Nowy5.txt

(14 KB) Pobierz

Rozdział 5



raat-ien i jego ukochana unosili się w błękitnej mgle, delikatnie podwietlonej wiatłem gwiazd, rozrzuconych jak garć brylantów na płachcie czarnego welwetu. Ponad nimi pływały puszyste, białe cumulusy, atmosferyczna bawełna. W oddali leżały urwiste góry, przybrane w bršzy i zielenie i przystrojone olepiajšcš bielš, najbardziej intensywnym brakiem koloru.
Bliższe detale były łatwiejsze do zanalizowania. Obce drzewa i pnšcza łšczyły się z ziemiš wibrujšcš, splštanš sieciš życia. Nieszkodliwe, wielkie owady fruwały poród lian na opalizujšcych skrzydłach, które wyglšdały jak by były wycięte z baniek mydlanych. Rozproszyły się z ociężałym buczeniem, gdy niemal naga para przepłynęła pomiędzy nimi.
W precyzyjnie wybranym momencie mężczyzna i kobieta łagodnie opadli na rubinowy piasek, który powstał dzięki milionom lat oddziaływania fal na grań litego korundu. Półprzeroczyste, szmaragdowe morze radonie pluskało o rafę tuż przy brzegu, gdy wieńczyli swš wyprawę.
Gdy skończyli, położyli się na plecach, a palce kobiety lekko zacisnęły się na przegubie mężczyzny. Naomi spojrzała na swojego towarzysza. Drobne kropelki potu zraszały jej czoło, a jej jasne włosy ułożyły się w złote żyły na ciemnoczerwonym piasku. Umiechnęła się.
- Musisz przyznać Hivistahmom, rasie, która uprawia miłoć cholernie prozaicznie, że naprawdę wiedzš, jak stworzyć oszałamiajšce otoczenie dla nas, nie-jaszczurów.
Nevan Straat-ien nie widział powodu by się nie zgodzić, obserwujšc symulowane niebo. Było doskonałe, pozbawione zanieczysz-
55
czeń, upstrzone odpowiedniš ilociš chmurek. Dokładnie tak, jak zamówiono. Szybkoć ich wyimaginowanego szybowania do plaży była uzależniona od stopnia ich wzajemnego podniecenia, monitorowanego przez Hivistahmowskie zdalne oprogramowanie sterujšce grš wstępnš, a wszystko po to, by zapewnić ich lšdowanie na obfitym piasku w naprawdę idealnym momencie.
Nie miał zastrzeżeń.
Inne symulatory pozwalały im zjeżdżać razem po oblodzonym zboczu góry, albo przelizgiwać się pod powierzchniš morza w otoczeniu plšsajšcych ryb. Ta ułuda pozwalała zapomnieć ludziom o bitwie na Chemadii, do której wkrótce musieli powrócić.
Baza Atilla była najbardziej wysunięta z trzech umocnionych bastionów, które siłom ekspedycyjnym, wysłanym na Chemadii udało się założyć na tym spornym wiecie. Przypadkiem usytuowana była na wybrzeżu zachodniego morza, dużo bardziej wyblakłym i mniej stymulujšcym, niż wybrzeże wyczarowane przez Hivi-projektory. Piasek plaży, która wdzierała się do militarnego kompleksu, był brudno-biały i zarzucony rozkładajšcymi się odpadkami oceanicznej flory, za temperatura otoczenia była daleka od tropikalnej.
Cienka, lekko metalizowana obręcz, którš nosił na czole, a która monitorowała zmiany w poziomie hormonów, wysłała sygnał i niebo znikło, a piasek wyblakł. Leżeli na utylitarnym łóżku-platformie pod cztero-metrowš kopułš w kolorze wieżego mleka. Z nieokrelonego kierunku dochodziło jaskrawe wiatło. Zamrugał i usiadł, obejmujšc ramionami kolana. Zmysłowy seans dobiegł końca.
- Szkoda, że Hivistahmowie, którzy wynaleli co tak wspaniałego, nie mogš sami w pełni wykorzystywać tych wietnych efektów. - Wyraziła swš opinię.
- Co jednak z tego majš- odrzekł. - Po prostu, ich hormony nie szalejš tak, jak nasze.
Wspomnienia migoczšcych owadów i rubinowych piasków zaczęły już ulatywać.
Jednakże w Naomi nie było nic syntetycznego. Leżała obok niego, rozluniona i wcale nie zażenowana. Długoć jej włosów dobitnie wiadczyła o tym, że nie brała udziału w walce. Aktualnie przydzielona była do oddziału Zaopatrzenia i Uzupełnień, co stanowiło dla nich ródło żartów.
Przecišgali słodkie sam na sam pod kopułš, bo jutro kończył się jego urlop. Po raz pierwszy, od kiedy się poznali, mieli dla siebie
56
więcej niż dwa kolejne dni i oboje zamierzali z tego jak najwięcej skorzystać. I udało się.
Wiedział, że w Planowaniu tęskniš za nim. Chemadii była jednš z tych frontowych planet, na której Ampliturom i ich sprzymierzeńcom udało się ostatnio zgromadzić poważne siły. Było to miejsce, w którym nie zanosiło się na żadne szybkie, decydujšce zwycięstwa. Wróg był głęboko okopany i wszystko wskazywało na to, że chciał utrzymać ten stan rzeczy.
- Co tylko zwiększy tryumf, gdy pachołkowie Celu zostanš stšd już wreszcie wyrzuceni - pomylał. - Po tym, po Chemadii, będzie kolejny wiat, jeszcze jedna konfrontacja. - Na tym polegała wojna. Może Gromada spróbuje zdobyć następne pół-wiata, a może nawet pobliski, ważny, rolniczy system Jwo, zdominowany przez Se-gunian. Słyszał takie pogłoski. Zawsze kršżyły plotki, na które oficerowie byli równie podatni, jak niższe rangi.
To i tak nie miało znaczenia. Leciał tam, gdzie go wysłano, od planety do planety, od bitwy do bitwy. Tak rozgrywała się wojna od setek lat.
Poczuł palce, delikatnie pieszczšce mu poladki. Jego stosunek do Naomi stał się czym więcej, niż tylko rozrywkš. Nie planował tego, ale takie rzeczy rzadko zdarzały się według planu. Znacznie łatwiej było opracować strategię walki z wrogiem.
Naomi była atrakcyjna i inteligentna, wyrozumiała i troskliwa. Zasięg jej umysłu był mniejszy niż jego, ale nie stanowiło to przeszkody. Często jej percepcja była lepsza od jego. Na przykład znacznie lepiej radziła sobie w kontaktach z ludmi. Przysunęła się jeszcze troszkę bliżej, tak, że poczuł promieniujšce od niej ciepło.
- Znów co kombinujesz. Nie zostało nam zbyt wiele czasu. Nie możesz się po prostu odprężyć?
- Przepraszam. Nie potrafię się powstrzymać.
- Nie da się ukryć. - Umiechnęła się. - Jednak przez kilka minut nie rozmylałe. Improwizowałe jak szalony.
Na jego twarzy pojawił się chłopięcy, niemal niemiały umiech, który kobiety uważały za tak powabny. To była jedyna, niewinna w nim cecha.
Był niski, nieco niższy od niej, ale nie miał z tego powodu kompleksów. W połšczeniu z gładkš twarzš o łatwo usuwalnym zarocie, wyglšdał na kogo o dziesięć lat młodszego, choć zbliżał się już do czterdziestki. Drobny i szczupły, ale niezwykle umięniony, miał figurę gimnastyka, co było wynikiem przypadkowego doboru
57
genów i długich godzin ciężkiej pracy. Orzechowego koloru włosy obcięte miał na króciutkiego jeżyka, a nad obu uszami, wygolił zygzaki. Taki styl uważał za wygodny i charakterystyczny dla niego.
Czasami jego wyglšd i postura doprowadzały do kłopotów, gdyż wyglšdał bardziej na ordynansa, niż na pułkownika. Przy więcej niż jednej okazji zmuszony był udowadniać, zarówno Ziemianom, jak i przedstawicielom innych ras, swojš aktualnš rangę. Jako dziecko nienawidził, gdy brano go za kogo młodszego, ale gdy dorósł, zaczšł -to doceniać i przestał przeklinać ten szczególny aspekt swojej urody.
Choć, tak jak każdy inny Człowiek, lubił walkę pogodził się z pracš w Planowaniu. Wyglšdało na to, że miał dryg do wynajdywania słabych stron wroga, talent, dzięki któremu szybko awansował. Szybko zorientował się, że Planowanie było idealnym miejscem, gdzie mógł najlepiej spożytkować swój drugi dar, o którym jego koledzy nie mieli pojęcia. Ten, który umożliwiał mu narzucanie od czasu do czasu jakich zmian w taktyce nawet najbardziej upartym oficerom-Massudom.
Nevan odziedziczył swe geny po Kossuutczyckich rodzicach. Był jednym z Kadry.
Podobnie jak inni Ziemianie, Naomi niczego nie podejrzewała. Jego zdolnoci nie oddziaływały na pozostałych Ludzi, a ona nigdy nie widziała go przy pracy. Dla niej był tyko Nevem, jej powiernikiem i kochankiem.
Teraz musiał wzišć pod uwagę możliwoć, że ona stanie się dla niego czym więcej. To było co, czego pragnšł i czego się równoczenie obawiał. Małżeństwo poza Kadrš było możliwe, ale bardzo trudne. Utrzymanie tajemnicy przed przyjaciółmi i znajomymi było względnie łatwe. Permanentne ukrywanie tego przed żonš i życiowym partnerem było czym zupełnie innym.
Naprawdę pasowali do siebie. Ona lubiła mówić, a on chętnie jej słuchał. Jej entuzjazm uzupełniał jego naturalnš powcišgliwoć.
Nigdy nie był żonaty i niemal pogodził się z możliwociš, że już nie będzie, choć Kadra zachęcała do żeniaczki pomiędzy jej członkami. Byle nie z "obcymi". Utrzymanie puli genów w ramach Kadry było ważniejsze od jakiej tam miłoci.
Naomi straciła pierwszego męża na wojnie. Nie mieli dzieci, co mogło być pomocne w przypadku, gdyby...
Powstrzymał się zaskoczony, jak daleko posunšł się już na tej trudnej cieżce podejmowania decyzji.
58
- Wyglšdasz na szczęliwego. - Usiadła obok niego.
- Bo jestem. Tyle, że mam robotę. Westchnęła.
- Zawsze praca. Czasem kusi mnie, by cię odurzyć jakim narkotykiem, ale wštpię, czy odniosło by to jaki skutek. Zsunšł się z platformy i zaczšł ubierać.
- Będziemy w kontakcie. Wrócę, jak tylko uda mi się uwolnić od obowišzków. Może za parę tygodni. - Nałożył cywilny dres.
Znów leżała na łóżku obserwujšc go, podziwiajšc grę wyrazistych mięni na jego plecach i nogach.
- Masz zbyt wielkie poczucie odpowiedzialnoci. Chciałabym, żeby można to było usunšć operacyjnie.
- Najbliższe miesišce będš ciężkie. - Obrócił twarz w jej stronę, zapinajšc górę dresu. - Spróbuję załatwić połšczenie prywatnš liniš. Będziemy mogli porozmawiać.
Przecišgnęła się zmysłowo:
- Moja prywatna linia jest dla ciebie zawsze otwarta.
- Przestań, bo nigdy stšd nie wyjdę. Zdegradujš mnie o stopień, jeli się spónię.
- Wštpię. Jeste bezcenny. I to nie tylko dla tych tępaków z Planowania. A tak przy okazji, jak nam idzie? Wszyscy oglšdaj š raporty i zastanawiajš się.
- Ampliturowie walczš o ten wiat jak szatani. Tyle transportów przybywa z Nadprzestrzeni dla obu stron, że orbity sš już zatłoczone. - Spojrzał po sobie, a następnie na kobietę, którš prawie kochał. -Muszę już ić, Naomi.
- Wiem - westchnęła zrezygnowana. - Ten twój klub.
- Zanim wyruszamy do akcji, spędzamy razem parę chwil.
- Chciałabym, żeby z tego zrezygnował. Mielibymy więcej czasu dl...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin