Lilianna Dorodzała-Kowalewska "Opowieść o ziarenkach piasku"
I miejsce w konkursie bajkoterapeutycznym w kategorii bajka psychoedukacyjna
ZASTOSOWANIE BAJKI wg jej autora:
Moja córka ma 11 lat. W zeszłym roku zachorowała na cukrzycę, a w tym roku na celiakię. Jeszcze przed chorobą miała kłopoty w klasie z akceptacją i bardzo bałam się, co stanie się, kiedy wróci po szpitalu do szkoły. Jednak jej wychowawczyni jest wspaniałą osobą i potrafiła tak pracować z klasą, że córka po powrocie spotkała się z pozytywnym przyjęciem. Oczywiście nie obyło się bez sytuacji nieprzyjemnych, czasem nawet bardzo, ze strony dzieci z innych klas, na co po prostu nie miałam wpływu. Ale z rozmów z rodzicami innych dzieci oraz z forum cukrzyków wiem, że w szkole bywa naprawdę różnie. Właśnie dlatego napisałam tą bajkę, dla dzieci chorych na cukrzycę. A jest ich coraz więcej i chorują coraz młodsze.
TREŚĆ BAJKI
Nad brzegiem błękitnego morza na szerokiej, słonecznej plaży mieszkały ziarenka piasku. Dwoje z nich: okrągły, cytrynowy Ziarenek i wysoka, żółciutka jak słonecznik Ziarenka, było najlepszymi przyjaciółmi pod słońcem. Razem chodzili do szkoły i siedzieli w jednej ławce. Ziarenek umiał dobrze i szybko liczyć, a Ziarenka lubiła czytać książki i pisała piękne wiersze. Razem się bawili, razem odrabiali lekcje, w których pomagali sobie nawzajem, razem spędzali wakacje.
Pewnego dnia Ziarenek i Ziarenka postanowili popływać w morzu na materacach z liści. Dzień był wietrzny i wysokie fale zalewały liście, dlatego szybko powrócili na plażę. Susząc się w promieniach słońca Ziarenek spojrzał na przyjaciółkę i zobaczył, że jest jakaś blada i to od stóp do głów. Zdecydowanie nie przypominała żółciutkiej jak słonecznik Ziarenki.
- Może przestraszyła się fal? - pomyślał, ale nic nie powiedział.
Następnego dnia Ziarenka przyszła do szkoły jeszcze bledsza. Ziarenek przyglądał się jej z niepokojem. Przyjaciółka nie chciała biegać na przerwach ani grać w piłkę. Nawet pani spoglądała na Ziarenkę uważnie i postanowiła zatelefonować do jej rodziców.
Wieczorem Ziarenek postanowił odwiedzić koleżankę, żeby zapytać jak się czuje i czy wszystko jest w porządku. Wiedział, że jej rodzice wyjechali na kilka dni z wizytą do cioci na sąsiednią plażę i Ziarenką opiekuję się babcia.
- Jestem trochę zmęczona - przyznała Ziarenka - Pójdę dziś wcześniej spać i jutro wszystko już będzie dobrze.
Kiedy Ziarenek wyszedł, Ziarenka skuliła się w kącie swojego pokoju i rozpłakała. Tak naprawdę od kilku dni czuła się bardzo źle, ale bała się komukolwiek o tym powiedzieć. Nie wiedziała co robić i do kogo się z tym zwrócić. Nie chciała martwić swojej babci i przerywać wizyty rodziców u cioci. Postanowiła więc poczekać do następnego dnia. Może rzeczywiście wystarczy dobrze się wyspać?
Rankiem Ziarenka spojrzała przestraszona w lustro i ujrzała zupełnie obce, całkowicie białe ziarenko piasku. Podniosła do oczu rękę i przyjrzała się jej z uwagą.
- Hm - powiedziała - moja ręka pachnie jak cukierki, które mama kupuje w sklepie. - Podniosła do ust palec i polizała koniuszek.
- O nie! Nie jestem już ziarenkiem piasku! Zamieniłam się w ziarenko cukru! Co teraz będzie ? - jęknęła zrozpaczona. - Nie mogę iść taka biała do szkoły. Wszyscy będą się ze mnie śmiać. Założę na siebie kurtkę, spodnie, czapkę i buciki - pomyślała - i nikt nie zobaczy, że jestem taka biała.
Do szkoły dotarła tuż przed dzwonkiem i przemknęła szybko na swoje miejsce w klasie. Wszyscy spoglądali na nią ze zdziwieniem.
- Dlaczego jesteś tak grubo ubrana? Czyżbyś zapomniała, że mieszkamy w ciepłych krajach? - Ziarenek spoglądał na przyjaciółkę zaskoczony
Na szczęście pani właśnie weszła do klasy i Ziarenka nie musiała odpowiadać. Na przerwie szybko wymknęła się na boisko i usiadła samotnie. Podbiegł do niej najmniejszy w klasie Piasecznik, ale Ziarenka nie miała ochoty na zabawę i niegrzecznie odburknęła, żeby dał jej spokój. Podniosła się z miejsca, chcąc znaleźć inny spokojny kącik, a wtedy wpadły na nią rozpędzone ziarenka bawiące się w berka i strąciły jej czapkę. Wszyscy zamarli bez ruchu, wpatrując się w Ziarenkę.
- Jesteś cała biała - krzyknęła Piaskunka - Co ci się stało?
Ziarenka próbowała coś wyjaśnić, ale nagle podbiegł do niej mały Piasecznik i pociągnął noskiem.
- Pachniesz jak cukierki. Ależ ty nie jesteś już ziarenkiem piasku tylko wielkim ziarnem cukru - zawołał.
Ziarenka odskoczyły od koleżanki niepewne. Jeszcze nigdy nie widziały innego ziarenka piasku niż żółte. Poszeptały miedzy sobą i nagle zaczęły krzyczeć jedno przez drugie:
- Cukiernica! Worek cukru! Wielki gruby wór cukru!
Ziarenka skuliła się. Nie wiedziała jak wytłumaczyć ziarenkom coś, czego sama nie rozumiała i na co nie miała żadnego wpływu. Ziarenka nadal skandowały coraz wymyślniejsze i coraz bardziej złośliwe przezwiska, kiedy nadbiegł Ziarenek.
- Przestańcie - krzyknął. - Tak nie można. Ziarenka pewnie jest chora. Potrzebuje naszej pomocy.
Ale nikt go nie słuchał. Ziarenka okręciła się na pięcie i pobiegła z płaczem do domu, w którym czekali już na nią rodzice, zawiadomieni przez nauczycielkę. Od razu zabrali córeczkę do lekarza.
Pan doktor tylko spojrzał na Ziarenkę i od razu wiedział, co jej jest.
- Ziarenko - powiedział poważnie - jesteś teraz ziarenkiem cukru, bielutkim jak śnieg. Musisz o siebie dbać, jeść zdrowe rzeczy i dużo ruszać się na świeżym powietrzu. Kiedy będziesz czuła się słabo, zjedz kostki cukru, a kiedy będziesz czuła, że jesteś coraz słodsza, weź lekarstwo, które ci zapiszę. Jeśli będziesz o tym wszystkim pamiętała, będziesz mogła bawić się z dziećmi i robić to, co do tej pory.
- Nie będę mogła - zaszlochała - Dziś w szkole ziarenka śmiały się ze mnie.
- To dlatego - powiedział mądry pan doktor - że nie wiedziały co się z tobą dzieje. Wszyscy boimy się tego, czego nie znamy. Jeśli razem z panią wychowawczynią wszystko im wytłumaczycie na pewno zrozumieją.
- Może - Ziarenka miała duże wątpliwości.
Wieczorem długo nie mogła zasnąć. Myśli przelatywały przez głowę jedna za drugą.
- Nie jestem już ziarenkiem piasku, ale cukru. Teraz już na zawsze będę biała i słodka. Ale dlaczego akurat ja? Dlaczego mnie to musiało się przytrafić? Czy to dlatego, ze nie zawsze byłam grzeczna? Dlaczego nie można cofnąć czasu? Chciałabym się jeszcze raz urodzić.
Mamusia zajrzała do jej pokoju. Usiadła na łóżku, blisko córeczki, przytuliła ją mocno i powiedziała:
- Ziarenko, ja i tatuś kochamy ciebie taką jaką jesteś, żółtą jak słonecznik czy białą jak śnieg i zrobimy wszystko, żebyś dobrze się czuła i była szczęśliwa.
Ziarenka w objęciach mamy wreszcie poczuła się bezpiecznie i pomyślała, że może wszystko jakoś się ułoży.
Przez kilka dni Ziarenka nie chodziła do szkoły. Pani wychowawczyni wyjaśniła dzieciom w klasie, że Ziarenka jest teraz ziarenkiem cukru i będzie bardzo potrzebowała ich przyjaźni. Jednak kiedy Ziarenka wróciła do szkoły, okazało się, że niewiele ziarenek piasku naprawdę panią zrozumiało. Nadal wyśmiewano się z Ziarenki i nie chciano się z nią bawić. Tylko Ziarenek nadal był jej najlepszym przyjacielem, pomagał w matematyce i odwiedzał po lekcjach. Przyjaciółka robiła się jednak coraz bardziej cicha i skryta, nie chciała z nikim rozmawiać ani się bawić. Mamusia i tatuś bardzo się martwili, więc postanowili poprosić o radę doktora. Ten popatrzył na Ziarenkę uważnie i powiedział:
- Ziarenko, musisz znaleźć sposób, aby nie słyszeć przykrych słów. Kiedy ziarenka będą dla ciebie niemiłe, pomyśl o tym co najbardziej lubisz robić. Musisz nauczyć się nie zwracać uwagi na przykre słowa. Inaczej za każdym razem będzie cię bolało w sercu tak samo mocno.
Ziarenka pomyślała, że najbardziej lubi szum fal, dlatego po wizycie u doktora poszła na długi spacer. Nagle zobaczyła, że morze wyrzuciło pustą muszlę. W środku było tak przytulnie, cicho, ciepło i spokojnie, że Ziarenka postanowiła zostać tam do wieczora. Nakryła się wierzchem muszli i zasnęła. A kiedy wieczorem wyszła z muszli okazało się, że nie jest już biała tylko kremowa. Ziarenko cukru, którym była, zostało otoczone jakąś połyskliwą, jasną skorupką, w której odbijały się wesoło promyki słońca.
- Co się ze mną znowu stało? - pomyślała Ziarenka i popatrzyła uważnie na muszlę. - Ach, to była muszla perłopławu.
Jeśli ziarenko piasku dostanie się do środka muszli, staje się prawdziwą perłą. Niewielu ziarenkom piasku się to udaje i jest to powód do szczególnej dumy. Ziarenka uśmiechnęła się wesoło i wróciła do domu. Po drodze spotkała ziarenka ze swojej klasy, które patrzyły na nią ze zdumieniem. Wołały coś za nią, ale Ziarenka schowana bezpiecznie w swojej perle niczego nie słyszała. W domu słyszała jednak doskonale co mówili rodzice.
Nazajutrz w szkole okazało się, ze Ziarenka słyszy również bardzo dobrze panią i swojego przyjaciela Ziarenka.
- To fantastyczne - pomyślała. - Słyszę tylko ziarenka życzliwe i dobre a tych, które mówią niemiłe rzeczy i się ze mnie śmieją, nie słyszę.
Ziarenka była bardzo zadowolona, ale po kilku dniach okazało się, że perłowa skorupa staje się coraz grubsza i twardsza i coraz słabiej dochodzą do niej głosy rodziców, przyjaciela oraz pani wychowawczyni. Ziarenka poprosiła o radę doktora.
- Oj, Ziarenko - pan doktor pokiwał głową - tak było ci dobrze w tej perłowej skorupce, że chciałabyś się niej zamknąć pewnie na zawsze i rozmawiać tylko z wybranymi ziarenkami. Tak jednak nie można. Albo słuchasz i słyszysz wszystkich albo nikogo. Jeśli ranią cię przykre słowa, to raczej zrób tak, jak mówiłem na początku: myśl o rzeczach lub ziarenkach, które lubisz.
Doktor obiecał Ziarence, że pomyśli jak jej pomóc. Wieczorem poszedł naradzić się z wychowawczynią.
Następnego dnia pani przypomniała ziarenkom, że ostatnio ich lekturą była książka pod tytułem “Mały książę”.
- Dziś chciałabym - mówiła - abyście wyciągnęli kredki i bloki do rysowania i narysowali pracę zatytułowaną “Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Kto powiedział te słowa?
- Lis - odpowiedział Ziarenek.
- Masz rację Ziarenku. A teraz do dzieła. Każdy rysuje to co przyjdzie mu na myśl.
Dzieci bardzo długo zastanawiały się co narysować, ale kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy zdążyli skończyć pracę. Pani zebrała rysunki i obejrzała je dokładnie. Wybrała jeden i powiesiła na tablicy. Na jednym z nich, z daleka widać było tylko żółty kolor, a dokładnie pośrodku kartki tkwiła mała biała plamka. Dzieci podeszły bliżej, żeby zobaczyć dokładniej obrazek, tylko Ziarenka została na swoim miejscu. Z bliska na rysunku widać było setki, tysiące uśmiechniętych żółtych ziarenek piasku, a w środku smutne i przygnębione białe ziarenko cukru.
- To mój rysunek - zawołał Piasecznik.
- W taki razie - powiedziała pani - proszę, powiedz nam dlaczego właśnie to narysowałeś.
- Ja… - zaczął nieśmiało Piasecznik ze spuszczoną głową - przypomniałem sobie, że kiedy byliśmy mniejsi, Ziarenka czytała nam książki, bo ona już umiała, a my jeszcze nie. Pewnego razu przeczytała nam “Małego księcia”. Nie rozumiałem słów lisa. Ziarenka wytłumaczyła, że lis mówi o tym, że musimy nie tylko patrzeć, ale przede wszystkim zobaczyć. Zapomnieliśmy, że Ziarenka to nie jest zwykłe ziarenko zwykłego cukru, ale przede wszystkim nasza przyjaciółka, którą znamy od dawna i wszyscy lubimy. I to jest najważniejsze.
Ziarenka piasku słuchały z otwartymi buziami słów Piasecznika, a pani kiwała głową. Nagle wszyscy usłyszeli głuchy trzask i odwrócili się w stronę Ziarenki, która stała samotnie w głębi klasy. Zobaczyli, że na perłowej skorupie pokazała się szeroka rysa. Ziarenka podbiegły do koleżanki. Pierwszy nieśmiało dotknął perłowej okrywy Piasecznik.
- Ziarenko, byłem niemądry, że się z ciebie wyśmiewałem. Przepraszam cię bardzo.
Rysa powiększyła się znowu. Kolejne ziarenka piasku podchodziły do Ziarenki, przepraszały za swoje zachowanie i dotykały perły. Za każdym razem rysa poszerzała się, aż przy ostatniej Piaskunce rozpadła się na drobne kawałeczki. Wtedy wszystkie ziarenka zobaczyły uśmiechającą się przez łzy, ale szczęśliwą Ziarenkę. Ziarenkę białą jak śnieg, białą jak cukier, białą jak mewa, inną od wszystkich ziarenek piasku, a jednocześnie dokładnie taką samą jak one.
Piasecznik podszedł do obrazka wiszącego na tablicy. W ręce trzymał gumkę do mazania. Po chwili na rysunku Ziarenka uśmiechała się promiennie.
Elżbieta Janikowska "Wszyscy kochamy nasze mamy"
II miejsce w konkursie bajkoterapeutycznym w kategorii bajka psychoedukacyjna
W różnych sytuacjach wychowawczych, kiedy dziecko czuje się niepewnie, jest niedowartościowane, uważa, że jest gorsze od innych dzieci , które przechwalają się swoimi rodzicami lub ich osiągnięciami.
TEKST BAJKI:
Myszka Basia mieszkała wraz ze swoimi rodzicami w norce na kukurydzianym polu. Była jeszcze bardzo małą myszką, nosiła czerwoną kokardkę zawiązaną na swym mysim ogonku i taką samą kokardkę wpiętą we włoski na samym czubku głowy. Co dzień rano mamusia odprowadzała ją do mysiego przedszkola, które znajdowało się na skraju lasu. Żeby tam dotrzeć musiały minąć wiele łodyg dorodnej kukurydzy, potem polną dróżkę, po której czasami przejeżdżały traktory albo wozy, które ciągnęły konie, a potem jeszcze troszkę wśród wysokich traw. Basia bardzo lubiła te codzienne spacery z mamą, bo wtedy mogła sobie z nią o wszystkim porozmawiać, opowiedzieć o tym, co jej się śniło albo zapytać dlaczego słońce jest takie żółte, a trawa taka zielona. Najbardziej jednak bała się tej drogi, po której jeździły pojazdy. Nigdy nie wiadomo, co nagle wyskoczy, zahuczy i przemknie gdzieś w nieznanym kierunku. Ale kiedy mamusia mocno ściskała Basię za łapkę, czuła, że choćby nawet na drodze pojawiło się stado groźnych smoków albo innych potworów przy mamie nic jej nie grozi.
Basia bardzo lubiła swoje mysie przedszkole. Panie przedszkolanki były bardzo miłe i wymyślały mnóstwo ciekawych zabaw. Najbardziej Basia lubiła zabawę w mysią królewnę. Oczywiście każda myszka chciała być królewną, ale panie za każdym razem wybierały kogo innego, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Basi udało się zostać mysią królewną już trzy razy i była z tego powodu bardzo dumna.
Pewnego dnia, a było to niedługo przed Dniem Matki, panie przedszkolanki ogłosiły małym myszkom, że od następnego dnia będą zapraszały do przedszkola ich mamusie, żeby opowiedziały dzieciom o swojej pracy, o tym co najbardziej lubią robić i w ogóle, żeby każdy mógł się pochwalić swoją mamusią. Wszystkie małe myszki bardzo się ucieszyły.
- Moja mamusia przyniesie skarby, które przywiozła z dalekich podróży! – krzyczała myszka Funia, której mama była dziennikarką w mysiej gazecie i bardzo dużo podróżowała.
- A moja mamusia przyniesie kostium, w którym ostatnio zagrała rolę złej czarownicy! – krzyczał Kazio, którego mamusia była aktorką w mysim teatrze.
- Ja poproszę, żeby moja mamusia przeczytała bajkę, którą ostatnio napisała! – machała łapkami Jania. Jej mamusia była autorką książek dla małych myszek – To bardzo ciekawa bajka o mysim rycerzu Filipie!
- Moja mama pokaże jak maluje się obrazy! – cieszył się Poluś, którego mama była znaną mysią malarką.
Tylko Basia nie cieszyła się z pomysłu pań przedszkolanek. Jej mamusia nie była ani dziennikarką, ani aktorka, nie pisała bajek ani nie malowała obrazów. Mama Basi pracowała w domu: gotowała, prała, cerowała skarpetki, robiła na drutach, szykowała zapasy na zimę. Jeśli mama przyjdzie do przedszkola i opowie o swojej pracy, wszystkie myszki będą się śmiały z Basi, że ma taką zwyczajną, “nieciekawą” mamę. Więc kiedy inne myszki trzymały w górze łapki i krzyczały: “Proszę pani, proszę pani, może moja mama jutro przyjdzie do przedszkola!”, Basia usiadła cichutko w kąciku i marzyła o tym, żeby nikt na nią nie zwrócił uwagi. Ale pani Malwina, którą Basia najbardziej lubiła ze wszystkich pań przedszkolanek, uważnie popatrzyła na myszkę i głośno powiedziała:
- Może poprosimy, żeby jutro przyszła do nas mama Basi…
Basia skuliła się, jakby chciała się stać jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości była i cichutko pisnęła:
- Moja mamusia nie może jutro przyjść do przedszkola, bo wyjeżdża do cioci…
Pani Malwina powiedziała więc, że w takim razie zaprasza na jutro mamę Funi, a mamusia Basi przyjdzie innym razem.
Następnego dnia w przedszkolu pojawiła się mama Funi – bardzo wesoła mysia dziennikarka, która przyniosła ze sobą mnóstwo zdjęć ze swoich podróży. Na jednym z nich siedziała pod wielką palmą kokosową, na innym spoglądała z góry na wodospad, jeszcze na innym brnęła w ogromnych zaspach śniegu podczas podróży na Antarktydę. Pokazała małym myszkom kolekcję swoich wspaniałych kamieni z różnych stron świata. Myszki były zachwycone.
Potem do przedszkola przyszła mama Kazia, która odegrała przed dziećmi scenkę ze spektaklu o złej czarownicy i dobrej, szarej myszce, która szukała szczęścia. Nawet sam Kazio przestraszył się, kiedy jego mama przebrana za złą wiedźmę krzyknęła: “Zaraz zaczaruję was w obrzydliwe ropuchy!”. A potem były wielkie brawa.
Do przedszkola przyszła też mama Jani i czytała myszkom swoją nową bajkę. Wszyscy aż pyszczki pootwierali, taka była ciekawa. Była też mama Polusia, przyniosła ze sobą farby i sztalugę, każda z myszek mogła coś namalować jak prawdziwy malarz.
Któregoś dnia pani Malwina znowu zapytała Basię:
- Czy jutro twoja mama mogłaby nas odwiedzić?
Ale Basia pokręciła główką:
- Moja mama jest chora. Nie może wstawać z łóżka…
- Oj, to bardzo smutne! – zmartwiła się pani – Pozdrów mamusię od nas i życz jej szybkiego powrotu do zdrowia.
Oczywiście domyślacie się, że mama Basi wcale nie była chora, wprost przeciwnie, tryskała zdrowiem, szykując słoiczki i konfiturami na zimę.
Basia właśnie bawiła się małymi figurkami, które zrobił jej tatuś z sosnowych szyszek, kiedy do drzwi norki ktoś delikatnie zastukał. Mama wytarła zabrudzone łapki fartuchem i krzyknęła:
- Już, już, otwieram!
Odsunęła zasuwkę i obie z Basią ujrzały stojącą w progu panią Malwinę. W łapkach trzymała bukiet polnych kwiatów i słoiczek z sokiem. Na widok mamy Basi sprawiającej wrażenie zupełnie zdrowej, pani Malwina otworzyła pyszczek ze zdziwienia:
- Myślałam, że pani jest chora… Przyniosłam syrop malinowy, bo najlepszy środek na przeziębienia…
Ale mama Basi była równie zdziwiona jak pani Malwina:
- Ja miałabym być chora? – wzruszyła ramionami – Kto pani naplótł takich bzdur?
Obie spojrzały w stronę Basi, ale myszka już zniknęła za drzwiami mysiej spiżarni. Ukryła się tam i miała ochotę zniknąć na zawsze, byleby tylko nie patrzeć w oczy mamusi i pani Malwiny.
Tymczasem mama z panią Malwiną bardzo długo rozmawiały, Basia nawet nie słyszała, kiedy pani wyszła.
A nazajutrz… Nazajutrz Basia pomaszerowała do przedszkola razem z mamą. Mamusia zabrała ze sobą wiklinowy koszyczek, w którym schowała coś, czego Basia nie zauważyła. Kiedy wszystkie myszki siedziały już przy swoich stolikach, pani Malwina powiedziała;
Mamy dziś w przedszkolu gościa. Mama Basi przyniosła nam smakowite konfitury i miodek własnej roboty . Chce wam opowiedzieć o swojej pracy – bo mama Basi jest gospodynią domową. To bardzo odpowiedzialna i ciężka praca!
A potem było jak w bajce. Mama tak ciekawie opowiadała o tym, jak szykuje przetwory na zimę, jak gotuje pyszne konfitury, że wszystkie myszki słuchały jej z zapartym tchem. No i najważniejsze było to, że można było tych smakowitości spróbować. Bo mama Basi zabrała ze sobą do przedszkola koszyk pełen słoiczków z pysznymi konfiturami i słodziutkim miodkiem. Palce lizać!
- Ale ty jesteś szczęśliwa! – powiedział Kazio – Masz taką wspaniałą mamę…
- Ja bym chciała, żeby moja mama umiała robić takie pyszności… - westchnęła rozmarzona Jania.
A Basia zarumieniła się po sam czubek swojej czerwonej kokardki i bardzo, bardzo mocno przytuliła się do swojej mamusi.
Urszula Ferdynus "Żółwik"
III miejsce w konkursie bajkoterapeutycznym w kategorii bajka psychoedukacyjna
Sądzę, że można ją wykorzystać w sytuacji odrzucenia dziecka przez grupę lub wyśmiewania czy przezywania. Tekst zarówno dla grupy, jak i dla jednego dziecka.
Zapadał zmierzch. Morze szumiało kojąco i ogromna żółwica pomyślała, że to dobry czas, by złożyć jaja i zagrzebać je w nagrzanym piasku plaży. Powoli wyszła z wody i przesuwała się w stronę wysokiej wydmy. Zapadała się głęboko, męczyła się bardzo, ale wytrwale dążyła do celu. Wykopała dołek i złożyła w nim jaja, potem starannie je zasypała i mozolnie przesuwała się w stronę wody., by znów zanurzyć się w przyjaznych falach. Nie wiedziała, że przez cały czas obserwował ją lis i gdy tylko zniknęła w wodzie, podbiegł do gniazda, by porwać z niego żółwie jaja. Szybko wykopał jedno i wziął je do pyska. Wtem usłyszał jakieś głosy. Spłoszony błyskawicznie pomknął daleko na wydmy, gdzie miał swoją norę. Zakopał zdobycz w ciepłym piasku i ruszył na dalsze polowanie.
W nocy rozpętała się burza. Wiatr hulał po plaży i wydmach, przesypując piasek w każdą stronę i lis rano nie mógł odnaleźć miejsca, w którym zakopał jajko.
Mijały gorące dni. Pewnego dnia z jaj na plaży wykluły się malutkie żółwiki i natychmiast rozpoczęły wędrówkę w stronę wody. Podróż przez plażę zajęła im kilka godzin. Gdy wreszcie dotarły, z radością uczyły się pływać i zdobywać pożywienie. Tymczasem w głębi wydm z głębokiej norki wydostał się ich braciszek, porwany przez lisa. Nie widział morza, nie wiedział, jak się do niego dostać, ale coś kazało mu się kierować we właściwą stronę. Gorący piasek parzył jego małe łapki, słońce przypiekało miękką jeszcze skorupkę. Wspinanie się pod górkę było bardzo wyczerpujące, ale mały żółwik czuł, że musi dostać się tam, gdzie będzie bezpieczny i znajdzie jedzenie. Strasznie był głodny i zmęczony. Podczas, gdy jego szczęśliwe rodzeństwo baraszkowało w wodzie, on powoli sunął po piasku. Wędrował bardzo długo. Robiło się ciemno i zimno, potem znów jasno i gorąco, a on wciąż szedł. Kiedy już prawie opadł z sił, ujrzał morze i swoje pływające rodzeństwo. Ten widok dodał mu energii i szybko znalazł się nad brzegiem.
- Witajcie! – powiedział zdyszany.
Żółwiki popatrzyły na niego zdziwione.
- Nowy! Zobaczcie wszyscy! Cały w piasku! Skąd się wziąłeś?! – pytały zaciekawione.
- Przyczołgałem się stamtąd – wskazał głową zmęczony żółwik i nieśmiało dotknął pyszczkiem słonej wody. Nie wiedział, jak się zachować.
- O, boi się wody!!! Ty, nowy, a pływać umiesz?! – zapytał ze śmiechem jeden z żółwi.
- Nie wiem... A co to znaczy? – spytał zakłopotany żółwik.
Wszystkie żółwie zamilkły, a potem wybuchły śmiechem:
- Nie wie! Żółw i nie umie pływać! Ciamajda!
Małemu żółwikowi zrobiło się bardzo smutno. Próbował wyjaśnić, jak trudno było mu odnaleźć rodzeństwo, ale nikt go nie słuchał. Chciał wejść do wody, lecz potykał się ze zmęczenia i głodu. Inne żółwiki wciąż się śmiały, a jemu robiło się coraz bardziej przykro. Zanurzył głowę w wodzie, żeby nie było widać, że płacze. Potem wszedł dalej i dalej. Zaczął płynąć, ale wszyscy go wyprzedzali. Żółwiki ciągle się śmiały i dokuczały mu. Niektóre z nich specjalnie popisywały się swoimi umiejętnościami pływackimi, a żółwik wstydził się, że jest taki niezdarny. Coraz bardziej żałował, że udało mu się dotrzeć nad morze. Czuł się okropnie samotny.
Nagle z wody wychylił się stary żółw:
- Dlaczego śmiejecie się ze swojego braciszka? – spytał surowo.
- Zobacz, dziadku, jak on pływa! Wolno i dziwnie! Ciągle jest ostatni! Boi się i jest taki ślamazarny! – wołały rozbawione żółwiki.
- Niesprawiedliwie go osądzacie. Czy wiecie, ile wysiłku włożył w to, żeby tu dotrzeć? Żaden z was nigdy nie musiał tak długo czołgać się po piasku bez wody i jedzenia. Nie wiecie nawet, jakie to trudne! Zaczęłyście pływać wcześniej niż on i to, że udaje się wam to lepiej, nie jest waszą zasługą. Nie rozumiem, z czego jesteście takie dumne...- zakończył ze smutkiem.
Żółwiki zawstydzone umilkły, a niektóre ćwiczyły nurkowanie, żeby ukryć zmieszanie. Potem powoli podpłynęły do żółwika.
- Przepraszamy, nie gniewaj się. Nie pomyślałyśmy, że twoja droga do wody była taka długa i trudna...
Żółwik popatrzył na swoje rodzeństwo i nieśmiało się uśmiechnął.
- Będę musiał długo ćwiczyć, żeby pływać tak dobrze, jak wy...- wyszeptał.
- To nic!!! Pomożemy ci! – wołały żółwiki. – Zobaczysz, że razem nam się uda!
Żółwik krzyknął z radości i po raz pierwszy chętnie zanurkował.
- Dziękuję! – zawołał po chwili, wynurzając się z wody. – A ja wam za to opowiem, jak wyglądają wydmy...
Elżbieta Janikowska "Bajka o wigilijnej gwiazdce"
I miejsce w konkursie bajkoterapeutycznym w kategorii bajka psychoterapeutyczna
Dzieci bardzo często nie akceptują siebie, chciałyby być zupełnie kimś innym, wydaje im się, że wtedy byłyby szczęśliwe. Bajka pokazuje, że tylko będąc sobą można być szczęśliwym, a to co wydaje się nam szczytem marzeń często jest tylko ułudą.
Była sobie mała, wigilijna gwiazdka. Co roku w ten jedyny wieczór wychodziła na niebo i rozbłyskiwała, jak tylko potrafiła najpiękniej. Ale potem, przez dwanaście długich miesięcy musiała czekać, aż znowu przyjdzie wigilia Bożego Narodzenia. Mała gwiazdka wcale nie była z tego zadowolona. Często użalała się nad swoim losem:
- Dlaczego mogę pokazywać się ludziom tylko raz w roku? To naprawdę niesprawiedliwe! Tak bardzo chciałabym być kimś innym…
Pewnego razu, gdy stary, poczciwy księżyc rozgościł się na niebie, mała gwiazdka rozpoczęła swoje narzekania.
- Jaki ty jesteś szczęśliwy, że zawsze o zmierzchu zwiastujesz nadejście nocy!... – chlipała.
Sędziwy staruszek uśmiechał leciutko i pobłażliwie kiwał głową.
- Powiedz mi, w taki razie, kim chciałabyś być, moja mała przyjaciółko? – zapytał nagle.
Gwiazdka wzruszyła ramionami. Nad tym nigdy się nie zastanawiała. Wtem, tuż obok niej, zawirował, zamigotał i poleciał w dół płatek śniegu.
- Już wiem! – klasnęła w dłonie wigilijna gwiazdka – Chciałabym być śnieżynką! Pomyśl tylko, kochany księżycu, jakby to było wspaniale tańczyć w powietrzu, być leciutka niczym mgiełka, wirować na wietrze i lecieć hen, przed siebie, w daleki świat!
Księżyc zastanowił się chwilkę, a potem zwrócił się do gwiazdki:
- Usiądź na moim błyszczącym rogu. Zaraz sama się przekonasz, czy gwiazdki śniegu są naprawdę szczęśliwe…
I poszybowali w dół.
Rzeczywiście, spadające płatki śniegu wyglądały wspaniale! Pchane jakąś nieznaną siłą, odbijały się od siebie, omijały, krążyły, wznosiły w górę, opadały, a w końcu spadały na ziemię i ….. już nie były pięknymi gwiazdkami. Przejeżdżające samochody rozpryskiwały na boki mokre grudy brudnego, czarnego śniegu. Jakiś przechodzień brnąc po kostki w szarej mazi, ze złością narzekał:
- Fe, jaka okropna kasza!
Wigilijna gwiazdka skrzywiła się z niesmakiem. Księżyc uśmiechnął się i zapytał:
- Czy nadal pragniesz być śnieżynką?
- Nie! – gwałtownie zaprzeczyła gwiazdeczka – One wcale nie są szczęśliwe! Taki smutny los czeka każdą z nich. Już za nic w świecie nie chcę być płatkiem śniegu! Chciałabym być na przykład… na przykład…
Gwiazdka przymrużyła oczka i rozglądała się wokoło, jakby czegoś szukała. Nagle jej wzrok padł na błyszczące w oddali fabryczne światełko.
- Ojej! – krzyknęła – Księżycu, zobacz, tam jest coś ciekawego! Tak pięknie błyszczy! Polećmy tam na chwilę, proszę….
Księżyc bez słów spełnił życzenie swojej przyjaciółki. Wkrótce przez maleńkie okienko zaglądali do wnętrza fabryki. Człowiek w specjalnej masce, chroniącej jego oczy, spawał żelazną konstrukcję. Tysiące maleńkich iskierek wytryskiwało spod rąk spawacza.
- Ach…- rozmarzyła się wigilijna gwiazdka – Jakie piękne, maleńkie gwiazdeczki! Chciałabym być jedną z nich…
Tymczasem kolorowe ogniki szybowały w górę, początkowo splątane ze sobą, potem rozpryskiwały się na złociste drobinki, pokrzykiwały coś do siebie, migotały jeszcze przez chwilę i nagle…. znikały. Zupełnie jakby rozpływały się w powietrzu! Księżyc nie zdążył jeszcze o nic zapytać, gdy wigilijna gwiazdka krzyknęła:
- Nie, księżycu, już nic nie mów! Wcale nie chcę być jedną z tych gwiazdeczek!
- Tak też myślałem. – stwierdził spokojnie księżyc. I znowu poszybowali w górę.
- Właściwie, to sama dokładnie nie wiem, kim chciałabym być…- zmartwiła się gwiazdka.
Właśnie przelatywali nad osiedlem domków jednorodzinnych. Mimo, że było już późno, okna wszystkich domów jaśniały w mroku jaskrawymi światełkami. Księżyc zbliżył się do jednego z okien tak, aby jego towarzyszka mogła zajrzeć do środka. Mała wigilijna gwiazdka aż buźkę otworzyła ze zdumienia. W kącie pokoju stało ogromne, zielone drzewko. Wśród jego gałązek czerwieniły się czapeczki krasnoludków, błyszczały pękate bombki, szeleściły kolorowe cukierki. Porozrzucana wata sprawiała wrażenie, że drzewko okryte jest śniegową kołderką. Ale to, co najbardziej urzekło naszą gwiazdkę, znajdowało się na samym jego wierzchołku. Była to duża, błyszcząca, złocista gwiazda. Pyszniła się swym blaskiem, spoglądając na wszystko i wszystkich z góry.
- Już wiem, już wiem! – zapiszczała wigilijna gwiazdka – Księżycu, już wiem, kim naprawdę chciałabym być! Och, gdybym mogła być tą piękną, błyszczącą ozdobą na szczycie choinki! Każdy mógłby mnie oglądać i podziwiać. Jakże byłabym wtedy szczęśliwa…
Ledwie powiedziała te słowa, do pokoju wbiegła gromadka dzieci. Dwie dziewczynki z jasnymi lokami rozrzuconymi na ramiona podskakiwały wesoło, starszy od nich chłopiec z bujną, kruczą czupryną starał się je wyprzedzić, a na samym końcu dreptał ledwie jeszcze trzymający się na nogach berbeć. Popychając się nawzajem i śmiejąc podbiegły w stronę okna. Księżyc i gwiazdka gwałtownie unieśli się w górę.
- Mamo, tato! – usłyszeli nagle cieniutki głosik jednej z dziewczynek – Już jest! Nareszcie jest! Wigilijna gwiazdka świeci, pora zaczynać!
Dzieci z radością wskazywały na migoczącą na niebie gwiazdeczkę, podskakiwały z uciechy i przekomarzały, kto pierwszy ją zauważył. Do pokoju weszła kobieta, fartuchem ocierała mokre ręce. Na choince rozbłysły różnokolorowe lampki. Kobieta zerknęła przez okno.
- Rzeczywiście. – uśmiechnęła się – To wigilijna gwiazdka. Siadamy do stołu!
Księżyc i wigilijna gwiazdka długo jeszcze wpatrywali się w okno. Widzieli, jak matka i ojciec dzielą się ze swymi dziećmi opłatkiem jak składają sobie życzenia, wyciągają spod choinki prezenty. Długo jeszcze brzmiały im w uszach słowa głośno śpiewanej kolędy: “Lulajże, Jezuniu”.
- Wiesz, księżycu… - szepnęła w końcu gwiazdka – Zmieniłam zdanie. Już nie chcę być kimś innym. Pragnę być wigilijną gwiazdką, która zwiastuje ludziom radosną nowinę. Mój czas już się kończy, ale za rok pojawię się znowu…
Poczciwy księżyc nic nie powiedział, tylko z uśmiechem pokiwał swoją starą, sędziwą głową.
Agata Błażejewska (bajka bez tytułu)
II miejsce w konkursie bajkoterapeutycznym w kategorii bajka psychoterapeutyczna
Sytuacja, gdy dziecko jest niedoceniane przez grupę, jest przez nią odrzucane z powodu nieposiadania wyróżniających się zdolności i umiejętności. Bajka ma na celu uświadomienie dziecku, że dla funkcjonowania grupy mają znaczenie również te małe, drobne rzeczy, robione “bez publiczności”, a także to, że każdy posiada swoiste uzdolnienia i predyspozycje.
Daleko stąd, gdzieś na południu, tam gdzie góry pną się aż pod niebo, w Słonecznej Dolinie, mieszkały przeróżne zwierzątka. Żyła tam rodzina Niedźwiedzi, Koników, Dziobaków, Bobrów, Lisów. Był samotny Borsuk, Kokoszka prowadząca sklep, Sowa ucząca w szkole i wiele, wiele innych. Życie toczyło się tu powoli i szczęśliwie – dorosłe Zwierzęta pracowały, ich dzieci chodziły do szkoły, a w wolnym czasie bawiły się biegając po lasach i łąkach, których w okolicach było tak wiele.
Nadeszły wakacje. Pewnego dnia, bawiąc się wspólnie, Zwierzątka wpadły na pomysł: “Zróbmy cyrk w naszej Dolinie!” – krzyczały z entuzjazmem. Ze swoim pomysłem udały się do pana Lwa, który za czasów swej młodości występował w najznakomitszych cyrkach świata. Chciały go po prosić o pomoc w zorganizowaniu cyrku.
- Dobrze, pomogę wam – powiedział pan Lew, po tym jak Zwierzątka opowiedziały mu o swoich planach – tylko najpierw powiedzcie mi: co takiego każde z nas umie, co mogłoby pokazać w cyrku?
- Ja pięknie tańczę – powiedział mały Paw, obracając się na jednej nodze i rozkładając wachlarz swoich pięknych piór.
- A ja potrafię grać na mojej trąbie! – krzyknął Słoń i zatrąbił.
- A ja umiem robić różne magiczne sztuczki ze wstążkami i monetami – oświadczył Lisek.
- My świetnie radzimy sobie na wysokich drzewach i moglibyśmy robić popisy na huśtających się drążkach – równocześnie powiedziały dwa Szympansy-bliźniaki.
- Ja bardzo dobrze podrzucam piłkę i potrafię kręcić nią na nos...
elzbieta31