Nowy21.txt

(34 KB) Pobierz

Rozdział 21



Odejd! - Cienie wštpliwoci snuły się niewyranie na pograniczu jej myli. - pię! Słowa, które dotarły do niej przez głonik przy drzwiach, nie były wypowiedziane w ziemiańskim języku, ale i tak je zrozumiała. Nie znała biegle gardłowej mowy nocnego gocia, tak jak dwunożnych wojowników, czy Hivistahmów, ale nawet w półnie wystarczajšco dobrze niš władała.
- Powtarzam: odejd!
- Proszę - błagał głos. - Muszę pilnie z tobš porozmawiać.
Bioršc pod uwagę rasę niewidocznego mówcy, to owiadczenie nie miało sensu. Zdumiona i teraz już bardziej rozbudzona, niż pišca, podniosła się ze swego nocnego gniazda i podeszła do drzwi. Wbudowany w nie skaner potwierdził pochodzenie niespodziewanego gocia, ale to nie rozwiało jej zdziwienia.
Ekran pokazywał niespokojnego Lepara, odzianego w nieforem-ny, prosty mundur, jaki nosili na służbie. Jego ogon spoczywał na podłodze bez ruchu, błyszczšc w padajšcym z góry wietle. Skrzynka z narzędziami zwisała z płetwiastej, zakończonej grubymi paluchami kończyny.
- Czego chcesz?
- Wczoraj, podczas walki uszkodzono urzšdzenia do sterowania wewnętrznym rodowiskiem. Czujniki włanie zaczynajš się włšczać. Jeli nie naprawię szybko urzšdzenia, nikt w tym budynku nie będzie mógł nastawić takiej temperatury, albo wilgotnoci, jaka mu odpowiada. Może to być bardzo nieprzyjemne. Wiem, że już jest póno, ale jeli mnie wpucisz, to będę mógł założyć w twoim pokoju obejcie, które zapewni ci komfort, dopóki nie wymienimy uszkodzonych urzšdzeń.
246
Oparła się o drzwi, niezdecydowana, czy obudzić się zupełnie, czy też wracać z powrotem do gniazda.
- Tu sienie dzieje nic złego ze rodowiskiem. Id pracować w pokoju kogo innego.
- Proszę. - Widoczne na skanerze oblicze Lepara przybrało jeszcze bardziej ponury wyglšd, niż zwykle, płaska, szeroko-usta twarz zastygła w wyrazie godnego współczucia imbecylizmu. - Kazano mi zainstalować obejcie w każdym pokoju. Dopóki tego nie zrobię, nie mogę zejć ze zmiany. Muszę tu pozostać, aż wszyscy mnie wpuszczš, nawet jeli będę musiał czekać do wschodu słońca. To zostanie zapisane w mojej karcie pracy jako niekompetencja i to oznacza, że nie będę mógł się przespać i będę...
- Doć! Przestań skamleć. To się staje niemożliwe do zniesienia.
Zirytowana uruchomiła wejcie i aktywowała wewnętrzne owietlenie apartamentu.
Potężny ziemnowodny samiec wkroczył do rodka, a ona automatycznie zamknęła za nim drzwi. Bez słowa obrócił się w stronę ukrytej tablicy rozdzielczej, wmontowanej w cianę. Otwierajšc skrzynkę, którš przyniósł, niepożšdany goć zaczšł przepatrywać jej zawartoć, jakby szukajšc jakiego szczególnego narzędzia.
- Przykro mi, że przeszkadzam ci tak póno w nocy - zagul-gotał.
- Nie ważne. Już się obudziłam - była nieubrana i nieprzystro-jona, ale nie było potrzeby tego zmieniać w obecnoci Lepara, dla którego przedstawiała się jako duży, nie latajšcy ptak. Widok jej ciała wywoływał w nim takš samš reakcję, jak widok abstrakcyjnej rzeby.
Jej goć twierdził, że to nie potrwa długo, ale bioršc pod uwagę jego poczštkowe wahanie i znajšc Leparów wiedziała, że to może równie dobrze trochę potrwać. Wycofała się do nisko nad podłogš zainstalowanego monitora i podkuliwszy pod siebie nogi, usiadła przed ekranem. Zawsze sš jakie notatki do uporzšdkowania, materiały do przejrzenia.
Kompletnie zapomniała o Leparze, gdy nagle tuż za niš rozległ się jego gardłowy głos:
- Czy mogłaby powięcić mi chwilę uwagi?
- Co znowu? - gderajšc, obróciła się, spojrzała w górę i doznała największego szoku w życiu, co, bioršc pod uwagę wszystko, czego dowiadczyła na przestrzeni lat, było czym niezwykłym.
247
Pistolet, który Lepar trzymał w swej pokrytej ciemnozielonš, olizgłš skórš dłoni, był wystarczajšco mały, by uchodzić za zabawkę. Będšc daleko lepiej obeznanš z tego rodzaju urzšdzeniami od przeciętnego Waisa wiedziała, że jego rozmiar w żaden sposób nie zmniejszał potencjalnego zagrożenia życia. Obecnoć broni w ręku nie-Ziemianina i nie-Massuda była zdumiewajšca. Widzšc wywijajšcego niš Lepara, po prostu skamieniała.
Podniosła osłupiały wzrok na rozcišgliwš twarz. Szerokie, bezzębne usta były zamknięte, szeroko rozstawione, małe czarne oczka błyszczały w sztucznym wietle. Oniemiała, nie była w stanie przemówić.
- Proszę, nie bój się - powiedział uprzejmie i poruszył pistoletem. - Użyję broni jedynie w ekstremalnych warunkach. Starał siejš uspokoić, ale jego słowa nie odniosły skutku.
- Jeste Leparem. Twój gatunek od samego poczštku był cywilizowanym członkiem Gromady. Choć niespecjalnie mšdrzy, nie jestecie skłonni do przemocy tak samo, jak my. Nie rozumiem tego. -Drżšcym końcem skrzydła wskazała na broń. - Jak możesz tu stać i grozić mi tym?
- To jest dla mnie wielkie obcišżenie psychiczne, ale jako to wytrzymuję. Wiedz, że użyję tego bez wahania, jeli warunki mnie do tego zmuszš.
Jej poczštkowy strach zaczšł ustępować wciekłoci. To wszystko było po prostu zbyt oburzajšce.
- Ludzie tutaj już próbujš wyjanić mierć jednego Amplitura i dwóch Ziemian. Czy nie sšdzisz, że Wais zmarły od ran postrzałowych, to byłoby troszkę za wiele?
- Przypuszczalnie tak - zgodził się Lepar. - Jeli będę zmuszony zabić cię tu i teraz, możliwe, że zostanę schwytany. Ponieważ nie można dopucić do tego, zaraz po zabiciu ciebie, będę musiał zastrzelić i siebie. To powinno wystarczyć, by położyć kres wszelkim pytaniom.
Mylała, że nic już jej nie zaszokuje. Myliła się.
- A więc zamierzasz mnie zabić?
- Nikt nie chce cię zabijać, Wielka Akademiczko Lalelelang. Jeste unikalnš i cennš osobistociš. Wiedza o współżyciu Ziemian z innymi gatunkami Gromady, którš zgromadziła i wydestylowa-ła, okazała się bardzo użyteczna.
- Użyteczna -po wtórzyła jak echo. Jej rzęsy zadygotały. - Chyba nie dla w a s?!
248
- Od dłuższego czasu korzystamy z twoich materiałów. - Jego zagadkowe oblicze zastygło w głupim grymasie. Przypomniała sobie, że taki wyraz twarzy wynikał z układu kostnego, i nie odzwierciedlał intelektu. - Robotnicy-Leparowie na waszej planecie majš swobodny do nich dostęp.
Pomylała o Leparach przebywajšcych na kontraktach, których zauważyła, gdy wykonywali pracochłonne i czasochłonne, głównie usługowe czynnoci na terenach uniwersyteckich. Cisi, miękko mówišcy, ulegli Leparowie. Podobnie jak reszta jej kolegów, nigdy nie powięcała im ani chwili uwagi. Umysłowo i emocjonalnie nadawali się do takich zajęć, podczas, gdy Waisowie, i na dobrš sprawę większoć pozostałych inteligentnych gatunków, nie. Leparowie zawsze chcieli, nawet ochoczo, zajšć się takimi sprawami, godzšc się z tym, że sš ograniczeni i czerpišc cichš satysfakcję z wykonywania przyjętych zadań najlepiej, jak potrafili.
To wszystko nie miało sensu. Oszołomiona, zapytała:
- Po co Leparom dostęp do moich dokumentów? Po co Lepa-rom dostęp do jakichkolwiek dokumentów? Moja praca jest kompleksowa i nieokrelona. Wykracza poza możliwoci pojmowania kogokolwiek z twojej rasy.
- Nie wykracza. Z pewnociš jest trudna. Ale sš wród nas osobniki obdarzone większš inteligencjš, niż ogół społeczeństwa. Idzie im niełatwo, ale sš wystarczajšco mšdrzy, by zrozumieć takie rzeczy.
- To jest obłęd - głono mruknęła Lalelelang w swoim wiszczšcym języku. - Szaleństwo.
Translator, który miał zawieszony na prawie nieistniejšcej szyi, przetłumaczył j ej słowa.
- Cały wszechwiat jest szalony. Mówiono mi, że jego fizyka jest bez sensu. Dlaczego ci, co w nim żyjš, mieliby być bardziej sensownie zorganizowani?
Stopniowo zaczęła sobie wszystko uwiadamiać: prawdziwš broń, którš trzymał jej goć, brak innych podejrzanych spiskowców i fakt, że ta kreatura gotowa była, jeli można było w to wierzyć i co samo w sobie wydawało się niewiarygodne, użyć tejże broni przeciwko niej. Od poczštku wiedziała jak zginšł Amplitur i reakcyjny generał Levaughn, ale przyczyna mierci jej przyjaciela, pułkownika Stra-at-iena aż do tej pory pozostawała całkowitš zagadkš. Żaden Amplitur nie mógł obezwładnić Ziemianina w bezporedniej walce, podobnie, jak żaden pojedynczy przedstawiciel jakiegokolwiek in-
249
nego gatunku. Nawet Chirinaldo, czy Molitar. Ale żołnierze-Zie-mianie mogli czasem być pokonani innymi metodami, na przykład, całkowitym zaskoczeniem.
- Byłe tam - powiedziała oskarżycielsko. Rozpoznała prosty, bezporedni gest - równie zrozumiały w powietrzu, jak i pod wodš, który potwierdził jej oskarżenie.
- Byłem.
Decydujšce było to, że nie zapytał o jakie "tam" jej chodziło.
- Jak to się stało? Możesz mi powiedzieć?
Nie dodała, iż powoli zaczšł do niej docierać fakt, że po zakończeniu tej rozmowy prawdopodobnie nie ma żadnej przyszłoci. Opór nie wchodził w grę. Poza wszystkim, była sparaliżowana nieprawdopodobnš sytuacjš.
Pomylała, że to może być odosobniony przypadek choroby psychicznej Lepara. Jako nieuniknione następstwo inteligencji, przypadki szaleństwa zdarzały się wród wszystkich członków Gromady. Czy Leparowie byli na nie podatni? Nie wiedziała. Skoncentrowała się na rodzaju ludzkim do tego stopnia, że zignorowała wszystko inne.
- To było... nieprzyjemne- beznamiętnie odpowiedział jej Le-par. - W momencie konfrontacji zajmowałem się apartamentem Am-plitura. Jak wiesz, żyjemy w podobnym rodowisku naturalnym, więc w trakcie swej pracy byłem spokojny. Ziemiański generał taki nie był. Wydalajšc skórš wodę i sól, wdał się w długš dyskusję z Am-pliturem. Żaden z nich nie zwracał na mnie uwagi, ja też nie, dopóki nie przybył drugi Ziemianin.
- Pułkownik Straat-ien - mruknęła cicho.
- Tak. Słyszałem, jak prosił o pozwolenie wejcia do rodka. Jako współpracownik generała, został wpuszczony.
- Co było dalej?
Leparowi udało się przybrać zamylony wyglšd.
- To było nadzwyczajne. Ziemianin Straat-ien podjšł próbę umysłowego zniewolenia Amplitura. Choć nie padło ani jedno słowo, było jasne, że obaj toczyli potężnš walkę, zmi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin