Nowy3.txt

(22 KB) Pobierz

Rozdział 3



Kwestia wyniku Finałów stała się przedmiotem powszechnej dyskusji. Powiedzieć, że była to materia tylko kontrowersyjna, to tak jakby potwory nazwać "przyjaznymi inaczej". Dopiero po kilku dniach komitet ogłosił werdykt.
Zdecydowano, że skoro regulamin zabraniał jedynie sięgania po fizycznš przemoc, wszystko inne należy uznać za dozwolone. Grupa z Kizzmat pierwsza zastosowała "niekonwencjonalne metody", zatem trudno winić grupę z Siilpaan, że odpowiedziała czym podobnym.
Pluton Randżiego zajšł pierwsze miejsce.
Nikt się nie obraził; przegrana w Finałach nie przynosiła ujmy na honorze, ostatecznie obie strony miały przed sobš jeden i ten sam, wspólny cel: walkę z potworami. Dowódca grupy z Kizzmat przyszedł złożyć Randżiemu gratulacje.
- Mielimy szczęcie - powiedział Randżi. - Wyjštkowe szczęcie. Równie dobrze mogłem zostać kalekš.
- Nie docenilimy was - odparł tametn. - Bylimy pewni, że nasz plan nie ma słabych miejsc. Obecnie skłonny jestem wierzyć, że nawet najlepiej przemylana operacja zawsze może się posypać.
Siedzieli w jadalni młodszych grup i dyskutowali o strategii tak przyjanie, jakby wszyscy byli wygrani. W pewnym sensie tak włanie się stało.
- Ale czy i ty nie nabrałby na naszym miejscu przesadnej pewnoci siebie? Przeważalimy w sile ognia, mielimy mapę Labiryntu i porzšdnie okopany sztab.

- Najpewniej tak.
- Tylko o jednym nie pomylelimy. - Dowódca z Kizzmat sięgnšł po filiżankę. - Nie przyszło nam do głowy, że przeciwnik będzie bardziej szalony od nas. - Skrzywił się, a reszta skwitowała jego uwagę miechem.
Tylko Winun pozostał poważny.
- Ciekawe, czy z potworami będzie tak samo?
- Nieważne - powiedział Randżi. Teraz, gdy Finał dobiegł końca, chłopak wyzbył się już ostatnich wštpliwoci i bezgranicznie uwierzył we własne siły. - Pokonamy ich, cokolwiek wymylš.
- Wygrali wiele bitew - zaznaczył zastępca dowódcy przeciwnika. - Podobno w bezporednim starciu, jeden na jednego, sš zawsze górš.
- Nigdy nie spotkali jeszcze takich jak my - wtršcił Tourmast. - Szanowny Kouuad mówi, że jestemy obecnie równie dobrzy, jak oni, a może nawet lepsi; on chyba wie, co mówi. Potykał się z potworami przez lata.
- Niedługo się przekonamy - stwierdził Randżi.
- Nie mogę się doczekać - mruknšł dwuznacznie Tourmast i uniósł naczynie. Byli konkurenci, obecnie towarzysze broni, razem wychylili toast.
"Niedługo" nadeszło wczeniej, niż się spodziewali, i w sposób, który wszystkich zaskoczył.
Oczekiwano, że po promocji na stopnie oficerskie kadeci skierowani zostanš na stanowiska dowódcze do różnych jednostek. Liczba zdobytych w trakcie szkolenia punktów decydowała zwykle o atrakcyjnoci przydziału. Tym razem jednak stu pierwszych absolwentów utworzyło doborowš grupę szturmowš. Nikt się nie zmartwił, znaczyło to bowiem, że znani od dzieciństwa przyjaciele zostanš razem, miast rozpierzchnšć się po kosmosie.
Mimo wielu lat przygotowań, Randżi poczuł nagle żal, że przyjdzie mu opucić Kossut.
Byli o rok starsi, znacznie silniejsi, szybsi i mšdrzejsi, pełni wiary we własne umiejętnoci, gotowi przysišc, że żadne potwory nigdy ich nie pokonajš. Niecierpliwie wypatrywali okazji do walki.
Skierowano ich na planetę zawnš Koba; słabo zaludniony

wiat, na którym potwory utrzymywały swojš placówkę. Dowództwo liczyło, że uderzenie stosunkowo nielicznej, ale elitarnej kompanii pozwoli na znaczšcy postęp.
Mieli już prawdziwš broń; zabawki zostawiali w domu. Koniec z symulacjami, labiryntami. Randżi został zastępcš dowódcy, pochodzšcego z Kizzmat weterana imieniem Soratii-eev. Za sprawš istniejšcej między nimi sporej różnicy wieku nie poczuł się dotknięty takim przydziałem. Uznał, że to najwyższy honor służyć pod kim tak dowiadczonym.
Jeli cokolwiek oniemielało niedawnych kadetów, to olbrzymie nadzieje, które wišzali z nimi o wiele starsi żołnierze.
Podczas przygotowań do bojowego wyjcia z podprzestrzeni i lšdowania na Koba Randżi był zdumiewajšco spokojny. Niezależnie od tego, co mogło ich spotkać, wiedział, że może ufać kolegom, bez względu na to, z jakiego miasta na Kossut pochodzš. Cywilizowany wiat nie widział jeszcze takiego komanda.
Co więcej, do walki pchało ich nie tylko poczucie obowišzku, ale pragnienie zemsty.
Gdy rozległ się brzęczyk zapowiadajšcy przejcie do przestrzeni realnej, Randżi mylał o rodzicach i o swoim młodszym bracie, który zaczynał obecnie przeszkolenie. I o siostrze. Tudzież o prawdziwych rodzicach. Inni mogli walczyć w obronie krewnych czy przyjaciół, za sprawę cywilizacji, ale Randżi wiedział, że żadne zwycięstwo nie przywróci już życia jego zamordowanym biologicznym rodzicom.
Na Koba panował miły, umiarkowany klimat, łagodne wiatry czesały rozległe, trawiaste równiny i porosłe lasami płaskowyże. Miejscowy ekosystem nie był zbyt urozmaicony, wród zwierzšt dominowały drobne, ryjšce podziemne tunele lene stworzenia, brakowało większych drapieżników. Może to za sprawš karłowatej postaci traw i nieobecnoci rolin krzewiastych, tradycyjnego ukrycia wszystkich naturalnych napastników. Nie było tu także inteligentnych form życia.
Jakie sto lat wczeniej wróg założył na Koba kilka centrów naukowych. Prawdziwa kolonizacja zaczęła się dopiero niedawno i to jej włanie trzeba było przeszkodzić. Jak dotšd potwory odpierały z powodzeniem wszystkie ataki, a nawet zwiększały miejscowš produkcję żywnoci. Dobrały się też do tutejszych kopalin. Z czasem planeta mogła stać się istotnym elementem ich

systemu gospodarczego i nie należało zostawiać tak bogatego potencjalnie wiata na żer siłom zła.
Wszystkie większe zgrupowania zajęte były gdzie indziej, uznano więc, że tylko kilka przeprowadzonych z chirurgicznš precyzjš operacji może obrzydzić przeciwnikowi życie na Koba. Szczególnie, że system obronny potworów nie był jeszcze zbyt rozbudowany, a cišgnięcie posiłków do ochrony placówki musiało zajšć sporo czasu.
Oceny potwierdziły się o tyle, że lšdowanie przebiegło bez kłopotów i strat. Nie spotkali się też z żadnš kontrakcjš na powierzchni. Być może lokalny garnizon został zaskoczony rozmiarami desantu i nie znalazł sposobu, by przeciwstawić się takiej sile. Zdumiejš się jeszcze bardziej, gdy kompania Randżiego ruszy do walki i pokaże, jak dalece jej taktyka odbiega od stereotypów...
Przywiezione wraz z wyposażeniem lizgacze nowego typu poruszały się praktycznie bezszelestnie, a bliska zeru emisja promieniowania cieplnego pozwalała używać ich bezpiecznie pod osłonš ciemnoci. Inne grupy zwišzały z miejsca placówki potworów walkš, kompania za Randżiego ruszyła jak najszybciej równinš na tyły przeciwnika. Żołnierze poruszali się kompletnie nie zauważeni, po drodze za mijali co pewien czas niewiadome niczego posterunki wroga.
Kierowali się ku największemu w zamieszkałej okolicy orodkowi informatycznemu i węzłowi łšcznoci zarazem. Mimo szybkoci pojazdów rychło pojawiły się wštpliwoci, czy zdšżš z operacjš. Nim dzień dobiegł końca, siły przeciwnika otrzšsnęły się z zaskoczenia i zadały lšdujšcym tak duże straty, że miejscowy dowódca zaczšł zastanawiać się nad pospiesznš ewakuacjš z planety. Na szczęcie wyżsi oficerowie doszli ostatecznie do wniosku, że jeli chcš mieć jakikolwiek pożytek z tego wiata, muszš chociaż raz odnieć sukces.
Jak dotšd grupa Randżiego pozostawała nie wykryta. W pewien sposób potwierdzała tym samym swš wartoć.
Orodek informatyczny leżał tuż obok sporego miasta założonego na skraju jednego z licznych tu płaskowyży. Grupa szturmowa musiała podchodzić do celu od dołu, z równiny.
Miast wylšdować na szczycie urwiska, czego nieprzyjaciel mógł łacno oczekiwać, Soratii zdecydował, iż ruszš pod górę wšskš rozpadlinš, dokładnie tropem ujętej w system kaskad

rzeki. Dopiero wtedy czujniki wychwyciły ich obecnoć i obrońcy miasta zostali zaalarmowani.
Grupa Randżiego odpierała jeden kontratak po drugim i nie zwalniała nawet zbytnio, poruszajšc się po dwóch, trzech, by jeszcze bardziej zdezorientować i tak oszołomione już siły przeciwnika. Podšżali bokami pienistych katarakt, których nieustanny szum i wypełniajšca powietrze wodna mgiełka skutecznie kryły przemarsz. Lekkie pancerze z ekranowaniem chroniły przed wykryciem w podczerwieni, tak zatem jedynym sposobem dostrzeżenia napastników było wypatrzenie ich własnymi oczami.
Dalej teren zrobił się jeszcze bardziej stromy i walka przybrała postać indywidualnych pojedynków, w których członkowie komanda nie mogli skutecznie wspierać się nawzajem. Na szczęcie przeciwnik borykał się z tym samym kłopotem, jednak ostatecznie walka przybrała cokolwiek chaotyczny obraz i zapewne dzięki temu Randżi zdołał zebrać swoich i ruszyć dalej.
Wkoło błyskały wišzki energii, co chwila rozlegała się jaka detonacja, aż weszli do porastajšcego wyższe partie zbocza gęstego lasu. Tutaj walczyć było jeszcze trudniej, ale szczęliwie trafili na strumień. Nawet w epoce perwersyjnej wprost elektroniki, brak wieżej wody potrafił działać na żołnierzy bardziej destruktywnie niż ciężkie bombardowanie.
Gęste zarola zapobiegały wykryciu z powietrza, a kamuflaż mundurów powinien przy odrobinie szczęcia pozwolić na skryte dotarcie do samego celu. Jeli uda im się zniszczyć centrum, nie tylko wywołajš zapewne panikę wród miejscowej ludnoci, ale sparaliżujš jeszcze w znacznym stopniu system obronny planety. Gdzie z lewej wybuchła ostra strzelanina. Byli już doć blisko, by dostrzec pierwsze sterczšce w niebo anteny. Budynki wcišż kryły się za drzewami. W komunikatorach bliskiego zasięgu mieszał się gwar meldunków i rozkazów.
Mimo trudnoci, z jakimi musiała borykać się grupa po drugiej stronie kaskady, Randżi ruszył ze swoimi dalej.
Byli już przy ogrodzeniu, gdy wpadli na wrogi oddział, przeprawiajšcy się akurat przez rzekę z niedwuznacznym zamiarem dołšczenia do trwajšcej wcišż poniżej strzelaniny.
Randżi poczekał, aż tamci znajdš s...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin