Manikiur dla nieboszczyka -Daria Doncowa.pdf

(2177 KB) Pobierz
894417401.001.png
Daria Doncowa
Manikiur
dla nieboszczyka
Z języka rosyjskiego przełożyła
Danuta Blank
VIDEOGRAF II
Katowice
894417401.002.png
Rozdział 1
Nienawidzę swojego męża. Dzisiaj również - kiedy o
dziesiątej rano z łagodnym uśmiechem wszedł do mojej
sypialni, trzymając w rękach tacę, na której ustawione były w
szeregu: filiżanka kawy, dzbanek ze śmietanką i cukiernica -
nie wiem dlaczego zachciało mi się rzucić w jego głowę
lampką nocną i rozpłakać się. Muszę jednak przyznać, że nie
wszystkie moje poranki tak się zaczynają. Tylko te, kiedy
Michaił jest w domu. Tysiące kobiet bez chwili namysłu
oddałyby swoją prawą rękę w zamian za posiadanie takiego
małżonka: czułego, dobrego, szczodrego, bogatego,
wyrozumiałego... Ale mnie nie wiedzieć czemu zbiera się na
wymioty nawet wtedy, gdy on je zupę. A od dymu z jego
papierosów dostałam alergii, mimo że przedtem bez
problemu wytrzymywałam obecność swojego ojca, który nie
wypuszczał fajki z ust.
- Kochanie - powiedział czule małżonek, ustawiając na łóżku
specjalny stolik - jesteś dzisiaj jakaś blada! Głowa cię boli?
Zrobiłem ci kawę. Wypij, póki gorąca. Mam nadzieję, że nie
przesłodziłem...
Posłusznie zaczęłam sączyć brązowy płyn, kompletnie nie
czując smaku. Tymczasem Misza podszedł do okna i rozsunął
zasłony. Do pokoju zajrzał pochmurny dzień.
- No, no! - zachwycił się mężulek. - Dopiero co zaczął się
listopad, a już spadł śnieg i zimno jak w lodowni! Pewnie
właśnie dlatego niezbyt dobrze się czujesz! Wiesz co, lepiej
zostań w łóżku. Zaraz każę Nataszy szybko tu posprzątać i
wtedy sobie odpoczniesz. Jeśli chcesz, to pójdę po ciastka?
Pokręciłam powoli głową.
- Aż tak źle? Nawet eklerów nie zjesz? - zmartwił się Misza i
wymknął się na korytarz.
Bezmyślnie patrzyłam w ślad za nim. Michaił jest taki
przystojny, że nadawałby się jako model do żurnali mody.
Ma prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, waży około
osiemdziesięciu kilo, błękitne oczy, bujne jasnoblond loki... A
do tego jeszcze w młodości uprawiał kulturystykę i kiedy
ściąga koszulkę, kobiety wydają okrzyki zachwytu, a
mężczyźni wciągają brzuchy.
Michaił jest bogaty. Tylko nie myślcie sobie, że dorobił się
majątku, biegając po ulicy z automatem, albo że oszukiwał
łatwowiernych ludzi, tworząc piramidy finansowe. Nie, on
jest po prostu dzieckiem szczęścia. Dziesięć lat temu razem
ze swoim najbliższym przyjacielem Loszą zajął się handlem
komputerami. Wtedy ich biuro mieściło się w jednym
pokoju, a teraz mają już całą sieć sklepów i punktów
serwisowych. Wszelkie zyski mąż natychmiast inwestuje
dalej, jednak na życie pozostaje nam jeszcze całkiem
przyzwoita suma. W każdym razie mamy mieszkanie, daczę,
dwa samochody, gosposię. Kilka razy do roku jeździmy za
granicę na urlop. Chociaż... dlaczego mówię „mamy”?
Wszystko jest zapisane na Michaiła. A ja nie mam
kompletnie nic. Jeśli więc mąż się ze mną rozwiedzie,
zostanę bez grosza przy duszy. Co więcej, nigdzie nie pracuję,
mam bowiem niezwykle „potrzebny” i „opłacalny” w
dzisiejszych czasach zawód muzyka.
Nie gram jednak na gitarze i nie skaczę z mikrofonem po
scenie. Jestem harfistką, gorzej niż przeciętną, mimo że
uczyłam się gry na harfie przez długie lata. Jakoś jednak nie
ułożyły mi się stosunki z harfą. Nienawidzę tego
instrumentu, podobnie jak swojego męża. I jeszcze jeden
istotny fakt: Michaił ma trzydzieści lat, a ja trzydzieści sześć.
Z wyglądu jestem podobna do chorego konika polnego. Tam,
gdzie inne kobiety mają pewne krągłości, u mnie sterczą
kości. Wzrostem nie dociągnęłam nawet do stu
sześćdziesięciu centymetrów i ważę trochę więcej niż żaba.
Pozostaje tylko dziwić się naturze, która wynagrodziła mi to
wszystko rozmiarem nogi - trzydzieści dziewięć. Mam
błękitne oczy, osadzone blisko nosa, małe usta i ciągłe
problemy z włosami: nie chcą się ani kręcić, ani układać.
Przeważnie sterczą w różne strony. Do tego jeszcze nie mogę
pochwalić się mocnymi zębami, i kiedy Misza, demonstrując
swoje wspaniałe kły, zręcznie odgryza kawałek jabłka, w
moim sercu mimo woli rodzi się zazdrość: dlaczego jedni
mają wszystko, a inni?
A zresztą, co tu dużo mówić: już od samego dzieciństwa
miałam straszliwego pecha. Urodziłam się w bardzo
zamożnej rodzinie. Moi rodzice nie byli już tacy młodzi. Tata,
profesor, doktor nauk, skończył pięćdziesiąt pięć lat, a
mama, śpiewaczka operowa, była od niego dokładnie o
dziesięć lat młodsza. Nie udało im się mieć dzieci w
młodości, myśleli więc, że są bezpłodni. Niespodziewanie
jednak Pan Bóg postanowił okazać im miłosierdzie i powołał
mnie do życia.
Jeśli myślicie, że łatwo jest być obiektem wielkiej,
dozgonnej miłości, to jesteście w dużym błędzie. Miałam
okropne dzieciństwo. Nigdy, pod żadnym warunkiem nie
pozostawiano mnie samej. W niemowlęctwie miałam nianię,
w latach szkolnych - guwernantkę, Różę Jakowlew-nę.
Podczas gdy inne dzieci z rumieńcami na policzkach
zjeżdżały z górki na sankach, ja, unieruchomiona - w futerku,
walonkach, dwóch czapeczkach, rękawiczkach z jednym
palcem i szaliku - patrzyłam na nie z zawiścią. Mama
zabraniała mi wszystkich dziecięcych zabaw, przy czym
podobno robiła to dla mojego dobra. No bo przecież,
zjeżdżając z górki, można sobie skręcić kark, biegając z piłką
Zgłoś jeśli naruszono regulamin