R176. Beaumont Anne - Kopciuszek w Paryzu.doc

(512 KB) Pobierz

ANNE BEAUMONT

 

 

 

Kopciuszek w Paryżu

 

 

 

 

A Cinderella Affair

 

 

 

 

 

Tłumaczył: Jerzy Łoziński


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Skulona w strugach deszczu, pogrążona w myślach Briona nie dosłyszała trzasku drzwiczek samochodu, ani nie dostrzegła mężczyzny, który szerokim chodnikiem pognał wprost na nią. Poczuła dopiero impet zderzenia, zupełnie jakby wpadła na kamienny mur.

Na chwilę straciła oddech, a kiedy zatoczywszy się poderwała instynktownie głowę, wodne igiełki dotkliwie zakłuły ją w twarz. Zamajaczyła jej tylko przed oczyma wysoka i smukła sylwetka, w tym samym bowiem momencie obcasy jej butów niebezpiecznie poślizgnęły się na mokrej nawierzchni.

Mężczyzna zareagował błyskawicznie: silne ręce pochwyciły ramiona dziewczyny, chroniąc ją przed upadkiem. Uścisk pewny i dziwnie przyjemny. Przez krótką, szaloną chwilę poczuła, że w obcym mieście nie jest już samotna i zagubiona.

Na mgnienie oka zastygła bez ruchu w jego ramionach. Gdzieś w głębi pragnęła, by ta sekunda fizycznej bliskości trwała dłużej. Zaraz jednak górę wzięła wrodzona nieśmiałość, a głos instynktu umilkł, stłumiony przez zakłopotanie. Mój Boże, a gdyby nieznajomy domyślił się, jakie wrażenie na niej zrobił?

Stropiona i oszołomiona, zdała sobie teraz sprawę z urody raptusa. Wyraziste męskie rysy, jasnoszare oczy ukryte za ciemnymi rzęsami, burza niesfornych ciemnych włosów, których zmoczone kosmyki skręciły się na deszczu. Około trzydziestki, pomyślała. Otaczała go trudna do określenia aura człowieka, który żyje pełnią życia i nie zamierza spocząć na laurach.

Był... był ucieleśnieniem kobiecych marzeń, choć, oczywiście, nie jej marzeń, Matthew bowiem tak bardzo różnił się od nieznajomego. A jednak...

Splątane myśli Briony nagle się urwały. Zrozumiała, że stojąc tak ulegle i gapiąc się na nieznajomego, może zrobić na nim wrażenie kokietki. Był typem mężczyzny, któremu dziewczyny same wpadają w ręce, nawet jeśli nie w tak dosłownym sensie, jak jej się zdarzyło.

Policzki jej pokryły się rumieńcem. Nie wiedziała, jak ponętny jest wyraz zmieszania na jej twarzy, nieświadoma też była zainteresowania, które rozbłysło w oczach mężczyzny.

Stropienie Briony pogłębiło się jeszcze, gdy nieznajomy przemówił. Jego francuszczyzna była tak płynna, że nie udawało jej się wychwycić żadnej ze znanych podręcznikowych fraz. Zupełnie zbita z tropu, pomyślała tylko, jak miły jest ton głębokiego głosu mężczyzny. Całymi godzinami mogłaby tak stać i słuchać go, nawet w strugach ulewnego deszczu, nawet nie rozumiejąc ani słowa. Przestraszyła się, że jej głupia reakcja jest może skutkiem szoku. Przecież nigdy tak się nie zachowywała.

On tymczasem najwidoczniej nie zapomniał o deszczu, gdyż puścił ramiona dziewczyny, ujął ją za łokieć i poprowadził pod markizę rozpiętą nad wejściem do eleganckiej restauracji. Przemknęło jej przez głowę, że to przeznaczenie kazało mu biec chodnikiem.

Mówił bez przerwy, a z brzmienia głosu zgadywała, że to przeprosiny. Za chwilę na nią przyjdzie kolej. Rozpaczliwie szukała kilku odpowiednich słów, które złożyłyby się w jakieś zrozumiałe zdanie, gdy nieznajomy nagle zamilkł i uśmiechnął się nieznacznie.

Uroczy uśmiech. Briona widziała, jak rozkwita najpierw w oczach, łagodząc ostrość rysów, a potem rozlewa się na policzki, unosząc kąciki ust. Poczuła idiotyczne pragnienie, by koniuszkami palców dotknąć tych zmysłowych warg.

Nie potrafiła pojąć, co się z nią dzieje. Stała oto, mrugając brązowymi oczyma pełnymi oszołomienia, rozchylając drżące wargi do słów, które nie chciały z nich się wydobyć. Wreszcie wykrztusiła: – Pardon, monsieur, Je suis... to znaczy, chciałam, je regrette...

– Ach, Angielka – parsknął śmiechem, gładko zmieniając język. – Powinienem był wcześniej się domyślić! Teraz rozumiem pani spokój; każda szanująca się Francuzka zrobiłaby mi straszną awanturę za moją niezdarność. Czy bardzo panią poturbowałem?

– Ach, nie, nie – wykrzyknęła Briona, szczęśliwa, że może przestać szperać w resztkach szkolnej francuszczyzny. Owszem, była poturbowana, ale nie fizycznie, zaś wzburzone uczucia dłużej dawały znać o sobie niż cielesne obrażenia. – To także trochę i moja wina. Taka ulewa, że nie patrzyłam, jak idę.

– Ja też – rzucił jakby odruchowo, zapatrzony w dziewczynę.

Było to miłe, ale także i denerwujące. Briona natychmiast zdała sobie sprawę ze wszystkich niedostatków swojego wyglądu. Ubrała się normalnie na przechadzkę po mieście, ani myśląc o żadnych czarownych spotkaniach. Niewiele w ogóle myślała o mężczyznach. Z wyjątkiem Matthew, oczywiście.

Obcisłe granatowe dżinsy, kozaczki i czerwony sweter wydawały się zupełnie odpowiednie na dzisiejszą okazję. Nie padało, kiedy opuszczała hotel, czerwony płaszcz przeciwdeszczowy zabrała więc tylko z czystej przezorności. Otulał ją teraz szczelnie, ona zaś lękała się, iż wygląda w nim nijako, a z całą pewnością nie oszałamiająco. Trzeba było bardziej zadbać o siebie. Nie pomyślała nawet o starannym makijażu, pośpiesznie tylko pomalowała usta, po czym już pewnie nie było nawet śladu. Poczuła przypływ zniechęcenia, ale także uczucia winy, że tak mało troszczy się o siebie.

Nie podejrzewała nawet, jak uroczym rozbitkiem wydaje się w płaszczu spowijającym jej wysmukłą postać. Cera nieco blada, bez najmniejszej jednak skazy, ogromne, nieco skośne oczy nad wyraźnie podkreślonymi kośćmi policzkowymi, usta miękkie, wydatne i pełne niewinnej zmysłowości. Gęste czarne włosy, spięte z tyłu, skryły się wprawdzie pod kapturem, ale kilka kosmyków opadło na czoło i skronie, przydając kokieteryjności jej obliczu.

Briona z przykrością pomyślała, że wygląda okropnie. Wnet jednak serce zabiło nieco mocniej, gdyż oczy mężczyzny wyrażały coś zupełnie innego. Z widocznym zainteresowaniem wpatrywał się w nią intensywnie i najwyraźniej nic sobie nie robił z przedłużającego się milczenia.

Niewykluczone, iż w ogóle go nawet nie zauważył, niemniej Briona, niepewna i zakłopotana, poczuła, że musi coś powiedzieć.

– No cóż, nic mi się nie stało i, jak to mówią, wszystko dobre, co się dobrze kończy.

– A coś się kończy? – spytał spokojnie. – Myślałem, że to dopiero początek.

Briona zesztywniała. W ciągu pierwszych dwudziestu czterech godzin pobytu w Paryżu zrozumiała, że dla Francuza flirt jest czymś równie prostym i naturalnym jak oddychanie. Z drugiej jednak strony wydawało się, że nieznajomy mówi zbyt poważnie jak na niezobowiązujący flirt Poraziła ją nagle myśl, że oto coś się dzieje – już się stało! – miedzy nimi. Teraz przyszło przerażenie. To nie w porządku. Trzeba natychmiast zakończyć ten incydent, cokolwiek miałby znaczyć. Znalazła się w Paryżu, aby uporządkować, nie zaś skomplikować stan swojego ducha.

– To dopiero początek, mam rację? – nastawał intruz, uśmiechając się zniewalająco.

– Nie! – wykrzyknęła z niezamierzoną gwałtownością, ale była już bliska paniki. Zaczynała odczuwać w sobie drgnienia dzikiego, zakazanego podniecenia, które łatwo mogło wyśliznąć się spod kontroli. Od trwogi można uciec, ale tamtemu uczuciu mogła z ochotą ulec. O Boże, co się ze mną dzieje, pomyślała.

– Tak – sprzeciwił się zdecydowanie.

– Pan nie rozumie – zaczęła pośpiesznie wyjaśniać Briona. – Jestem zaręczona. Niedługo wychodzę za mąż. Gdy tylko wrócę do Anglii... Chyba.

– Jakoś nie do końca jest pani tego pewna.

– Wprost przeciwnie, jestem. A w każdym razie będę, kiedy wszystko dokładnie przemyślę – oznajmiła, a własne słowa wydały jej się idiotyczne.

Zmarszczył brwi i wpatrzył się uważnie w dziewczynę. Poczuła chęć rozpędzenia tej chmury nad oczami. Ratunku, pomyślała. Wpadłam tylko na jakiegoś niezgrabiasza i nagle wszystko zaczyna się komplikować. To idiotyzm, nie potrzebuję tego... Ale w istocie nie wiedziała, czego naprawdę potrzebuje.

Dostrzegł chyba jej niepokój, gdyż wyraz jego twarzy złagodniał, a z czoła zniknęła budząca obawę Briony zmarszczka. Delikatnie pociągnął dziewczynę w stronę restauracji ze słowami:

– Proszę, niech pani opowie mi o wszystkim podczas obiadu. To i tak znikoma rekompensata za moją niezdarność.

Obiad z tym właśnie mężczyzną. Propozycja była tak ponętna, brzmiała tak kusząco, że Briona tylko z najwyższym wysiłkiem ją odrzuciła.

– Nie, nie, niczym nie musi się pan rewanżować. Na chwilę zamilkł, ale nie puszczał jej ręki.

– Jest pani umówiona z narzeczonym?

– Nie – odparła, nieuleczalnie prawdomówna – ale...

– Z przyjaciółką? – nie ustępował.

– Nie – powiedziała trochę poirytowana, że natręt nie pozwała jej się zastanowić nad odpowiedzią. – Jestem w Paryżu sama, tylko że...

– A zatem nie ma żadnych przeszkód. – Zdecydowanie poprowadził ją ku drzwiom. – Jest pani zbyt młoda i niedoświadczona, żeby samotnie kręcić się po Paryżu. – W holu lekkim ruchem ściągnął jej kaptur z głowy i dodał: – Nawiasem mówiąc, również zbyt urocza.

Taka bezpośredniość zaparła Brionie dech w piersiach. Podobnie jak naturalność, z jaką zaczął rozpinać jej mokrą pelerynę. Poufały jak kochanek. Jak kochanek! Dziewczyna była wstrząśnięta tak swoimi myślami, jak dreszczem, który przebiegł po jej ciele pod dotykiem stanowczych dłoni.

Trzeba to przerwać. I to zaraz, zanim nieznajomy zacznie sobie zbyt wiele wyobrażać. Ale... ale... Zawahała się przez króciutką chwilę, a tymczasem koło nich wyrósł jak spod ziemi kelner i możliwość łatwego odwrotu bezpowrotnie minęła. Zawsze lękała się jakichkolwiek niezręcznych scen w miejscach publicznych.

– Jest pan bezczelny – szepnęła rozgniewana tym, że przystojny natręt jakby odgadywał, co się z nią dzieje.

– Nie bezczelny, tylko zdesperowany – szepnął półgłosem. – To instynkt kazał mi panią zatrzymać. Jeśli podczas obiadu udowodni pani mojemu instynktowi, że się myli, nie będę się dalej narzucał. Czyż nie jestem zupełnie szczery?

– Nie wiem, doprawdy... – powiedziała z wahaniem.

– Proszę mi zaufać.

Briona na chwilę została ze swymi myślami, a on obrócił się do kelnera i wręczył mu mokre płaszcze. Znali się chyba, ale rozmawiali zbyt szybko, aby mogła ich zrozumieć. Rozejrzała się po wnętrzu restauracji, pełnym dyskretnej wytworności. Było to miejsce, jakich nauczyła się już unikać, gdyż najmniejsza filiżanka kawy kosztowała tam co najmniej dwa funty.

Znowu spojrzała na mężczyznę, który niemal siłą zaciągnął ją w to miejsce. „Proszę mi zaufać”, powiedział. Dobre sobie; gotowa była się założyć, że dostaną najlepszy stolik. Od pierwszego spojrzenia wiedziało się, że ten człowiek zawsze dostaje to, czego chce. Taksówkę podczas ulewnego deszczu... wymarzoną dziewczynę w łóżku...

Ach, te nieposłuszne myśli! Przestraszona samą sobą Briona pokręciła lekko głową, co natychmiast przyciągnęło uwagę mężczyzny. Jego dłoń wśliznęła się znowu pod jej ramię – ten delikatny i zarazem tak stanowczy dotyk! – i oto wkraczali już do sali restauracyjnej.

Minęło dopiero południe, a w lokalu było już bardzo tłoczno. Eleganccy mężczyźni, kobiety w kosztownych kreacjach, pomyślała Briona, i pośród nich ja, w dżinsach, kozaczkach i swetrze, który pamiętał znacznie lepsze czasy. Czuła, iż wszystkie oczy spoczęły na niej, ale zaraz pomyślała, że to raczej jej towarzysz przyciąga spojrzenia. Skrzywiła się nieznacznie; niepewność czyniła z niej zakompleksioną nastolatkę.

Kelner poprowadził ich do narożnego stolika w pobliżu okna wychodzącego na zalaną deszczem ulicę. Gdyby od niej zależała decyzja, także wybrałaby to samo miejsce. Krzesło podsunął jej nieznajomy, który potem obszedł stolik i usiadł naprzeciwko. Kelner ułożył przed każdym z nich grube, oprawione w miękką skórę menu i zniknął.

– No dobrze, siedzę tutaj z panem, choć naprawdę nie wiem, jak do tego doszło – powiedziała Briona zaczepnie, starając się w ten sposób ukryć stropienie. – Zawsze jest pan taki natarczywy?

– Tylko wtedy, kiedy się boję – powiedział z powagą, którą ona przyjęła ze sceptycznym spojrzeniem.

Przez chwilę patrzyła na ramiona, których szerokości nie był w stanie ukryć skrojony ze smakiem garnitur, a potem rzuciła ironicznie:

– A czegóż to boi się pan tym razem?

– Że panią stracę.

I znowu serce stanęło na chwilę: owa obezwładniająca bezpośredniość, owa szczerość w oczach, które mówiły, że on, w przeciwieństwie do niej, wcale nie lęka się tego, co staje się między nimi.

– Nie, proszę – zaprotestowała gwałtownie. – Nie życzę sobie flirtów. Nie przyjechałam do Paryża w poszukiwaniu miłostek.

– Ani przez moment tak nie pomyślałem.

– Hmm. – Znowu się stropiła. – Więc dlaczego...? – Nie bardzo wiedziała, jak skończyć zdanie, żeby nie wyjść na idiotkę. Może to tylko przewrażliwienie, może zupełnie opacznie odczytała jego intencje.

Szybko odpowiedział na nie dokończone pytanie.

– Nie znoszę samotnie jeść obiadu, czyż mogłem więc przepuścić okazję tak czarującego towarzystwa? Przepraszam, jeśli zachowałem się trochę niezdarnie, ale nie przypuszczałem, że zaproszenie do znanej restauracji ktoś uzna za chwyt podrywacza.

– Wcale tak nie pomyślałam, ale...

– Świetnie – przerwał jej. – Skoro to już ustaliliśmy, może byśmy się wreszcie sobie przedstawili. Nazywam się Paul Deverill.

Poczuła się jak w ślepym zaułku; nie wiedziała, jak wybrnąć z sytuacji. Nie była prowincjonalną gąską, która nie potrafi rozpoznać bawidamka, z drugiej jednak strony, jakież niebezpieczeństwo mogło się wiązać z elegancką restauracją w centrum Paryża? To niewątpliwie przygoda, ale niekoniecznie miłostka. Przynajmniej na razie.

– A pani? Jak pani się nazywa? – delikatnie nalegał Paul Deverill.

– Briona Spenser.

– Briona. – Powtórzył jej imię w jakiś swoisty, melodyjny sposób, a potem ze słowami „Witaj, Briono!” wyciągnął ku niej rękę i jego twarz rozjaśnił uśmiech, któremu trudno się było oprzeć.

Cóż mogła zrobić; podała mu dłoń, a ledwie dotknęła palców Paula, doznała znowu owego cudownego uczucia, że nie jest już samotna, gdyż ktoś o nią dba. Mężczyzna tymczasem lekko ścisnął jej rękę, a następnie podniósł do ust i ucałował.

Uważaj, to oszust, pomyślała w panice, czując lekkie drżenie przebiegające po ciele.

– Kim pan właściwie jest, Anglikiem czy Francuzem? – zapytała z irytacją. – Co chwila wydaje się pan kimś innym!

– Anglikiem, ale wychowanym po obu stronach Kanału. Babka była Francuzką i wiele czasu spędzałem z nią w Paryżu, kiedy rodzice wyjeżdżali. Teraz są już właściwie na emeryturze, będąc jednak dziennikarzami nadal wiele podróżują po świecie. Babka umarła trzy lata temu, ale zachowaliśmy mieszkanie po niej. Zajmuje je moja siostra, Chantal, modelka.

– A pan? – spytała Briona.

– Także jestem dziennikarzem. Pracuję w firmie ojca, Universal Press.

Brionie nie była obca nazwa międzynarodowej agencji informacyjnej. Poczuła przypływ żalu; należeli do dwóch różnych światów. On, człowiek żyjący na szczytach, był zupełnie do niej niepodobny.

– Teraz kolej na mnie – powiedziała, nie widząc sensu w upiększaniu rzeczywistości. – Dyplomowana hotelarka, co jak na razie jest tylko dumnym określeniem dla recepcjonistki. Po skończeniu kursu przyjęta zostałam na praktykę w Dabell’s Hotel na Kensingtonie, ale roczny kurs dobiegł właśnie końca i muszę ustąpić miejsca następnym absolwentom. Przez czas trwania kontraktu mieszkałam w Dabell’s, niedługo więc będę musiała zacząć rozglądać się za pracą i mieszkaniem, ale na razie...

Briona zamilkła, zdumiona tym, jak wiele o sobie powiedziała. W Paulu było coś, co skłaniało do wyznań. A może to specyficzny dar dziennikarzy.

– Ale na razie przyjechałaś do Paryża – dokończył za nią. – Dlaczego?

Unikając spojrzenia jasnych, szarych oczu, wyjrzała przez okno. Ulewa była zbyt gwałtowna, by mogła potrwać długo, i na mokrym chodniku połyskiwało już blade słońce. Na ulicy opustoszałej podczas deszczu znowu pojawili się ludzie. W ich tłumie mogliby teraz z Paulem w ogóle nie zwrócić na siebie uwagi. Ciekawe; przypadek, los?

– Dlaczego? – powtórzył łagodnie.

Briona spojrzała na pytającego w zamyśleniu, gdyż ostatecznie nic nie wydawało się dobrym wytłumaczeniem. W końcu wzruszyła ramionami.

– Taki impuls – powiedziała. – Po prostu zwariowana zachcianka, nic więcej.

Paul uniósł dłoń i przywołał kelnera z kartą win.

– Wypijmy za zachcianki; im bardziej zwariowane, tym lepiej.

Chciała zaprotestować, że zazwyczaj jest osobą zrównoważoną, nie poddającą się impulsom, ale mężczyzna już składał zamówienie. Wychwyciła słowo „szampan”, które musiało mieć w sobie coś magicznego, gdyż nagle chęć sprzeciwu gdzieś zniknęła. Ogarnęło ją błogie uczucie niefrasobliwości.

Paul miał w tym swój niewątpliwy udział, niemniej godzina radości nagle przestała jej się wydawać zbrodnią stulecia. Matthew o niczym się nie dowie, nie będzie więc miał powodu do zmartwień, ona zaś na chwilę zapomni o troskach i niepewnościach, co będzie tylko z pożytkiem dla całej sprawy.

Kelner oddalił się po trunek, zaś Paul sięgnął po menu.

– Czas, żebyśmy zamówili także coś do jedzenia – oznajmił. – Rozszyfrować francuskie nazwy potraw?

Briona pokręciła głową. – Nie, dorabiałam jako kelnerka we francuskiej restauracji.

– Żeby zarobić na wyjazd do Paryża?

– Żeby zarobić na wesele – sprostowała chłodno.

– Przepraszam, że o to spytałem.

Na widok nagle spochmurniałej twarzy Paula Briona leciutko uśmiechnęła się nad rozłożoną kartą. Przerzuciła ją, spoglądając przede wszystkim na ceny, które zgodnie z przewidywaniami były astronomiczne. Podniosła zakłopotane oczy i z trudem wyznała:

– Wolałabym zapłacić za siebie, ale, będę szczera, nie mogę. Zrujnowałabym cały tygodniowy budżet.

– W przeciwieństwie do mojego, przecież to ja cię zaprosiłem. Nie powinnaś obawiać się jakichkolwiek zobowiązań. Wyświadczasz mi przysługę; jak mówiłem, nienawidzę samotnych obiadów. – Po tym zapewnieniu Paul natychmiast zmienił temat. – Na przekąskę polecałbym aubergines fourres, chyba że wolisz coś lżejszego.

– Raczej tak – przyznała Briona. – Nie jestem przyzwyczajona do jedzenia w południe. Wolę poczekać na solidną kolację i daję sobie najczęściej spokój z obiadem.

– Nie dzisiaj – zdecydowanie sprzeciwił się Paul i przewrócił stronę. – A co powiedziałabyś na melon a l’orange?

– Właśnie nad tym się zatrzymałam. Brzmi nieźle.

– A główne danie?

Homar Thermidor – powiedziała, bez reszty żegnając się ze skrupułami i rozwagą. Kiedy znowu będzie miała okazję jeść tak wykwintnie? Na pewno nie za rok i nie za dwa. Myślała, że poczucie winy wobec Matthew zepsuje jej humor, ale nic takiego nie nastąpiło. Chyba także i sumienie pogodziło się z faktem, iż nastała godzina szaleństwa i dopiero potem powróci czas normalnego życia.

To nie ona, Briona Spenser, to jakaś inna istota, której naprawdę nie ma. Wspaniale było chociaż na sekundę stać się kimś innym; a skoro nikt nie zostanie skrzywdzony, co w tym złego?

– Ja także wezmę homara – zdecydował się Paul – ale na początek pozostanę przy bakłażanie.

Ledwie zamknął kartę, natychmiast pojawił się kelner. Kiedy oddalił się z zamówieniem, nadjechał szampan.

Kelner z zachowaniem pełnego ceremoniału wydobył korek, napełnił kieliszki, umieścił butelkę w wiaderku z lodem i znowu zostali sami.

– Za zachcianki – wzniósł toast Paul.

– Za zachcianki – zawtórowała mu Briona, odwzajemniła uśmiech i jednocześnie wypili. Skrzywiła nos przed bąbelkami, ale i to należało do rytuału, kiedy więc zobaczyła uporczywy wzrok zalotnika, uśmiechnęła się jeszcze promienniej.

– Teraz znacznie lepiej – powiedział. – Nareszcie się odprężyłaś.

– Nie potrafię nad tym zapanować. Przy szampanie zawsze czuję się odrobinę zepsuta.

– Bardzo ci z tym do twarzy. Znacznie częściej powinnaś być psuta. Policzki znowu ci się zarumieniły i przypominasz teraz rozkwitającą różę, która z każdą sekundą jest coraz piękniejsza.

Briona zarumieniła się jeszcze bardziej, Paul zaś ciągnął:

– Żeby odegnać podejrzenia, że cię podrywam, proponuję następny toast: za twój ślub.

Powrót do rzeczywistości sprawił jej nieoczekiwanie przykrość, której nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Nie ukrywała przecież, że jest zaręczona, skąd więc to uczucie głębokiego, bolesnego żalu na dźwięk jego słów? Jakie to wszystko idiotyczne!

– Nie chcesz wypić za swój ślub, Briono? – cicho zapytał jej towarzysz.

– Ależ tak, oczywiście. – Chwyciła za kieliszek i pociągnęła łyk tak gwałtownie, że aż się zakrztusiła.

Paul także wypił, znacznie jednak spokojniej, nie spuszczając oczu z jej twarzy. Zamierzał właśnie coś powiedzieć, kiedy przyniesiono przystawki, i dopiero po kilku minutach jedzenia w milczeniu, odezwał się:

– A czy teraz zdradzisz mi tajemnicę?

– Jaką tajemnicę?

– Twoją.

To ostatnie słowo wibrowało przez dłuższą chwilę w powietrzu, aż wreszcie Briona wybuchnęła śmiechem.

– Chyba żartujesz? Jestem najmniej tajemniczą ze wszystkich istot na świecie.

– Nie dla mnie. – Paul oparł łokcie na blacie stolika i złożył dłonie przy ustach, stykając i rozwierając palce. – Po pierwsze, powiadasz, że niebawem wychodzisz za mąż. Po drugie, część oszczędności zarobionych z myślą o ślubie poświęcasz na samotny wyjazd do Paryża. Po trzecie, zapytana o przyczynę, mówisz, że to zachcianka. Bardzo pięknie, jednak nie jest to zachcianka z rzędu tych, jakie zwykle miewają dziewczyny tuż przed ślubem. Czyż nie mam więc racji, kiedy mówię o tajemnicy?

– Może rzeczywiście dla kogoś postronnego wygląda to trochę dziwnie – przyznała z ociąganiem Briona.

Paul dokończył bakłażana, ale nie doczekawszy się dalszego ciągu, zapytał:

– Strach przed czymś zupełnie nowym?

– Chyba... chyba tak – zgodziła się dziewczyna z pewną niechęcią, gdyż wydawało jej się, że jest troch...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin