
groźna i majestatyczna, coraz i coraz ogromniejsza. Nareszcie dotarli do skraju podestu i upadli na
podłogę, oddając Jej cześć.
Egzorcyzm wymagał współdziałania wielu kapłanów i kapłanek, wymagał śpiewów, tańców, gestów,
rytuałów i poważnego ceremoniału. Honakura stał z boku i pozwolił Perandoro, Szóstemu ,
celebrować, jako że była to rzadka okazja. On sam tylko raz prowadził egzorcyzmy.
Szermierz klęczał wewnątrz kręgu skulony, z opuszczoną głową i rozłożonymi rękami, tak, jak go
pouczono.
Gdyby rozłożyć na tych plecach obrus, zmieściłby się tam obiad na trzy osoby. Pozostali kapłani i
kapłanki patrzyli ukradkiem, podczas gdy zespół zabierał się do dzieła. Pielgrzymi taktownie rozsunęli
się na boki. Obrzęd robił na wszystkich wielkie wrażenie.
Honakura niewiele uwagi zwracał na przygotowania. Planował swój następny ruch przeciw
nieprzewidywalnemu Hardduju. Zdobycie miecza było sprawą łatwą - można go dostać z warsztatu od
Athalainiego. Błękitny kilt dla Siódmego też nie stanowił problemu, a zapinka do włosów to wręcz
drobiazg. Ale szermierze paradowali w charakterystycznych butach, a wysyłanie po parę takich,
szczególnie rozmiaru, który był wymagany, na pewno wzbudziłoby podejrzenia. Następnie, tego był
całkowicie pewny , rytuał pojedynku wymaga od walczącego posiadania sekundanta, a to jeszcze
bardziej komplikowało sprawy. Na dzień lub dwa dałoby się usunąć niebezpiecznego młodzieńca z
widoku aż do ukończenia przygotowań, ale to uda się tylko wtedy, gdy jego obecność zostanie
utrzymana w tajemnicy. Honakura czuł wielką satysfakcję, że Bogini nie tylko odpowiedziała w ten
sposób na jego modlitwy, ale także powierzyła zawarcie subkontraktu. Czuł pewność, że nie zawiedzie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin