Morski Eugeniusz - W pogoni za czarnym karłem.pdf

(518 KB) Pobierz
EUGENIUSZ MORSKI
W POGONI
ZA CZARNYM KARŁEM
POWIE ŚĆ FANTASTYCZNA
WYDAWNICTWO POZNA Ń SKIE POZNA Ń 1957
894933894.001.png 894933894.002.png
ROZDZIAŁ I
Teraz ju ż nie ma ratunku.
Ś mieszne jest tylko to, ż e wszyscy si ę wzajemnie okłamuj ą i udaj ą , i ż wierz ą w to, co
mówi ą .
Dłu ż ej tak ż y ć ju ż niesposób!
Przed chwil ą wła ś nie wykorzystuj ą c sposobno ść , ż e m ęż czy ź ni zabrali nawigatora, aby
wspólnie zmontowa ć anten ę , przejrzała dziennik podró ż y. Ju ż dziesi ęć miesi ę cy min ę ło od
chwili ostatniego górnego zł ą czenia Wenus z Ziemi ą . Teraz pomoc ju ż na pewno nie przyb ę -
dzie, a tlenu starczy najwy ż ej na trzy tygodnie.
Astropaleontolog Bara Ta ń ska przeszła par ę razy po kabinie, nerwowo poprawiaj ą c
spadaj ą ce na czoło włosy, i stan ę ła przy iluminatorze. „Po co to wszystko? Nawet najmłodsza
z załogi, Tina Sokołowa, jest przecie ż dyplomowanym astronaut ą i na pewno zdaje sobie
spraw ę z grozy sytuacji”. Bara poczuła silny skurcz w sercu. To strach, jak ż ywa istota, poru-
szył si ę w jej wn ę trzu.
Wyjrzała przez okno. Rdzawe niebo Wenus wisiało nisko, nisko nad głow ą . Ruchome
smugi lotnego piasku, jak macki olbrzymiego potwora, p ę dziły wzwy ż i roztapiały si ę w
chmurach. Na horyzoncie rudaw ą plam ą prze ś wiecał przez te piaszczyste mgły sto ż ek
„Magnitogorsk“. Nazwa, nadana wulkanowi przez Jaka Iwanowa w dniu wyl ą dowania na tej
planecie, przetrwała do dzi ś i stała si ę niefortunnym symbolem całej wyprawy.
Dziewczyna pami ę tała dobrze ten dzie ń . Czas nie zatarł ż adnych szczegółów. Ciasne
wn ę trze kabiny stan ę ło jej przed oczami — niklowe por ę cze biegn ą ce nie tylko nad podłog ą ,
lecz równie ż po ś cianach i sufitach, okr ą gły iluminator i ekran oraz ci ęż kie nieruchome stoły i
fotele, do których nale ż ało si ę mocno przypina ć skórzanymi pasami, aby mie ć poczucie jakie-
go ś oporu i równowagi. Gdy nie czuło si ę pasów, w ogóle nie czuło si ę nic. Poczucie dołu i
góry zmieniało si ę zale ż nie od poło ż enia statku. Przypominało to niezwykły zawrót głowy.
Zawrót, z którego nie ma wyj ś cia. Wszyscy byli ju ż bliscy szale ń stwa po 240-dniowej podró-
ż y, podczas której przedmioty i ludzie nie wa ż yli nic. Doktor Emanuel Carim, zabawnie wi-
sz ą c u sufitu, po raz nie wiadomo który tłumaczył Tinie, ż e mdło ś ci i objawy l ę ku przestrzeni
s ą wynikiem zaburze ń działalno ś ci bł ę dnika i min ą bez ś ladu z chwil ą , gdy pojawi si ę ci ąż e-
nie.
Tina blada jak papier wpół le ż ała w fotelu i b ę bniła ko ń cami palców za uszami. Ta
czynno ść na chwil ę przywracała poczucie równowagi. Wszyscy zreszt ą w mniejszym lub
wi ę kszym stopniu odczuwali dolegliwo ś ci choroby przestrzeni kosmicznej.
Tymczasem doktor Carim podsun ą ł si ę wła ś nie do sufitu na odległo ść wyci ą gni ę tej r ę ki
i, odbiwszy si ę , lekkim ruchem pocz ą ł płyn ąć ku ś rodkowi kabiny, udan ą powag ą maskuj ą c
groteskowo ść swego poło ż enia. Wszyscy z oboj ę tnym wyrazem ś ledzili powolne przesuwanie
si ę doktora pomi ę dzy metalowymi por ę czami kabiny, gdy wła ś nie zacz ę ły si ę dzia ć owe
pami ę tne zdarzenia. Poprzedził je hałas w korytarzu. Potem otwarły si ę drzwi, przez które
wleciała paruj ą ca, złocista kula wielko ś ci niedu ż ej piłki no ż nej; za ni ą , uwieszona u framugi,
ukazała si ę głowa kucharza, który, wymachuj ą c otwartym rondlem trzymanym w jednej r ę ce,
zawołał:
— L ą dujemy, za chwil ę l ą dujemy! In ż ynier i nawigator... — przerwał i patrz ą c na kul ę ,
która powoli zbli ż ała si ę do twarzy lec ą cego naprzeciw doktora, wykrzykn ą ł: — O rety, mój
rosół! Uwaga, doktorze, gor ą cy!
Po czym kilkoma ruchami, chwytaj ą c si ę por ę czy, podci ą gn ą ł si ę do kuli i zgrabnym
ruchem zagarn ą ł j ą z powrotem do rondla.
— Oo! — westchn ą ł.
Nast ą piło ogólne poruszenie.
— Co? Jak? — posypały si ę pytania.
— Bez kawałów — odezwał si ę le żą cy na ś cianie z ksi ąż k ą w r ę ku literat Bowski.
— Słowo daj ę , ż e mówi ę prawd ę — rozpocz ą ł kucharz, ale przerwał mu głos wydoby-
waj ą cy si ę z megafonu.
— Prosz ę przygotowa ć si ę do l ą dowania, zaj ąć miejsca...
Bara rozejrzała si ę wokoło. Nawet na twarzy Tiny wyst ą piły rumie ń ce. A zatem nare-
szcie! Jaki ś entuzjazm wzbierał w jej sercu, rado ść i duma w poczuciu odniesionego zwyci ę -
stwa. Nie wiedz ą c dokładnie, co robi, podała r ę k ę wisz ą cemu w powietrzu doktorowi, który
wyci ą gn ą ł dło ń w jej kierunku. Podci ą gn ę ła go do por ę czy i skierowała si ę wraz ze wszystki-
mi do kabiny centralnej statku.
Pierwsze jej spojrzenie padło na ekran. W górnym jego rogu, jakby odgraniczonym
łukiem koła, ś wieciło czarne niebo i gwiazdy, reszt ę zajmowała migotliwa, biała jak mleko
tarcza planety. Przypinaj ą c si ę do fotela poczuła dreszcz.
Oto za chwil ę cały statek zanurzy si ę w tej białej k ą pieli, za któr ą kryje si ę gro ź na
niewiadoma.
Sprawdziła pasy, a jednocze ś nie ciało jej odczuło wibracje wstrz ą saj ą ce całym statkiem.
To uruchomiono silniki. Brz ę czenie narastało, szybko przekształcaj ą c si ę w pot ęż ne wycie.
Chciała podnie ść r ę k ę — była ci ęż ka, tak ci ęż ka, ż e nie dała si ę unie ść . Na ekranie płyn ę ło
morze mgły, a jednocze ś nie zdawało si ę , ż e burza gradowa szaleje wokoło, tysi ą cem pneuma-
tycznych młotków wal ą c w ś ciany statku.
Bara poczuła nagle, ż e jest jej niedobrze, i spojrzała na wskazówk ę grawimetru, która
zbli ż ała si ę do 15 g. „Co ś nie jest w porz ą dku — przemkn ę ło jej w my ś li — przeci ąż enie
dochodzi do granic wytrzymało ś ci ludzkiej. Za gwałtownie hamujemy!“
Mgły na ekranie przybrały kolor czerwonawy. O ś wietlała je roz ż arzona powłoka statku.
W oczekiwaniu eksplozji przymkn ę ła oczy. Było gor ą co. Gdy po pewnym czasie poczuła si ę
lepiej, wskazówka opadła do normalnego poziomu. Na ekranie na szarym tle wybuchały i
płon ę ły niezliczone ś wiatła. Zdawało si ę , i ż zataczaj ą c spirale dookoła globu planety statek
szybuje nad przemysłowym okr ę giem. Wówczas geolog Jak Iwanow powiedział, ż e ognie na
dole przypominaj ą mu Magnitogorsk. Były to jednak tylko wulkany.
...Bara oderwała wzrok od ziej ą cego ogniem sto ż ka. Jak ż e odległe były te wspomnie-
nia! Jak ż e inaczej uło ż yło si ę wszystko, ni ż sobie wyobra ż ała! Spojrzała na ludzi pracuj ą cych
w dolinie. Ogl ą dani z góry, w kombinezonach, z baniastymi głowami, przypominali kijanki.
Dziewczyna poznawała ka ż dego po sposobie poruszania si ę , podnoszenia r ą k. Czas przypi ą ł
ka ż demu z nich cechy rozpoznawcze.
„Pracuj ą , aby nie my ś le ć o swoim losie“ — pomy ś lała, a jednocze ś nie spostrzegła, ż e
sama równie ż nie mo ż e my ś le ć o niczym innym. Splotła wi ę c palce u r ą k, tak ż e trzasn ę ły w
stawach. Piasek siekł w szyby iluminatora.
Odczuła niepokój granicz ą cy z rozpacz ą . Postanowiła wyj ść na zewn ą trz i si ę gn ę ła po
kombinezon.
Udała si ę na wzgórze, gdzie zgin ą ł Iwanow. Na niebie nie było wida ć niczego oprócz
lotnych chmur. Wiatr popychał j ą tak, ż e wchodz ą c niemal nie czuła wznoszenia si ę terenu.
W ąż tlenowy co chwila przywierał do hełmu. Nie mogła chwyci ć oddechu i wówczas r ę k ą
wyprostowywała zgi ę cie.
Na szczycie rozejrzała si ę . Chciała przed noc ą po ż egna ć ten ponury krajobraz, jakby
wykonany z tumanu kurzu i płomieni, w którym sp ę dziła dwa lata.
Daleko i blisko tryskały fontanny dymu. Grzmot i syk, jakby wydobywaj ą cej si ę z kotła
pary, przenikał przez ś cianki hełmu. Po ś rodku, pochylony jak piza ń ska wie ż a, wznosił si ę na
kilkadziesi ą t metrów w gór ę zw ę glony kikut rakiety. Piaszczyste chmury, przez które przebi-
jało roz ż arzone wrzeciono, pokryły go szkliwem i uczyniły niezdatnym do dalszego u ż ytku.
My ś li dziewczyny znów pobiegły w przeszło ść . Jak to si ę stało, ż e ona ocalała, a
Iwanow zgin ą ł? Był odwa ż niejszy od niej. Po raz pierwszy wtenczas zetkn ę li si ę z lataj ą cym
lasem. Wła ś nie tu na tym wzgórzu. Iwanow pochylił si ę chc ą c pobra ć próbki gruntu, gdy
pojawiła si ę chmura.
— Jaku! Jaku, co to?! Uwa ż ajcie! — krzykn ę ła.
Wyprostował si ę i zasłaniaj ą c dłoni ą szkło hełmu spojrzał w gór ę . Ona te ż patrzała.
Zdawało si ę , ż e czerwona meduza szybko leci po niebie, ci ą gn ą c za sob ą zwisaj ą ce odnogi. Z
daleka trudno było okre ś li ć jej wielko ść .
— Pewnie popioły wulkanów unoszone w powietrzu — powiedział Iwanow.
Meduza tymczasem pocz ę ła opada ć , zasłaniaj ą c niebawem jedn ą czwart ą cz ęść nieba.
Barze wydawało si ę , ż e widzi nad głow ą ę bowisko nieustannie poruszaj ą cych si ę li ś ci.
Wszystko wewn ą trz chmury wrzało.
— To ż yje!! Uciekajmy — zawołała.
Widziała, ż e Jak si ę u ś miechn ą ł.
— Tu nie ma ż ycia — powiedział.
— Uciekajmy — powtórzyła czuj ą c, ż e ogarnia j ą paniczny strach.
Ogromny, czerwony parasol przystan ą ł w powietrzu. Długie, rdzawe odnogi, jak liany,
wyginaj ą c si ę w ęż owymi ruchami obni ż ały si ę ku ziemi. Niektóre z nich dotykały ju ż gruntu,
kład ą c si ę na kamienie i ś lizgaj ą c si ę po nich. Na kamieniach pozostawał od tych dotyków
lepki, ci ą gn ą cy si ę , biały ś luz. Iwanow zbli ż ył si ę do jednej z takich odnóg i pocz ą ł jej si ę
przygl ą da ć . Bara nie wytrzymała nerwowo i pobiegła ku rakiecie.
Roztr ą cała r ę kami zwisaj ą ce z nieba korzenie. Czuła, jak czepiały si ę one tkaniny
kombinezonu. Stoj ą c w drzwiach, obejrzała si ę .
W miejscu, gdzie pozostał geolog, wachlarzem ku górze rozchodziły si ę drgaj ą ce pro-
mienie. Iwanow no ż em usiłował uwolni ć si ę z ich obj ęć . Potem widziała jeszcze, jak porwany
w gór ę wisiał głow ą w dół, uwikłany w konwulsyjnie drgaj ą ce sploty.
Macka, grubo ś ci tułowia m ęż czyzny, opadła na rakiet ę i przylgn ą wszy do jej powierz-
chni posuwała si ę powoli w dół. Przera ż ona dziewczyna zatrzasn ę ła drzwi. Wpadła w obj ę cia
towarzyszy wyruszaj ą cych im z pomoc ą .
Daremnie jednak usiłowali wyj ść z rakiety. Drzwi, przywalonych od zewn ą trz, nie
mo ż na było otworzy ć . Całe szcz ęś cie, bo i tak Iwanowa nie dałoby si ę ju ż uratowa ć .
Ciarki przeszły dziewczynie po skórze. Wspomnienia te, jak mania prze ś ladowcza,
powracały stale. Były natarczywe jak komary i jak komary pozostawiały po sobie bolesne
uczucia i przykre wra ż enia. Bara nie umiała okre ś li ć bli ż ej tych stanów i unikała ich staraj ą c
si ę zaj ąć czym innym.
Spojrzała w dół. Wokół ż elaznych masztów koledzy jeszcze pracowali. Zapragn ę ła ich
obecno ś ci. Zacz ę ła schodzi ć , po drodze z nawyku obserwuj ą c niebo. Wydało si ę jej, ż e co ś
ciemnego przysłania miedziany odblask wulkanów. Serce, jak spłoszony ptak, zabiło w piersi.
Przed oczami pojawiły si ę zgasłe, szklane oczy Iwanowa. Zamachała r ę kami i potykaj ą c si ę o
głazy pobiegła w dół. Krzyczała, chocia ż wiedziała, ż e jej nie usłysz ą , gdy ż nie wł ą czyła
nadajnika.
Inni ju ż jednak biegli równie ż ku rakiecie. Odetchn ę ła, gdy hermetyczne drzwi trzasn ę -
ły głucho i komor ę napełnił syk wdzieraj ą cego si ę do wn ę trza powietrza.
W kabinie, za szkłem iluminatora, le ż ała ciemno ść . Gdy zapalono ś wiatło, za szyb ą ,
przez któr ą przed chwil ą wida ć było wulkan, chwiały si ę dziwaczne li ś cie koloru czerwonego
wina, kształtem przypominaj ą ce rosiczki. Poza tym ciche d ź wi ę ki, podobne do wieczornego
cmokania karpi w stawach, napływały jakby ze ś cian statku.
Nawigator Ali Keer wycieraj ą c zaoliwione r ę ce chusteczk ą do nosa podszedł równie ż
do okna i po raz nie wiadomo który przygl ą dał si ę tym kształtom. Potem wzruszył ramionami
i spojrzał na profesora Rigo Watta.
— Mo ż e podpalimy? — spytał.
Watt zdj ą ł okulary i rozejrzał si ę wokoło.
— Hm!!
— Oksylina z rezerw Millera — Keer spojrzał na kucharza i dodał — mamy jej do ść .
Miller milczał. Wszyscy si ę obejrzeli. W tym, ż e Keer pierwszy zaproponował u ż ycie
zapasów paliwa na inny cel, ni ż opiewało jego przeznaczenie, było co ś niezwykłego.
— My ś l ę , ż e mo ż na — przytakn ą ł kierownik wyprawy, in ż ynier Dag Rossa, u ś miecha-
j ą c si ę w stron ę Tiny, która jak zwykle milcz ą c siedziała przy stole, podpieraj ą c dło ń mi brod ę .
— No, nareszcie co ś nowego — rzekł podnosz ą c si ę w fotelu barczysty i smagły jak
pos ą g asystent Keera, obserwator Iwo Eiro — wypuszcz ę kompresor przez otwór od pikno-
metru.
Błysn ą ł z ę bami i wyszedł, podczas gdy pozostali skupili si ę przy iluminatorze, aby
obserwowa ć nowe widowisko.
— Co to jest, te lataj ą ce lasy? — odezwała si ę z ż ymaj ą c Tina.
Watt, do którego było skierowane to pytanie, chrz ą kn ą ł, potem poszperał w kieszeni i
wyj ą ł przedmiot podobny do szylkretowej cygarniczki.
Ż ywe kamienie — powiedział podaj ą c zebranym dziwaczny przedmiot — to niew ą -
tpliwie kawałek gał ę zi z tego lasu.
— Ale ż to kamie ń , pełno ich wsz ę dzie — pow ą tpiewaj ą c pokiwał głow ą Bowski.
— Niezupełnie. Za lekki i ci ą gliwy.
Dag Rossa wyci ą gn ą ł r ę k ę . Domniemany kamie ń gi ą ł si ę pod naciskiem palców.
— Czy to naprawd ę ... ż yje? — spytała Tina.
Watt wzi ą ł gał ą zk ę , zawin ą ł j ą w papier i z powrotem schował do kieszeni.
— Chodzi o to, ż e nie mo ż emy wykona ć dokładnej analizy, ale wydaje mi si ę , ż e nie
jest to substancja organiczna.
— S ą rzeczy, o których nie ś niło si ę filozofom — zacz ą ł Bowski, lecz nie sko ń czył,
gdy ż błysk za oknem oznajmił, ż e Iwo Eiro wykonał polecenie nawigatora.
Wszyscy twarzami przylgn ę li do szyb. W o ś wietlonej przestrzeni pojawiło si ę ę bowi-
sko kształtów, ni to skrzypów, ni to korali. W tej pl ą taninie mo ż na było rozró ż ni ć jakie ś
dzwonowate twory i szerokie czerwone płaty, które dygotały unosz ą c si ę w płomieniach,
ruchami przypominaj ą c pływaj ą ce fl ą dry.
— Głow ę bym dała, ż e to ż yje — powiedziała Bara. — Przypomina wodorosty.
— Có ż z tego? — mrukn ą ł Watt.
Podczas gdy mówił, blask jakby przygasł. Płaty unosz ą c si ę w gór ę przesłoniły płomie-
nie. I nagle wszystko zafalowało, poruszyło si ę , i cały las poderwał si ę w gór ę i poszybował
ś wiec ą c w ciemno ś ci olbrzymi ą , ognist ą ran ą .
— Co za idiota ze mnie! — nagle wykrzykn ą ł Keer i odskoczywszy od iluminatora
wybiegł z kabiny.
Zachowanie si ę nawigatora zaskoczyło obecnych.
— Chyba oszalał! — mrukn ą ł Bowski, po czym usiadł w fotelu i swoim zwyczajem j ą ł
wyrywa ć pojedyncze włosy ze swej łysiej ą cej czaszki.
Bara obserwowała go w milczeniu. „Widocznie zachowanie si ę Keera wzbudziło w nim
iskr ę nadziei” — pomy ś lała.
— Co si ę stało? — zbli ż yła si ę do niej Tina.
Bara dostrzegła w oczach dziewczyny niem ą pro ś b ę — chocia ż by o kłamstwo na
potwierdzenie złudze ń .
— Nie wiem — odpowiedziała wzruszaj ą c ramionami, a pó ź niej, aby złagodzi ć nieco t ę
odpowied ź , uj ę ła j ą pod r ę k ę i dodała — to nie ma nic wspólnego z nasz ą sytuacj ą .
Zgłoś jeśli naruszono regulamin