Bolesław Leśmian - Wiersze wybrane.pdf

(88 KB) Pobierz
12384758 UNPDF
Bolesław Leśmian
Dzień Skrzydlaty
Rozwidniły się w słońcu dwie otchłanie - dwa
światy
Myśmy byli - w obydwu...A dzień nastał
skrzydlaty.
Nikt nie umarł w dniu owym - nie zataił się w
cieniu...
I pamiętam, żem myślał o najdalszym
strumieniu
Nocą umówioną
Nocą umówioną, nocą ociemniałą
Przyszło do mnie ciszkiem to
przychętne ciało.
Przyszło potajemnie - w cudnej
bezżałobie -
Było mu na imię tak samo, jak tobie...
Nie mówiłaś nic do mnie, lecz odgadłem twe
słowa.
A on - zjawił się nagle... Zaszumiała
dąbrowa.
Taki - drobny i nikły... I miał - ciernie na
skroni.
I uklękliśmy razem - w pierwszej z brzegu
ustroni.
Zajrzało po drodze w przyszłość i
zwierciadło -
Na pościeli zimnej obok się pokładło -
Dla mnie się pokładło, bym je mógł
całować
I znużyć - i zużyć - i nie pożałować !
W pierwszej z brzegu ustroni - w pierwszej
kwiatów powodzi.
I zdziwiło nas bardzo, ze tak biednie
przychodzi.
Lgnęło mi do piersi - ofiarnie pachnące,
Domyślnie bezwstydne i -
posłuszniejące...
W ciemnościach - w radościach - na
granicy łkania
Mdlało od nadmiaru niedoumierania.
Ubożeliśmy chętnie - my i nasze zdziwienie...
A on - patrzał i patrzał... Cudaczniało
istnienie...
Zrozumieliśmy wszystko! - I że właśnie tak
trzeba!
I że można - bez szczęścia... I że można - bez
nieba...
I nic w nim nie było, prócz czaru i
grzechu,
Prócz bezwiednej woni - wiednego
pośpiechu -
I prócz tego dreszczu, co ginie w krwi
szumie -
I bez niego ciało - ciała nie rozumie.
Tylko drobnieć i maleć od nadmiaru
kochania.
A to była - odpowiedź, i nie było - pytania.
I już odtąd na zawsze przemilczeliśmy siebie.
A świat znów stal się - światem...i czas płynął
po niebie.
I chwyciłaś źdźbło czasu, by potrzymać je - w
dłoni,
A on - patrzał i patrzał... I miał - ciernie na
skroni.
* * *
W malinowym chruśniaku, przed ciekawych
wzrokiem
Zapodziani po głowy, przez długie godziny
Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.
Palce miałaś na oślep skrwawione ich
sokiem.
Po ciemku
Wiedzą ciała, do kogo należą,
Gdy po ciemku obok siebie leżą!
Warga - wardze, a dłoń dłoni sprzyja -
Noc nad nimi niechętnie przemija.
Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył
kwiaty,
Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,
Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory,
I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty.
Świat się trwali, ale tak niepewnie!...
Drzewa szumią, ale pozadrzewnie!...
A nad borem, nad dalekim borem
Bóg porusza wichrem i przestworem.
Duszno było od malin, któreś, szepcząc,
rwała,
A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich
woni,
Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni
Owoce, przepojone wonią twego ciała.
I powiada wicher do przestworu:
"Już nie wrócę tej nocy do boru!" -
Bór się mroczy, a gwiazdy weń świecą,
A nad morzem białe mewy lecą.
I stały się maliny narzędziem pieszczoty
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym
niebie
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
I chce się wciąż powtarzać dla własnej
dziwoty.
Jedna mówi: "Widziałam gwiazd losy!"
Druga mówi: "Widziałam niebiosy!" -
A trzecia milczy, bo widziała
Dwa po ciemku pałające ciała...
I nie wiem, jak się stało, w którym oka
mgnieniu,
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
Porwałem twoje dłonie - oddałaś w
skupieniu,
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
Mrok, co wsnuł się w ich ściśliwe
sploty,
Nic nie znalazł w ciałach, prócz
pieszczoty!
* * *
* * *
Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne:
Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem
owionąć,
Winna zgasnąć w tej szybie, a w tamtej
zapłonąć.
Na znak ten oddech tracę. Już schody są
ciemne.
Gdybym spotkał ciebie znowu
pierwszy raz,
Ale w innym sadzie, w innym lesie -
Może by inaczej zaszumiał nam las
Wydłużony mgłami na bezkresie....
Czekasz z dłonią na klamce i, gdy drzwi
otwiera,
Tulę tę dłoń, co jeszcze ma chłód klamki w
sobie,
A ty w zamian przyciskasz moje ręce obie
Do serca, które zawsze u drzwi obumiera.
Może innych kwiatów wśród zieleni
bruzd
Jęłyby się dłonie dreszczem czynne -
Może by upadły z niedomyślnych ust
Jakieś inne słowa - jakieś inne...
Wchodzę ciszkiem, jak gdyby krok każdy
knuł zbrodnię,
Między sprzęty, co dla mnie są sprzętami
czarów.
Sama ścielesz swe łóżko według swych
zamiarów,
By szczęściu i pieszczotom było w nim
wygodnie.
Może by i słońce zniewoliło nas
Do spłynięcia duchem w róż
kaskadzie,
Gdybym spotkał ciebie znowu
pierwszy raz,
Ale w innym lesie, w innym sadzie...
I zazwyczaj dopóty milczymy oboje,
Dopóki nie dopełnisz podjętego trudu.
Ile w dłoniach twych pieczy, miłości i cudu !
Kocham je, kocham za to, że piękne, że
twoje.
* * *
* * *
Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś klęcząc,
spała,
W niedostępne mym oczom wpatrzona
widzenie,
Płaczesz przez sen i wstrząsem wylęklego
ciała
Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe
zbawienie.
Taka cisza w ogrodzie, że się jej nie oprze
Żaden szelest, co chętnie taje w niej i
ginie.
Czerwieniata wiewiórka skacze po
sośninie,
Żółty motyl się chwieje na złotawym
koprze.
Z własnej woli, ze śpiewnym u celu
łoskotem
Z jabłoni na murawę spada jabłko białe,
Łamiąc w drodze kolejno gałęzie
spróchniałe,
Co w ślad za nim - spóźnione - opadają
potem.
Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę,
A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana,
A ja płacz twój całuję, biodra i kolana
I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę.
Lecz karmiony ust twoich spłakanym
oddechem,
Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z
porania
Zadaję ciemną nocą tłumione pytania.
Odpowiadasz bezładnie - ja słucham z
uśmiechem
Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na
zwiady
I podajesz mym ustom z miłosnym
pośpiechem,
A ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady,
Zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze
śmiechem
Dusiołek
Zgłoś jeśli naruszono regulamin