Nowy18.txt

(35 KB) Pobierz


Rozdział 18



Porucznik Tuan al-Haikim, podobnie jak j ego koledzy oficerowie, nie miał pojęcia o celu spotkania. Z tego, co wiedział, nie mogło to mieć nic wspólnego z kłopotami, jakie pojawiły się ostatnio w po-łudniowo-wschodnich prowincjach. Zostały one zażegnane kilka tygodni temu i w żadnych mediach nie było informacji o nowych zamieszkach. Czego takiego nie udałoby się utrzymać w tajemnicy.
Może generał chciał im pogratulować szybkiego rozwišzania problemu, a może wydarzyło się co nowego. Al-Haikim miał nadzieję, że nie. Nie lubił strzelać do swoich pobratymców. Oczywicie ci przeklęci, bezczelni południowcy myleli, że sš lepsi od wszystkich innych, tylko dlatego, że ich antenaci pierwsi zasiedlili planetę, ale to nie dawało im prawa do...
Opanował się. Mylał jak przeciętny mieszczuch, a nie jak kto, kogo przodkowie cierpieli pod mackami Amplirurów na Kossuucie. Takie mylenie było niestosowne dla kogo z Kadry.
Przyjrzał się pozostałym oficerom, którzy stali, siedzieli, lub leżeli rozwaleni w wygodnym pokoju, rozmawiajšc i żartujšc. Wielu czekała w przyszłym miesišcu demobilizacja. Nawet teraz, tyle lat po zakończeniu Wielkiej Wojny armia w dalszym cišgu nieubłaganie się kurczyła. Al-Haikim ciężko pracował, by pozostać w wojsku, dzięki temu otrzymał też swš niedawnš promocję. Ważne było, aby Kadra była licznie reprezentowana w pozostałych siłach zbrojnych, choćby po to, by przeciwdziałać potajemnemu wtršcaniu się S'vanów w ludzkie sprawy.
Umiechnšł się do siebie. Podczas, gdy niewiadomi niczego S'vanowie manipulowali Ziemianami, Kadra manipulowała Stanami. Do tej pory wychodzili na remis.
210
Chociaż wszyscy, z wyjštkiem dwóch, przewyższali go rangš, większoć z nich znał osobicie. Stanowili znacznš częć generalskiego sztabu na Dakkarze. W czasie wojny byli rozrzuceni na wielkim obszarze galaktyki. Gdy na Dakkarze zaczęły się kłopoty, cišgnięto ich tutaj. Ta kolonia była wyjštkowo krnšbrna, wylęgarnia innowacji, jak również socjologiczny przykład dla innych wiatów Ziemian. To było dobre miejsce, by zauważyć nowe trendy, zarówno te złe, jak i dobre.
Pełnišc obowišzki speca od komunikacji, dwukrotnie, ale przelotnie spotkał generała Levaughn'a. Nie można było wyrobić sobie o kim opinii na podstawie tak krótkotrwałych kontaktów, za generał nie miał zwyczaju zwierzać się swoim porucznikom, ani prosić ich o radę. Wszystko, co Al-Haikim wiedział o swoim względnie młodym dowódcy, to to, że jego kariera była błyskotliwa. Le-vaughn był sławny jako oddany żołnierz i nieugięty wojownik. Kršżyły plotki, że dzięki osobistemu udziałowi w negocjacjach pomógł rozwišzać kilka zajadłych, południowo-wschodnich konfliktów.
Wejcie Levaughn'a przerwało te rozmylania. Generał podniósł rękę w gecie powitania. Ci, co najlepiej go znali, odpowiedzieli mu. Jako, że nikt z obecnych nie nosił munduru, nie było potrzeby zachowywać sztywnego, wojskowego drylu.
Pułkownik wstał i co zrobił ze ciennym panelem. Na okna i wejcie opuciły się osłony. Paru oficerów skwitowało te zabezpieczenia cichym pomrukiem, ale nikt ich nie zakwestionował. Z pewnociš wszystko, a zwłaszcza te szczególne rodki ostrożnoci, zostanš wyjanione. Al-Haikimowi skojarzyło się to z powrotem do warunków wojennych. Byłby jeszcze bardziej zaskoczony, gdyby mógł widzieć uzbrojonych wartowników, którzy z ponurymi twarzami zajmowali pozycje na zewnštrz pokoju.
Levaughn stanšł przed półkš, która, co zaskakujšce, pełna była ksišżek, prawdziwych ksišżek, zrobionych z kartonu, kleju i papieru. Pochodzšcy z Dakkaru generał wywodził się z bogatej rodziny. To mu bardzo pomogło w stosunkach z niesfornymi południowcami.
Teraz stał w milczeniu, przyglšdajšc się starannie wyselekcjonowanemu audytorium. Był niski i bardziej krępy od al-Haikima i wielu innych. Włosy miał krótko ostrzyżone w starym militarnym stylu, a po obu stronach głowy, wygolony emblemat swojej rangi. Jego duże, czarne i przenikliwe oczy tworzyły oprawę dla nosa, który wielokrotnie był złamany w walkach. Poniżej znajdował się miękki, zaokršglony podbródek i zniewieciałe usta. Wielkie uszy przylegały do czaszki, jakby chciały się skryć poród włosów.
21
Wojskowa kariera Levaughna przypominała przelot meteorytu. Człowiek, który niedawno dowodził połowš sił inwazyjnych, teraz nadzorował demobilizację oddziałów na swojej planecie, jednoczenie próbujšc uporać się z seriš niewielkich, choć krwawych rozruchów. Od zakończenia wojny mieszkańcy dakkariańskich miast, uciekali się często do przemocy w starym stylu, by załatwiać lokalne sprzeczki..
- Panie i panowie, siadajcie.
Levaughn umiechnšł się do nich, pokazujšc regenerowane zęby.
Gdy już się usadowili, kontynuował:
- Zanim przejdziemy do sprawy, chciałbym wam pogratulować osišgnięć kilku ostatnich miesięcy. Na południowym wschodzie panuje niemal całkowity pokój, którego ten region nie znał od jakiego czasu. Słyszałem, że ludzie od edukacji pracujš tam w nadgodzinach, by się upewnić, że to się znowu nie wymknie z ršk. Może nie powiodło nam się tak dobrze, jak naszym kolegom na innych wiatach, ale to przecież jest Dakkar. - Kilka potwierdzajšcych umiechów i parsknięć skwitowało tę rozsšdnš uwagę. - Czasami wydaje mi się, że łatwiej jest prowadzić wojnę, niż pokój.
Więcej chichotów, przerwanych kilku po cichu wypowiedzianymi spronociami. Al-Haikim automatycznie zapisał to w pamięci do póniejszego użytku.
- Może niektórzy z was zauważyli, że demobilizacja nie zawsze przebiega gładko. Ciężko jest, gdy ty i twoi rodzice i twoi dziadkowie powięcili swoje życie walce dla wielkiej sprawy i nagle ta sprawa znika. Nie jest łatwo się przestawić. - Umiechnšł się współczujšco. - Mnie też ciężko idzie. Trudno jest stanšć przed frontem jednostek, które zdobyły sławę w ciężkich bojach i powiedzieć im, że jutro ludzie muszš się nauczyć jak być statystykami, rolnikami, czy pracownikami przy tamie montażowej. Nie wiem jak wy, aleja nie potrafię tego zrobić bez poczucia jakiej straty. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, gdyby nie sporadyczne kłopoty, które tu i tam wyskakujš, było by zupełnie dobrze.
Odpowiedział mu zdecydowany, choć nie powszechny pomruk uznania.
- My tutaj mamy dobrze. Jestemy cišgle razem i robimy to, do czego jestemy przeszkoleni. Wykonujemy to, co potrafimy najlepiej. - W jego głos wkradł się żal. - Szkoda, że to nie może trwać dłużej. W końcu mamy teraz pokój.
Zaczšł się przechadzać wzdłuż półki, a jego kroki były równie miarowe i spokojne, jak jego mowa.
212
- Zawsze się zastanawiałem, żołnierze, co ten pokój nam daje. Co my, jako walczšcy Ziemianie z tego mamy?
- Nieobecnoć mierci, sir - odezwał się spostrzegawczy major z odległego kšta pokoju. Levaughn przytaknšł.
- Nie mogę temu zaprzeczyć. Co jeszcze? - Nie było innych komentarzy. - A przyjań z Gromadš? Tyle, że nigdy nie zaproponowano nam członkostwa w tej czcigodnej organizacji szanownych pacyfistów. Korzyci ekonomiczne? Do diabła, Hivistahmowie i O'o'yanowie sš lepszymi od nas inżynierami, Waisowie - lepszymi artystami, Massudzi - bardziej zdyscyplinowanymi robotnikami, S'vanowie - sprytniejszymi wynalazcami, a Motarowie i Sspa-ri - zręczniejszymi hodowcami. I gdzie tu jest miejsce dla nas? A co się stanie, gdy nasi byli wrogowie całkiem się zdemilitaryzujš? Nikt nie buduje lepiej od tych przeklętych owadziookich Krygolitów. Wyglšda na to, że cokolwiek potrafimy robić, jaka inna rasa robi to lepiej. Oczywicie, cišgle pozostajemy najlepszymi żołnierzami galaktyki, jej najtwardszymi rycerzami. Nawet nasi byli wrogowie to przyznajš. Ale chciałbym wam zadać pytanie, panie i panowie. Co, do kurwy nędzy, dobrego dla nas z tego teraz wynika?
Zgromadzeni w pomieszczeniu poruszyli się niepewnie. Al-Ha-ikim udawał, że w tym wszystkim partycypuje, ale jego uwaga skupiona była na rejestrowaniu reakcji obecnych. Było już jasne, że to zebranie było czym więcej, niż tylko zwykłym spotkaniem towarzyskim.
Levaughn pozwolił im się spierać, kłócić, wreszcie, uspokoić, zanim uniósł ręce, proszšc o ciszę. Cała ich uwaga skupiła się na nim. Nikt się nie miał.
- Niektórych z was znam od chwili, gdy zaczęlicie swojš karierę, od brygadiera Highama, wskazał przytakujšcego, starszego mężczyznę, siedzšcego na wyciełanym krzele, do niektórych młodszych oficerów. - Al-Haikim był zadowolony, że generał nie spojrzał w jego kierunku. - Wy za znacie mnie. Nie jestem dyplomatš i marnie mi idzie planowanie. Walić prosto z mostu, nie kręcić, takie jest moje motto od kiedy zostałem szeregowcem. Dobrze mi się przysłużyło. Cišgle tu jestem, cišgle w jednym, oryginalnym kawałku. - Szeroko otworzył usta. - Z wyjštkiem tych ceramicznych siekaczy.
Kilka osób rozemiało się wbrew sobie.
Levaughn zniżył głos:
213
- O'o'yanowie produkujš. miech zamilkł.
- Wojna jest skończona. M y tego dokonalimy. My Ziemianie. Pewnie, mielimy mnóstwo technicznej pomocy od Gromady, również Massudzi brali udział w walkach, ale to my spowodowalimy odwrócenie się losów wojny. Nikt nam tego nie zabierze. Ale problem polega na tym, że oni nam nic nie chcš dać w zamian. Co się z nami stanie teraz, gdy usługi, które najlepiej wykonujemy nie sš dłużej potrzebne?
Odezwał się kto z końca pokoju:
- Słyszałem, że Mazvekowie już wystšpili z petycjš o przyjęcie do Gromady!
Zebrani zareagowali szmerem zaskoczenia. Levaughn pokiwał głowš:
- Były wróg. Stłuklimy go na kwane jabłko na Letant Three i Korschuuk. A teraz ich przyjmš do Gromady, a my cišgle stoimy na boku z głupiš minš, jak brzydule, siejšce pietruszkę, czakajšce aż kto zaprosi je do tańca. - Oparł pięci na biodrach i spoglšdał na nich wyczekujšco. - Oczywicie trzeba założyć, że za pół wieku Gromada jeszcze będzie mogła kogokolwiek do czego zaprosić. Bez Celu, przeciw któremu można się zjednoczyć, cały ten system może się rozsypać. Już zaczšł się kruszyć. Wiecie, co to o...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin