West Nikola - Nocna tecza.doc

(529 KB) Pobierz

 

Nicola West

 

Nocna tęcza


Rozdział 1

 

Zegar klasztorny wybijał właśnie dwunastą, a jego głęboki dźwięk rozchodził się echem po małym górskim miasteczku, gdy Jet Tayler wszedł do sklepu z kamieniami szlachetnymi Cassy Newton.

Cassa zajęta klientką nie od razu podniosła wzrok. Zauważyła, że przybyłemu towarzyszy stary przyjaciel jej ojca, James Meakin. Uśmiechnął się i uniósł dłoń dając jej znak, by nie odrywała się od pracy. Nie miała bynajmniej zamiaru tego robić. Pomoc w wyborze kamienia, szczególnie komuś, kto robił to po raz pierwszy, była dla niej zbyt ważna.

– Proszę się zdać na wyczucie. Ono podpowie pani, który wybrać – zachęciła kobietę, wpatrującą się z zachwytem w tacę pełną kamieni. – Proszę na chwilę zamknąć oczy, a gdy je pani otworzy, zobaczyć, czy któryś z nich nie świeci jaśniej od innych. Proszę potrzymać je w dłoni; jeden może się wydać cieplejszy, a nawet wywołać uczucie mrowienia. Albo proszę znowu zamknąć oczy i przesunąć powoli dłoń nad kamieniami nie dotykając ich. – Uśmiechnęła się na widok oszołomienia klientki i dodała łagodnie: – Proszę się nie śpieszyć. Jeden z tych kamieni należy do pani i nie pozwoli, aby pani wyszła bez niego.

Kobieta skinęła głową, wciąż wpatrując się w kamienie, które Cassa przed nią rozłożyła. Leżały połyskując delikatnie: rubiny i kryształ górski, agaty, jaspisy, heliotropy, ametysty – oszałamiający wybór, że aż trudno się zdecydować. Ale wybór zostanie dokonany. Cassa była o to spokojna.

Zostawiła klientkę i zbliżyła się do gablotki, przy której stali James i jego towarzysz, przyglądając się srebrnej biżuterii.

– Bardzo przyjemna – powiedział obcy. Odwrócił się do Cassy i spojrzał na nią. – Naprawdę bardzo przyjemna... – Jego głos był głęboki, a ciemnoszare oczy jeszcze bardziej pociemniały, lecz zaraz rozświetliły się ciepłym blaskiem. Sprawiał wrażenie, że umie czytać w jej myślach. Cassa poczuła nagle przenikające ją ciepło.

– Dzień dobry, James – powiedziała szybko, zwracając się do starszego mężczyzny. – Miło cię widzieć. Czy miałeś ostatnio jakieś wiadomości od mamy i taty? W poniedziałek dostałam list. Pytali o ciebie.

– Tak, ja też miałem wiadomość. – Uśmiechnął się spoza swej brody i zamrugał brązowymi oczami. – Aż z Australii. Zdaje się, że świetnie się bawią.

– O tak. Bardzo się cieszą, że mogą tam być z Brianem i Jean, i z dziećmi. Zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle wrócą!

– Na pewno wrócą – powiedział profesor Meakin. – Nie mogliby opuścić na dłużej Malvern, nie wspominając już o pięknej córce. Wrócą na czas, żeby się przekonać, jakiego figla chcesz im spłatać.

Cassa roześmiała się i spojrzała na jego towarzysza. Wciąż się jej przyglądał. Kto to może być? Nie przypominał innych znajomych Jamesa Meakina, choć nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego. Był wysoki. Oceniła, że ma co najmniej metr osiemdziesiąt pięć. Miał włosy o złocistokasztanowej barwie i te błyszczące szare oczy. Było w nim coś dzikiego, nieposkromionego. Odsunęła się trochę, lecz mimo to czuła się skrępowana.

James Meakin zdawał się niczego nie dostrzegać.

– Pozwól, że przedstawię ci Jęta Taylera – powiedział swobodnie. – Nie był moim studentem, ale mieliśmy ze sobą sporo do czynienia w Cambridge. Prowadził swobodny tryb życia, ale teraz chyba się ustatkował. W każdym razie tak mówi.

Mężczyźni wymienili uśmiechy. Jet Tayler odwrócił się do Cassy i wyciągnął dłoń. Spojrzała na nią i zawahała się. Czuła się tak, jakby odpowiadając na ten gest miała podjąć decyzję, jakby w jakiś sposób padała ofiarą podstępu. Ale to absurd. To tylko prezentacja, nic więcej.

Podała dłoń Jetowi Taylerowi i natychmiast ją zabrała. To uczucie mrowienia! Właśnie na nie radziła zwracać uwagę klientkom wybierającym kamienie szlachetne. Miewała je często sama, gdy wybierała kamień dla siebie. Ale, na miłość boską, Jet Tayler to nie kamień! No i ona z pewnością go nie wybierała.

Spojrzała mu w oczy i zobaczyła, jak znowu pociemniały, co parę chwil temu tak ją wyprowadziło z równowagi. Przeszedł ją dreszcz.

– Rodzice Cassy są teraz w Australii – wyjaśnił profesor Meakin. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że musiał mu już coś o niej powiedzieć. – Mieszkają u jej brata i jego rodziny. Brian jest oczywiście starszy od Cassy.

– A to jest ich sklep? – zainteresował się Jet. – Widzę nazwisko Newton na drzwiach.

– Nie, to mój sklep – odparła Cassa. – Długo pan zostanie w Malvern, panie Tayler?

– Och, proszę mi mówić Jet. – Uśmiechnął się. Miał rzeczywiście bardzo sympatyczny uśmiech.

Nie jest zbyt urodziwy, uznała, ale z pewnością większość kobiet obejrzałaby się za nim. Gdyby tylko tak dziwnie na nią nie działał.

– Naprawdę nie wiem, jak długo tu będę – odpowiedział. – Przynajmniej kilka tygodni. Zbieram materiały do książki, którą piszę, a James trochę mnie oprowadza. Mówił, że mogłabyś mi trochę pomóc.

– Ja? Jak mogłabym pomóc przy książce? – Na samą myśl o tym poczuła jednak przyjemne podniecenie. Cassa kochała książki i zawsze żałowała, że sama nie potrafi ich pisać. – Ja się na tym nie znam – powiedziała prędko.

Jet się roześmiał.

– Nie chcę, żebyś mi pomagała pisać! Ale orientujesz się trochę w tutejszych sprawach. James powiedział mi, że ty... – Odwrócił się, gdyż klientka Cassy wykrzyknęła nagle:

– Przepraszam, przeszkadzam pani w pracy! Cassa uśmiechnęła się i pośpieszyła do niej. Kobieta trzymała w dłoni mały, lśniący ametyst i aż drżała z emocji.

– To ten – powiedziała. – Właśnie ten. Poczułam, że mnie w jakiś sposób wzywa. To tak, jakby... Jakby czekał na mnie. Nie umiem tego wyjaśnić.

Cassa uśmiechnęła się, widząc podniecenie na jej twarzy.

– Wiem, co pani ma na myśli. To właściwy kamień, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Mówiłam przecież, że jeden z nich należy do pani. Proszę mi go dać, zapakuję.

Biorąc kamień zauważyła z rozbawieniem, że kobieta oddaje go niemal niechętnie. W takich chwilach czuła zawsze satysfakcję. Odwróciła wzrok i zobaczyła, że Jet Tayler przygląda się jej uważnie. Ostudziła ją myśl, że jest sceptykiem. Miła chwila pierzchła.

– Proszę bardzo – zwróciła się do klientki, usilnie starając się podtrzymać łączącą je więź. – Proszę go teraz w domu oczyścić pod bieżącą wodą, a potem przekazać mu swą życiową energię. Wtedy będzie go pani mogła używać.

– Jak mam to zrobić? – spytała kobieta z powątpiewaniem, biorąc od niej pakiecik.

– Przekazać energię? Proszę usiąść w fotelu i trzymając w dłoniach kamień, pomyśleć o czymś pięknym. Proszę sobie wyobrazić smugę białego światła, owijającą się wokół pani niby spirala... – Cały czas czuła na sobie kpiące spojrzenie Jęta i nagle ogarnęła ją irytacja, brnęła jednak dalej: – Wówczas kamień będzie gotowy do działania na pani rzecz. Mam nadzieję, że będzie pani z niego zadowolona.

– O tak – powiedziała kobieta z przejęciem. – Na pewno. Bardzo pani dziękuję. – Wyszła pośpiesznie, ostrożnie niosąc pakuneczek w obu dłoniach. Cassa popatrzyła za nią i wróciło miłe uczucie. Wtem przypomniała sobie o Jecie Taylerze i odwróciła się z westchnieniem.

– Dobra robota – skomentował mężczyzna oschle. – Masz talent do handlu.

Cassa poczuła, że oblewa ją rumieniec.

– Wcale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że sprzedaję – powiedziała zimno. – Klientka przyszła wybrać sobie kamień, a ja jej w tym pomogłam. To wszystko. Była zdecydowana na zakup, zanim weszła do sklepu.

Przyglądał się jej przez chwilę i uśmiechnął się lekko.

– Możliwe. W każdym razie nie chciałbym być nieuprzejmy. Większość właścicieli sklepów lubi, gdy im się mówi, że mają talent do handlu.

Cassa spojrzała na niego. Stał z przechyloną głową, a kąciki warg drgały mu lekko, tak jakby miał za chwilę wybuchnąć śmiechem. Z jego oczu zniknął wyraz dzikości. Przypominał teraz małego chłopca, który prosi o wybaczenie. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu i odwróciła się prędko.

– Przepraszam – powiedziała. – Pewnie myślisz, że jestem przewrażliwiona. Opowiedz mi o swojej książce.

Sądzisz, że mogłabym ci pomóc? Czy piszesz o Malvern?

– W pewnym sensie tak – zaczął, lecz przerwał, bo do sklepu weszły trzy kobiety, rozmawiając z ożywieniem o kamieniach i biżuterii, które Cassa wystawiła w niewielkiej witrynie.

– Słuchaj, nie mogę ci teraz dłużej zabierać czasu. Czy moglibyśmy spotkać się później i porozmawiać? Może poszłabyś dziś po południu ze mną i Jamesem na obiad?

– To byłoby cudownie – odpowiedziała Cassa, zastanawiając się, czy rzeczywiście to miała na myśli. Czy towarzystwo tego mężczyzny o orlej twarzy można określić słowem „cudownie”? – Ale, jeśli chcesz porozmawiać spokojnie, dlaczego nie mielibyście przyjść obaj do mnie na kolację? Jedna z moich klientek dała mi dziś rano spory kawał świeżego łososia. Miałam nadzieję, że ktoś mi pomoże go zjeść. Oczywiście, jeżeli lubisz łososia.

– A kto nie lubi?

Z uśmiechem wyciągnął dłoń. Cassa nie zastanawiając się ujęła ją i natychmiast poczuła znowu mrowienie. Wstrzymała oddech.

– W takim razie zgoda – odezwał się Jet. – Przyjdziemy. O wpół do ósmej? Przyniosę wino. – Podszedł do drzwi, Cassa zaś stała, trąc dłoń drżącymi palcami. – Do zobaczenia.

– Tak – odpowiedziała cicho, patrząc w ślad za nim. – Do zobaczenia.

Łosoś właśnie się studził. Cassa nakrywała do stołu, gdy zadzwonił telefon. Pobiegła go odebrać, w słuchawce usłyszała głos Jamesa Meakina.

– Cassandra? Cassa, moja droga, tak mi przykro, ale okazuje się, że nie będę mógł przyjść. Właśnie zadzwoniła moja siostra. Wiesz, jak to jest?

Cassa rzeczywiście wiedziała. Starsza siostra Jamesa często wzywała go w nagłych „wypadkach”, które rzadko kiedy okazywały się prawdziwe. Ale niekiedy były, James zaś wiedział, że chodziło w rzeczywistości o jego towarzystwo i nigdy jej nie odmawiał.

– Gdybym nie poszedł – zażartował ponuro – naprawdę byłby nagły wypadek. Ona była dla mnie bardzo dobra, kiedy umarła nasza matka, a ja byłem małym chłopcem. – Nigdy, zdaje się, nie kwestionował prawa siostry do rewanżu za jej dobroć, choć minęło już pół wieku.

– Nic się nie stało, James – powiedziała Cassa, przerywając mu. – Oczywiście, że musisz jechać. Przyślę ci twojego łososia w torebce jak dla pieska.

Usłyszała śmiech w słuchawce.

– Jest jeszcze jedna sprawa, Casso. Jet sądzi, że może wolałabyś, żeby także nie przychodził, ponieważ go nie znasz. Może przełożyć to na inny wieczór?

– Och, doprawdy! – wykrzyknęła Cassa. – Nie potrzebuję przyzwoitki, James. Oczywiście, że ma przyjść. – Zignorowała głos wewnętrzny, który podpowiadał jej, że istotnie byłoby lepiej, gdyby Jet Tayler nie spędzał z nią wieczoru sam na sam. – W każdym razie wszystko już jest gotowe – powiedziała pewnym głosem. – Nie zamierzam jeść tego łososia sama. Poza tym nie mam wina do niego.

James roześmiał się znowu. Powiedział coś, czego Cassa nie dosłyszała, prawdopodobnie do Jęta.

– W takim razie w porządku. Będzie u ciebie zgodnie z umową. A jeśliby się źle zachowywał, masz go wyrzucić. Oczywiście razem z moją psią torebką.

– Oczywiście – zapewniła go Cassa najpoważniej w świecie i odłożyła słuchawkę. Gdy jednak podeszła do stołu, na jej twarzy malowało się zamyślenie. Wieczór sam na sam z Jetem Taylerem; wcale nie była pewna, czy tego chce.

Co takiego w nim było? Był przystojny, nawet bardzo. Miała w pamięci jego twarz o wyrazistych rysach, szare oczy, to tkliwie błyszczące, to znów ciemniejące w jednej chwili, trochę drwiący uśmiech, gęste złocistobrązowe włosy, w które chciałoby się zanurzyć palce... Cassa wstrzymała dech. O czymże ona myślała? Był rzeczywiście przystojny, jednak przy jej dwudziestu czterech latach sam dobry wygląd nie wystarcza – musiała wiedzieć, jakim jest człowiekiem. Było w nim coś niepokojącego, coś dzikiego, no i to dziwne uczucie, kiedy dotknął jej dłoni, to wewnętrzne drżenie, gdy spojrzał jej w oczy...

Tak czy owak stało się. Już tu szedł, i w dodatku sam, ona zaś musi robić dobrą minę do złej gry. Podać kolację, którą przygotowała, i odpowiedzieć na jego wszystkie pytania, a potem grzecznie, lecz zdecydowanie się go pozbyć.

W ten sposób będzie bezpieczna.

 

Dzwonek u drzwi wejściowych nieomal ją zaskoczył. Cassa pośpieszyła, by spotkać Jęta u szczytu schodów. Spodziewała się, że, jak większość jej gości, będzie trochę zasapany. Dwie kondygnacje schodów, jedne na zewnątrz, biegnące do pierwszego piętra, następne zaś do jej mieszkania, sprawiały, że wszyscy przychodzący po raz pierwszy byli zaskoczeni. Zwykle zatrzymywali się na pierwszym podeście, aby zaczerpnąć tchu i odzyskać siły. Jet Tayler jednak nie był bardziej zasapany, niż gdyby przyszedł wolnym krokiem z sąsiedniego pokoju.

– Bardzo miłe mieszkanie – zauważył, gdy wszedł do środka i rozejrzał się po przestronnych pokojach. – Z zewnątrz nie wygląda na takie duże. I tak ładnie je pomalowałaś, dzięki tej srebrnawej bladozielonej barwie jest tu tak jasno i przyjemnie. – Wszedł za Cassą do salonu i podszedł do okna. – Co za widok!

Prosto na równinę Severn. Następne wzniesienie to musi być Brecon Hill.

– Tak, a za nim ciągnie się pasmo wzgórz Cotswold.

– Cassa podeszła i stanęła obok niego, starając się zachować odstęp między nimi. W dole widać było dachy Malvern, a za nimi szachownicę pól i lasy Worcestershire. – Mówią, że stąd aż do Uralu nie ma żadnych innych gór. Niewiarygodne, prawda?

– Rzeczywiście. – Stał i patrzył, podczas gdy Cassa przyniosła drinki. Podeszła i znów stanęła obok niego. Popijając przyglądali się widokowi, jaki się rozciągał przed ich oczyma. Bardzo mocno odczuwała jego bliskość. Zerknęła na niego. Jakiż był wysoki! Jej głowa o ciemnych, krótko ostrzyżonych włosach sięgała mu ledwo do ramion.

Jet nagle spojrzał na nią. Cassa szybko odwróciła wzrok czując, że się rumieni. Podeszła do jednego z foteli, celowo unikając długiej wygodnej kanapy. Jet pozostał na swoim miejscu i przyglądał się jej, zmarszczywszy lekko brwi. Zaniepokoiła się, co może mieć na myśli.

– Opowiedz mi o swojej ksią...

– Opowiedz mi o sobie...

Odezwali się jednocześnie i oboje się roześmiali.

– Ty pierwsza – powiedział i pokręcił głową.

– Zamierzałaś spytać o moją książkę, a jak zacznę, nie będę mówił o niczym innym. Jestem typowym męskim szowinistą. A chciałbym się dowiedzieć czegoś o tobie. – Usiadł w fotelu naprzeciw, patrząc na nią uważnie. – Kim jesteś, Casso Newton? Czym żyjesz? Co robisz? Chcę wiedzieć.

Dziewczyna patrzyła na niego wstrzymując oddech. Czuła się tak, jakby skierowano na nią reflektor i za chwilę miało nastąpić przesłuchanie. Przyłapała się na tym, że ściska poręcze fotela, jakby w obawie, że porwie ją wiatr.

– Ten twój sklep – ciągnął dalej, zanim zdołała się odezwać. – Z pewnością nie można się utrzymać z odłamków skały i kilku sztuk biżuterii? A te historyjki, które opowiadałaś dziś tej kobiecie; chyba sama w to nie wierzysz, prawda?

Cassa poczuła wzbierającą wściekłość. Spotkała się oczywiście już wiele razy z takim podejściem i zwykle potrafiła sobie poradzić, lecz dzisiaj denerwowało ją to bardziej niż kiedykolwiek. Kim on w końcu jest, żeby kwestionować jej uczciwość?

– Oczywiście, że w to wierzę – powiedziała chłodno.

– Nie mówiłabym tak, gdybym nie wierzyła. I nie traktuję tego jako „historyjek”. Już ci powiedziałam, że niczego nie sprzedaję. Ludzie albo przychodzą, żeby coś kupić, albo nie. To całkiem proste.

– Jako rzecze kupiec pierwszej gildii – dodał Jet i podniósł ręce, jakby bronił się przed ciosem.

– W porządku, to był kiepski żart, czasami zawodzi mnie poczucie humoru. Przekonaj mnie więc. Opowiedz mi o kamieniach szlachetnych i o tym, jaką mają moc. Jaką – twoim zdaniem – mają moc. Przypuszczam, że kryje się za tym coś mistycznego.

Cassa spojrzała na niego podejrzliwie, ale jego twarz była poważna, zdecydowała się więc przyjąć te połowiczne przeprosiny. W końcu musieli o czymś rozmawiać, jeśli już nieoczekiwanie spędzali razem ten wieczór. Postanowiła nie zwlekać zanadto z kolacją i jak najszybciej doprowadzić wizytę do końca.

– Nie ma tu nic nowego – powiedziała. – Kamieni szlachetnych używano w Atlantydzie. Ludzie wiedzieli o nich wówczas znacznie więcej, niż my dzisiaj. Używali energii zawartej w kamieniach szlachetnych do oświetlania domów i do transportu oraz do uzdrawiania. A my dzisiaj próbujemy się tego od nowa nauczyć.

Pokręcił głową.

– Paliwo do oświetlania domów i do transportu?

Z kamieni szlachetnych? Casso, jesteś inteligentną dziewczyną, więc chyba nie możesz w to wierzyć?!

– A dlaczego nie powiesz, że warto się nad tym zastanowić, skoro jestem inteligentną dziewczyną i wierzę w to? – odcięła się. – Musisz tylko poszperać w historii, by się przekonać, że coś w tym musi być. Jakaś prawda, której może jeszcze nie pojęliśmy do końca. A w ogóle, co takiego dziwnego widzisz w tym, że w kamieniach szlachetnych zawarta jest energia? Przecież wykorzystują je w laboratoriach badawczych, do pracy nad półprzewodnikami. Nie rozumiem tego wszystkiego, ale wiem, że można je wykorzystywać na wiele sposobów. Tak jak to robili starożytni Egipcjanie, Inkowie i Aztekowie – wielkie cywilizacje.

Przerwała, zdając sobie nagle sprawę, że podniosła głos. Jet przyglądał jej się uważnie. Poczuła się nieswojo.

– Przyglądasz mi się tak, jakbym była jakimś eksponatem – zarzuciła mu w końcu.

– Wcale nie! – Roześmiał się. – Tylko mnie fascynujesz. Jesteś taka... Taka pełna entuzjazmu. Naprawdę mi przykro, sądziłem, że nie możesz w to wierzyć. A ty najwyraźniej wierzysz.

– Ale cię nie przekonałam – powiedziała zrezygnowana. Uśmiechnął się zagadkowo.

– To zabierze trochę więcej czasu, ale mam otwarty umysł. Prawdę mówiąc, wolałbym być przekonany. Wspaniały musi być taki magiczny świat, gdzie choroby leczy się pięknymi klejnotami. Tylko dlaczego dziś tak niewielu ludzi wie o nich? Dlaczego zawracamy sobie głowę lekarzami i szpitalami?

Ciągle sobie ze mnie żartuje, pomyślała Cassa. Ale to normalna reakcja. Nie wierzy, ponieważ nie da się tego wyjaśnić w kategoriach naukowych. Tacy właśnie są mężczyźni.

– Źle ich używano – powiedziała. – W kamieniach szlachetnych kryje się moc i energia, a z tym nigdy sobie ludzie nie radzą. Zobacz, co dziś robimy z naszym światem, poczynając od wypalania lasów tropikalnych, a kończąc na zaśmiecaniu planety odpadami, z którymi nie wiemy, co zrobić. – Zauważyła, że uniósł brew i znowu poczuła wściekłość. Czy mu się zdaje, że ma do czynienia z głupiutkim stworzonkiem? – Również siły zawartej w kamieniach szlachetnych używano nieodpowiednio, ich energia stała się niestabilna i w końcu spowodowała wybuch, który zniszczył Atlantydę. Właśnie taką mają moc.

– To rzeczywiście moc – skomentował. – A teraz? Czy ich moc została w tajemniczy sposób odnowiona?

– Zdaje się, że tak – odparła Cassa, starając się skoncentrować na pozytywnym aspekcie tej rozmowy. – Na całym świecie ludzie przekonują się, że tą energią można się znowu posługiwać, ale tylko dla dobra ludzkości. Nie wolno nam już nigdy popełnić błędu. – Przerwała.

– Sądzisz, że sprzedając je służysz ludzkości? – spytał z niedowierzaniem.

– Dlaczego nie? Ta kobieta, dziś po południu, nie wyglądała może na zbawczynię świata, ale kto wie, co się stanie, gdy pozna moc swego kamienia? A nawet, jeśli uczyni tylko trochę dobra, i podobnie postąpi każdy, kto kupuje kamienie szlachetne i posługuje się nimi, czy tak nie będzie lepiej?

– Zgoda, zrozumiałem. – Machnął ręką. – Przykro mi, ale cały ten mistycyzm nie robi na mnie wrażenia. Lubię wiedzieć, jak co działa i skąd czerpie energię do funkcjonowania. Dotyczy to także ludzi. Mógłbym być oczarowany tobą, Casso, ale nigdy twoimi kamieniami.

– Dobrze – powiedziała spokojnie. – Nie usiłuję ci ich przecież sprzedać.

Jet roześmiał się nagle.

– W porządku – Podniósł się, by obejrzeć kamienie leżące na małym stoliku. – W każdym razie wyglądają rzeczywiście bardzo ładnie. Powiedz mi, jak się nazywają.

– Nie, teraz czas coś zjeść. – Cassa postanowiła kontrolować przebieg tego wieczoru. Poprowadziła Jęta do niewielkiej jadalni, z której rozciągał się ten sam widok na równinę Severn, posadziła przy niewielkim okrągłym stoliku i poszła po przystawki. – Teraz twoja kolej – powiedziała, gdy wróciła z gruszkami nadziewanymi serem stilton i orzechami włoskimi.

– Dlaczego twoja książka sprowadza cię do Malvern? Jet znowu się uśmiechnął. Czynił to w sposób zniewalający i prowokujący: charakterystyczny układ ust, przymrużone oczy... Dość tego! – Cassa upomniała samą siebie. On nie jest w twoim typie. Ani trochę. Ma nawet w sobie coś... złowieszczego.

Nagle dreszcze przebiegły jej po skórze jak pod delikatnym dotknięciem palców... Z największym wysiłkiem skoncentrowała uwagę na tym, co mówi Jet.

– Obawiam się, że jestem po trosze dyletantem – oznajmił wesoło. – Z początku zamierzałem zostać na uczelni, ale surowy rygor wcale mi nie odpowiadał. Lubię wolność. Z wykładami radziłem sobie dobrze, podobnie ze studentami, ale jest tyle ograniczeń. Na przykład nie można podróżować. W każdym razie nie tyle, ile bym chciał. No i muzyka zabierała mi zbyt wiele czasu...

– Muzyka? – Cassa nie potrafiła ukryć ciekawości.

– To ty grasz?

– O tak – powiedział niedbale. – Głównie na wiolonczeli, ale lubię też skrzypce i oczywiście musiałem się także nauczyć gry na fortepianie. Trochę komponuję. Nie można jednak robić tego wszystkiego i wykładać, pisać dysertacje, artykuły i układać pytania egzaminacyjne, do czego zobowiązani są pracownicy uczelni. Czułem, ze zaczyna mnie to wszystko przytłaczać. Musiałem się wyrwać. – Nałożył sobie jeszcze trochę owoców. – Te gruszki są naprawdę bardzo dobre. W sam raz na gorący letni wieczór.

– Cieszę się, że ci smakują. Jeśli tak bardzo lubiłeś muzykę, czemu nie zająłeś się tym poważnie i nie starałeś się zrobić kariery? Mógłbyś grać w orkiestrze. A może jesteś na tyle dobry, żeby grać solo?

– Mógłbym – powiedział w zamyśleniu – gdybym się temu poświęcił bez reszty. Ale – wzruszył ramionami – z tym było jak ze wszystkim innym. Za bardzo by mnie to krępowało. Mówiłem ci już. Jestem motylem.

– O mnie mówią to samo – powiedziała Cassa zbierając talerze. – Może jesteśmy spod tego samego znaku?

– Znaku... ? Ach, rozumiem. Astrologia! – Jet uśmiechnął się trochę protekcjonalnie. – Mogłem się domyślić, że zajmujesz się też astrologią. A więc spod jakiego znaku jesteś?

– Bliźniąt. – Cassa wyszła do kuchenki i przyniosła stamtąd półmisek z łososiem przybranym ogórkiem. Nałożyła rybę na talerze i podsunęła Jetowi miskę z sałatką, on zaś nalał wina.

– Więc jesteś spod znaku Bliźniąt. Po łacinie Gemini, jeśli się nie mylę?

– A więc wiesz coś o tym?

– Nie mogłem nie słyszeć – odparł krótko. – Nie znaczy to, że coś o tym wiem.

– Albo, że chcesz wiedzieć – dodała Cassa. – Czyli nie jesteś spod znaku Bliźniąt. A spod jakiego? Spróbuję zgadnąć.

Oparła brodę na dłoni i przyjrzała mu się przez stół. Jej ciemnozielone oczy błyszczały jak drogie kamienie. Przez chwilę zastanawiała się, który znak zodiaku najbardziej do niego pasuje.

– Mógłbyś być spod znaku Koziorożca – zdecydowała w końcu. – Pedantyczny, skrupulatny, o wszystkim musisz się sam przekonać. Całkowicie pewny słuszności własnych przekonań. Może wcale nie jesteś motylem, jesteś tylko przeświadczony o własnej doskonałości i chciałbyś, żeby wszyscy inni to także widzieli. Ale w gruncie rzeczy jesteś ambitny, a gdy raz się na coś zdecydujesz, o niczym innym nie możesz myśleć. Ty zaś... Co się stało? Co ja takiego powiedziałam?

Jet odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się.

– Nic takiego. Mówisz o mnie z takim przekonaniem! Rozprawiasz o astrologii, o tym, spod jakiego znaku mogę pochodzić, tak jakbyś miała jakąś tajemną wiedzę. Koziorożec! Pedantyczny, skrupulatny, praktyczny... ! – Znowu parsknął śmiechem, a ona patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma czując, że z zakłopotania i irytacji robi się jej gorąco. – Casso, jesteś cudowna, naprawdę cudowna.

– Cieszę się, że tak sądzisz – powiedziała lodowatym tonem. – Wobec tego, spod jakiego znaku jesteś? A może nie wiesz?

– Wiem, że nie jestem Koziorożcem – wyjaśnił ze złośliwym błyskiem w oczach. – Czy mam ci zdradzić, czy też raczej pozwolić ci wymieniać wszystkie znaki po kolei, aż zgadniesz? Nie, to nie byłoby ładne podziękowanie za tę wspaniałą kolację. – Uśmiechnął się szeroko tym swoim ujmującym uśmiechem.

– Oszczędzę ci trudu. Urodziłem się w lutym, dokładnie trzeciego lutego. Jestem więc spod znaku...

– Wodnika?! – Cassa spojrzała na niego zdumiona.

– Czy aby jesteś tego pewien? To znaczy, oczywiście, wiem, że znasz datę swego urodzenia. Ty jednak nie przypominasz Wodnika!

– Co tylko wskazuje, jakie to wszystko jest absurdalne – powiedział tryumfująco. – Czy wszyscy urodzeni tego samego dnia muszą być do siebie podobni? Jasne, że nie. A więc...

– No, oczywiście, ludzie się różnią – przyznała Cassa. – Ale osoby spod znaku Wodnika wykazują więcej zainteresowania wszystkim, nie są tak konserwatywne, to jest z pewnością cecha Koziorożca. Zdarza się jednak, że ktoś ma cechy innego znaku. Może właśnie stąd masz nie najlepsze samopoczucie? Powiedziałeś, że trudno ci się ustabilizować. Może potrzebne ci są pewne cechy Koziorożca?

Jet patrzył na nią ze zdziwieniem, oczy mu trochę pociemniały. Poprawił się w fotelu. Cassa poczuła przenikający ją lekki dreszcz. Czyżby poruszyła czułą strunę? Nie zdążyła zebrać myśli, bo Jet zaśmiał się krótko i przelotne zakłopotanie zniknęło, zanim mogła się upewnić w swoich domysłach.

– No i czyż to nie jest astrologia?! – zadrwił. – Gdy ci udowodnić, że się mylisz, natychmiast coś przekręcisz, żeby dowieść, że to ty masz rację. A co do zainteresowania, owszem, interesuję się. Przede wszystkim tobą. Chciałbym się więcej dowiedzieć o tobie i o tych twoich kamieniach. Jakie według ciebie mają działanie i do czego można ich użyć. Chciałbym wiedzieć, co cię pobudza do życia, co sprawia, że rano wstajesz z łóżka. – Pochylił się do przodu, oczy mu błyszczały, mówił z naciskiem, kładąc akcent na każde słowo. – Chcę wiedzieć, Casso, ale to n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin