Mary Jane Clark
Zabawaw chowanego
PrzełożyłHubert Jeżak
Prolog
Chciał, by światło było zapalone, ale ona ucieszyła się,gdy okazało się to niemożliwe. Jakakolwiek jasnośćdochodząca z okien domku mogłaby zwabić pracowników,ciekawych sprawdzić, co się dzieje.
Chciał także muzyki i przyniósł nawet magnetofon, leczsprzeciwiła się temu stanowczo. Nie mogli ryzykować, żehałas przedostałby się na zewnątrz. Jedynym dźwiękiem miałbyć powolny, jednostajny rytm ich kołyszących się ciał.
Leżała na łóżku myśląc o chłopaku, który właśnie się zdrze-mnął. Cykanie świerszcza i smutne wycie skunksa sprawiało, żewstrzymywała oddech. Zastanawiała się, czy w opuszczonymtunelu, który biegł pod domkiem, zagnieździeły się jakieś zwie-rzęta. Miała nadzieję, że nie, gdyż była to z góry obmyślonadroga ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nie mogła dać się ponieść chwili. On nie miał takiego prob-lemu. Znał się na rzeczy. W momencie, gdy oddali się namięt-ności, usłyszała głos dobiegający z zewnątrz.
- Mój Boże, to Charlotte - syknęła, odpychając go od siebie.Rzucili się, by zebrać ubrania. Złapał magnetofon, a ona podniosła drewnianą klapę w podłodze. Zeszli w ciemność w momencie, gdy nad nimi otworzyły się drzwi chaty.
Pod bosymi stopami poczuli zimną, twardą podłogę tunelu.
Na co czekasz? - wyszeptał. - Chodźmy.
Ubieram się - powiedziała. Bóg jeden wie, co kryje sięw tym tunelu, a ona czułaby się o niebo lepiej w ubraniu, gdybędą podążać w kierunku wody po drugiej stronie.
Z góry dobiegły przytłumione głosy.
- Kto jest z nią? - spytał.
- Nie mam pojęcia.
Powoli ruszyli do przodu, wyciągniętymi ramionami dotyka-jąc ścian tunelu, by wymacać kierunek. Czując, jak coś ocierasię o jej nogę, stłumiła krzyk. Szop? Szczur? Bóg karał ją zagrzechy.
Wody zatoki Narragansett zalśniły przy ujściu tunelu. Przy-spieszyli kroku, księżyc dawał niewiele, ale jakże cennegoświatła. Gdy wreszcie dotarli do celu, on zatrzymał się gwał-townie.
Cholera!
Co się stało?
Mój portfel. Musiał mi wypaść z kieszeni.
O Boże!Złapał ją za rękę.
Nie martw się. Idziemy dalej! Może go nie zauważą.
Wracam po niego - powiedziała stanowczo.
Jutro. Możesz przyjść po niego jutro - podsunął.Chciała iść za nim, ale świadomość, że portfel może zdradzićich sekret, nie pozwoliłaby jej zmrużyć oka.
Ty idź. Wracaj do domu - powiedziała.
Pójdę z tobą - zaoferował się.
Nie. Musisz wyjść z posiadłości, nie mogą się dowiedzieć,że tu byłeś. Musisz iść, i to natychmiast.
Dobrze, ale zobaczymy się jutro.
Przełknęła ślinę, patrząc, jak biegnie wzdłuż brzegu, byw końcu zniknąć w ciemnościach. Biorąc głęboki oddech,odwróciła się i weszła z powrotem do środka, ostrożnie trzyma-jąc się ściany. Jej palce ocierały się o warstwę kurzu oraz zimnei lepkie w dotyku stare cegły. Wyobrażała sobie, jak musieliczuć się niewolnicy, uciekający tym tunelem, by ratować życie,wdychający ten zatęchły zapach, który ona teraz czuła. Czymieli latarnie, by oświetlać sobie drogę? Czy raczej ślepo szliprzez mrok, nie wiedząc, co jest przed nimi, ale gotowi zaryzy-kować, świadomi horroru, który zostawili za sobą?
Według jej obliczeń powinna być blisko drabiny wiodącej dodomku, ale zamiast tego wpadła na zagłębienie w ścianie,a grudki ziemi posypały się pod rękami. Puls jej przyspieszył.Czy ten stary tunel był bezpieczny? Czy mógłby się zapaśći uwięzić ją w środku? Czy ktokolwiek by ją odnalazł?
Modliła się. Jeśli uda jej się stąd wydostać, obiecała, że jużnigdy, przenigdy nie pójdzie do domku. Nieważne, jak bardzoby ją prosił, to był ostatni raz.
Ruszyła dalej w ciemność, pociągając nosem.
W pewnym momencie potknęła się o coś i upadła. Zaczęłaszybko oddychać, serce waliło jej jak oszalałe. Wyczuła dłoniąkształt przykryty jakąś dużą, gładką tkaniną.
Ludzkie ciało, jeszcze ciepłe.
Pragnienie, ból, krzyk narastający w gardle a jednocześnieniemożność wydania z siebie choćby najmniejszego dźwięku.Odczuwała już to kiedyś, ale sporadycznie i tylko w snach.Odsunęła się od ciała i skuliła pod ścianą, drżąc w ciemności.
Uświadomiła sobie, że trwało to tylko sekundę, ale zdawałosię być wiecznością. W głowie miała natłok myśli . Powinnawezwać pomoc, zawołać ludzi z dużego domu, ale nie potrafiła.Nie powinna tu w ogóle być. Na myśl o tłumaczeniu się zeswojego postępku czuła upokorzenie.
A gdyby, co gorsza, obwinili ją? Co będzie jeśli pomyślą, żeto ona dopuściła się zabójstwa? Kiwała się w przód i tył, starającsię uspokoić, gdy usłyszała skrzypnięcie. Klapa nad nią zaczęłasię otwierać.
Zacisnęła mocno powieki, pewna, że to już koniec. Zabójcazbliżał się, by ją także dopaść.
Zamiast tego coś zaszeleściło nad nią, obiło się o głowę,ocierając się o twarz. Kawałek papieru? Kartka?
Nasłuchiwała, trzęsąc się. Nikt jej jednak nie dostrzegł, a kla-pa z powrotem opadła.
Czternaście lat później
Oświetlające tunel lampy górnicze, zasilane przez generator,były jedną z niewielu oznak obecności nowoczesnej techno-logii. Cała praca żmudnie wykonywana była ręcznie. Tak jakponad półtora wieku temu to ludzie, a nie maszyny, przekopy-wali się przez glinę, tak teraz wznoszą mur z czerwonej cegły.Dokładano starań, by, centymetr za centymetrem, ściany byłysolidne i tunel mógł być później dostępny dla tysięcy turystów,historyków i studentów, aby mogli przebyć drogę, którą Amerykańscy niewolnicy podążali ku wolności. Ten tunel po prostu musiał być bezpieczny.
- Mamy tu bardzo miękki odcinek - zawołał doświadczonymistrz murarski, a jego słowa odbiły się echem w podziemiukorytarza.
Stuknął kielnią w miękką, czerwoną glinę. Grudki ziemiposypały się na podłogę. Wnęka w ścianie robiła się corazwiększa.
Kopano dalej, z gliny wyłaniały się zniszczone, spłowiałefałdy materiału. Metaliczne nitki pobłyskiwały w świetle lamp.Kamieniarz delikatnie zmiatał glinę, odsłaniając połyskliwąmaterię.
Gdy zebrani wokół ludzie zorientowali się, co to jest, ode-tchnęli z ulgą, że są tu wszyscy razem. Nie był to widok, którychciałoby się oglądać samotnie.
Ich oczom ukazała się ludzka czaszka i kości zawiniętew złotą tkaninę.
Piątek16 lipca
-1-
Była najstarsza. Grace uważnie obserwowała ożywionychstażystów, świadoma przepaści, jaka istniała między niąa resztą. Przynajmniej dziesięć lat dzieliło ją od najstarszychz nich. Oparci o biurka, uważnie studiowali tekst na ekranachmonitorów, konsultując go z dziennikarzami obsługującymiserwis porannych wiadomości. Stażyści byli dobrze wykształ-ceni, ochoczy, ambitni i, w przeciwieństwie do Grace, bardzomłodzi.
„Mają całe życie przed sobą", stwierdziła, obserwując dziew-czynę krzyżującą akurat swoje długie, opalone nogi, by nieodkryć wszystkiego pod bezwstydnie krótką spódniczką. Wszy-scy mieli przed sobą świetlaną przyszłość, byli na dobrej drodzedo ukończenia cenionych uczelni i uniwersytetów, budowali jużsobie nawet podwaliny do przedłużenia umowy i wylądowaniana ciepłej posadce w telewizji. Nieskrępowani, są w staniepodążać za swoimi marzeniami. Nie mają żadnego obciążeniapsychicznego, rozpoczynając karierę zawodową. Mogą iść, gdzie chcą, robić, co chcą, podjąć się każdego zadania, wolni jak ptak.
Grace Wiley Callahan doskonale wiedziała, że jej nie było topisane. W wieku trzydziestu dwóch lat miała za sobą przeszłośći obowiązki. Doświadczyła w życiu porannych mdłości, ślubu,macierzyństwa i rozwodu, w takiej właśnie kolejności. Gdymiała tyle lat co oni, wyzbyła się już marzenia o uroczystościwręczenia dyplomów, zmuszona opuścić Fordham, bo zabrakłojej trzydziestu punktów. Gdy dla jej przyjaciół nadszedł dzieńrozdania dyplomów, ona pchając wózek z Lucy, zjawiła się nacampusie, żeby popatrzeć na ceremonię. Płacz jej córeczkizagłuszył okrzyki radości absolwentów.
Jedenaście lat później Lucy zdała do szóstej klasy, a Grace
odkryła kurze łapki w kącikach brązowych oczu i pierwsze siwepasemka w złotych włosach. Zlikwidowała je jednak natych-miast, dowiedziawszy się, że została przyjęta do ambitnegoprogramu stażowego. Dostała od życia drugą szansę i postano-wiła zdobyć wreszcie stopień, na jaki zasługiwała, i wykorzys-tać niepowtarzalną szansę w stacji KEY News w Nowym Jorku.Była także podekscytowana myślą o tygodniowym wyjeździedo Newport, by wziąć udział w reportażu o nadmorskim kuro-rcie dla cyklu programów „KEY to America". Była jednakświadoma, że nikt oprócz niej nie musi się martwić o dzieckozostawione w domu.
Nawet przez chwilę jednak nie żałowała, że urodziła Lucy.Była to wręcz najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłaczy dopiero zrobi. Ślub z Frankiem to zupełnie inna historia.Frank z początku nie chciał mieć nic do czynienia z dzieckiem,gdy wiosną pierwszego roku studiów dowiedziała się, że jestw ciąży. Grace postanowiła nie usuwać ciąży i była zdecydowa-na urodzić, z jego pomocą czy bez.
Zerknęła na prawą dłoń, na której nie było już obrączki,i przypomniała sobie, jak Frank w końcu niechętnie zmieniłzdanie. Przystojny, wysportowany, początkujący biznesmenFrank Callahan, nakłaniany przez rodziców, by „zrobił to, conależy", wreszcie się oświadczył. Z niepokojem w sercu Graceprzyjęła oświadczyny, wiedząc, że może nie są to najlepszeokoliczności zawarcia małżeństwa, ale mając jednocześnie na-dzieję na jak najlepszą przyszłość.
Pięć miesięcy po pospiesznym ślubie przywieźli dziecko domałego mieszkania w Hoboken, w New Jersey. Frank sumien-nie jeździł codziennie rano metrem na Manhattan do swojejpierwszej, poważnej pracy w firmie maklerskiej, podczas gdyGrace zostawała w domu z dzieckiem, starając się jako wolnystrzelec pisać artykuły do lokalnej gazety, dotyczące obradradnych miasta i nocnych rozpraw w sądzie. W miarę jednak jakobowiązki Franka powiększały się, coraz niechętniej wracał do
domu, żeby opiekować się Lucy, gdy ona zajmowała się swojąpracą. Zarabiał coraz więcej, stać ich było na większe mieszkanie,a Grace wcale nie musiała już pracować dla tej podrzędnej gazetki.
Zgodziła się, mijały lata, a ona spędzała czas na zajmowaniusię córeczką. Starała się nie rozmyślać nad skutkami małżeńst-wa z Frankiem. Gdy oglądała wiadomości w telewizji, próbo-wała nie wyobrażać sobie, co mogło ją czekać, gdyby skończyłaszkołę i wcieliła w życie plan zostania dziennikarką w radiu lubtelewizji. Czas mijał, a Grace łapała się na coraz częstszymoglądaniu najważniejszych magazynów informacyjnych, gdyLucy już spała. Obawiała się coraz bardziej gwałtownych zmiannastroju i wybuchów złości Franka. Niec podobał się jej teżzapach obcych perfum na jego ubraniu, gdy wracał późno dodomu po „firmowych kolacjach".
Mimo to została. Powtarzała sobie, że to dla dobra Lucy. Niechciała, żeby jej dziecko miało rozbitą rodzinę. Lucy zasługi-wała na to, żeby oboje rodziców z nią mieszkało i wspólnie jąwychowywało. Była zdecydowana zostać.
To Frank odszedł od niej.
Grace, czy możesz przefaksować wstępny harmonogramprofesorowi Gordonowi Coxowi w Newport? - Producent B.J.D'Elia wyciągnął do niej kartkę papieru. - Wiem, że to zadaniedla robola - dodał przepraszająco - ale jeśli zaraz nie wyjdę,spóźnię się na pociąg do Rhode Island.
Po to tu jestem - odpowiedziała, odbierając od niegoharmonogram. Nie spodobało jej się wyrażenie o „zadaniu dlarobola", ale wiedziała, że zaufanie zdobywa się małymi krocz-kami. Rób teraz małe rzeczy, a w przyszłości pozwolą ci zająćsię większymi.
Przyjdziesz jutro, prawda, Grace?
Tak.
Mogę cię jeszcze o coś prosić? - Nie czekając na od-powiedź podał je kartkę żółtego papieru w linie. - Napisz coś na
temat ozdób z muszli i tatuaży. Robimy program o rzeźbiarzutakich rzeczy, może i o tatuażyście będziemy potrzebowaćjakieś pytania, żeby Constance mogła je zadać w trakcie wywia-du. Przefaksuj mi to potem. Numer jest na kartce.
Nie ma problemu - odparła. Odebrała od niego kartkę,zauważając jednocześnie jego silne, opalone dłonie.
Dzięki, Grace. Wielkie dzięki. - Uśmiechnął się przelotnie,pokazując białe zęby i pochylił się nad nią. - Zdradzę ci sekret, tomoje pierwsze zleceniajako producenta i jestem lekko przerażony.
Naprawdę? Zdawało mi się, że od dawna pracujesz w tymfachu.
Nie. Byłem tutaj kamerzystą i wydawcą przez sześć lat,a wcześniej przez parę lat pracowałem w małej telewizji regio-nalnej. Wiesz, taka jest rzeczywistość. Musisz zajmować siędwiema czy trzema rzeczami naraz, dostając pieniądze tylko zajedną, jeśli chcesz się utrzymać w takim miejscu jak to.
Czuła lekką zazdrość. B.J. był prawdopodobnie w jej wieku lubo parę lat starszy, a jednak jego kariera była w pełni zaplanowana.Zastanawiała się, czy ma żonę, która zostawała w domu z dziec-kiem, gdy on wyrabiał sobie pozycję. Nie wiedzieć czemuzdawało jej się, że nie. I to nie tylko dlatego, że nie zauważyłaobrączki, ale także z powodu aury niezależności, jaką wokółsiebie roztaczał. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo. Zdarzali sięfaceci, którzy w pracy zdawali się wolni, w rzeczywistości jednakmieli na głowie rodzinę. Frank był jednym z nich. Patrząc naszczupłą sylwetkę B.J., wracającego do swojego biurka, Gracemiała nadzieję, że nie był taki jak jej były mąż.
Wystukiwała właśnie numer na faksie, gdy podeszła do niejstażystka w minispódniczce.
- Przynajmniej tobie dał coś do roboty - szepnęła ciemno-włosa piękność. - Umieram z nudów. Jeśli spędzę jeszczechoćby minutę na surfowaniu po sieci, to podetnę sobie żyły.Nie mają dla nas dosyć pracy.
Grace uśmiechnęła się, nasłuchując elektronicznego sygnału
informującego, że faks rozpoczął nadawanie. Jocelyn Vickersmiała rację, stażyści naprawdę mieli dużo wolnego czasu.
Powinno być lepiej, jak już znajdziemy się w Newport, nieuważasz? - spytała. - Tam pewnie mają więcej pracy dla nas.W ostateczności spędzimy tydzień w pięknym miejscu. - Wzru-szyła ramionami. - Tak mi się przynajmniej wydaje.
Nigdy nie byłam w Newport, a ty? - Grace starała siępodtrzymać rozmowę. Młodzi stażyści raczej nie szukali z niąkontaktu. Nie bardzo chyba wiedzieli, co mają o niej myśleć.„Starsza pani Grace." Co oni właściwie mogą mieć wspólnegoz rozwódką z dzieckiem?
Prawie każdego lata - westchnęła Jocelyn - Moi rodzicemają tam domek.
Naprawdę? To wspaniale. - Grace wyciągnęła z faksuharmonogram pobytu w Newport. Rzuciła okiem na dół i za-uważyła znajomą beżowo-czarno-rdzawoczerwoną kratę prze-zierającą między perfekcyjnie polakierowanymi paznokciamiu stóp. Burberry. Ponad sto dolców za parę sandałów z plas-tikowymi paskami. „To musi być przyjemne". Grace naglezdała sobie sprawę ze swoich własnych butów - czarne czółen-ka kupione na wyprzedaży, które wyglądały, jakby były pośled-niej jakości, a do tego zupełnkie nijakie.
Tak, w Newport może być fajnie, jeśli wiesz, gdzie cho-dzić i co robić. - Jocelyn przeczesała czarne, elegancko przycię-te włosy.
No, możesz okazać się bardzo przydatna, Jocelyn.
Mów mi Joss - rozpromieniła się dziewczyna. - Tak,właśnie na to liczę. Prawdę mówiąc, wyjeżdżam już dziś wie-czorem, żeby trochę pomóc. Chcę wypaść w ich oczach nanieocenioną pomoc, gdy będziemy tam w przyszłym tygodniu.Naprawdę chciałabym dostać pełny etat, kiedy skończy się staż.
Nie tylko ty, pomyślała Grace i zamarła na myśl o przewadze,jaką miała Jocelyn. Nie tylko ty.
Tylko jedna osoba z całej grupy miała dostać pracę asystenta
producenta. Wszystko zależało od tego, jak się spiszą, a Gracebyła zdecydowana dać z siebie wszystko. Naprawdę potrzebo-wała tej pracy.
-2-
Profesor Gordon Cox wyjął dokument ze swojej skrzynkipocztowej i przejrzał go pobieżnie. Zamierzał dokładnie wczy-tać się w harmonogram KEY News później. Teraz musiał zająćsię swoimi uczniami.
Przystanął przed dużym, bogato ozdobionym lustrem, bysprawdzić, jak wygląda. Siwe włosy uwydatniały jego ciemneoczy i złotą opaleniznę. Możliwe, że osiwiał trochę za wcześnie,ale ogólnie prezentował się dobrze. Dystyngowany i wytwornyuczony, atrakcyjny dla łatwych do oczarowania studentek.
Gdyby tylko mógł tak zaimponować Agacie Wagstaff. Odmomentu odkrycia kości Agatha groziła odcięciem funduszy narenowację tunelu niewolników, gdyby okazało się, że jest tojednocześnie grób jej siostry. Wymarzony przez siedemnaścielat wykładania na uniwersytecie Salve Regina projekt Gordonamiał zostać wstrzymany, a on nic nie mógł na to poradzić.
Otwarcie tunelu Shepherd' s Point byłoby wydarzeniem histo-rycznym, a on, dusza całego przedsięwzięcia, zdobyłby uznaniew światku konserwatorów zabytków. Krążyły pogłoski, że byłbynominowany do Nagrody Stipplewood, ale podejrzewał, że terazmógł się z nią pożegnać, jak i z całym swoim dorobkiem. Agathabyła wariatką, zawsze niechętnie nastawioną do otwarcia dlatłumów jej drogocennego tunelu. Jakie były szanse, że pozwoli-łaby kontynuować prace, gdyby naprawdę ten tunel okazał sięmiejscem spoczynku jej siostry przez ostanie czternaście lat?
Myśl, że całe to planowanie, podlizywanie się Agacie, aten-cja okazywana jej siostrzenicy, Madeleine, jej matce, Charlotte,nie wspominając już o badaniach, monografiach i obiecanychwykładach, że to wszystko miało spełznąć na niczym, wpędzałago w głęboką depresję.
Jednakże Gordon nadal uważał, że to była jego wymarzonapraca: ukazywać innym cały historyczny i kulturowy splendor,jaki ich otaczał, zaprezentować swoje pasje, a do tego dostaćzapłatę za ten przywilej.
Oczywiście zapłata mogłaby być lepsza. Dlatego zgłaszał sięzawsze by uczyć podczas semestru letniego. Nie planował, takczy inaczej, opuszczać Newport podczas sezonu. Jeśli milione-rzy chcieli wybudować sobie letnie domki w historycznymmieście nad morzem, wcale mu to nie przeszkadzało. Czemumiałby wyjeżdżać w najcudowniejszych miesiącach roku? Nie,wolał podróżować podczas ferii wiosennych i zimowych. Li-piec i sierpień chciał spędzać właśnie tu.
Tak jak Charlotte Sloane.
Gordon nie zadzwonił wcześniej, by upewnić sie, że możesprowadzić grupę studentów do Shepherd's Point. Nie chciałryzykować, że Agatha nie zgodzi się na udostępnienie pełnejzakamarków starej wiktoriańskiej rezydencji, zbudowanej nahektarach ziemi uprawnej na samym krańcu Newport.
Trochę dalej - poinstruował kierowcę, gdy ten zwolniłprzy bramie. - Jedź prosto, aż do chaty. - Gdy furgonetkaprzetaczała się drogą zniszczoną przez sprzęt do wykopalisk,Gordon kontynuował wykład.
Shepherd's Point odegrało ważną rolę w historii Afroame-rykanów w Newport. Ta rezydencja była zbudowana na miejscudawnego pastwiska. Pasterz pomagał zdesperowanym niewol-nikom w ucieczce przed panami. Tunel sięgał od małej chaty dooceanu , prowadząc ku wolności z Shepherd's Point. Wiele latpóźniej, gdy potentat srebra, Charles Wagstaff, zbudował tuswoją willę, jego dzieci używały chaty jako domku zabaw.Tunel tak zwanego Podziemnego Szlaku pozostał nietknięty.
Wysiadaja&AJurgonetki Gordon skrzywił się z powodu bóluw kolanię. Poprowadził studentów w stronę zniszczonego dom-ku, kontynuując wywiad.
- Aż do teraz był tylko jeden taki tunel otwarty dla publiczności. Tamten prowadził do domu zdeklarowanego abolicjonisty, Henry'ego Warda Beechera w Peekskill. Krążyły pogłoski o tunelu w Shepherd's Point, mieszkańcy Newport też wspominali o nim, niektórzy podkradali się nawet, żeby zobaczyć go na własne oczy. Historycy starali się przez wiele lat o pozwolenie ...
Zabr7