Courths-Mahler Jadwiga - Zachowaj w sercu.doc

(1010 KB) Pobierz

Jadwiga Coulcmahler

 

Zachowaj w sercu

 

Tytuł; oryginału: Will 's tief im Herzen tragen

© Copyright by Gustav H. Lubbe Yerlag GmbH, Bergish Gladbach

© Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice

© Translation by Stefania Poleszczuk


Olbrzymi samolot pasażerski, lecący z Kolonii do Berlina, pewnie
przecinał przejrzyste, zimne powietrze. Ciemnobłękitne niebo wznosiło
się nad nim i tylko w oddali, na horyzoncie pojawiły się małe, białe
obłoki, które wyglądały jak kule śnieżne, wysoko podrzucone przez
rozbawionych chłopców.

W samolocie siedziało tylko dwoje pasażerów, mężczyzna i kobieta.
Mężczyzna przyleciał z Paryża w towarzystwie kilku innych, jego
towarzysze pozostali jednak w Kolonii. Od Kolonii jedyną współ-
pasażerką była siedząca obok kobieta.

Siedział przy jednym z okien, ona naprzeciw niego, przy drugim.
Oboje spoglądali w milczeniu na krajobraz, który roztaczał się pod nimi.
Z góry wydawał się dziwnie płaski. Od czasu do czasu przelatywali nad
jakimś miastem, które rozciągało się przed ich oczyma jak wspaniale
narysowany plan. Wąskie rzeki przecinały krajobraz niczym srebrne
wstęgi.

Od czasu do czasu mężczyzna rzucał przelotne spojrzenie na
siedzącą naprzeciw kobietę. Była młoda i bardzo elegancko ubrana.
Kasztanowe włosy spływały ciemnymi, gęstymi falami wokół pięknej
twarzy o dużych, szarych oczach i ładnie wykrojonych ustach. Twarz
była urocza i przyciągała uwagę; jej szlachetne rysy, na których rysowała
się powaga, zdradzały lekkie zmęczenie. Oparła głowę na smukłej dłoni
w szarej duńskiej rękawiczce, sięgającej do wąskiego przegubu. Elegan-
cki, szary kostium podkreślał jej zgrabną, niezwykle piękną figurę,
a luźna, niedbale zarzucona skórzana peleryna miękko otaczała jej

M

ISBN 83-86812-44-3

Projekt okładki i strony tytułowej
Marek Mosiński

Redakcja
Elżbieta Kuryło

Korekta

Marzena Rudnicka              *

Wydanie pierwsze

Wydawca: Edytor s.c., Katowice 1996

Skład i łamanie: “Studio-Skład" Katowice

Druk i oprawa:

Opolskie Zakłady Graficzne

 


szyję. Krótko mówiąc, nieznajoma była osobą niewątpliwie przyciąga-
jącą uwagę. Zachowywała się spokojnie, lecz z dystansem, tylko
kilkakrotnie obrzuciła spojrzeniem swych pięknych, cudownie błysz-
czących oczu siedzącego naprzeciw mężczyznę. Jednak te krótkie,
wydawałoby się zdawkowe spojrzenia, pozwoliły dostrzec, że jej towa-
rzysz nie jest bynajmniej mało interesującą postacią. Jego twarz trudno
było wprawdzie zaliczyć do przystojnych, miał bowiem ostre, twarde
rysy, niezwykle męskie i zdradzające niespożytą energię, stalowobłękit-
ne, posępne oczy, głęboko osadzone pod pięknie sklepionym, wysokim
czołem i mocno zaciśnięte, wąskie.usta o ogromnej sile wyrazu. Był
wysoki i, jak się zdawało, bardzo wysportowany, silny. Jeszcze na
lotnisku w Kolonii zauważyła, że poruszał się lekko i płynnie. Niewąt-
pliwie należał do tych niebezpiecznych mężczyzn, którzy cieszą się
niezwykłym powodzeniem u kobiet.

Nie zdradziła jednak żadnym gestem, jak bardzo wydał się jej
interesujący. Jej oczy były chłodne i spokojne, tak że Hans Wendland
zdał sobie sprawę, że jej dusza nie należy jeszcze do nikogo. Raz po raz
spoglądał z zainteresowaniem na tę młodą i piękną twarz, która nie
zmieniała się i nie zdradzała wewnętrznych przeżyć ani myśli.

Samolot wpadł niespodziewanie w burzę; wydawało się, jakby
opadał, potrącany porywami powietrza, coraz niżej i niżej... Pasażero-
wie poczuli, jak krew gwałtownie napływa im do twarzy i brakuje im
tchu. Hans Wendland spojrzał z troską na młodą kobietę* która,
utraciwszy swój spokój, pobladła i spojrzała na niego z popłochem
w oczach.

— Nic się nie stało, niech się pani uspokoi! — zawołał, by usłyszała
go mimo panującego hałasu.

Uśmiechnęła się niepewnie, jakby chciała umniejszyć swój strach.

Wiedział, że wpadli w dziurę powietrzną; nie po raz pierwszy
podróżował samolotem. Ona jednak odbywała swój pierwszy lot i to
zaburzenie przestraszyło ją nieco, mimo iż zazwyczaj była odważna. Po
chwili odzyskała równowagę i lekkim skinieniem głowy podziękowała
za słowa, które miały jej dodać odwagi. Lot samolotu wyrównał się.
Znów zaczęli wyglądać przez okna, nie zwracając już na siebie uwagi.

Jednak Hans Wendland zapamiętał jej nieśmiały uśmiech, który
niezmiernie go poruszył. Poważna, młoda twarz nabrała dzięki niemu


całkiem innego wyrazu i Hans zaczął się zastanawiać, jak wyglądałaby
w chwili, kiedy ta kobieta witałaby ukochanego mężczyznę.

Zły na siebie, starał się odsunąć podobnie niedorzeczne myśli. Cóż
go obchodziła ta wyraźnie niedojrzała, młoda kobieta! Mimo to posłał
jej jeszcze jedno, ukradkowe spojrzenie. Wydawała mu się ogromnie
kobieca, co w dzisiejszych czasach spotyka się niezmiernie rzadko. W jej
oczach nie było ani śladu kokieterii, a w mimice typowo kqbiecych,
czasem wręcz nieświadomych gierek, instynktownie zmierzających do
podbicia serca mężczyzny. Wyraz jej delikatnej, owalnej twarzy był
jeszcze niemal dziecinny, lecz mimo to w jej oczach było coś niezwykłego
i urzekającego, co go do niej przyciągało i podsycało jego ciekawość...
Jakby głos przeznaczenia. Tak, gdy ta młoda kobieta pewnego dnia
zbudzi się ze swego dziecinnego snu, którego jeszcze do końca nie
wyśniła, przeobrazi się w istotę, która nawet na nim, mimo iż nie
poddawał się łatwo kobiecym wdziękom, wywrze mocne wrażenie. Ale
zanim do tego dojdzie, ich drogi na pewno się rozejdą i ona zniknie z jego
życia. Pojawiła się w nim niczym motyl, który dopiero co wydostał się
z kokonu i spróbował odfrunąć.              l

Zastanawiała go jeszcze jedna sprawa: jak to się stało, że tak młoda
i z pewnością wytworna kobieta podróżowała sama, bez opieki. Nikt nie
odprowadził jej na lotnisko. Pojawiła się całkiem sama, trzymając
w ręku małą, elegancką walizkę. Weszła spokojnie i pewnie, uprzejmie
poprosiła, by wskazano jej miejsce, które natychmiast zajęła.

Skarcił się, że nieustannie o niej myśli. Cóż go tak zdziwiło? Przecież
z kobietami w dzisiejszych czasach nie obchodzono się delikatnie niczym
z jajkiem; wywalczyły sobie bowiem swobodę poruszania się, same
decydują o sobie, usamodzielniły się. Tylko on tego nie dostrzegł, gdyż
przez długie lata żył z dala od wielkiego świata. A gdy wreszcie
zdecydował się wrócić do Europy, pojawiła się przed nim, niczym mały
cud, ta śliczna towarzyszka podróży, która miała w sobie jeszcze coś, co
przypominało mu kobiety z czasów jego wczesnej młodości. Brakowało
jej na przykład beztroski współczesnych kobiet, które nawet wobec
mężczyzn przejmowały inicjatywę. W ostatnich tygodniach spotkał
wiele kobiet, które starały się go zdobyć, gdyż były tak swobodne, jak
kiedyś jedynie niektórzy młodzi mężczyźni. Początkowo dziwił się,
potem jednak zaczęło go to bawić. Nie podobało mu się jednak; miał


przedwojenne poglądy. Zaraz po wojnie opuścił kraj. A gdy wrócił
wreszcie z obczyzny, zastał ów produkt nowych czasów, który nie wydał
mu się szczególnie atrakcyjny.

Jego towarzyszka najwidoczniej jednak nie była kobietą tego typu,
pragnącą objąć mężczyznę w posiadanie — nie, była damą w każdym
calu. A mimo to zdecydowała się na samotną podróż, bez niczyjej
opieki?

Znów wrócił do refleksji na temat zmiany obyczajów. Teraz, od
kiedy powrócił do cywilizowanego świata i zamienił znoszony, splamio-
ny olejem i zakurzony kombinezon na elegancki, modny garnitur, nie
opuszczało go uczucie zdziwienia. Przede wszystkim z powodu kobiet.
Cóż te nowe czasy z nich uczyniły!

Przelatywali nad terenem Niemiec. Gdy przed trzydziestoma
laty opuszczał ojczyznę, jechał koleją, wagonem czwartej klasy,
gdyż miał tak mało pieniędzy, że musiał wybrać najtańszy środek
lokomocji, by dotrzeć do celu podróży. Doskonale przypominał
sobie ostatni dzień, który spędził w Berlinie. Odwiedził wtedy
przyjaciela, Freda von Hallerna, by otrzymać od niego chociażby
najmniejszą sumę pieniędzy. Bo to Fred ponosił winę za to, że Hans
popadł w tarapaty. Hans Wendland sprzedał bowiem wszystko, co
posiadał, by dać Hallernowi dziesięć tysięcy marek, których ten
potrzebował na pokrycie honorowego długu. Gdyby go nie spłacił, jego
wuj... wuj, który miał uczynić go swoim spadkobiercą, z pewnością
dowiedziałby się o tym i wydziedziczyłby lekkomyślnego gracza.
W tamtych czasach dziesięć tysięcy marek było pokaźną kwotą dla
Hansa. By pomóc przyjacielowi, musiał podjąć w banku niewielki
spadek, który otrzymał po śmierci ciotki. Uczynił to jednak bez
namysłu. By kwota była pełna, musiał dołożyć swoje ostatnie pieniądze,
przeznaczone na bieżące wydatki. Wiedział doskonale, że kolejny
miesiąc będzie dla niego bardzo ciężki i będzie musiał żyć na granicy
ubóstwa. Mimo to pomógł przyjacielowi, nie żądając od niego żadnego
innego zabezpieczenia poza zwykłym zapewnieniem, że pieniądze
zostaną mu zwrócone, gdy tylko Fred otrzyma spadek po wuju.
Ponieważ jednak wuj był żwawym mężczyzną, około sześćdziesięciu
pięciu lat, mogło upłynąć dużo czasu, zanim Hans odzyskałby swoje
pieniądze.


A sam bardzo ich wtedy potrzebował, bowiem dwa dni później
otrzymał wiadomość, że jego ojcu “nie poszczęściło się na polowaniu".
Tak określili sąsiedzi samobójstwo ojca, które popełnił, gdy zrozumiał,
że nic nie uratuje jego majątku przed licytacją.

Ojciec zataił przed synem, w jak ciężkiej sytuacji finansowej się
znalazł, a ponieważ do samego końca był w stanie przysyłać mu
pieniądze na utrzymanie, Hans nie miał pojęcia, jak przedstawiała się
sytuacja w domu.

Przez długi okres wojny Hans nie był ani razu w domu. Tragedia
rodzinna poruszyła go w dwójnasób, tym bardziej, że ostatnie grosze
oddał swemu przyjacielowi. Hans pojechał do domu, by pochować ojca.
Znalazł tam kartkę od niego, na której było kilka linijek:

Ukochany Hansie

dalej tak być nie może. Jestem zrujnowany. Nie mogę opuścić ziemi,
gdzie się urodziłem, postanowiłem więc położyć temu\kres! Ty masz
przecież dziesięć tysięcy marek, które odziedziczyłeś po\ioci Lenie, to
pozwoli Ci utrzymać się jakoś na powierzchni do chwili, kiedy zaczniesz
prowadzić życie na własny rachunek. Nie chcę odbierać Ci tych pieniędzy.
Wybacz mi, chłopcze, że nie powiedziałem Ci nic o moich kłopotach
finansowych. I tak nie mógłbyś mi pomóc, a nie powinieneś stracić swego,
i tak niewielkiego dziedzictwa. Tych kilka groszy nie mogłoby w gruncie
rzeczy wiele zmienić. Żegnam Cię zatem, mój chłopcze, i życzę dużo
szczęścia w życiu. Pozwól jednak, że udzielę Ci ostatniej rady: wyjedź
z kraju; tutaj przez długie lata nie zdołasz osiągnąć sukcesu. Odrzuć
spadek po mnie, dzięki temu nie będziesz musiał spłacać należących do
niego długów. Nie wyszedłbyś na tym dobrze. Nikt nie odbierze Ci tego
nędznego kawałka piachu, który kupiła Twoja ciocia i który po niej
odziedziczyłeś, ale nie będziesz miał z niego wielkiego pożytku; ziemia nie
jest urodzajna, a dom, który na nim stoi, nie zapewni ci komfortu. Daj
sobie z tym spokój, radzę Ci z całego serca. Zdobądź odpowiednią pozycję
gdzieś za granicą. I wybacz swemu ojcu to, co uczynił. Naprawdę nie
mogłem postąpić inaczej.

Niech Cię Bóg błogosławi!
Twój, oddany Ci aż do śmierci

Ojciec


Do dzisiaj znał na pamięć ten list, który pozostawił po sobie ojciec!
Pochował go l postąpił zgodnie z jego radami. Odmówił przyjęcia
spadku, a wierzyciele wystawili majątek Oberwiesen na licytację, by
w ten sposób odzyskać pieniądze. Na niewielkim majątku, zakupionym
przez jego ciotkę, która była zdziwaczałą starą panną i chciała tam
mieszkać sama, niezależna od innych, osadził swą dawną mamkę i jej
męża. Mieli na nim gospodarować, zachowując dla siebie ewentualne
dochody, które z pewnością nie byłyby oszałamiające. Gdyby już nigdy
nie wrócił lub gdyby dowiedzieli się o jego śmierci, miał stać się ich
własnością. W ten sposób zatroszczył się, najlepiej jak potrafił, o losy
swej starej niani.

Dopiero wtedy pojechał do Berlina i odwiedził Freda. Zastał
go akurat w trakcie wesołej libacji. Bądź co bądź, Hans Wendland
spłacił jego honorowy dług, a wuj przysłał mu nowy czek, Fred
miał więc wystarczający powód do zadowolenia. Jednak pojawie-
nie się Hansa, który zdziwionym spojrzeniem obrzucił stół, na
którym stały jeszcze resztki wystawnej kolacji, wprawiło go w lekkie
zakłopotanie. Poczuł się jeszcze bardziej zmieszany, gdy Hans
poprosił go o rozmowę w cztery oczy, w czasie której opowie-
dział mu krótko o krytycznej sytuacji, w jakiej niespodziewanie się
znalazł.

— Chciałem cię prosić, byś spróbował zdobyć w jakikolwiek sposób
dziesięć tysięcy marek, które ci pożyczyłem. Chciałbym, byś mi je
zwrócił. Mam nadzieję, że dopomogą mi w rozpoczęciu nowego życia za
granicą — powiedział.

Hallern wyjaśnił, że Hans z pewnością zdaje sobie sprawę, iż
zdobycie tej sumy jest dla niego absolutnie niemożliwe. Mimo najszczer-
szych chęci nie był w stanie zwrócić mu w tej chwili jego pieniędzy. Hans
spodziewał się podobnej odpowiedzi, mimo to jednak poczuł roz-
goryczenie.              '

— W takim razie zdobądź dla mnie przynajmniej tysiąc marek,
Fred, resztę możesz przysyłać mi ratami, gdy uda ci się trochę
zaoszczędzić.

Fred von Hallern spojrzał na niego z zakłopotaniem.

— Skąd mam wziąć nagle tysiąc marek, Hans?
Przyjaciel obrzucił go dziwnym spojrzeniem.


— Przecież przyjmujesz swoich przyjaciół, Fred, częstujesz ich
szampanem. Czy nie powinieneś przeznaczyć części tych pieniędzy dla
mnie? Potrzebuję ich na wyjazd.

Hallern wyjął portfel.

_ Masz, sam zobacz. Dostałem właśnie czek od mojego wuja,
opiewa na pięćset marek. Gdy zapłacę za kolację, którą od dawna
winien byłem moim przyjaciołom, zostanie mi około trzystu marek.
Muszę za to przeżyć cały miesiąc. Przecież nie mogę ci oddać ostatnich
groszy!

Hans obrzucił go ponurym spojrzeniem.

— Ja bez wahania oddałem ci ostatniego feniga, który pozostał mi
z mojej miesięcznej wypłaty, by dać ci dziesięć tysięcy marek, których
potrzebowałeś na pokrycie swego długu. Zostało mi około dwudziestu
marek. Daj mi te trzysta marek, ty sobie jakoś tutaj poradzisz do czasu
nadejścia kolejnego czeku.

Przystojna twarz Freda zaczerwieniła się z oburzenia.

— Hans, tak przecież nie można, nie mogę oddać ci ostatnich
groszy, jakie posiadam...              ^--

Wtedy Hans zmierzył go od stóp do głów i nie odezwawszy się już ani
słowem, zostawił go w pokoju. Wyszedł z jego domu w milczeniu,
pozostawiając Freda w nie najlepszym nastroju.

— Co za bezwzględny człowiek, popsuł mi cały wieczór!

Słowa te nie doszły już, na szczęście, do uszu Hansa, w przeciwnym
razie jego rozczarowanie byłoby jeszcze większe, a gorycz zapadłaby mu
jeszcze głębiej w serce. Zrozumiał jednak, że właśnie stracił przyjaciela.
Po tym, jak Fred zachował się wobec niego, nie zasługiwał już na jego
przyjaźń.

Hans z goryczą spakował rzeczy, opróżnił swe kawalerskie mieszka-
nie, sprzedając wszystko, co mogło mu przynieść choć trochę pieniędzy:
książki, złoty zegarek, futro, kilka dzieł sztuki, które kiedyś kupił,
urządzając swój pokój, jednym słowem wszystko, co do niego należało
i miało jakąkolwiek wartość. Postanowił wyjechać, tak jak radził mu
ojciec, poszukać szczęścia za granicą. Celem wszystkich rozbitków
życiowych była w tych czasach Ameryka. Do tego, aby tam pojechać,
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin