Edigey_Jerzy_-_Krol_Babilonu.rtf

(589 KB) Pobierz
Edigey Jerzy

Edigey Jerzy

Król Babilonu

 

 

„KB”

 

 

 

 

Pani Słońca

 

Dzień był pogodny, niezbyt gorący. W godzinie drugiej warty porannej upał tak nie dokuczał, jak w samo południe. Nic więc dziwnego, że na karum ciągnącym się wzdłuż prawego brzegu Purattu panował wielki ruch. Cały brzeg wielkiej rzeki obudowany był kamienną ścianą, wznoszącą się wysoko ponad linię wodną. Dzięki temu przybór rzeki nigdy nie zalewał bulwaru i stojących wzdłuż niego pokaźnych budowli. Mieściły się w nich składy najrozmaitszych towarów sprowadzanych do Babilonu ze wszystkich krajów świata. Tuż przy nich rozkładali na matach swoje towary wędrowni kupcy. Tu także sprzedawano żywność i owoce.

Przy nadbrzeżu zacumowały wielkie barki wyładowane zbożem, zwane kufami, i mniejsze od nich keleki - tratwy sporządzone z trzciny, które utrzymywały się na wodzie dzięki przymocowanym do nich workom ze skór koźlich napełnionych powietrzem. Niektóre z tych statków przypłynęły tu z ładunkiem drewna cedrowego sprowadzanego aż z dalekiej Syrii. W Babilonii najpopularniejszym drzewem była palma, której drewno nie nadawało się do celów budowlanych.

Na karum miejscami panował taki tłok, że ludzie musieli się przepychać, pomagając sobie nieraz łokciami. Możni kupcy, dostojnicy lub wysokiej rangi kapłani odwiedzali nadrzeczny bulwar w. towarzystwie sług lub niewolników, którzy torowali im drogę.

Właśnie mały orszak posuwał się wzdłuż ulicy. Na przedzie szło dwóch „nieśmiertelnych” - żołnierzy dziesięciotysięcznej Gwardii Królewskiej.’ Jeśli ktoś umierał lub ginął w boju, natychmiast przyjmowano następnego. Dlatego zwano ich „nieśmiertelnymi”. Pełnili służbę albo przy królu, albo przy następcy tronu, którego zresztą akurat w stolicy nie było. Bowiem syn „wielkiego króla Persów i Medów, króla Babilonu, króla krajów”, Kserkses wezwany został przez ojca do dalekiej Parsy, gdzie król Dariusz od lat budował wspaniałe pałace dla swojej nowej stolicy. Mimo to oddział „nieśmiertelnych” nadal rezydował w cytadeli babilońskiej, dowodzony przez królewskiego krewniaka, perskiego księcia Azardada, który pod nieobecność następcy tronu sprawował faktyczną władzę w Babilonie.

Dwaj „nieśmiertelni” torowali sobie drogę przez ciżbę kupujących i przechodniów. Wzrostem wyróżniali się w tłumie. Szli w długich szatach, bez nakrycia głowy, twarze mieli smagłe, spalone słońcem, brody krótkie, fryzowane, włosy ściągnięte do tyłu zieloną opaską ze skręconego sznurka. Ręce zdobiły im złote i srebrne bransolety. W przeciwieństwie do innych wojsk „nieśmiertelni” nigdy nie chodzili boso lub w sandałach, lecz w wysokich, zapinanych na guziki, skórzanych butach. Zwykle uzbrojeni byli we włócznię, łuk z kołczanem, pełnym strzał oraz w żelazny miecz.

Ci dwaj kroczący przez karum nie mieli ani włóczni, ani łuków, jedynie krótkie, żelazne miecze przy boku. W rękach trzymali kije, którymi umiejętnie się posługiwali, jeśli ktokolwiek niezbyt szybko usuwał im się z drogi. Na coś podobnego nigdy by sobie nie pozwolił żaden żołnierz babiloński - nawet za wielkiego króla Nabuchodonozora, który władał bez mała połową świata. Ale odkąd król perski Cyrus położył kres niepodległości państwa babilońskiego, zwycięzcom wszystko było wolno. Zwłaszcza „nieśmiertelnym”.

Za dwoma żołnierzami postępowała piękna, bogato ubrana Persjanka. Prowadziła za rękę małą, może pięcioletnią córeczkę, która w drugiej rączce trzymała pomalowaną w kolorowe pasy cedrową kulkę. Tuż za swoją panią szło dwóch niewolników z wielkim koszem. Cały orszak zamykało znowu dwóch „nieśmiertelnych”.

Tę piękną perską panią dobrze znali kupcy z nadrzecznego bulwaru. Była to przecież sama Meherbanu, co w języku perskim znaczyło: Pani Słońca, żona księcia Azardada, który po wyjeździe następcy tronu, Kserksesa, stał się pierwszą osobą w całej Babilonii. Kupcy z uszanowaniem jej się kłaniali i przymilnie uśmiechali do małej Golmar, co z perskiego tłumaczyło się: Kwiat Granatu.

Księżna Meherbanu znana była z tego, że w przeciwieństwie do innych możnych dam perskich sama lubiła kupować żywność i podobno sama przygotowywała potrawy dla swojej rodziny. A przecież w Pałacu Głównym, gdzie po wyjeździe następcy tronu zamieszkał Azardad, nie brakowało licznych sług i niewolników, a wśród nich i kucharzy najbieglejszych w swoim fachu.

Od czasu do czasu Meherbanu zatrzymywała się przed rozłożonymi na macie owocami. Wybierała najdojrzalsze brzoskwinie, jabłka lub gruszki, które na jej skinienie niewolnicy wkładali do kosza, gdzie już leżała połówka młodego koźlęcia, a także dwa ptaki, „które codziennie znoszą jaja”, jak Babilończycy nazywali sprowadzone przed przeszło stu laty kury. Były tam również duże ryby o delikatnym białym mięsie.

- Po zapłatę przyjdźcie do pałacu - mówiła Meherbanu do sprzedawców.

Ci, przymilnie uśmiechnięci, tylko kłaniali się w odpowiedzi. Wiadomo było, że żaden z nich nigdy nie zażąda od księcia Azardada należności za sprzedane jego żonie towary. To zresztą i tak im się opłacało. Mogli zawsze mówić innym klientom, że żona samego Azardada nabyła u nich to czy tamto. Nabywca chętniej wówczas kupował i mniej się targował. Bo zarówno tutaj, na karum, jak i we wszystkich sklepach i magazynach całego Babilonu

- czy to chodziło o garść daktyla, czy o tysiące gur pszenicy lub całe stada wołów - każdy najdrobniejszy nawet zakup poprzedzały długie i gorące targi. Bez nich ani nabywca, ani sprzedawca nie byliby zadowoleni z transakcji. „Tylko głupiec - powiadało kupieckie porzekadło – kupuje bez targu”.

Pani Meherbanu nie targowała się nigdy. Ale też nigdy nie płaciła. Ani starym srebrem ze znakami świątyń lub jeszcze babilońskich królów, ani krążkami ze złota lub srebra bitymi przez wielkiego króla Dariusza, a nazywanymi darejkami. Na darejkach z jednej strony widniała postać króla Dariusza w długiej szacie, z włócznią na ramieniu i z wojenną koroną na głowie, po drugiej stronie - kwadratowy znak mennicy, która je wybiła.

Każdy krążek miał ściśle określoną wagę, a wszystko wytapiano z jednakowego stopu metali. Okazało Się to dużo wygodniejsze niż ciągłe ważenie pasków srebra i odcinanie odpowiedniej ich ilości.

Wprowadzenie monety nie było zresztą wynalazkiem króla Dariusza. Już król Lidii, Krezus, bił takie złote krążki. Dariusz jedynie ujednolicił system pieniężny na całym obszarze swojego rozległego imperium. Teraz więc monety zastąpiły dawne szekle mierzone paskami srebra.

Księżna właśnie oglądała wielką rzadkość na babilońskim rynku: pęk zielonych bananów. Przejęta zakupem egzotycznych owoców, wypuściła z dłoni rękę córeczki. Wtedy mała podrzuciła do góry kolorową kulkę, ale nie mogła jej już złapać i kulka potoczyła się po kamiennych płytach bulwaru w stronę rzeki. Dziewczynka pobiegła za nią, lecz tuż nad rzeką ktoś rozlał oliwę. Zapewne stała tam niedawno kufa, którą przytransportowano olej z. miasta Opis.

Dziewczynka pośliznęła się na tłustej plamie i straciwszy równowagę, z krzykiem wpadła do wody. Jeszcze przez chwilę jej różowa szatka kołysała się-na falach.

- Ratujcie ją! - krzyknęła księżna. - Ahuramazdo, ocal moją córkę!

Niestety, na to wezwanie nikt nie pospieszył na ratunek. Nawet „nieśmiertelni” stali niezdecydowanie. Jak wszyscy Persowie, urodzeni i wychowani z dala od wielkich rzek, nie mieli pojęcia o pływaniu. Jeden z nich przytrzymał tylko zrozpaczoną matkę za ramię, by nie skoczyła do rzeki za tonącą córką.

Rodowici Babilończycy również nie kwapili się. z pomocą, chociaż z pewnością niejeden umiał pływać. Co innego jednak kąpiel w spokojnym kanale, a co innego skok z wysokiego na gar  brzegu w nurty bystrej rzeki. Łatwo dostać się pod kufę czy kelek i zginąć. Woda nawet ciała nie odda, aby rodzina mogła sprawić człowiekowi godziwy pogrzeb. Zaś bez odpowiedniego pochówku dusza zmarłego będzie się wiecznie błąkać w podziemnym państwie bogini Ereszkigal, otoczonym siedmioma murami.

Nagle, przez tłum przepchnął się mały, może dziesięcioletni chłopiec. Bez namysłu skoczył do rzeki i od razu zniknął pod falami. Po chwili wypłynął i znów dał nurka.

- Utonął! Szkoda chłopaka. Odważny, ale głupi - zauważył ktoś głośno.

Jednak mały ratownik nie zginął. Wynurzył się dość daleko od miejsca, gdzie wpadła do wody Golmar. Prąd Purattu, chociaż nie tak wartki jak jego bratniej rzeki Idiglat, jest jednak dostatecznie szybki, aby porwać nawet dobrego pływaka.

Ciężko pracując obiema nogami i jedną ręką, chłopiec powoli kierował się w stronę brzegu. Drugą ręką trzymał za włosy na wpół przytomną dziewczynkę.

Teraz i inni skoczyli na ratunek. Kilku mężczyzn spuściło się po linach na duże kufy przymocowane do wysokich pali wbitych w brzeg. Stamtąd usiłowali podać chłopcu długie kije, którymi żeglarze odpychali się od brzegu lub oswobadzali statki uwięzione na zdradliwych mieliznach.

Chłopak, na szczęście, zdołał pochwycić wysunięty do niego kij, a wtedy przyciągnięto go do burty. Mocne męskie ręce chwyciły dziewczynkę, którą podano szlochającej matce. Meherbanu śmiała się i płakała z radości.

Ktoś także podał rękę chłopcu. Ten wlazł na kufę i przez chwilę ciężko oddychał, odpoczywając po wielkim wysiłku. A potem zwinnie jak kot wdrapał się po linie na kamienne nadbrzeże. Tutaj jeden z „nieśmiertelnych” złapał go i przytrzymał, chociaż chłopak usiłował się wyrwać.

- Kto ty jesteś? - zwróciła się do niego, księżna, mocno ściskając w objęciach ocaloną córeczkę.

Chłopiec milczał.

                No, powiedz, jak się nazywasz. Nie bój się - Meherbanu pochyliła się nad nim i wypielęgnowaną dłonią, strojną w bransolety i kosztowne pierścienie, pogłaskała go po mokrej głowie. On jednak ze strachu nie mógł wymówić ani słowa.

                Ja go znam, dostojna pani - powiedział sprzedawca bananów. - To Zukatan, syn Sillai, dziesiętnika ze Straży Miejskiej. Łobuziak, stale się tu kręci i szuka okazji,- aby coś spsocić. Wczoraj próbował ukraść mi banana.

                Chciałem spróbować... Nigdy nic takiego nie widziałem i nie jadłem...

- Ja ci spróbuję, ale kijem po plecach! - odgrażał się kupiec.

Meherbanu kucnęła przy macie, wybrała najpiękniejszą kiść owoców i podała chłopcu.

- Weź - powiedziała - to dla ciebie....

Żołnierz puścił rękę chłopca, a ten po chwili Wahania chwycił banany i w mgnieniu oka dał nura w największą ciżbę otaczającą Persjankę i jej eskortę. Najwidoczniej bał się” że piękna pani może się rozmyślić i pożałować swojego daru. Wolał nie ryzykować.

Wbrew zwyczajowi Meherbanu nie wypowiedziała sakramentalnej formuły: „Po zapłatę przyjdź do pałacu”, lecz rzuciła kupcowi złotą darejkę.

Sprzedawca aż zgiął się w czołobitnym ukłonie:

- Niech cię, dostojna pani, Marduk błogosławi! Niech sam Ahuramazda czuwa nad twoimi krokami! - chytry Babilończyk ha wszelki wypadek wzywał i babilońskiego, i perskiego boga, w duchu zaś myślał: „Jacy ci Persowie są głupi. Za kilka bananów księżna daje tyle złota i nawet nie próbuje się targować. A przecież mogła te owoce wziąć za darmo”.

- Teraz prędko do domu! - rozkazała Meherbanu i znowu pochwyciła dziecko na ręce.


- Pozwól, dostojna pani - zaofiarował się jeden z „nieśmiertelnych” - ja ją poniosę.

Persjanka oddała dziecko żołnierzowi.

                A moja kulka? - dziewczynka już zupełnie przyszła do siebie i żałowała utraconej zabawki.

                Ja ci wystrugam większą i ładniejszą. Zobaczysz! Jutro przyniosę - pocieszał żołnierz.

                Ale nie zapomnisz? - upewniała się Golmar, Nieraz widać musiała słyszeć, jak jej ojciec odprawiał petentów słowem „jutro”...

                Rozstąpić się! - zawołali żołnierze unosząc kije. Na taki argument tłum rozsunął się i niewielki orszak szybko podążył w stronę mostu przerzuconego przez Purattu.

Most zbudował jeszcze babiloński król Nebopalasar. Długi na prawie dwadzieścia pięć gar, spoczywał na siedmiu kamiennych filarach. Jego drewniane przęsła były tak szerokie, że dwa wozy zaprzężone w cztery woły mijały się bez trudu, a z boku pozostawało przejście dla pieszych. - Nikt jeszcze od początku świata takiego mostu nie zbudował. Sam wielki Cyrus, kiedy zdobył stolicę Babilonii, orzekł, że most ten jest jednym z najwspanialszych cudów techniki.

Straż Miejska, która dzień, i noc strzegła mostu i utrzymywała na nim porządek, nisko pokłoniła się kobiecie, której mąż uznany był za niekoronowanego władcę Babilonu. Jednak Pani Słońca nie zwróciła najmniejszej uwagi na oddawany jej hołd. Chciała jak najprędzej znaleźć się w pałacu i powierzyć córeczkę opiece uczonego lekarza, Greka, z którego usług podobno korzystał sam wielki król Dariusz. Oby tylko dziecko nie zachorowało po tym wszystkim. Co za szczęście, że łaskawy i potężny Ahuramazda w ostatniej chwili zesłał na ratunek tego. chłopaka! Tak, to na pewno sam bóg nie dał zginąć jej córce. A chłopiec, choć to tylko zwykłe babilońskie dziecko, musi być wybrańcem wielkiego Ahuramazdy. Niezbadane są bowiem wyroki boskie i nigdy nie wiadomo, na kogo spłynie jego specjalna łaska. Trzeba więc zająć się tym... jak mu na imię?.;. Zukatanem. Niech przez niego Ahuramazda, którego symbolem jest ogień, promieniami dobroci ogrzeje nie tylko małą Golmar, ale także i jej rodziców.

O tym wszystkim rozmyślała księżna Meherbanu w czasie dość długiej drogi z Nowego Miasta aż do Pałacu Głównego znajdującego się tuż koło bramy Isztar w północnej części starego miasta. Parę razy powtórzyła głośno, żeby nie zapomnieć:

- Zukatan, syn dziesiętnika Sillai ze Straży Miejskiej.


 

 

Wezwanie do pałacu

 

Za panowania ostatnich królów babilońskich bezpieczeństwo i porządek w Babilonii zapewniała specjalna straż „guradu”, czyli „waleczni” Były to oddziały stałego wojska, pozostające pod władzą głównodowodzącego armią, bezpośrednio zależnego od króla.

Gdy władca perski Cyrus podbił Babilonię, rozwiązał te oddziały, zaś żołnierzy wcielił do swojej armii, starannie ich mieszając z wojownikami innych narodowości. Tylko Gwardia Królewska, owe dziesięć tysięcy „nieśmiertelnych”, rekrutowała się wyłącznie z Persów i zrównanych z nimi w prawach Medów i Elamitów.

Aby zapewnić spokój w większych miastach, król perski zezwolił na sformowanie Straży Miejskiej. Rekrutowano do niej zazwyczaj zasłużonych żołnierzy wywodzących się z miejscowej ludności, lecz dowództwo nad nimi sprawował zawsze Pers lub Med. Patrole Straży Miejskiej, uzbrojone jedynie w krótkie miecze i łuki, dzień i noc krążyły po mieście, utrzymując porządek i spokój.

Sillaja był właśnie „jednym z żołnierzy Straży Miejskiej w Babilonie. Za długoletnią służbę doczekał się awansu na dziesiętnika i nawet nie marzył o tym, aby zostać setnikiem - taki stopień był praktycznie dla Babilończyków nieosiągalny. Sillaja mieszkał na Nowym Mieście, w małym domku skleconym z cegieł zrobionych z gliny zmieszanej ze słomą. Niedawno umarła mu żona. Pozostał sam z dziesięcioletnim synem Zukatanem. Sprytny chłopak, osierocony przez matkę, bał się tylko ojca, gdyż dziesiętnik nie żartował i surowo karał wszelkie szczeniackie wybryki jedynaka.

Kiedy Zukatan przyniósł do domu kiść egzotycznych owoców, Sillaja już miał wybuchnąć gniewem, ale wysłuchawszy syna, który powiedział, że banany dała mu można pani na karum, pokiwał tylko głową.

Gdy po dwóch dniach dziesiętnik Sillaja zgłosił się na służbę, kazano mu się zameldować u dowódcy Straży Miejskiej, tartanu Tirdacha.

                Czego on może ode mnie chcieć? - przestraszył się Sillaja. Stawanie przed zwierzchnikiem rzadko kończyło się pochwałą. Dużo częściej kijami, którymi karano najdrobniejsze nawet przewinienie.

                Sam go o to zapytaj - odpowiedział setnik.

                Nie przypominam sobie żadnego uchybienia... - bronił się Sillaja.

- Niczego też ci nie zarzucam. Naprawdę nie wiem, czego chce tartanu Tirdach.

Sillaja udał się więc do dowódcy Straży Miejskiej, Meda o imieniu Tirdach, który mieszkał i urzędował w Pałacu Północnym. Pałac ten, choć położony w pobliżu Pałacu Głównego, w obrębie cytadeli, gdzie kwaterował oddział „nieśmiertelnych”, wyglądał dość opłakanie. Od lat go nie odnawiano, bo król Dariusz wybudował sobie nową siedzibę - Pałac Południowy, zaś niepotrzebny już wtedy budynek Pałacu Północnego oddano Straży Miejskiej.

Wartownicy czuwający przed drzwiami tartanu musieli już być uprzedzeni, bo Sillaję przepuszczono bez słowa. Tirdach siedział w wygodnym fotelu o wysokim oparciu i nogach o kształcie szyszek odlanych z brązu, co, jak wiadomo, doskonale odpędza złe demony. Po prawej stronie stał jeden z oficerów, po lewej przykucnął pisarz wyposażony w tabliczkę z miękkiej, dobrze wyrobionej gliny i kilka ostro zakończonych rylców trzcinowych.


Każdy rozkaz tartanu był spisywany na takiej tabliczce, po czym Tirdach przykładał do niej swą pieczęć, przyboczny oficer zaś zabierał gotową tabliczkę i odsyłał, gdzie potrzeba.

- Bądź pozdrowiony, dostojny panie - Sillaja zgiął się do ziemi.

- Witaj, Sillajo - łaskawie odpowiedział Med.

                Kazałeś mi, tartanu, przyjść, więc jestem.

                Mam ci tylko powtórzyć rozkaz dowódcy Gwardii Królewskiej: jutro w drugiej godzinie - rannej warty masz się u niego stawić, wraz z synem.

                U kogo, panie?

                Przecież mówię, że u dowódcy Gwardii Królewskiej, czcigodnego księcia Azardada. Masz pójść do Pałacu Głównego.

                Ja, do pałacu?! Do samego Azardada?!

                Przecież mówię wyraźnie.

                Dostojny panie, ja nic złego nie zrobiłem!

                Nie wiem, po co wzywa cię książę Azardad.

                A dlaczego z synem?

- Może on coś zbroił? - odpowiedział pytaniem na pytanie tartanu Tirdach.

- Przed dwoma dniami przyniósł do domu kiść bananów - przypomniał sobie Sillaja. - Mówił, że mu je dała jakaś można pani... A może ukradł gdzieś!

Tartanu Tirdach najwidoczniej był w dobrym humorze, bo uśmiechnął się i zauważył:.

                Może chłopak rzeczywiście ukradł te banany jakiejś Pergjance i teraz książę Azardad sam chce ukarać złodzieja?

                Oby nie to! - przestraszył się Sillaja. - Każdy banan sam odcisnę kijem na plecach chłopaka!

                Wiesz, jak się karze złodziejów według starych praw Hammurabiego? Za złodziejstwo śmierć. A Persowie wbijają złodziei jia pal.

Dziesiętnik zbladł z przerażenia:

- Przecież nie będą tak karać małego chłopca!

- Chłopca może nie - Med bawił się przestrachem żołnierza - ale mogą to zrobić z ojcem. Wielki król Dariusz mówi o tym w wydanych przez siebie nowych „Rozporządzeniach o słusznych


przepisach”, które zastąpiły dawny kodeks waszego starego króla Hammurabiego i późniejsze przepisy..

                Panie, ratuj! - Sillaja padł na kolana przed swym dowódcą.

                Nie bój się, dziesiętniku. Może tę wizytę w pałacu błogosławić będziesz do końca życia.

                Ale dlaczego mam tam iść z synem?

                Wszystkiego jutro się dowiesz z ust samego księcia Azardada. A teraz wracaj na służbę.

Sillaja znowu pokłonił się nisko i - bynajmniej nie uspokojony - tyłem zaczął wycofywać się z wielkiej sali.

                Zaczekaj jeszcze - zatrzymał go Tirdach - masz tu tabliczkę, idź z nią do magazynu. Tam ci wydadzą nową szatę, abyś w tych starych łachach nie stawał przed księciem. Wstydu byś mi narobił.

                Już od trzech lat nie otrzymałem nowej - tłumaczył się Sillaja.

Po wypowiedzeniu tych zuchwałych słów znowu się przestraszył. Przecież wiadomo wszystkim, że tartanu Tirdach co roku pobiera znaczne sumy na umundurowanie i wyżywienie Straży Miejskiej. Jednakże zaledwie drobna część tego srebra bywała zużyta zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Reszta ginęła bez śladu w przepastnych kieszeniach dowódcy. Dlatego żołnierze nawet co trzy lata nie otrzymywali nowych szat, chociaż powinno się im je wydawać co drugi rok.

Ale tartanu Tirdach puścił mimo uszu tę przymówkę. Odcisnął pieczęć na leżącej przed nim tabliczce i podał stojącemu obok oficerowi, ten zaś wręczył ją Sillai, którego następnie odprawił ruchem ręki.

Ku swemu wielkiemu zdumieniu Sillaja otrzymał z magazynu zupełnie nową szatę. Była - koloru żółtego, a do tego ozdobiona u dołu „babilońską robotą” - płaskim wielobarwnym haftem. Takiej szaty nie miał nikt ze Straży Miejskiej. Nawet „nieśmiertelni” nie nosili piękniejszych.

Co to wszystko może znaczyć? Sillaję coraz bardziej przerażała czekająca go wizyta w Pałacu Głównym. Księcia Azardada widywał rzadko i z daleka. Nigdy nie zamienił słowa nie tylko z nim, ale z żadnym z „nieśmiertelnych”. Nawet prości żołnierza Gwardii Królewskiej z góry traktowali inne wojskowe formacje, a cóż dopiero tych najniższych ze Straży Miejskiej.

Po powrocie do domu Sillaja znowu przeprowadził surowe śledztwo. Ale Zukatan przysięgał na wszystkie świętości,. z bogiem Mardukiem na czele, że owoce naprawdę dostał od bogatej pani, której ręce były obwieszone pierścieniami i bransoletami. A poza tym nie zwędził z maty ani jednej śliwki i nie napraszał się sprzedawców choćby o kawałek słodkiego ciastka z ziaren sezamowych zmieszanych z miodem i pachnącymi korzeniami.

Wieść o wezwaniu dziesiętnika do Pałacu Głównego szybko rozeszła się wśród sąsiadów zamieszkujących równie skromne domki w labiryncie wąskich uliczek Nowego Miasta. Wspaniałe pałace dygnitarzy, wysokiej rangi kapłanów i bogatych kupców pobudowano przy szerokich, głównych ulicach Starego Miasta. Na Nowym Mieście znajdował się wielki bazar, dzielnica handlowa Merkes oraz - wzdłuż karum - składy i magazyny z towarami. Całą resztę zachodniej części miasta zamieszkiwali drobni rzemieślnicy, robotnicy i ci, którzy żyli z uprawy drobnych zagonów roli przy kanałach, tuż za murami Babilonu.

Oni to właśnie szczerze podziwiali strojną szatę Sillai, ale jak i dziesiętnik, nie dowierzali perskiej łasce. Ich zdaniem Sillaja i jego syn powinni być przygotowani na wszystko. Jedna z kobiet, żona nieco zamożniejszego garbarza wyrabiającego wygodne sandały z oślej skóry, pożyczyła Zukafanowi nowe ubranie własnego syna. Chłopak miał bowiem tylko jedną, dość zniszczoną szatę, ‘ z której tak wyrósł, że nie sięgała mu kolan.

Nazajutrz, gdy wychodzili z domu, Sillaja spostrzegł, że syn jest bosy....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin