Verner Gerald - Czarny Garbus.pdf

(446 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Gerald Verner
CZARNY GARBUS
(The Black Hunchback)
Przełożyła z angielskiego Antonina Bronikowska
Tekst opracowano na podstawie wydania z 1937 r.
I. Cień na trawniku.
Paulina Langley przebudziła się nagle, przejęta nieokreślonym uczuciem
strachu.
Leżała przez parę sekund z szeroko otwartymi oczami, wpatrzona w
szarzejącą biel sufitu, w owym stanie pośrednim między całkowitą
przytomnością a sennym marzeniem, który ogarnia nas zazwyczaj po nagłym
przebudzeniu z głębokiego snu.
Zasłony nie były zaciągnięte na okna jej sypialni i srebrzyste światło
księżyca jasnym pasem wpadało przez otwarte okno, kładąc błyszczącą świetlną
plamę w nogach jej łóżka i wyżej, na bladożółtej tapecie.
Leżała przez pewien czas nieruchomo, starając się na próżno przypomnieć
sobie, co tak nagle przerwało jej sen. Wreszcie uniosła się na łokciu, sięgnęła na
nocny stolik po zegarek i w mdłym świetle księżyca dostrzegła, że jest punkt
druga. Jednocześnie gdzieś w głębi domu odezwały się dwa uderzenia ściszone
oddaleniem. Jakiś zegar na dole bił godzinę. Gdy odkładała na stolik bransoletkę
z zegarkiem, przebiegł ją lekki dreszcz; niewytłumaczone uczucie trwogi
zmroziło krew w jej żyłach. A przecież noc była ciepła, naprawdę upalna - jedna
z tych dusznych, męczących nocy w pełni lata, kiedy cisza staje się tak głęboka,
że prawie wyczuwalna dla zmysłów.
Paulina rozbudziła się już zupełnie - wszelkie ślady snu znikły.
Odrzucając kołdrę, wysunęła się z pościeli, zarzuciła na ramiona miękki
jedwabny szlafrok i zaczęła szukać na ziemi nocnych pantofli. Gdy je znalazła i
wsunęła w nie bose stopy, jeszcze chwilę siedziała na brzegu łóżka, nasłuchując.
Żaden dźwięk nie doszedł jej uszu. Noc była najzupełniej cicha i spokojna. Cóż
mogło ją tak nagle obudzić? Na pewno nic realnego.
Gdy zastanawiała się nad tym, ogarnęło ją znowu to nieokreślone uczucie
trwogi i grożącego niebezpieczeństwa.
Zupełnie rozbudzona, a niezadowolona, że pozwoliła się opanować jakiejś
imaginacji, sięgnęła znów na stolik i wyszukała tam papierosa i zapałki.
Zapaliwszy wstała i przeszła do okna.
Przed nią rozpościerał się cudny, prawie bajkowy widok. Langley Towers
był to niski starożytny zamek w kształcie litery T zbudowany z kamiennych,
mchem porosłych bloków. Na obydwóch końcach krótkich ramion wyrastały
kwadratowe, przysadziste wieże, od których posiadłość otrzymała swą nazwę.
Okno sypialni Pauliny wychodziło na wielki, strzyżony gazon,
ograniczony z jednej strony wysokim żywopłotem z cisów, a z drugiej gęstą
grupą krzaczastych rododendronów. Na końcu tego trawnika kamienne schodki
prowadziły do będącego właśnie w pełnym rozkwicie rosarium, którego zapach
przez otwarte okno dochodził do pokoju dziewczyny. Dalej poza rozległym
sadem wznosiły się lasem porosłe pagórki, które z trzech stron otaczały całą
posiadłość.
Krajobraz ten w świetle księżycowej pełni roztaczał się przed oczami
dziewczyny wyraźnie jak za dnia, a tylko dziwnie złagodzony i jakby malowany
czarodziejską barwą. Długie szaroliliowe cienie wysokich sosen rosnących za
rododendronami kładły się na szmaragdowy aksamit trawnika, sztywne i
nieruchome. Niebo było bez chmurki i najlżejszy wietrzyk nie poruszał listkami.
Można było uwierzyć, że sam duch pokoju zamieszkuje tę miejscowość i unosi
się nad całą okolicą. A jednak mimo cudownego uroku nocy i otaczającej ją
ciszy, dziewczynę ogarnęło osobliwe uczucie zupełnie niewytłumaczalnego
strachu.
Nagle wstrzymała oddech i syknęła. Z ręki jej wypadł płonący papieros i
dymiąc legł na dywanie.
Daleko, na końcu trawnika, pod krzakami coś się poruszyło. Na bladych
cieniach sosen ukazał się jakiś cień inny - ciemniejszy.
Ręce Pauliny zacisnęły się bezwiednie, aż paznokcie wbiła w miękkie
dłonie; wytężyła wzrok, by dojrzeć kontury tego cienia. Ale znów wszystko
znieruchomiało. Czyż mogło to być tylko przywidzenie?
Złudzenie księżycowego światła i gra wyobraźni?
Schyliła się i podniosła płonący papieros, który zdążył już wypalić czarną
plamę na dywanie. Prostując się, zobaczyła znów jakiś ruch na trawniku i teraz
pewna już była, że to nie imaginacja. Jakiś cień przesuwał się wolno po
oświetlonej księżycem murawie - jakiś nieokreślony, bezkształtny cień nie
mający konturów ani znaczenia.
Wstrzymując oddech ze strachu, dziewczyna wpatrzyła się w ogród jak
zaczarowana. Ów cień, ślizgając się od jednej cienistej plamy do drugiej, zbliżał
się ku domowi, z każdą chwilą stawał się wyraźniejszy, przybierał w jej oczach
określony kształt i formował się w bryłę.
Chciała krzyknąć, uciec, oderwać się od tego okna, ale strach chwycił ją
kleszczami za gardło, a do stóp przywiązał stufuntowe ciężary. Wrosła w ziemię
niezdolna ruszyć się lub przemówić - niezdolna już do niczego, prócz
wpatrywania się w ten złowróżbny, milczący, niesamowity cień na gazonie.
Przez myśl przeleciała jej treść legendy, przywiązanej do Langley
Towers: Czarny Garbus! - bezkształtna postać w czerni, która straszyła dokoła
pałacu. Cień zbliżał się wciąż i wreszcie ujrzała go dokładnie... miał on
przysadzistą postać karła śmiesznie naśladującą człowiecze kształty...
Nagle gdzieś w głębi domu trzasnęły z hukiem jakieś drzwi, po czym
usłyszała szybko biegnące kroki.
Hałas ten przerwał czary. Ze zduszonym krzykiem zgrozy rzuciła się ku
drzwiom i otworzyła je na oścież.
Korytarz za nimi był zupełnie ciemny, bo łamał się pod prostym kątem i
końcowe okno nie dawało na tę część żadnego światła. Gdy szukała wyłącznika
na ścianie, usłyszała drugie trzaśnięcie drzwiami. Zdawało się ono pochodzić
gdzieś z dołu. Dopadłszy wyłącznika, nacisnęła go i uczuła ulgę, gdy korytarz
zalało światło.
Zanim zdecydowała się posunąć naprzód, nasłuchiwała jeszcze chwilę,
ale po ostatnim huku zamykanych drzwi, który wstrząsnął domem, znów zaległa
cisza i milczenie.
Paulina Langley nie należała do panien cierpiących na modną
dolegliwość, zwaną ogólnie nerwami, a stanowiącą wytłumaczenie tak wielu
grzechów.
Przeciwnie, była to zdrowa dziewczyna, która dużo czasu spędzała na
otwartym powietrzu, czemu zawdzięczała swą cudowną cerę nie podniesioną
żadną sztuka, lecz tylko malowaną powietrzem i słońcem. Nie była nerwowa, a
jednak w tym momencie opanowało ją drżenie i zawrót głowy i musiała oprzeć
się o ścianę, by nie upaść. Uczucie grozy, wciąż obecne od chwili przebudzenia,
stało się silniejsze. Opanowała się najwyższym wysiłkiem woli i tak szybko, jak
tylko poniosły ją rozdygotane nogi, pobiegła na koniec korytarza i po schodach
na niższe piętro. Znajdował się tam pokój jej ojca i tak samo jak jej własny,
wychodził na tyły pałacu i strzyżony gazon. Gdy się zbliżyła do drzwi, serce jej
nagle zabiło gwałtownie i ucichło. Drzwi były szeroko otwarte. Z trudem zrobiła
jeszcze parę kroków i weszła do pokoju. Zalany był księżycowym światłem
napływającym przez okno, którego zasłona, widocznie gwałtownie szarpnięta,
zwisała pozrywana z mosiężnych kółek. Pokój był pusty! Na łóżku pościel
rozrzucona była w pośpiechu i brak było szlafroka, który zazwyczaj wisiał w
nogach łóżka. Ojciec musiał gdzieś nagle wybiec - ale po co? Gdy się nad tym
zastanawiała, ze dworu zabrzmiał ostry krzyk, po którym natychmiast rozległy
się dwa szybko po sobie następujące strzały.
Z uczuciem jakby lodowata dłoń ściskała jej serce, Paulina rzuciła się do
okna. Między dwoma cieniami sosen wyciągniętymi nieruchomo na trawniku
leżała wyraźna w księżycowym blasku postać ludzka i dziewczyna uczuła, jak
przejmuje ją lodowały dreszcz, bo postać ta była owinięta w łatwy do
rozpoznania fioletowy szlafrok jej ojca. A potem zobaczyła jeszcze coś więcej:
jakiś nieokreślony cień, który zdawał się krążyć jak sęp nad ciałem
rozciągniętym na gazonie.
Cień ten był bezkształtny i niesamowicie złowróżbny.
Dziewczyna chwiała się chwilę, chwytając rękami za firanki, aż z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin