A.E. Van Vogt - Potwor z Morza.txt

(62 KB) Pobierz
VAN VOGT A.E.




POTW�R Z MORZA

       
Stw�r wygramoli� si� z wody i sta� przez chwil�, s�aniaj�c si� jak odurzony na ludzkich teraz nogach. Wszystko zdawa�o mu si� dziwnie niewyra�ne; za�miony umys� usi�owa� przystosowa� si� do nowej postaci i ch�odnego dotyku mokrego piasku pod stopami.
        Z ty�u, od o�wietlonej ksi�ycem pla�y, dochodzi� szmer fal. A przed nim...
        By�o mu dziwnie nieswojo, gdy tak patrzy� przed siebie, w mrok. Czu� niech��, bezmiern�, przygn�biaj�c� niech�� do wyj�cia poza lini� wody. Dr�cz�cy niepok�j targn�� jego rybie nerwy, gdy u�wiadomi� sobie, �e nadrz�dny cel nie pozostawia mu innej mo�liwo�ci, jak tylko i�� naprz�d. Nigdy dot�d strach nie mia� przyst�pu do jego ch�odnego rybiego umys�u, a teraz...
        Zadr�a�, gdy powietrzem ponurej nocy wstrz�sn�� chrapliwy, rubaszny �miech. Ten przyniesiony przez �agodny ciep�y pasat, dziwacznie zniekszta�cony przez odleg�o��, bezcielesny �miech przeszy� p�mrok ksi�ycowej nocy z drugiej strony koralowej wyspy. To w�a�nie ten gard�owy, arogancki �miech wywo�a� chrapliwy odzew z gardzieli potwora. Lodowaty, bezlitosny, szyderczy grymas wykrzywi� jego twarz, tak, �e przez kr�tk� straszliw� chwil� przypomina�a ona pysk rekina tygrysiego, jego twardy, dziki �eb, ledwie zachowuj�cy ludzki kszta�t. Stalowe z�by k�apn�y z metalicznym odg�osem jak szcz�ki rekina atakuj�cego ofiar�.
        Dysz�c spazmatycznie potw�r nabra� powietrza w p�uca. Po tej kr�tkiej chwili cz�ciowego powrotu do pierwotnej, rybiej postaci powietrze wyda�o mu si� dziwnie nieprzyjemnie suche i gor�ce; dozna� przykrego uczucia d�awienia, kt�re wywo�a�o m�cz�cy atak kaszlu, krztuszenia si� oparami bia�ej piany. Wpi� si� silnymi - ludzkimi teraz - palcami w szyj� i sta� tak przez straszliw� chwil� walcz�c z ciemno�ci� ogarniaj�c� jego umys�.
        Bra�a go dzika furia na t� ludzk� posta�, jak� przybra�. Nienawidzi� swego nowego wcielenia - tej bezradnej istoty wyposa�onej w r�ce i nogi, w ma��, okr�g��, fatalnie sklepion� czaszk� i w �mijowat� szyj� przytwierdzon� nietrwale do niemal solidnej bry�y kruchego cia�a i szkieletu; w cia�o nie tylko nieprzydatne w wodzie, ale prawdopodobnie r�wnie� bezu�yteczne i w innych okoliczno�ciach.
        My�l ta pierzch�a, kiedy z napi�ciem zacz�� si� wpatrywa� w niewyra�ne kontury wyspy. Nie opodal ciemno�� g�stnia�a fantastycznie w jeszcze g��bszy mrok - drzewa! Dalej by�y te� inne skupiska ciemno�ci, ale nie m�g� rozr�ni�, czy s� to drzewa, wzg�rza... czy budynki.
        Jedno z nich z ca�� pewno�ci� by�o budynkiem. W otworze niskiego, roz�o�ystego baraku migota�o nik�e ��topomara�czowe �wiat�o. W�a�nie wtedy, gdy potw�r ogarnia� go pos�pnym wzrokiem, w otworze przesun�� si� jaki� cie�, przes�aniaj�c �wiat�o. Cie� cz�owieka!
        Ci biali zdecydowanie przewy�szali aktywno�ci� ciemnosk�rych krajowc�w z okolicznych wysp. Jeszcze nie zapad� �wit, a oni ju� byli na nogach i szykowali si� do pracy.
        Potw�r prychn�� z raptown� g�uch� z�o�ci� na sam� my�l o tej ich pracy; zapiek�o go to �ywym ogniem. Jego usta wykrzywi�y si� w odra�aj�cym grymasie niepohamowanego gniewu na te ludzkie istoty, co o�mielaj� si� polowa� na rekiny i zabija� je.
        Lepiej niech si� trzymaj� l�du i �yj� tam, gdzie ich miejsce. Bezkresny �ywio� - morze - nie jest stworzony dla tego gatunku, a ze wszystkich stworze� morskich to w�a�nie rekiny - w�adcy - s� �wi�te, nietykalne. Nie wolno na nie ci�gle urz�dza� polowa�! Samoobrona to pierwsze prawo natury.
        Warcz�c przez z�by z niewypowiedzian� furi� potw�r szed� wielkimi krokami wzd�u� ciemnoszarego brzegu, a potem skierowa� si� w g��b l�du, prosto w kierunku ��tego �wiat�a migocz�cego blado w przed�wicie wczesnego poranka.
        Nikn�cy opas�y ksi�yc �eglowa� na falach ku zachodowi, gdy Corliss d�wign�� swe zwaliste cielsko i wspi�� si� stromym urwiskiem z tego miejsca nad brzegiem morza, gdzie si� my�, w stron� kuchni. Id�cy przed nim Holender Progue przest�pi� pr�g chaty, a jego pot�na sylwetka przes�oni�a md�e ��te �wiat�o �ar�wki.
        Corliss us�ysza� jego przenikliwy ryk:
        - Co, �niadanie jeszcze nie gotowe?! Tylko by� spa� na okr�g�o, ty obiboku zasmarkany!
        Corliss zakl�� w duchu. W�a�ciwie to nawet lubi� tego pot�nie zbudowanego Holendra, jednak czasami by� on irytuj�cy wskutek porywczego, gro�nego usposobienia.
        - Zamknij si�, Progue! - zawo�a� ostro. Progue odwr�ci� si� w drzwiach i burkn��:
        - Jestem g�odny, szefie. Niech cholera we�mie tego londy�skiego cwaniaka za to, �e ka�e mi czeka�! Ja... - urwa�.
        Corliss widzia�, jak tamten rozgl�da si� na boki. Oczy l�ni�y mu s�abym ��tym blaskiem, gdy patrzy� na blad�, bezkrwist� kul� ksi�yca.
        - Powiedz mi, Corliss, jeste�my tu wszyscy, prawda? - W jego g�osie brzmia� dziwnie natarczywy ton. - Ca�a szesnastka? Tu, po tej stronie wyspy?
        - Tak by�o jeszcze przed chwil� - odpowiedzia� Corliss ze zdziwieniem. - Widzia�em ca�� band�, jak si� gramolili z baraku i szli si� my�. A bo co?
        - Popatrz na ksi�yc - rzuci� Progue nerwowo. - Mo�e zrobi to jeszcze raz.
        Jego ogromne cia�o a� zesztywnia�o, tak intensywnie wpatrywa� si� w ksi�yc; Corliss na chwil� zdusi� wi�c w sobie wszelkie pytania. Pod��y� �ladem jego wzroku.
        Sekunda wlok�a si� za sekund�; do duszy Corlissa wkrad�o si� pe�ne grozy uczucie niesamowito�ci. Widoczna na pierwszym planie wyspa jawi�a si� ciemnym kszta�tem z wyj�tkiem tego miejsca, gdzie pos�pna bia�a �cie�ka ksi�ycowa bieg�a w g�stym, mrocznym pokosie w g��b cichego, ciemnego l�du.
        Za wysp� wida� by�o ciemny b�ysk w�d laguny, za ni� ciemniejszy jeszcze ocean, a w oddali, na bezkresnych wodach tajemniczy blask ksi�yca k�ad� �wietln� drog�.
        By� to niesamowity widok - ta noc pod ciemnob��kitnym niebem Po�udnia. Plusk fal o nadbrze�ny piasek; daleki, st�umiony, pos�pny ryk fal, kt�re wali�y z niespo�yt� si�� o p�ytko zanurzone ska�y otaczaj�ce wysp� poszczerbionym pier�cieniem ochronnym. Fale za�, widoczne w ciemno�ci jako d�uga, rozpryskuj�ca si�, po�yskliwa biel, niczym pokruszone szk�o, k��bi�y si� i opada�y, p�ka�y i naciera�y, rycza�y i �omota�y, w odwiecznym zawzi�tym boju morza z l�dem.
        A ponad nimi wisia�o nocne niebo; ksi�yc, tak jasny i blady, z wygl�du nasycony, opuszcza� si� leniwie za ocean, na zach�d. Corliss z wysi�kiem oderwa� wzrok od morza, kiedy Progue odezwa� si� p�szeptem:
        - M�g�bym przysi�c... przysi�gam, �e widzia�em sylwetk� m�czyzny w �wietle ksi�yca.
        Corliss uwolni� si� spod uroku tego wczesnego poranka.
        - Wariat - mrukn��. - Cz�owiek tutaj, na tym odludziu? Na Pacyfiku? Masz halucynacje.
        - Mo�liwe - mrukn�� Holender. - Rzeczywi�cie, je�li tak rzecz uj��, wygl�da to na szale�stwo. - Odwr�ci� si� niech�tnie. Corliss poszed� za nim na �niadanie.
        Potw�r zwolni� instynktownie, gdy ��topomara�czowe �wiat�o ze szpary pod drzwiami zala�o mu stopy. Wewn�trz s�ycha� by�o ludzkie g�osy; przyt�umiony szmer rozmowy. Dochodzi�y stamt�d tak�e inne d�wi�ki i s�aba wo� nieznanych potraw.
        Zawaha� si� na chwil�, a potem wszed� prosto w kr�g bladego �wiat�a. Ca�y spi�ty, stan�� w otwartych drzwiach, wpatrzony swymi rybimi oczami w scen�, jaka si� przed nim rozpo�ciera�a.
        Wok� olbrzymiego sto�u siedzia�o szesnastu m�czyzn obs�ugiwanych przez siedemnastego.
        W�a�nie ten us�uguj�cy, ko�cisty chudzielec, odra�aj�ca karykatura cz�owieka w bia�ym zat�uszczonym fartuchu, spojrza� w g�r�, wprost w oczy wchodz�cego.
        - A niech mnie! - wykrzykn�� - jaki� obcy! Sk�d si� tu, u diab�a, wzi��e�?
        Szesna�cie g��w poderwa�o si� w g�r�. Szesna�cie par oczu mierzy�o przybysza ch�odnym, twardym wzrokiem, pe�nym zdziwienia i domys��w. Pod tymi badawczymi, czujnymi spojrzeniami potw�r odczu� nieokre�lony niepok�j, jakby cie� trwogi, lodowate przeczucie, �e tych m�czyzn nie b�dzie mo�na tak �atwo zamordowa�, jak mu si� to wydawa�o.
        Mija�y sekundy. Potw�r odni�s� nagle niesamowite wra�enie, �e ma przed sob� nie kilkana�cie, ale milion par oczu, wodz�cych za nim, b�yszcz�cych - milion utkwionych w nim badawczych, podejrzliwych spojrze�. Zwalczy� w sobie to uczucie, a wtedy nast�pi�a pierwsza przykra reakcja na pytanie ma�ego londy�czyka. Ledwie to nieprzyjemne wra�enie dotar�o do jego �wiadomo�ci, ju� inny m�czyzna powt�rzy� pytanie: - Sk�d si� tu wzi��e�?
        Sk�d! Pytanie to utorowa�o ju� sobie �cie�k� w m�zgu potwora. No oczywi�cie, �e z morza. A sk�dby? Jak okiem si�gn��, tu, na tym dzikim, mrocznym pustkowiu by�o tylko morze; jego fale wznosi�y si� i opada�y w nieprzerwanym rytmie, l�ni�ce w s�o�cu niczym szlifowane klejnoty za dnia, nabrzmia�e i pos�pne noc�. Odwieczne morze, co szemrze i faluje, skrywaj�c nieodgadnione tajemnice.
        - No co - powiedzia� Progue ostro, zanim Corliss zd��y� si� odezwa� - nie masz j�zyka w g�bie? Kim jeste�? Sk�d si� tu wzi��e�? - Ja - zacz�� obcy niezdecydowanie - ja...
        Uczu�, �e jego rybie nerwy przenika parali�uj�cy strach. Jak to mo�liwe, �e nie przygotowa� sobie wcze�niej �adnych wyja�nie�? Co powinien odpowiedzie�, �eby rozwia� podejrzenia tych szorstkich, dociekliwych ludzi?
        - No, ja - zacz�� zn�w rozpaczliwie, szukaj�c gor�czkowo w pami�ci zas�yszanych opowie�ci o tym, co mo�e przytrafi� si� ludziom. Nasun�� mu si� obraz �odzi. Skwapliwie podj�� pr�b�: - M... moja ��d�... wywr�ci�a si�. Wios�owa�em i...
        - Wios�owa�! - parskn�� Progue. Corliss odczu� w g�osie pot�nego Holendra uraz�, jakby to wyja�nienie obra�a�o jego inteligencj�. - Ty parszywy �garzu! Wios�owa� o tysi�ce mil od najbli�szego portu! Co ty kombinujesz, co? Kogo chcesz nabra�?
        - Uspok�j si�, Progue! - wtr�ci� si� Corliss. - Nie widzisz, co spotka�o tego faceta?
        D�wign�� sw� majestatyczn�, imponuj�c� posta� z krzes�a i obszed� st�. Chwyci� z wieszaka r�cznik i rzuci� go obcemu.
        - Masz, rozgrzej si�.
        Odwr�ci� si� do si...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin