Delaney Joseph - Kroniki Wardstone Tom 4 - Wiedźmi Spisek.pdf

(1258 KB) Pobierz
Delaney Joseph
Wiedźmi spisek
Tom 4
Czarownica ścigała mnie przez ciemny las.
Dzielący nas dystans zmniejszał się z każdą
sekundą.
Biegłem zakosami, ile sił w nogach, rozpacz-
liwie pró¬bując uciec. Co chwila skręcałem
desperacko, niepomny chłoszczących mnie w
twarz gałęzi i kolczastych pędów, czepiają-
cych się zmęczonych nóg. Oddech ulatywał
mi ze świstem z gardła, gdy przywołując os-
tatek sił, pędzi¬łem między drzewami w
stronę skraju lasu. Za nim cią¬gnęło się
zbocze, wiodące do zachodniego ogrodu stra-
charza. Jeśli tylko zdołam dotrzeć do tego
schronienia, będę bezpieczny!
9
1005589673.004.png
 
2/752
Nie byłem całkiem bezbronny. W prawej
dłoni ściska¬łem laskę z jarzębinowego
drewna, wyjątkowo skutecz¬nego w walce z
czarownicami; w lewej - owinięty wokół
przegubu i gotowy do rzutu - tkwił srebrny
łańcuch. Ale czy w ogóle znajdę okazję, by się
nimi posłużyć? Aby użyć łańcucha, potrze-
bowałem przestrzeni, a czarowni¬ca była tuż,
tuż.
Nagle kroki za moimi plecami ucichły.
Czyżby zrezy¬gnowała? Biegłem dalej, przez
liściaste sklepienie nad moją głową zaczął już
przeświecać wąski sierp księżyca, rzucając
plamy srebrnego światła na ziemię pod mymi
stopami. Drzewa rosły coraz rzadziej. Niemal
dotarłem na skraj lasu.
I nagle, w chwili, gdy mijałem ostatnie drze-
wo, pojawi¬ła się jakby znikąd. Mknęła ku
mnie z lewej strony; jej zę¬by błyskały w
blasku księżyca, wyciągnięte palce zdawa¬ły
się sięgać ku mej twarzy, gotowe wydrapać
1005589673.005.png
 
3/752
oczy. Nadal biegnąc, skręciłem ostro, mach-
nąłem lewą ręką i posła¬łem łańcuch w jej
stronę. Przez moment sądziłem, że ją
złapałem, wiedźma uskoczyła jednak
gwałtownie i łań¬cuch, nie czyniąc jej
szkody, wylądował w trawie. W chwi¬lę po-
tem wpadła na mnie, wytrącając mi z ręki kij.
Runąłem na ziemię tak ciężko, że z płuc ule-
ciały mi resztki powietrza. W mgnieniu oka
siadła na mnie, przygniatając swoim ciężar-
em. Przez chwilę szamota¬łem się, byłem
jednak zdyszany i zmęczony, a ona bar¬dzo
silna. Siedząc mi na piersi przyszpiliła moje
ręce nad głową do ziemi. Potem pochyliła się
naprzód tak, że nasze twarze niemal się
zetknęły; jej włosy, niczym czarny całun,
muskały mi policzki i przesłaniały gwiaz¬dy.
Oddech omiatał
mi twarz, nie cuchnął jednak jak u wiedźmy
kości bądź krwi. Był słodki niczym wiosenne
kwiaty.
1005589673.001.png
 
4/752
- Mam cię, Tom, o, tak! - wykrzyknęła tryum-
falnie Alice. - To nie wystarczy. W Pendle
będziesz musiał sprawić się lepiej!
Roześmiała się i sturlała ze mnie, a ja usi-
adłem, wciąż z trudem chwytając powietrze.
Po paru chwilach zebrałem dość sił, by wstać
i podnieść z ziemi laskę oraz srebrny
łańcuch. Choć Alice przyszła na świat jako
sio¬strzenica czarownicy, była moją przyja-
ciółką i w ciągu ostatniego roku nie raz ur-
atowała mi życie. Dziś ćwiczy¬łem umiejęt-
ności przetrwania, a Alice odgrywała rolę
czarownicy, dybiącej na moje życie. Pow-
inienem być jej wdzięczny, czułem jednak
irytację. Już trzecią kolejną noc mnie łapała.
Gdy ruszyłem zboczem w stronę domu
stracharza, Alice podbiegła i zrównała się ze
mną.
10
1005589673.002.png
 
5/752
11
-
Nie musisz się dąsać, Tom! - powiedziała
miękko. - Mamy pogodną, ciepłą letnią noc.
Korzystajmy z niej, póki możemy. Wkrótce
znów wyruszamy w drogę i obo¬je będziemy
marzyć, by tu powrócić.
Miała rację. Na początku sierpnia kończyłem
czterna¬ście lat i od ponad roku pobierałem
nauki u stracharza. Choć stawialiśmy razem
czoło wielu niebezpieczeń¬stwom, zbliżało
się coś jeszcze gorszego. Od pewnego czasu
do stracharza dobiegały wieści o narasta-
jącym za¬grożeniu ze strony czarownic w
Pendle; poinformował mnie, że wkrótce wyr-
uszymy w drogę, by spróbować się z nimi
rozprawić. W tamtej okolicy jednak żyły
dziesiąt¬ki czarownic i setki ich
sprzymierzeńców, toteż nie mia¬łem pojęcia,
1005589673.003.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin