Palmer Diana - Tu jest mój dom.doc

(816 KB) Pobierz

PALMER  DIANA

Tu jest mój dom

 

ROZDZIAŁ 1

Wszystkie potrzebne rzeczy miał w plecaku. Łącznie z pistoletem kaliber 38. Jeśli wszystko pójdzie gładko, nie będzie musiał zrobić z niego użytku.

Roman wyciągnął papierosa ze zgniecionej paczki schowanej w kieszeni na piersi i odwrócił się tyłem do wiatru, żeby zapalić. Ośmioletni chłopiec biegał niefrasobliwie wzdłuż relingu, nie przejmując się kompletnie nawoływaniami matki. Roman poczuł sympatię do malca.

Było bardzo zimno. Wiejący od Zatoki Puget przejmujący wiatr zupełnie nie przypominał wiosennej bryzy, ale widok, jaki Roman miał przed oczami, zapierał dech w piersiach. Za szklaną ścianą kabiny widokowej było znacznie zaciszniej, lecz wrażeń nie dałoby się nawet porównać.

Rozdokazywany dzieciak został wreszcie schwytany przez blondynkę o zaróżowionych policzkach, której nos z każdą chwilą był bardziej czerwony. Do uszu Romana dotarły odgłosy awantury, kiedy kobieta ciągnęła chłopca do ciepłego pomieszczenia. Przemknęło mu przez myśl, że nader rzadko zdarza się spotkać zgodną rodzinę.

Oparł się o barierkę i leniwie palił papierosa, podczas gdy prom lawirował wśród wysepek. Panorama Seattle skryła się już za linią horyzontu, ale nadal można było dostrzec imponujące góry stanu Waszyngton.

Roman miał wrażenie, że jest zupełnie sam, chociaż co odważniejsi pasażerowie wychodzili przespacerować się po pokładzie albo siadali na drewnianych ławkach, żeby trochę się opalić. Wołał miasto z jego ruchem ulicznym, tłokiem i gorączkowym pośpiechem. Z jego anonimowością. Preferował wielkomiejskie życie. Nie potrafił zrozumieć, skąd się brało to nieustanne poczucie niezadowolenia, kładące mu się ciężarem na sercu.

Praca. Przez ostatni rok obwiniał za to swą pracę. Akceptował związane z nią napięcie, wręcz o nie zabiegał. Życie pozbawione napięcia wydawało mu się nazbyt uładzone, bezbarwne i pozbawione celu. Ostatnio jednak i tego było mu mało. Ciągle przenosił się z miejsca na miejsce, niewiele zabierał ze sobą, a jeszcze mniej za sobą zostawiał.

Pora z tym skończyć, uznał, przyglądając się mijanej łodzi rybackiej. Ale czym się zająć? Z niesmakiem wypuścił z płuc kłąb dymu. Mógłby założyć własną firmę. Przez chwilę bawił się tą myślą. Mógł też podróżować. Objechał już, co prawda, cały świat, ale gdyby wybrał się w drogę jako zwyczajny turysta, pewnie byłoby zupełnie inaczej.

Jakiś śmiałek wyszedł na pokład z kamerą. Roman odruchowo odwrócił się i odszedł, żeby nie znaleźć się w kadrze. Była to zapewne przesadna ostrożność. Tak samo zbyteczna jak nieustanna czujność i pozornie niedbała postawa, skrywająca napięcie i przyczajoną gotowość do błyskawicznej akcji.

Pasażerowie nie zwracali specjalnej uwagi na Romana, choć niektóre kobiety zerkały raz po raz w jego stronę. Był wysokim mężczyzną o szczupłej, sprężystej sylwetce boksera wagi lekkiej. Pod luźną marynarką i wygodnymi dżinsami kryła się imponująca muskulatura. Nie miał nakrycia głowy i wiatr rozwiewał gęste czarne włosy, odsłaniając śniadą, szczupłą twarz o zapadniętych policzkach i ostrych rysach. Był nieogolony. Jasne, intensywnie zielone oczy przydawałyby pewnie łagodności jego twarzy, gdyby nie ich przenikliwe, ostre spojrzenie.

Teraz malowało się w nich jeszcze znużenie. Wszystko wskazywało na to, że czekało go żmudne dochodzenie.

Rozległ się dzwonek pokładowy i Roman podniósł plecak. Trzeba wykonać zadanie, obojętnie - rutynowe czy nie. Zrobi, co do niego należy, sporządzi raport i weźmie dwa tygodnie urlopu, żeby zastanowić się spokojnie, w jaki sposób spędzić resztę życia.

Zszedł na brzeg z tłumem innych pasażerów. Słodki, oszałamiający aromat kwiatów przytłumił wilgotny zapach oceanu. Niektóre z dziko rosnących kwiatów były tak duże jak męska pięść. Roman mimowolnie podziwiał kolor i piękno róż, choć dość rzadko zatrzymywał się, by je powąchać.

Auta zjeżdżały kolejno z rampy, rozwożąc pasażerów promu do domów bądź na zwiedzanie wyspy. Kiedy pokłady całkowicie opustoszeją, na prom wsiądą następni podróżni, chcący przeprawić się na któraś z okolicznych wysp albo wybrać się na dłuższą wycieczkę w chłodniejsze rejony Kolumbii Brytyjskiej.

Roman zapalił następnego papierosa i rozejrzał się niedbale - ładne kolorowe ogródki, urocze hotele i restauracje, kierunkowskazy do przystani promowej i na parkingi. Teraz to już tylko kwestia czasu. Minął kawiarenkę, choć miał ochotę na filiżankę kawy, i poszedł prosto na parking. Bez trudu zlokalizował biało-niebieską furgonetkę z wymalowanym na boku szyldem reklamującym zajazd.

Jego zadanie polegało na wkręceniu się najpierw do furgonetki, a potem do zajazdu. Jeżeli wszystko zostało przygotowane w najdrobniejszych szczegółach, zadanie będzie banalnie proste. Jeżeli nie, Roman znajdzie inny sposób wykonania zlecenia.

Pochylił się i udał, że wiąże but, aby zyskać na czasie. Samochody, jeden po drugim, wjeżdżały na prom i ustawiono je na pokładzie, a wpuszczeni wcześniej piesi zajęli już miejsca w kabinie pasażerskiej. Na parkingu zostało najwyżej dwanaście aut, wliczając w to furgonetkę. Przez następne kilka chwil Roman powoli rozpinał guziki marynarki.

Wreszcie dostrzegł tę kobietę.

Długie blond włosy nie były rozpuszczone, jak na dołączonym do akt zdjęciu, lecz splecione w warkocz. W promieniach słońca zdawały się mieć bardziej nasyconą, złocistą barwę. Połowę twarzy dziewczyny zasłaniały okulary przeciwsłoneczne o bursztynowych szkłach i grubych oprawkach. Mimo to Roman był pewien, że się nie pomylił. Rozpoznał delikatną linię szczęki, niewielki prosty nos i pełne kształtne usta.

Informacje okazały się ścisłe. Kobieta mierzyła około stu sześćdziesięciu centymetrów, ważyła pięćdziesiąt pięć kilogramów, miała szczupłą, wysportowaną sylwetkę. Ubrała się niedbale - w dżinsy i zarzucony na niebieską bluzkę gruby, kremowy, robiony na drutach sweter. Kolor bluzki idealnie pasował do barwy jej oczu. Nogawki dżinsów wetknęła w cholewki zamszowych butów do kostek. W uszach miała proste kolczyki z kryształkami.

Szła zdecydowanym krokiem osoby zmierzającej prosto do celu. Duża, płócienna torba wisiała na jej ramieniu, a w ręku podzwaniały kluczyki do samochodu. W jej chodzie nie było za grosz kobiecej kokieterii, a jednak przyciągał męskie spojrzenia. Długi sprężysty krok, lekkie kołysanie bioder, głowa uniesiona wysoko, wzrok utkwiony przed siebie. Tak, ta dziewczyna niewątpliwie wzbudzała zainteresowanie mężczyzn. Roman rzucił papierosa. Podejrzewał, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Zaczekał, aż podeszła do furgonetki, i dopiero wówczas ruszył w jej stronę.

Charity przestała nucić finał IX symfonii Beethovena, spojrzała na prawe przednie koło i zaklęła. Nie zdawała sobie sprawy, że jest obserwowana, więc kopnęła ze złością oponę i ruszyła na tył furgonetki po podnośnik.

- Jakiś problem?

Drgnęła tak gwałtownie, że o mało nie upuściła podnośnika na własną stopę. Obejrzała się przez ramię. Niezadowolony klient. Taka była jej pierwsza myśl na widok Romana. Mrużył oczy, bo raziło go słońce. Jedną ręką przytrzymywał szelkę plecaka, drugą wsunął do kieszeni.

Charity przycisnęła rękę do serca, jakby chciała sprawdzić, czy jeszcze bije, i uśmiechnęła się.

- Same problemy. Złapałam gumę. Przed chwilą odwiozłam na prom czteroosobową rodzinę, w tym dwoje niespełna sześcioletnich dzieci, które nadają się wyłącznie do poprawczaka. Mam nerwy w strzępach, hydraulika jest w rozdziale szóstym, ale tylko po niemiecku, a mój pomocnik wygrał na loterii. A co u ciebie?

W aktach sprawy Roman nie znalazł wzmianki, że głos tej kobiety jest jak kawa ze śmietanką, taka esencjonalna, mocna jak szatan kawa, którą można dostać jedynie w Nowym Orleanie. Zanotował to sobie w pamięci, po czym ruchem głowy wskazał oponę.

- Chcesz, żebym zmienił koło?

Charity poradziłaby sobie z tym sama, ale nigdy nie odrzucała oferowanej pomocy. Zresztą doszła do wniosku, że mężczyzna zrobi to szybciej, a wyglądał na człowieka, któremu przydałoby się te pięć dolarów za sprawnie wykonaną robotę.

- Będę bardzo wdzięczna. - Wręczyła mu podnośnik i wyjęła z torby napój cytrynowy. Wymiana koła zajmie pewnie cały czas, jaki Charity przeznaczyła na lunch. - Przypłynąłeś ostatnim promem?

- Tak. - Roman nie przepadał za nieobowiązującymi pogawędkami, ale w razie potrzeby był w nich równie wprawny jak w posługiwaniu się lewarkiem. Umiał również wykorzystywać życzliwość kobiet. - Trochę się włóczę po świecie. Teraz postanowiłem przyjechać tutaj, może będę miał szczęście zobaczyć wieloryby.

- W takim razie wybrałeś odpowiednie miejsce. Wczoraj widziałam z okna stado wielorybów. - Charity oparła się o furgonetkę i wystawiła twarz do słońca. Od czasu do czasu zerkała jednak na ręce mężczyzny. Pracował szybko i zręcznie. Był silny. Ceniła ludzi, którzy dobrze wykonywali swoją robotę, choćby najprostszą. - Jesteś na wakacjach?

- Nie, po prostu podróżuję. Po drodze podejmuję się różnych dorywczych prac. Może znasz kogoś, komu przydałby się pomocnik?

- Możliwe. - Obserwowała, jak zdejmował przebite koło. Kiedy wyprostował się i oparł dłoń na kole, zapytała: - Jakiej pracy szukasz?

- Wszystko jedno. Gdzie masz zapas?

- Zapas? - Jeśli patrzyła mu w oczy dłużej niż dziesięć sekund, popadała w stan przypominający hipnozę.

- Koło. - Kącik ust Romana uniósł się leciutko, jakby w niechętnym uśmiechu. - Przydałoby się koło z porządną oponą.

- Racja. Zapas. - Charity pokiwała z politowaniem głową nad własną głupotą. - Jest z tyłu samochodu. - Odwróciła się, żeby pójść po koło, i wpadła na Romana.

- Przepraszam.

Podtrzymał ją za łokieć, żeby się nie potknęła. Przez chwilę stali na zalanym słońcem parkingu.

- Nic się nie stało. Wyciągnę koło.

Kiedy mężczyzna zniknął we wnętrzu furgonetki, Charity odetchnęła głęboko parę razy, żeby się uspokoić. Nawet nie przypuszczała, że można mieć aż tak napięte nerwy.

- Uważaj na... - Skrzywiła się, bo już było za późno.

Roman przykucnął i próbował usunąć z kolana resztki wiśniowego lizaka. Nagle Charity wybuchnęła serdecznym śmiechem, równie głębokim jak timbre jej głosu.

- Przepraszam. Pamiątka z wyspy Orcas od pięcioletniego Jimmy'ego „Niszczyciela" MacCarthy'ego.

- Wolałbym chyba podkoszulek z nadrukiem.

- Każdy by wolał. - Usunęła ze spodni Romana lepką masę. owinęła resztki lizaka w chusteczkę higieniczną i schowała do torby. - Jesteśmy ośrodkiem wakacyjnym dla rodzin - wyjaśniła, kiedy Roman wygramolił się z furgonetki, taszcząc koło zapasowe. - Prawie wszyscy lubią dzieci, ale po wizycie takiej parki młodocianych potworów jak bliźniaki Jimmy i Judy zaczynam się zastanawiać nad zmianą profilu firmy. Lubisz dzieci?

Roman osadził koło na bolcach i dopiero wtedy popatrzył na Charity.

- Lubię, ale na odległość.

Roześmiała się z wyraźną aprobatą.

- Skąd pochodzisz?

- Z St. Louis. - Mógł podać tuzin różnych odpowiedzi. Sam nie rozumiał, dlaczego tym razem powiedział prawdę. - Rzadko tam wracam.

- Masz rodzinę?

- Nie.

Powiedział to takim tonem, że Charity postanowiła powściągnąć wrodzoną ciekawość. Nie potrafiła naruszyć cudzej prywatności, tak jak nie umiała rzucić na ziemię owiniętego w chusteczkę lizaka.

- Ja urodziłam się tutaj, na wyspie Orcas. Co roku obiecuję sobie, że wezmę półroczny urlop i wyjadę w wielką podróż. Wszystko jedno dokąd. - Wzruszyła ramionami.

Roman dokręcał ostatnią śrubę,

- Jakoś nigdy się nie udało. Zresztą tu jest naprawdę pięknie. Jeśli nie masz innych zobowiązań, to przekonasz się, że zostaniesz dłużej, niż planowałeś.

- Możliwe. - Roman wyjął podnośnik i wyprostował się. - Jeśli znajdę pracę i kąt do spania.

Charity nie podjęła decyzji pod wpływem impulsu. Obserwowała tego mężczyznę uważnie od blisko piętnastu minut, rozważając wszystkie za i przeciw. Rozmowa z kandydatem do pracy zwykle trwa krócej. Miał silne ramiona i inteligentne, a nawet przenikliwe spojrzenie. Jego plecak i ubiór wskazywały na to, że znalazł się pod wozem. Jej imię, Charity, oznaczało miłosierdzie, i nim właśnie się w życiu kierowała, zresztą od dziecka uczono ją pomagać ludziom w potrzebie. Jeśli w dodatku mogła za jednym zamachem rozwiązać jeden ze swych najbardziej palących problemów...

- Znasz się na pracach remontowych? - zapytała.

- Tak. Nie najgorzej - odparł z pewnym przymusem, bo jego myśli poszybowały w całkiem niespodziewanym kierunku.

Na widok miny Romana brwi Charity powędrowały w górę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin