Sandemo Margit - Saga O Czarnoksiężniku - 05 - Próba ognia.pdf

(932 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO
PRÓBA OGNIA
Saga o czarnoksiężniku tom 5
(Przełożyła Anna Marciniakówna)
KSIĘGI ZŁYCH MOCY
Przyczyna wszystkich dziwnych i przerażających wypadków, przez jakie musiała
przejść pewna młoda dziewczyna z zachodniego wybrzeża Norwegii na przełomie
siedemnastego i osiemnastego wieku, zawiera się w trzech księgach zła, dobrze znanych z
najbardziej mrocznego rozdziału w historii Islandii.
Księgi pochodzą z czasów, gdy w Szkole Łacińskiej w Holar, na północy Islandii,
rządził zły biskup Gottskalk, czyli z okresu pomiędzy latami 1498 a 1520. Biskup uprawiał
prastarą i już wtedy surowo zakazaną czarną magię; Gottskalk Zły nauczył się wiele o magii
w osławionej Czarnej Szkole na Sorbonie.
Szkoła Łacińska w Holar była za panowania Gottskalka tak niebezpieczna, że macki
zła rozciągały się stamtąd zarówno w czasie, jak i w przestrzeni; żądza posiadania owych
trzech ksiąg o piekielnej sztuce rozpalała się w każdym, kto o nich usłyszał. Ani jedna dusza
nie pozostała wobec nich obojętna.
Zresztą... Aż do naszych dni przetrwała ich ponura, budząca lęk sława.
Owa młoda dziewczyna, mieszkanka Norwegii Tiril, była z niewiadomych powodów
tropiona przez nieznajomych mężczyzn. Z pomocą przyszedł jej czarnoksiężnik Móri, który
poszukiwał ksiąg złych mocy. Wkrótce jednak oboje uświadomili sobie, że istnieją głębsze
motywy pościgu za dziewczyną, ślady wiodły coraz dalej w przeszłość. Starając się uratować
Tiril, musieli podążać za tymi śladami.
Niebawem dotarli do bardzo interesujących informacji o pochodzeniu Tiril, a także
odnaleźli jej matkę. Natrafili na fragmenty jakichś tajemniczych słów: ERBE i UFER, IMUR,
STAIN ORDOGNO oraz DEOBRIGULA, i znaleźli relief przedstawiający baśń o morzu,
które nie istnieje, a także znak w kształcie słońca otoczonego promieniami.
Nie dowiedzieli się natomiast, że ci, którzy nękają Tiril, a teraz także jej matkę, są
wysłannikami rycerskiego Zakonu Świętego Słońca. W trakcie poszukiwań obu kobiet Zakon
utracił wielu rycerzy, co wzbudziło straszliwy gniew Wielkiego Mistrza.
Mistrz Zakonu posiadał księgę podobną do „Rödskinny”, jednej z islandzkich ksiąg
magicznych.
„I chociaż mój mózg spowiła ciężka mgła,
Leżałem nie śpiąc, w myślach pogrążony,
Widziałem, jak płomień na świeczniku drga,
Jak pełga i gaśnie śmiertelnie rażony,
I jeszcze rozbłyska sił ostatkiem,
Widziałem daleką gwiazdę nocą ponad światem”.
Fragment pierwszej części poematu „Sny w Hadesie”, którego autorem jest Gustaf
Fröding, wybitny szwedzki poeta żyjący w latach 1860 - 1911.
Poemat ten wywarł wielki wpływ na Margit Sandemo i miał dla niej ogromne
znaczenie w okresie pisania „Sagi o Czarnoksiężniku”.
ROZDZIAŁ 1
Rozedrgane ogniki, chybotliwe światełka, latarnicy...
Wszystko poruszą się w nieustannym tańcu, w letni wieczór płomyki pełgają po
bagnach i mokradłach. Wabią na manowce człowieka, przekonanego, że maleńkie światełka
zapala ludzka dłoń.
Wyprowadzają wędrowca daleko na bagienne bezdroża, kierują jego kroki na
zdradliwe ścieżki, a potem porzucają, by zapadł się na zawsze w oparzelisko, gdzie z czasem
jego ciało samo przemieni się w takie niebieskie ogniki, zapalające się w ciche, nastrojowe
wieczory.
„Czy nikt nigdy nie nadejdzie, czy nie pojawi się ten wyczekiwany? Przez setki lat
świecimy tutaj, straszymy, czarujemy te człowiecze dzieci. I czekamy od wieków na jednego
jedynego. Na tego, który się nami zajmie. Ukoi naszą udrękę.
Czekamy.
Czekamy...”
Tiril leżała spokojnie i patrzyła, jak w srebrnym świeczniku na nocnej szafce powoli
dogasa płomień. Mogła wyciągnąć rękę i zdusić go, ale nie chciała. To fascynujące
przyglądać się dramatycznej walce konającego światła. Myśli dziewczyny płynęły w
rozmarzeniu daleko, od troski o przyszłość ku zdziwieniu, jacy miii są dla niej najbliżsi.
Móri... że też on mógł się zakochać w kimś tak pospolitym jak Tiril! Czy naprawdę
zasłużyła sobie na jego miłość? Kiedy on się nareszcie znudzi i porzuci ją?
No a matka? Przecież musi się czuć rozczarowana córką, która nie odznacza się
niczym szczególnym, ani wyglądzie, ani pod względem zdolności.
Ale przecież oboje ją kochają! Okazują jej to każdego dnia, każdej godziny!
Kiedy myślała o Mórim, o tym, że leżał w jej ramionach i szeptał jej do ucha cudowne
słowa miłości, że chciał być z nią, jej serce zaczynało bić mocno, podniecone. Znowu
rozpaczliwie tęskniła za jego bliskością.
Ogarnięta nagłymi, wyrzutami sumienia pomyślała jednały Ale ja jeszcze nie chcę
mieć dziecka, jeszcze na to za wcześnie! Móri i ja musimy trochę pobyć sami ze swoją
miłością. I wcale też nie czuję się dojrzała do macierzyństwa, nie pragnę potomka, nie
znajduję w sobie macierzyńskiego instynktu, na myśl o ciąży ogarnia mnie niechęć.
Był jednak również inny powód, dla którego miała nadzieję, że alarm okaże się
fałszywy. Ona i Móri byli okropnie nieostrożni. Przez cały czas myśleli o własnym szczęściu,
wierzyli uspokajającym zapewnieniom niewidzialnych towarzyszy Móriego, że jeśli się
pobiorą, nie stanie się nic złego.
Im nie, oczywiście! Ale czy ona lub Móri pomyśleli 6 tym trzecim, które mogło być
zamieszane w ich sprawy?
Śmiech podążających za nimi krok w krok niewidzialnych istot wciąż brzmiał w jej
uszach. Z czego się tak śmieją, skoro obiecali jej i Móriemu bezpieczeństwo? Ta myśl ją
przerażała.
Daleko na południu znajdował się ktoś, kto również się martwił, ale z całkiem innych
powodów.
Skąpe wiązki słonecznego światła przedzierały się przez chropowatą powierzchnię
małych szybek. Mury były grube, nisze okienne głębokie. Niewiele zostawało ze słonecznego
blasku, kiedy promienie padały w końcu na szerokie deski podłogi.
Pokój był mroczny, ale wytworny. Krzesła w stylu saksońskim, barokowa szafa,
wykwintne drewno, które pociemniało przez lata, wszystko świadczyło o bogactwie tego
domu. Z zewnątrz docierały przyciszone odgłosy wielkiego portu, głośno wykrzykiwane
polecenia, skrzypienie żurawi, łoskot ciężkich beczek spadających na kamienną keję.
W pokoju powietrze było aż ciężkie od podniecenia i frustracji.
Brat Lorenzo, najbliższy człowiek Wielkiego Mistrza, był wściekły z powodu zadania,
jakie mu przydzielono.
Zawsze bardzo dbał o swoją godność i może nawet jeszcze bardziej o swoją wygodę.
Jego wysoka pozycja w Zakonie Świętego Słońca pozwalała mu decydować, gdzie będzie
mieszkał, a on wybrał kraj słońca i ciepła, gdzie winorośl ozdabia okna, wina zaś można mieć
w dzbanach, ile się tylko zapragnie.
I oto teraz Mistrz, chłodno i z pełną świadomością, a także nie bez odrobiny
satysfakcji, polecił mu jechać do zimnej, barbarzyńskiej Skandynawii i pozbawić życia jakąś
zupełnie nic nie znaczącą kobietę! Zadanie raczej dla któregoś nędznego nowicjusza w
Zakonie, proste aż do obrzydzenia.
Lorenzo, niewysoki mężczyzna o szerokiej, zdradzającej brutalność twarzy, ze złością
wrzucił do kufra ciepły sweter. Żona mu go przyniosła, przekonana, że w tych dalekich
zimnych krajach będzie go potrzebował. On też o tym wiedział, żona nie musi takich rzeczy
podpowiadać. Ale zdawało mu się, jakby żona nakłaniała go do tej podróży. Popędzała go.
Jego, głowę i patriarchę w zamożnym kupieckim domu!
Nikt w rodzinie nie miał pojęcia o jego osłoniętej największą tajemnicą
przynależności do Zakonu. Wrócił właśnie do domu z wielkiego spotkania w tajemnej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin