Brown Sandra - Pojedynek serc.doc

(1867 KB) Pobierz
Sandra Brown

Sandra Brown

Pojedynek serc.

 

Rozdział pierwszy             

Latawiec zatrzepotał na wietrze, obrócił się parę razy, a potem nagle zacząło padać, wirując gwałtownie. Dzieci, piskliwymi z podniecenia głosami, wykrzykiwały chórem fachowe wskazówki:

- Uważaj, Kathy!

- Poderwij go!

- Ściągnij sznurek!

- Nie, Kathy, nie tak!

Kathleen przygryzła wargę z przejęcia i nie spuszczając oczu z wariującego latawca, ostrożnie skróciła linkę. Potem cofnęła się kilka kroków, unosząc sznurek nad głową i zręcznie unikając zderzenia z podekscytowanymi dziećmi.

- Popuść trochę, złotko - zupełnie nieoczekiwanie rozległ się męski głęboki głos.

Kathleen nie zdążyła nawet w pełni zdać sobie sprawy, że go słyszy, a już wpadła na nieznajomego mężczyznę, który pojawił się nie wiadomo skąd. Zaskoczona, opuściła rękę, a latawiec zaczął ostro pikować w dół, po czym uderzył w dąb i spoczął tam z ogonem zaplątanym wśród liści, fatalnie pokiereszowany.

Dzieci wdrapywały się na drzewo, zręcznie omijając gałęzie i wymieniając się instrukcjami co do różnych możliwości postępowania, czemu towarzyszyły głośny chichot i drwiny.

Przybysz spojrzał w kierunku drzewa, a następnie odwrócił głowę i jego niebieskie oczy spoczęły na Kathleen.

- Przepraszam - odezwał się pokornie, przykładając dłoń do serca, ale błysk w jego oczach sprawił, że Kathleen powątpiewała nieco w szczerość tych słów.

- Myślałem, że zdołam jakoś pomóc.

- Dałabym sobie radę.

- Na pewno, ale wziąłem panią za jedno z dzieci i wyglądało to tak, jakby pani potrzebowała pomocy.

- Myślał pan, że jestem dzieckiem?

Zrozumiała, skąd mogła wyniknąć ta pomyłka. Z włosami splecionymi w warkocz, pozbawioną makijażu twarzą w kształcie serca, w bojówkach do kolan i białej koszulce z logo letniego obozu nie wyglądała zbyt dorośle.

- Jestem Kathleen Haley z zarządu obozu.

Zmierzył ją od stóp do głów w sposób, który jasno sugerował, że uważa jej strój za niezbyt odpowiedni do stanowiska.

- Jestem również opiekunką - dodała, wyciągając rękę.

Potężny blondyn z bujnymi wąsami uścisnął jej dłoń.

- Nazywam się Erik Gudjonsen, pisze się g-u-d-j-o-n-s-e-n - przeliterował – ale wymawia się Good-johnson.

- Czy pana nazwisko powinno być mi znane, panie Gudjonsen?

- Jestem reporterem, będę kręcił dokument dla UBC. Czyżby Harrisonowie nie poinformowali pani, że przyjadę?

Jeżeli nawet tak było, ten fakt umknął jej pamięci.

- Nie mówili, że to dzisiaj.

Letni obóz dla sierot Mountain View miał być pokazany w "People", magazynie telewizyjnym o ogólnokrajowym zasięgu. Chcąc, by obóz został dostrzeżony przez społeczeństwo, a co za tym idzie również przez sponsorów, Kathleen dotarła ze swoim pomysłem na program do producenta telewizyjnego. Po kilku listach oraz długich rozmowach przez telefon z Nowym Jorkiem udało się jej sprzedać pomysł. Powiedziano jej, że przyślą fotoreportera, by sfilmował dzieci w czasie letniego wypoczynku.

Nie zastanawiała się w ogóle, jaki będzie ten filmowiec. Wydawało się jej, że każdy fotoreporter jest trochę krótkowzroczny, nosi toporne buty, a światłomierze i inne akcesoria ma zawieszone na szyi. Wszystko, co dotychczas kojarzyło się jej z tym zawodem, było jak najdalsze od tego, co prezentował Erik Gudjonsen.

Jego wygląd był równie nordycki jak imię. Niewątpliwie odziedziczył sylwetkę po walecznych przodkach. W tym wysokim, muskularnym mężczyźnie, od którego promieniowały upór i witalność, na pewno płynęła krew wikingów. Nawet, kiedy stał teraz spokojnie, wydawało się, że bije od niego ogromna siła. Gęste włosy Erika Gudjonsena lśniły w blasku słońca jak złoty hełm, otaczając głowę w swobodnym nieładzie. Nieco ciemniejsze wąsy dodawały zmysłowości szerokim ustom. Mocne, białe zęby kontrastowały z opaloną, ogorzałą twarzą.

Miał na sobie mocno wytarte, idealnie dopasowane dżinsy, przylegające do pośladków ciasno jak rękawiczka. Rozpięta niemal do połowy koszula leżała równie dobrze. Lekko podwinięte rękawy ukazywały muskularne ręce. Dłonie o długich, szczupłych palcach sprawiały wrażenie silnych, a jednocześnie delikatnych - cechy tak potrzebne przy posługiwaniu się precyzyjną kamerą filmową.

Z jakichś niezrozumiałych powodów Kathleen poczuła ucisk w piersi, kiedy jej oczy błądziły po jego twarzy, poczynając od mocnej szyi i dumnego, nieco upartego podbródka, poprzez zmysłowe usta i zgrabny nos, na niebieskich tęczówkach kończąc. A kiedy jej oczy spotkały się z jego uważnym wzrokiem, poczuła gdzieś głęboko dziwne mrowienie, bardzo przyjemne, ale zarazem niepokojące.

- Wyglądasz raczej na kogoś, kto się zajmuje sensacyjnymi wiadomościami.

Wzruszył obojętnie ramionami.

- Jeżdżę tam, gdzie mi każą.

- Jeżeli myślisz, że znajdziesz tutaj coś sensacyjnego, to możesz się rozczarować. Żyjemy spokojnie, bez wzlotów i upadków.

- Nie twierdzę, że jest inaczej. Skąd te podejrzenia? Nie ufasz filmowcom? - Pochylił się nad nią, a jego wąsy tylko połowicznie ukryły uśmiech, gdy Erik dodał: - A może chodzi o wszystkich mężczyzn?

Głosem tak chłodnym, jak wyraz jej twarzy, powiedziała:

- Jak wjedziesz na ten pagórek, skręć w lewo i jedź aż do głównej bramy.

Pierwszy budynek na prawo to biuro. Znajdziesz tam albo Ednę, albo B. J.

- Dziękuję.

Wciąż się uśmiechając, ruszył w stronę zaparkowanego nieopodal blazera. Kathleen w żaden logiczny sposób nie umiała wytłumaczyć sobie rozdrażnienia, które towarzyszyło jej przez resztę popołudnia. Mimo to dawała sobie radę z tryskającymi energią dziećmi.

Ze wszystkich opiekunów dzieci najbardziej lubiły Kathy - tak na nią tu wołano: Kathy – a uczucia były odwzajemniane. Dzisiaj jednak była z jakiegoś powodu podenerwowana i gotowa w każdej chwili wybuchnąć. Chciała, by słońce jak najszybciej przesuwało się w stronę horyzontu. Około piątej wszyscy szli do swoich domków na godzinną przerwę przed kolacją, którą podawano w dużej, głośnej jadalni.

Teraz kiedy dzieci szalały w wydzielonym linami kąpielisku, Kathleen mogła przez chwilę się zrelaksować. Opalała się, siedząc na brzegu rzeki, ale ciągle uważnie obserwowała wychowanków, którzy pływali i chlapali się w przejrzystej wodzie.

Westchnęła głęboko i opuściła na moment powieki, kryjąc oczy przed blaskiem słońca. Uwielbiała to miejsce. Każdego lata opiekowanie się dziećmi na obozie w górach Ozark w północno zachodnim Arkansas dawało jej wiele szczęścia, a zarazem stanowiło istotną pomoc dla jej przyjaciół Harrisonów.

Przez sześćdziesiąt dni Kathleen Haley, szefowa działu zakupów w domu mody Masona w Atlancie, przestawała istnieć. Zapominała o szalonym tempie, w jakim żyła przez pozostałe dziesięć miesięcy w roku, i regenerowała siły dzięki górskiemu powietrzu, regularnym posiłkom, wczesnym pobudkom oraz wyczerpującym ćwiczeniom fizycznym. Mimo rygorystycznego rozkładu zajęć pobyt na obozie był dla niej odpoczynkiem, tak dla ciała, jak i umysłu.

Niewiele dziewcząt, które realizowały się zawodowo, poświęciłoby swój wolny czas na pracę opiekunki na obozie, ale Kathleen robiła to z potrzeby serca. Znała z własnego doświadczenia dramat tych dzieci, ich ciągłą potrzebę miłości i opieki. I jeśli mogła chociaż częściowo odwdzięczyć się za uczucia, które sama znalazła tutaj przed laty, czas i trud wkładane w to zajęcie warte były swojej ceny.

- Hej, Kathy, Robby wychodzi za linę!

Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą chłopca, który oskarżycielsko wskazywał palcem na kolegę łamiącego surowy zakaz.

- Robby! – zawołała Kathleen.

Kiedy twarz winowajcy wyłoniła się spod wody, zmierzyła go surowym spojrzeniem. To wystarczyło, by zanurkował z powrotem pod liną i stanął w wodzie sięgającej do ramion. Żeby pokazać, że nie żartuje, ostrzegła:

- Jeszcze raz znajdziesz się za liną i koniec z pływaniem. Jasne?

- Tak, Kathy - wymamrotał i zwiesił głowę.

Uśmiechnęła się skrycie, wiedząc, że jej dezaprobata była zwykle wystarczającą karą, by utrzymać w ryzach nawet              najbardziej              krnąbrne dzieci.

- Może poćwiczysz stawanie na rękach, jak to robiłeś przedwczoraj. Sprawdź, jak długo wytrzymasz pod wodą.

Oczy Robby'ego natychmiast rozbłysły. Wiedział, że został przywrócony do łask.

- Dobra. Popatrz!

- Będę patrzeć. - Pomachała do chłopca, a on przygotował się, by pokazać swoją sztuczkę.

- Jaimie, dziękuję, że zwróciłeś mi uwagę na zachowanie Robby'ego, ale nieładnie jest skarżyć. Okay?

Chudy chłopiec z ciemnymi włosami i oczami wyglądał na stropionego, ale uśmiechnął się lekko i odpowiedział:

- Tak, proszę pani.

Każdego lata było jedno dziecko, które chwytało ją za serce bardziej niż inni wychowankowie - dziwne, introwertyczne. Ten chłopiec nie odnajdywał się w sportach i zwykle wybierano go do drużyny jako ostatniego. Cichy, poważny i nieśmiały, był jednocześnie najgorliwszym czytelnikiem i najbardziej uzdolnionym artystą z całej grupy. Jego czarne oczy podbiły serce Kathleen już pierwszego dnia pobytu i chociaż starała się nikogo nie wyróżniać, miała niezaprzeczalną słabość do Jaimiego.

Wstała i podeszła do linii brzegu. Usiadła na wilgotnym piasku, zdjęła tenisówki i skarpetki i zanurzyła stopy w chłodnej wodzie. W jej myślach pojawił się nieproszony obraz Erika Gudjonsena. Dwudziestopięcioletnia Kathleen spotkała już wielu mężczyzn, w kilku nawet się kochała, ale ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęła, był bliższy kontakt z mężczyzną. Czyż nie od tego uciekła?

Piskliwy śmiech sprowadził ją z powrotem na ziemię. Spojrzała na zegarek: za dziesięć piąta. Dmuchnęła w srebrny gwizdek zawieszony na szyi na niebieskiej gumce. Dzieci, piszcząc na znak protestu, wyszły powoli na brzeg i zaczęły wkładać tenisówki. Wracały do domków w kąpielówkach, susząc je na słońcu podczas marszu.

Pozbierały swoje rzeczy i stanęły gotowe do drogi. Podczas gdy podopieczni z wolna wykonywali jej polecenia, Kathleen też włożyła buty i ustawiła grupę w mniej więcej równy rządek.

Zaczęli iść pod górę, a Kathleen zaintonowała piosenkę z nieskończoną liczbą zwrotek. Ponownie uświadomiła sobie z zachwytem, jak bardzo kocha tutejsze widoki. Czerwona, żwirowa droga prowadząca do obozu Mountain View była rozgrzana i zakurzona, a naturalne podłoże nigdy nie miało być zepsute żadną sztuczną nawierzchnią.

Organizatorzy mądrze wybrali na obóz najdzikszą okolicę, oczywiście w granicach rozsądku. Dla dzieci, które mieszkały w domach dziecka w dużych miastach, był to jedyny kontakt z krajobrazem pozbawionym budynków i betonu. Góry Ozark budziły zachwyt w każdej porze roku, ale tego lata, po wyjątkowo deszczowej wiośnie, dęby, klony, wiązy i brzozy na zboczach były zielone bardziej niż zwykle. Z drzew spływały pędy dzikiego wina, a ziemię pokrywała bujna roślinność. Kings River płynęła wartkim nurtem. Na płyciznach woda była tak przejrzysta, że dałoby się bez trudu policzyć kamienie spoczywające na dnie.

Kathleen kochała to wszystko. Kochała góry, drzewa i ludzi, którzy zamieszkiwali te wiejskie okolice, zajmując się hodowlą albo uprawą. Jak bardzo ich spokojne zajęcia różniły się od życia w Atlancie. Tam stres i napięcie nie opuszczały Kathleen. Jako szefowa działu zakupów, odpowiedzialna za modne stroje, musiała ciągle podejmować ważne decyzje. Zamawiała ubrania do różnych działów: sportowe, młodzieżowe, eleganckie suknie i bieliznę dla kobiet, płaszcze, ubranka dla dzieci i stroje wizytowe.

Mimo że czasem płaciła za to bólem głowy, kochała swoją pracę. Dlatego też wszyscy znajomi i koledzy byli zaskoczeni, kiedy na początku tego lata złożyła rezygnację.

- Kathy, powiedz Allison, żeby przestała mnie podcinać. Ona to robi specjalnie - poskarżyła się Gracie, poprawiając duże okulary. Kathleen oprzytomniała w mgnieniu oka i zareagowała automatycznie.

- Allison, jak byś się czuła, gdybym ja cię podcięła? Przestań.

- Ona pierwsza zaczęła - spierała się Allison.

- Więc dlaczego nie będziesz moją wzorową wychowanką i nie pokażesz innym, jak nadstawić drugi policzek?

- No dobra.

Słońce nadal mocno grzało, a kiedy w zasięgu wzroku pojawiła się ciężka cedrowa brama Mountain View, Kathleen wytarła podkoszulkiem pot, który spływał jej między piersiami. Dzieci były dość marudne i spragnione odpoczynku. Podzieliły się według płci i szły, powłócząc nogami, w kierunku swoich domków.

- Jak usłyszycie dzwonek na kolację, wszyscy macie być już po prysznicu. Widzimy się na miejscu. Les, zostaw Todda w spokoju.

Kathleen odprowadziła wychowanków bezpiecznie do chatek, a potem zawróciła w stronę pawilonów przeznaczonych dla opiekunów. Dzięki swej pozycji wśród pracowników miała domek wyłącznie dla siebie. Zamknęła za sobą drzwi i włączyła wiatrak na suficie.

Całkowicie pozbawiona energii, padła na łóżko jak szmaciana lalka. Zmusiła się do miarowego oddechu i już wkrótce poczuła, jak fala gorąca i stres powoli opuszczają jej ciało. Leżała z zamkniętymi oczami, a jej myśli powróciły do momentu, gdy w pośpiechu opuszczała Atlantę.

Pan Mason, zawiedziony i zdenerwowany jej nagłą rezygnacją, pytał o powody Kathleen jednak nie dała mu szczerej odpowiedzi. Nie powiedziała, że nie może już dłużej pracować z Davidem Rossem.

David, księgowy u Masona, zajmował się wszystkimi sprawami finansowymi, począwszy od zakupu żarówek, a kończąc na wypłatach. Był wymagający wobec swoich podwładnych, ale poza biurem wydawał się miły i przyjazny. Kathleen miło wspominała wspólne przerwy na kawę i kilka razem zjedzonych lunchów, kiedy udało im się uniknąć towarzystwa innych szefów działów.

Wkrótce te posiłki stały się bardziej prywatne, "przypadkowe spotkania" nie były już tak przypadkowe, a sporadyczne dotknięcia trwały za każdym razem trochę dłużej. Na początku Kathleen sądziła, że rosnące zainteresowanie Davida to wytwór jej wyobraźni, ale z czasem zrobiło się jasne, że to coś poważnego, i nie mogła już nie zauważać namiętnych spojrzeń mężczyzny, którymi ją obrzucał za każdym razem, kiedy się spotykali.

Ale pewnego wieczoru jej wszystkie cieplejsze uczucia do tego człowieka zniknęły nagle i od tej pory usilnie starała się o nim zapomnieć. David Ross był bardzo inteligentny, bardzo przystojny i żonaty. Miał atrakcyjną żonę, trójkę dzieci oraz angielskiego psa pasterskiego, który mieszkał z całą rodziną w białym domu na przedmieściach Atlanty.

Kathleen przewróciła się na brzuch na wąskim łóżku i ukryła twarz w poduszkach, gdy wróciły wspomnienia jej ostatniego spotkania z Davidem. Kończył się właśnie długi, męczący dzień pracy i była już bardzo zmęczona. Całe popołudnie otwierała pudła z towarem, które właśnie nadeszły, i sprawdzała, czy wszystko zgadza się z zamówieniem. Magazyn był zamknięty od godziny i większość pracowników poszła już do domu.

David wszedł do biura i zamknął za sobą drzwi. Czarująco uśmiechnięty, podszedł do biurka, oparł się o nie dłońmi i nachylił głowę w jej kierunku.

- Co powiesz na kolację? - spytał, a jego głos był precyzyjny i wyważony jak księgi rachunkowe.

- Nie dzisiaj. - To był jeden z tych trudnych dni i czuła się bardzo zmęczona.  - Marzę, żeby pójść do domu, wziąć prysznic, a potem prosto do łóżka.

- Musisz czasami coś jeść - namawiał.

- Mam jakąś kiełbaskę bolońską w zamrażalniku.

- To nie brzmi zbyt zachęcająco - powiedział, a na jego twarzy pojawił się komiczny grymas.

Kathleen zaśmiała się, chyba aż nazbyt głośno.

- W każdym razie to będzie moja dzisiejsza kolacja.

Wyjęła torebkę z szuflady biurka, wstała i sięgnęła po sweter wiszący na stojaku obok drzwi. Zanim go zdjęła, David złapał ją za rękę i obrócił tak, że stała zwrócona do niego twarzą, a potem odebrał jej torebkę i odstawił na biurko. Położył dłonie na ramionach Kathleen.

- Zmęczenie nie jest prawdziwym powodem, dla którego nie chcesz iść ze mną na kolację, prawda?

- Nie. – Spokojnie spojrzała mu w oczy.

- Tak myślałem. - Westchnął ciężko. Jego palce głaskały ją czule, ale stała niewzruszona i sztywna. - Kathleen, to żadna tajemnica, że mnie do ciebie ciągnie. Nawet bardziej niż ciągnie. Dlaczego nie pójdziesz ze mną na kolację?

- Wiesz dlaczego, Davidzie. To nie tajemnica. Jesteś żonaty.

- Niezbyt szczęśliwie.

- Przykro mi, ale to nie moja sprawa.

- Kathleen. – Westchnął i przyciągnął ją bliżej.

Odsunęła się, jednak nie mogła uwolnić się z uścisku jego mocnych dłoni. Decydując się na inną taktykę, spytał:

- A gdybym nie był żonaty, czy chciałabyś się ze mną spotykać?

- To bezcelowe pytanie. Jesteś.

- Wiem, wiem. Ale gdybym nie był, czy wtedy byłabyś zainteresowana?

Jego oczy wymuszały odpowiedź, więc Kathleen jak zwykle postanowiła być szczera.

- Jesteś atrakcyjnym facetem, Davidzie. Gdybyś nie był żonaty, wtedy, owszem, umówiłabym się z tobą.

Zanim zdążyła dokończyć zdanie, szybko przyciągnął ją do siebie i zamknął w żelaznym uścisku. Pochylił głowę, by dosięgnąć warg dziewczyny. Wiedział, jak całować. Przez jedną, krótką chwilę uległa i przestała się opierać żarliwym pocałunkom, które nakłaniały jej wargi, aby się otwarły. Nie poddała się świadomie, ale nagle jego język znalazł się w jej ustach, zachłanny i niepożądany. Ręka Davida ześlizgnęła się w dół i spoczęła na jej biodrze, przyciągając ją bliżej.

Kathleen zaczęła gorączkowo odpychać go od siebie, wyprostowała ręce, oparła dłonie o jego ramiona, jednocześnie kopiąc Davida, aż ją puścił. Jego oczy były prawie nieprzytomne z pożądania, a oddech ciężki z wysiłku. David zbliżył się o krok, ale stanowczy wyraz jej twarzy oraz zimne spojrzenie zielonych oczu go powstrzymały.

Zrozumiał, że się zagalopował.

- Trzymaj się ode mnie z daleka – wykrztusiła stłumionym głosem. –Jeżeli jeszcze kiedykolwiek mnie dotkniesz, złożę oficjalną skargę o molestowanie seksualne.

- Chrzanienie. Nawet gdybyś miała dość odwagi, żeby się do tego posunąć, nikt ci nie uwierzy. Wielu ludzi widywało nas razem. Ty po prostu wysyłałaś sygnały, a ja na nie odpowiedziałem. Nic prostszego.

- Sam jesteś prostak, jeśli nie potrafisz odróżnić przyjaźni od ochoty! - odpowiedziała ze złością. - Jesteśmy kolegami z pracy. To wszystko.

- Na razie.

- Na zawsze, panie Ross.

- Zobaczymy. - Wydał z siebie szydercze prychnięcie, poprawiając ubranie.

Wyszedł, ale Kathleen wiedziała, że zniechęciła go najwyżej chwilowo. Prawdopodobnie planował już kolejny atak. Usiadła przy biurku i ukryła twarz w dłoniach.

Co teraz? Niech go szlag trafi, miał rację - nie zdecydowałaby się go oskarżyć. Prawdopodobnie miałby kłopoty, ale nie zamierzała marnować czasu i energii, żeby doprowadzić sprawę do końca. Zresztą nawet gdyby wygrała, musiałaby nadal widywać Davida codziennie. Poza tym czuła, że praca u Masona przestała być dla niej wyzwaniem. A więc klamka zapadła.

Kathleen postanowiła znaleźć sobie miejsce, gdzie podejście do mody będzie mniej konserwatywne i bardziej zgodne z duchem czasu. David Ross stał się katalizatorem trudnej decyzji, którą wtedy podjęła – zamiany przyjaznego i swojskiego miejsca na coś zupełnie nieznanego. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Ucieczka była jej zwykłą strategią działania od czasu śmierci rodziców. Jeśli nie mogła sobie z czymś poradzić inaczej, uciekała.

W niewytłumaczalny sposób postać Erika Gudjonsena pojawiła się w jej myślach. Pewny siebie wyraz jego twarzy za bardzo przypominał jej Davida Rossa. Co jest z tymi onieśmielająco przystojnymi facetami? Czy pociągający wygląd daje im jakieś wyjątkowe przywileje? Czyżby myśleli, że wszystkie kobiety są gotowe wskakiwać im do łóżek na pierwsze skinienie?

Poczuła, że tętno przyspiesza jej nagle, i przez chwilę zastanawiała się, jak to jest być całowaną przez mężczyznę z takimi wąsami. Do cholery z tym wszystkim!

Zeskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. Wzięła chłodny prysznic, a potem wmasowała w ciało balsam i zaczęła energicznie szczotkować włosy. Przez chwilę miała zamiar zostawić je rozpuszczone, ale zmieniła zdanie. Wieczory bywały tu ciepłe, nawet gdy słońce już dawno zniknęło za górskimi szczytami. Zebrała włosy w kucyk i związała niebieską gumką. Krótsze pasma, które otaczały jej twarz, były jeszcze wilgotne i tworzyły czarujące loczki.

Podczas pobytu w górach prawie nie używała podkładu. Nieliczne piegi po obu stronach nosa i na policzkach tylko podkreślały opaleniznę morelowej skóry i zwracały uwagę na rudawe końce kasztanowych włosów. Kathleen musnęła różem policzki, a następnie delikatnie umalowała usta brzoskwiniowym błyszczykiem. Na zakończenie pociągnęła tuszem długie czarne rzęsy.

Wskoczyła w koronkowe majteczki, które były jedynym kobiecym luksusem, na jaki pozwalała sobie na obozie, i wciągnęła bojówki. Na kolację, jak zwykle, zamiast podkoszulka włożyła bluzkę. Co bym dała za wieczór, na który warto by starannie się ubrać, pomyślała tęsknie, wkładając białe skarpetki i tenisówki. Gdy zabrzmiał dzwonek, szła już w kierunku jadalni.

Po jedzenie dzieci wyjątkowo ustawiały się z przyjemnością w kolejce; Kathleen dołączyła do nich w drzwiach.

- Hej, Kathy! - zawołał jeden z opiekunów.

Mike Simpson, potężnie zbudowany chłopak, niedawno ukończył college i zrobił specjalizację z wychowania fizycznego na Uniwersytecie Arkansas. Jego ogromna sylwetka kontrastowała z pełnym cierpliwości i serdeczności podejściem do wychowanków. Uczył ich sportów opartych na rywalizacji: gry w piłkę nożną, softball i siatkówkę.

- Cześć, Mike! - odpowiedziała Kathleen, próbując przekrzyczeć hałas robiony przez dzieci, które szykowały się już do inwazji na stołówkę.

- Harrisonowie prosili, abyś zajrzała do nich do biura przed kolacją. Czekają na ciebie.

- Dobra, dzięki - rzuciła przez ramię, schodząc po schodkach. Usłyszała jeszcze, jak Mike mówi:

- Bardzo śmieszne. Które z was mnie uszczypnęło?

Odpowiedzią były salwy śmiechu.

Wciąż uśmiechnięta, otworzyła drzwi do klimatyzowanego budyneczku, w którym mieściło się biuro obozu Mountain View.

- Kathleen, czy to ty? – zawołała Edna Harrison.

- Tak. - Kathleen minęła biuro i poszła w kierunku prywatnych pokoi Harrisonów.

- Wejdź, moja droga. Czekaliśmy na ciebie.

Weszła do pokoju i stanęła twarzą w twarz z Erikiem Gudjonsenem, który podniósł się z sofy. Był odwrócony plecami do Harrisonów.

- Kathleen, poznaj Erika Gudjonsena - powiedziała Edna. –Jest fotoreporterem z UBC. Eriku, Kathleen Haley jest jedną z członkiń zarządu. Nie moglibyśmy prowadzić tego obozu bez niej.

- Och, poznałem już panią Haley. Wpadliśmy na siebie dziś popołudniu.

 

Rozdział drugi

Kathleen żałowała, że nie może mu przyłożyć w tę zadowoloną gębę. Nie chcąc jednak psuć dobrego nastroju dwójce przyjaciół, odezwała się grzecznie:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin