Nowy6.txt

(20 KB) Pobierz
   
   * * *
    Nawet gdyby nam się udało wypatrzyć jaki inny kawałek lšdu  zapytała Colette du Kane  jak według was mielibymy się tam dostać?
   Zastanawiajšc się nad jej pytaniem, September zajšł się owsiankš.
    Sami powiedzielicie, że chodzenie po tym lodzie jest diabelnie trudne, nawet jak się zmajstruje jakie urzšdzenia pomocnicze  cišgnęła uparcie.  Ponieważ nie ma niczego w odległoci spacerowej, jeżeli wyruszymy na trasę, trzeba jš będzie liczyć na kilometry. Może dla was to pomysł pierwsza klasa, ale ja z mojš budowš nie nadaje się do pieszych wędrówek na przełaj po tym wiecie. A ojciec w żadnym wypadku nigdzie dalej nie dojdzie.
   Du Kane zaczšł protestować, ale Colette uniosła rękę i umiechnęła się.
    Nie, ojcze. Wiem, że zrobiłby to z chęciš, ale stanowisko dyrektora korporacji nie najlepiej przygotowuje do większego wysiłku fizycznego.
    I może więcej dyrektorów powinno o tym pamiętać  powiedział September, odkładajšc pusty pojemnik.  Młoda damo, nawet jeżeli pani myli, że jest inaczej, to ja również mam opory przed wyruszeniem w takš trasę. Będziemy musieli spróbować wykombinować jakie sanie. Może uda nam się odłamać tę poszarpanš częć kadłuba. Jeżeli zaostrzylibymy parę gałęzi i spróbowali okuć je jakim metalem, można by pojechać na pych. Powoli i niezbyt elegancko, ale lepiej niż na piechotę. Nie całkiem będzie to przypominało Intercity na Hivehomie, ale powinno nam się udać zabrać ze sobš większoć zapasów.
    Musiałaby też utrzymać się pogoda  powiedziała z namysłem Colette.  Nie wiem, czy wytrzymałabym jeszcze jednš takš noc i to na otwartym lodzie.
   September był zakłopotany.
    Nie ma sposobu, żeby wiedzieć to na pewno, panno du Kane. Nie podoba mi się ten pomysł, a jeżeli jeszcze jeden taki zębaty koszmar nadzieje się na nas, no cóż, wszyscy wystšpimy w charakterze zimnych zakšsek. Ale jedno jest pewne. Nic nam nie pomoże, jeżeli tu zostaniemy. A przynajmniej jako będziemy posuwać się w kierunku placówki.
    A jeżeli kto po nas wyle ratunkowy wahadłowiec?  wtršcił żałonie du Kane.
   Ethan sam siebie zaskoczył udzielajšc mu odpowiedzi.
    To bardzo mało prawdopodobne, żeby mieli przeszukiwać powierzchnię planety w nadziei, że kto pozostał przy życiu. A jeżeli tak, to do wyboru majš cały wiat. Niewielka szansa, żeby nas zauważyli na tym lodzie, skoro nie mamy zasilania i nic nie nadajemy. Ale gdyby całkiem niemożliwym przypadkiem tak się złożyło, że kto przybyłby tu nas szukać, to i tak założyłby, że ruszylimy w stronę Dętej Małpy. I szukaliby nas na której z najbardziej prawdopodobnych dróg. Możemy zostawiać znaki. Przynajmniej wiemy, że to gdzie na zachodzie.
   No, panie Fortune, powiedział sam do siebie nieco spłoszony, włanie ogłosiłe chyba swoje własne zejcie. Dosyć smutny koniec dla jasnowłosego geniusza sprzedaży z Przedsiębiorstwa Malaiki, nie? Tak, trzę się, trzę. I wmawiaj sobie, że to z zimna.
    Czy nam się to podoba, czy nie, jestemy na własnym rozrachunku, tak jak mówi ten młody człowiek  dodał September.
   Ethan znowu usłyszał swój własny głos.
    Oczywicie, jest jeszcze jedna możliwoć.  Zaskoczył nawet Septembra.  Mogš nas postanowić odszukać jego koledzy.
   Ze swojego kšta Walther spojrzał na niego spode łba.
    Na to nie licz  prychnšł.  Tyle wyobrani to oni nie majš. Równie dobrze moglibymy już nie żyć. A wszystko dzięki niemu.  Popatrzył na Septembra z gorzkš nienawiciš.
    Mamy tu dużo różnych kawałków ostrego metalu  odpowiedział swobodnie ten ostatni.  Jak tylko będziesz sobie chciał poderżnšć gardło, proszę cię uprzejmie.
    A może tobie poderżnšć, co?
   September lekko się tylko umiechnšł.
    Możesz spróbować, proszę, jak tylko będziesz chciał. Tak czy tak, jako by to rozwišzało sprawę, prawda? Ale teraz  zwrócił się z energiš do wszystkich  sšdzę, że powinnimy pójć na spacerek i obejć dookoła tę kupę ziemi, w którš się wpakowalimy. Nie jest ona zbyt wielka, ale to nasz dom. Przynajmniej na jeszcze jeden dzień. Poza tym większoć z was jeszcze nie była na zewnštrz. Pora, żebycie się zaczęli przyzwyczajać do kraju, w którym spędzicie długi, bardzo długi czas.
   Nikt się nie sprzeciwiał, nawet Colette. Ale to Ethan zwrócił uwagę na to, z czym majš problemy.
    Czekaj no. Mamy tylko cztery pary gogli.
   Była to prawda. Ani Williams, ani porywacz nie mieli tej niezbędnej pary soczewek ochronnych. Nauczyciel jednak sam znalazł rozwišzanie.
    Mnie one nie sš potrzebne, panie Ethanie. To dlatego oddałem panu moje.  Pogrzebał pod kurtkš i pokazał Ethanowi malutkie, czarne etui. Pochylił się nad nim, starannie osłaniajšc je od mocnych podmuchów wiatru, które przedostawały się przez pogięte drzwi. Kiedy znowu się wyprostował, miał przymrużone oczy.
    Noszę soczewki kontaktowe.  Schował etui.  Te, które założyłem teraz, sš skonfigurowane na ostre wiatło. Powinno się ich używać przy intensywnym opalaniu. Nie spodziewam się, żebym miał tu dużo chodzić na plażę, ale powinny wystarczyć na warunki panujšce na zewnštrz, może równie dobrze jak gogle. Dam sobie radę. I jest mi w nich wygodniej.
   Chociaż nauczyciel był niewielkiego wzrostu i nie wyglšdał na zahartowanego, Ethan musiał przyznać, że przemawia jak kto kompetentny. Nie ulegało wštpliwoci  jak przyjdzie co do czego i przyda im się kto trzeci, będš mogli polegać włanie na nim. Tak jak coraz silniej polegał na Septembrze. Człowieku poszukiwanym przez władze. Usilnie poszukiwanym, jeżeli wierzyć temu, co mówił. No cóż, na to przyjdzie czas póniej. Jeżeli będzie jakie póniej. Położył rękę na klamce.
   Z tyłu kabiny rozległ się piskliwy głos.
    Hej, a co ze mnš?
    Ty też wychodzisz  warknšł September.  Nie mam do ciebie tyle zaufania, żeby cię tu zostawić z całym jedzeniem i drewnem. Przynajmniej dopóki nie będę miał więcej pewnoci, co do twojej równowagi umysłowej.
    Ale ja nie mam gogli ani żadnych specjalnych okularów  zauważył Walther błagalnie. Wyranie wiedział, co w warunkach panujšcych na zewnštrz może stać się z jego oczami.  Kilka dni bez okularów ochronnych i olepnę jak koń! A za tydzień czy dwa to już będzie nieodwracalne.  Mimo że było zimno, cały się spocił.
    Oderwij kawałek materiału z koszuli czy bielizny  poradził mu September  i obwišż go dookoła głowy. Użyj czego cienkiego i ciemnego, żeby zasłonić oczy. I możliwie rzadko je otwieraj. Niewiele będziesz widział, ale też nie olepniesz. Przynajmniej zyskamy cholernš pewnoć, że nie będziesz próbował żadnych sztuczek.
    I przecież zamarznę  upierał się Walther.  Nie mam ochronnego ubrania ani podwójnego zestawu rzeczy, jak wy.
    Tym gorzej dla ciebie. Kiedy już zmontujemy sanie, zrobimy, co się da, żeby cię osłonić od wiatru. I tak nie spodziewam się, żeby był zdolny do uczciwej pracy. Jeli chodzi o mnie, to możesz zostać przy szalupie i zamarznšć na mierć, jeżeli wolisz. Ale jeżeli chcesz ić z nami, to teraz wychodzisz i już.
   Porywacz jęknšł cicho i rozpišł kurtkę. Dygocšc zaczšł gmerać przy materiale rękawa.
   Ethan uwiadomił sobie, że jest mu go żal. Nie było to rozsšdne, jeżeli uwzględnić, co im ten facet zrobił i jakie miał wobec nich plany, niemniej działało to kojšco na jego sumienie.
    Zaczekaj no. Zanim zaczniesz drzeć na sobie ubranie, rozejrzyj się po kabinie i poszukaj paru większych kawałków wyciółki wyrwanej z foteli. Sporo jej tam leży. Leży też izolacja kadłuba. Spróbuj sobie tym wypchać kurtkę i koszulę. Nie będzie to zgrabnie wyglšdało, ale może nie zamarzniesz.
    Dziękuję. Bardzo dziękuję  Walther rozpromienił się i zapišł kurtkę.  Może rzeczywicie to pomoże.
    Po co sobie nim zawracasz głowę?  zapytał od niechcenia September.  Niech sobie zamarznie.
    A widziałe kiedy człowieka, który powoli zamarza na mierć?  odparował Ethan.
   September zaczšł co mówić, przerwał, dziwnie na niego popatrzył i odwrócił się. Gdyby nalegał, Ethan musiałby przyznać, że on również nigdy nie widział zamarzajšcego człowieka.
    Niech ci będzie, mój chłopcze. Williams, nie spuszczaj z niego oka i uważaj, żeby nie przyniósł ze sobš nic poza podartš wyciółkš. Reszta idzie na spacer.
   Mała wysepka okazała się w sumie jeszcze mniejsza, niż dawał do zrozumienia September. Składały się na niš w większoci skały i zamarznięta ziemia; była tak mało żyzna, że nie utrzymałby się na niej chyba nawet muchomor w stanie bezżennym. Nie mówišc już o poszyciu, krzewach i sporych rozmiarów drzewach. A jednak one tam były. Na kilku potarganych krzaczkach wyrosły nawet rdzawoczerwone owoce, które wyglšdały jak co pomiędzy malinami a fasolkš szparagowš.
   Ethan przyjrzał się owocom z uwagš, ale nie mógł sobie absolutnie nic przypomnieć na temat ich roliny macierzystej. Zerwał jeden i wsunšł do wolnej kieszeni, żeby się póniej nad nim zastanowić. Sprawiał wrażenie jadalnego, ale to kompletnie nic nie znaczyło. Równie dobrze mógł zawierać stężony kwas azotowy, czy cokolwiek innego.
   Na wysepce żyli też przedstawiciele lokalnej fauny, pierwsi, jakich widzieli nie liczšc drooma. Najwięcej było małych, ciemnych, futrzastych kulek o jaskraworóżowych oczkach i króciutkich, serdelkowatych łapkach. Z zaskakujšcš szybkociš wskakiwały i wyskakiwały z norek, takich jakie majš susły. A raz, kiedy September przyglšdał się z bliska pewnemu drzewu, sfrunęła z góry i opadła go para stworzeń, przypominajšcych nietoperze w etolach z szynszyli. Był to tylko blef, ale Skua się odsunšł. Pewnie miały gdzie w koronie drzewa co w rodzaju gniazda. Z bezpiecznej odległoci nie przestawały obrzucać go obelgami.
   Ethan usiłował wyobrazić sobie, jakie musiało być to gniazdo nadrzewnych istot, że potrafiło się opierać tutejszym podmuchom wiatru. Powiedzmy, huraganowi wiejšcemu prosto od zamarzniętego morza z szybkociš d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin