Stella Whitelaw - Tym razem na zawsze.pdf

(389 KB) Pobierz
430701101 UNPDF
STELLA WHITELAW
Tym razem na zawsze
Cruise Doctor
Tłumaczył: Olaf Kacperski
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Kiedy byłem dzieckiem, zawsze marzyłem o damie w bieli –
powiedział. – O kobiecie potrzebującej mojej opieki, którą mógłbym kochać i
spędzić z nią życie na podróżowaniu po dalekich krajach. Pragnąłem, żeby cały
świat mógł podziwiać jej urodę i wdzięk. Chciałem dowodzić uskrzydlonym
żaglowcem o smukłej sylwetce, której widok wprawia mnie w zachwyt za
każdym razem, gdy na nią patrzę.
Doktor Shelly Smith była zdumiona. Nie spodziewała się, że w piersi
szorstkiego kapitana, dawnego oficera marynarki wojennej, bije tak
romantyczne serce. Załoga i pasażerowie widzieli na mostku tylko
pozbawionego emocji służbistę, a tu nagle kapitan Bellingham zaczyna mówić o
swojej uskrzydlonej ukochanej. Słuchacze zamilkli, zauroczeni.
Shelly nigdy wcześniej nie słyszała z ust kapitana takich słów. Kilka
minut temu wśliznęła się do sali, usiadła z tyłu i z ulgą przywitała ciemność,
która łagodziła potworny, pulsujący ból głowy, nękający ją od kilku godzin. Od
samego rana była na nogach, zajmując się cierpiącymi na chorobę morską
pasażerami. Zatoka Biskajska nie oszczędzała nikogo. Kiedy Shelly przyszła o
dziesiątej do swojego gabinetu, zastała poczekalnię pełną nieszczęśliwych
pacjentów. Najgorsi byli mężczyźni:
– Ostrożnie, pani doktor! Proszę uważać z tymi igłami! Nie mogłaby pani
wybrać cieńszej?
„Hrabina” była pięknym, skrzącym się świeżą, białą farbą żaglowcem.
Shelly, tak jak kapitan Bellingham, czuła dreszczyk podniecenia, kiedy z
nabrzeży portów podziwiała smukłą linię statku. Wśród dziesiątek okrętów
zawsze szukała znajomego kształtu, jak zagubionego w tłumie kochanka.
Kochanek zagubiony w tłumie...
Często go widziała, albo przynajmniej tak się jej wydawało. Jego wysoką
postać, znajome pochylenie głowy, kiedy czegoś wypatrywał, ostry profil,
ciemne włosy i odblask stalowych oprawek okularów.
– Shelly – powiedziała do siebie, ciesząc się panującym w sali chłodem i
mrokiem. – Nie bądź głupia i dorośnij wreszcie. Miałaś dosyć czasu, żeby o nim
zapomnieć. – Ale bezwiednie zacisnęła dłonie tak, że paznokcie boleśnie wpiły
się jej w ciało.
Mimo że upłynęły już trzy lata, Shelly ciągle czuła gorycz, kiedy myślała
o oszałamiającym szczęściu, jakiego zaznała w swym pierwszym, poważnym
związku. Była świeżo upieczoną lekarką w sławnym szpitalu Kingham. Pałała
chęcią uczenia się; chciała uzyskać od swoich starszych kolegów jak najwięcej
wiedzy. Bez słowa skargi pracowała całe dnie i noce, wracając do swojego
pokoju tylko po to, aby się trochę przespać. Któregoś grudniowego poranka, po
wyczerpującym dyżurze, zmęczona Shelly wpadła prosto w objęcia Aidana
Trenta.
– O, ranny ptaszek, który wstał jeszcze przed świtem – powiedział
uprzejmie Aidan, pomagając jej odzyskać równowagę. – Szukasz swojego
gniazdka?
Zastanawiała się, czy nieprzystępny i przystojny Aidan Trent, znany w
Kingham jako miłośnik życia towarzyskiego, właśnie wraca z przyjęcia. Był
najwyraźniej zmęczony i niewyspany, ale mimo tego w jego przejrzystych,
szarych oczach błąkał się uśmiech.
– Więc jesteś siłą fachową z nowego naboru – mówił, idąc z nią
korytarzem. – Widziałem cię już. To chyba ty chłonęłaś każde moje słowo
podczas obchodu.
Aidan się nie przechwalał. W jego głosie pobrzmiewał żartobliwy ton
kpiny z samego siebie. Wyczuła także zmęczenie. Wtedy nagle przypomniała
sobie nocne zamieszanie na oddziale chirurgii. Była to kolejna niespodziewana
operacja, która przeciągnęła się do pięciu godzin.
Aidan łagodnym ruchem odgarnął z jej czoła niesforny kosmyk
jedwabistych, pięknych włosów, tak jakby szukał ukojenia i opieki. Shelly
wyraźniej jeszcze dostrzegła znużenie bijące z całej jego postaci. I zakochała się
– nagle, bez pamięci i żadnych wahań. Wszystko by dla niego zrobiła.
Teraz za wszelką cenę próbowała otrząsnąć się z owych wspomnień. Już
myślała, że się wyleczyła, że nie będzie marnować życia, karmiąc się złudną
nadzieją i nie pozwoli, żeby męczyły ją zmory przeszłości, od której dzieliły ją
trzy lata pracy na „Hrabinie” i tysiące mil morskich, pozostawione przez statek
za rufą.
Spojrzała na zegarek, po czym poprawiła wąską, białą spódnicę i
wykrochmaloną bluzkę, która była jej służbowym strojem. Tylko czerwone
naszywki na ramionach zdradzały, że jest lekarzem. Długie, kasztanowe włosy
były upięte w kok, a jej skóra, wystawiona na działanie słońca i morskiego
wiatru, miała miodowy odcień. Za cały makijaż służyło dyskretne podkreślenie
oczu konturówką.
Znakomicie wyposażone ambulatorium z oddziałem szpitalnym
ulokowane było na dole, na pokładzie E. Drogę do niego przez labirynt
korytarzy wskazywały niezliczone strzałki. Shelly często zastanawiała się, w
jaki sposób pacjenci w ogóle ją znajdują. Gdy jednak w końcu docierali do jej
gabinetu, sadzano ich w komfortowej poczekalni i obsługa robiła wszystko, by
ulżyć ich cierpieniom. Choroba podczas długiej podróży, tak daleko od domu i
zaufanego lekarza, to bardzo niemiła rzecz i dlatego obowiązkiem Shelly było
nie tylko leczyć, ale także wspierać duchowo pacjentów.
– Dzień dobry – powiedziała, wchodząc do zatłoczonej poczekalni. – Nie
będą państwo długo czekać. Proszę podać pielęgniarce swoje nazwiska, numer
kajuty i powód, dla którego państwo tu przyszli. Zajmie się państwem siostra
Frances.
Shelly miała do pomocy dwie pielęgniarki: Frances była także położną, a
Jane zajmowała się fizjoterapią i obsługiwała pracownię rentgenowską.
Przydzielono jej także osobistego stewarda i personel do obsługi trzech
dwułóżkowych sal szpitalnych dla pasażerów i jednej dla załogi statku. W skład
kompleksu wchodził też gabinet intensywnej terapii, z defibrylatorem i
urządzeniami do monitorowania pracy serca oraz mała izolatka, w której, miała
nadzieję, nikt nie będzie przebywał. Obrazu jej małego imperium dopełniały
biuro, apteka i pomieszczenia sanitarne.
Umyła ręce i poszła przywitać pierwszego pacjenta. Był nim starszy pan
chodzący o lasce. Nie wyglądał na kogoś, kto z łatwością wytrzymałby tak
długą, bo trwającą miesiąc podróż. Shelly często myślała, że niektórzy z jej
pacjentów byliby znacznie bezpieczniejsi na suchym lądzie, wiedziała jednak,
że nie sposób im tego wytłumaczyć. Wśród pasażerów były jeszcze trzy osoby
na wózkach inwalidzkich i każda z nich domagała się codziennej wizyty lekarza.
Jeden z pasażerów był chory na raka, ale Shelly wiedziała, że jego rodzina
nie życzyła sobie, by traktowano go w sposób szczególny. Widziała już tego
człowieka i chociaż się uśmiechał, jego oczy milcząco skarżyły się na
niesprawiedliwość losu. Był jeszcze młody, miał niecałe czterdzieści lat.
– Damy sobie radę – oświadczyła jego żona. – Synowie pomagają mi go
wozić na wózku. Chcemy, żeby czul się na tej wycieczce jak normalny pasażer,
o ile to tylko będzie możliwe.
Shelly podziwiała ich determinację i szanowała wybór, ale teraz musiała
już przestać o tym myśleć. Zajęła się pierwszym pacjentem.
– Miło mi znowu pana widzieć, panie Howard. Był pan z nami rok temu
na Wyspach Kanaryjskich, prawda? I jak tam pana artretyzm?
Mówiąc to, wyciągała z kartoteki dane Cyrila Howarda. Biuro w
Southampton przesyłało jej karty wszystkich pasażerów biorących udział w
każdym rejsie.
– Czy bierze pan ciągle te same lekarstwa? – zapytała.
– Tak, pani doktor – powiedział. Siadając, wsparł się ciężko na lasce. –
Tylko że, jak ostatni głupek, zostawiłem je w domu. Nie zawracałbym pani
głowy, ale nie mogę sobie bez nich poradzić. I tak cieszę się, że dobrze znoszę
kołysanie.
– Nie ma problemu – odparła Shelly. – Przepiszę panu porcję leków na
tydzień, a potem, kiedy już się skończ, proszę znów do mnie przyjść. Musimy
zadbać o to, żeby dobrze wspominał pan ten rejs.
– Jest pani bardzo miła, pani doktor. Pamiętam, jak troszczyła się pani o
moją Ethel, kiedy miała kłopoty z żołądkiem.
Shelly usłyszała, że głos starszego pana niespodziewanie się załamał i
natychmiast odgadła, co się stało. Był na statku sam.
– Czy żony nie ma z panem? Smutno potrząsnął głową.
– Odeszła zeszłej zimy. Zapalenie płuc, pani wie. Ten rejs miał dla nas
specjalne znaczenie. Pięćdziesiąta rocznica ślubu. Nie chciałem jechać bez niej,
ale wszyscy mówili, że to mi dobrze zrobi.
– Jestem pewna, że Ethel chciałaby, żeby pan pojechał. I na pewno taka
wycieczka dobrze panu zrobi. Czy nie pamięta pan, jak w zeszłym roku był pan
co wieczór zwycięzcą większości konkursów?
Cyril Howard rozchmurzył się, przez jego twarz przemknął cień
uśmiechu.
– Tak długo żyję, że mogłem się wiele nauczyć. Młodzi nie mają w
rywalizacji ze mną żadnych szans.
– A więc proszę im to udowodnić i znowu wygrać. Ethel byłaby z pana
dumna.
Shelly zanotowała numer kajuty Cyrila Howarda. Większość ludzi, którzy
stracili bliskich, miała mniej powodów, aby cieszyć się życiem, chociaż
widywało się na statku wdowy tańczące sambę i szukające energicznie nowych
znajomości.
Shelly słuchała właśnie narzekań cukrzyka, skarżącego się, że w kuchni
nie dbają o jego dietę, kiedy włączył się dzwonek. Wezwanie z pokładu A, z
jednego z luksusowych apartamentów, które się tam znajdowały. Westchnęła
ciężko i odgarnęła z czoła pasemko włosów. Wezwania z tamtego rejonu często
oznaczały kłopoty.
– Proszę się nie martwić, panie Armstrong. Porozmawiam z szefem
kuchni i dopilnuję, żeby pana posiłki były dokładnie takie, jakich pan
potrzebuje. Nie chcemy, żeby pan miał jakiekolwiek problemy ze zdrowiem, a
jedzenie jest przy tego rodzaju dolegliwościach bardzo ważne. Rejs powinien
być dla pana przyjemnością. Proszę tylko codziennie rano sprawdzać poziom
glukozy i pamiętać o insulinie. Na szczęście, w dzisiejszych czasach łatwo jest
to kontrolować. Teraz muszę pana przeprosić, mam nagłe wezwanie z kajuty.
– Dziękuję, pani doktor. Wiedziałem, że pani o mnie zadba.
Shelly napisała kartkę do Frances z poleceniem rozmowy z szefem kuchni
w sprawie diety pana Armstronga, chwyciła szybko torbę z narzędziami i
wybiegła z gabinetu. Nie czekała na windę. Wiedziała, że o tej porze wszystkie
są wypełnione pasażerami, którzy jadą do swoich kajut, aby się przygotować do
przyjęcia koktajlowego wydawanego przez kapitana i późniejszej kolacji.
Wszyscy oficerowie byli zobowiązani do towarzyszenia pasażerom w
czasie posiłków. Shelly jadała zwykle później, po zakończeniu pracy w
gabinecie, ale jej krzesło było często puste, kiedy nagle wezwano ją do chorego
pasażera.
Skierowała się prosto na schody. Nic dziwnego, że była taka szczupła,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin