NIEMCY-BAŚŃ ZIMOWA.doc

(310 KB) Pobierz
NIEMCY – BAŚŃ ZIMOWA

NIEMCY – BAŚŃ ZIMOWA

 

POŻEGNANIE PARYŻA  

 

Paryżu drogi, żegnaj mi,

Pora dziś rzec „do widzenia",

Zostawiam cię w powodzi dni

Radości i rozbawienia.  

 

Niemieckie serce w piersi mej

Zasłabło nagle, a co mu,

Jeden jedyny lekarz wie:

Ten na północy, tam w domu.  

 

On je uleczy, uczyni to w lot,

Jego sława sięga daleko,

Lecz przyznam się, oblewa mnie pot

Na samo wspomnienie tych leków.  

 

Francuzi drodzy, żegnajcie mi,

O bracia z humorem złotym,

Obłędna tęsknota wygania mnie stąd,

Lecz wkrótce tu będę z powrotem.

 

Ach, ileż we mnie tęsknoty mąk,

Gdy wspomnę woń torfu, sam Bóg wie,

Owieczki z lüneburskich łąk,

Kapustę kiszoną i brukwie.  

 

Do gwary, razowca, do dymu knajp,

Do słów nawet ciągnie mnie szorstki

Do radców i nocnych stróży chcę,

Do blond córeczek pastorskich.  

 

Matką bym także ujrzeć rad,

Wyznać się tego nie boję.

Okrągłe już trzynaście lat

Nie widziałem staruszki mojej.  

 

Żegnaj mi, żono, piękna żono ma,

Czy pojmiesz ty moje katusze?

A choć cię tulę ze wszystkich sił,

To jednak opuścić cię muszę.

 

Katusze tęsknoty pędzą mnie precz,

Na szczęście najsłodsze nie baczę.

Powietrza Niemiec trzeba mi znów,

Bo się uduszę inaczej.  

 

Ten ból gwałtowny, tęsknota i lęk

Do spazmu wzbierają we mnie,

Z niecierpliwości noga aż drży,

By wejść na niemiecką ziemię.  

 

Powrócę z Niemiec jeszcze w roku tym,

Uleczony, jak tuszę, do szpiku.

I wtedy ci kupię na Nowy Rok

Najpiękniejszych prezentów bez liku.

 

ROZDZIAŁ I  

 

Smutny to miesiąc listopad był,

Dnie już zaczęły ciemnieć

I wiatr rwał zeschłe liście z drzew,

Gdy w podróż ruszyłem do Niemiec.

 

A gdy ujrzałem graniczny siup,

W piersi mej wzmogło się bicie

I myślę nawet, że chyba łzą

Oczy poczęły szklić się.  

 

Gdy doszedł mnie mowy niemieckiej dźwięk,

Coś tak ścisnęło się we mnie,

Że byłem pewny — to serce me

Wykrwawia się, wcale przyjemnie.

 

Mała harfiarka śpiewała pieśń,

Śpiewała z uczuciem głębokiem

I dość fałszywie, lecz prawdę rzec,

Byłem pod gry jej urokiem.

 

O miłości śpiewała i o jej łzach,

Ofierze i odnalezieniu

Tam w górze, gdzie lepszy czeka nas świat

I kładzie kres już cierpieniu.  

 

Śpiewała o tym padole łez,

O szczęścia śnie, co nietrwały,

O niebie, gdzie w rozkoszach już

Dusze się będą nurzały.

 

Śpiewała starą wyrzeczeń pieśń,

Co wciąż jest tą samą bajeczką,

Którą kołyszą, kiedy się drze

Naród, to wielkie dziecko.  

 

Ja znam tę melodię i znam  ten tekst,

I tych, co spłodzili tę odę.

Każdy z nich cichcem winko pił,

A innym zalecał wodę.

 

Lecz nową pieśń, godniejszą pieśń.

O bracia, zaśpiewać przyrzekam.

Na ziemi chcemy stworzyć raj,

Krainę miodu i mleka.  

 

Na ziemi chcemy szczęśliwie żyć,

A nie gnić w wiecznej męce.

Niechaj nie trwoni leniwy brzuch,

Co pilne zdziałały ręce.

 

Tutaj obficie rośnie chleb.

Dla wszystkich go starczy na ziemi.

Dość śmiechu i piękna, i mirtu, i róż,

I groszku słodkiego niemniej.  

 

Niech strączki pękną, a groszku w bród

Będzie dla tych, co go lubią.

A niebo zostawimy im — Aniołom oraz wróblom.  

A gdy nam skrzydła przypnie śmierć,

 

Złożymy wam w niebie wizytę.

I boskie torty i ciasta jeść

Pomożemy wam z apetytem.  

To nowa pieśń, godniejszą pieśń!

 

W niej fletów i skrzypiec tony!

Przebrzmiało Miserere już,

Żałobne zamilkły dzwony.

Panna Europa po słowie jest

 

Z  wolności pięknym geniuszem.

Całują się i objąwszy wpół

Płoną od pierwszych wzruszeń.

I choć bez klechy odbędzie się ślub,

 

Jest ważny przed każdą władzą.

Niech żyją oblubieńcy nam

I dzieci, które nam dadzą!

 

Weselną pieśnią jest moja pieśń

I brzmi dziś piękniej, inaczej;

W mej duszy powschodziły już

Gwiazdy najświętszych przeznaczeń.  

 

W tych gwiazdach plonie zachwytu żar,

Rozpływa się ogni strumieniem.

Sił tak cudownych poczułem dar,

Że rwałbym dęby z korzeniem.

 

Tylkom niemieckiej ziemi tknął,

Jej soki mnie odmłodziły:

To olbrzym odnalazł matkę swą

I nowe urosły mu siły.

 

ROZDZIAŁ II  

 

Podczas gdy mała trylowała

Niebieską pieśń świetlaną,

Od pruskiej strony na komorze

Me kufry przetrząsano.  

 

Czyli nie wiozę — szli za węchem —

Wśród koszul, spodni, sprzążek

Koronek cienkich, biżuterii

I zakazanych książek.

 

Koronek zwoje najcenniejszych

I ząbków sieć uroczą

Mam w głowie, niech no je rozwinę,

Dopieroż gryźć was poczną!

 

Brylanty najprzedniejszej wody

Wśród pereł wiozę mnóstwa,

Skarbiec przyszłości — tej świątyni

Niewiadomego bóstwa.

 

I książek, książek całą furę!

Wyznaję to wam, katy!

Ma głowa — gniazdo świergocące —

To coś do konfiskaty!  

 

W piekielnej, ręczę, bibliotece

Bies gorszych ksiąg nie liczy.

Hoffmann von Fallersleben przy mnie

Po prostu jest dziewiczy.

 

Stojący obok mnie w pobliżu

Pasażer jakiś dzielny

Oświadczył mi, że mam przed sobą

Potężny Związek Celny.

 

Ten Związek Celny — prawił — jest to

Zjawisko niepowszednie:

On rozdrobnione siły Niemiec

W potężną złączy jednię.

 

To pierwsza jednia, ta — zewnętrzna,

Tak zwana — materialna,

Druga, duchowa — to cenzura

Prawdziwie idealna.  

 

Ta dusze, serca i umysły

Opieką darzy swoją

I ot — na zewnątrz i na wewnątrz

Potężne Niemcy stoją.

 

ROZDZIAŁ III  

 

Tu w akwizgrańskim tumie legł

Karolus Magnus w grobie.

(Nie mieszać z Karolem Mayerem, ten człek

Dziś w Szwabii żyje sobie.)  

 

Tam w tumie leżeć, nawet wśród

Cesarzy — nie nęci mnie to;

Wolałbym już w Stukkert u Neckaru wód

Być żywym, najlichszym poetą.

 

Pełno tu w Akwizgranie psów,

Co wiernopoddańczo się łaszą:

„Przybyszu, daj kopniaka nam,

Rozprosz tym nudę naszą!"  

 

Godzinkę powłóczyłem się

Po beznadziejnej tej dziurze.

I wojsko pruskie widziałem znów,

Zmiany u nich nieduże.

 

Wciąż jeszcze noszą szary płaszcz,

Wysokie, czerwone rabaty.

(Ta czerwień to francuska krew,

Śpiewał nasz Körner przed laty.)  

 

Do dziś w ich ruchach ten prosty kąt,

Łeb pedantycznie zakuty,

Pod każdym hełmem tępa twarz,

Pełna zastygłej buty.

 

Jak czaple patrzą  z dumnych szyj

Z sztywnością wymuskaną.

Całkiem jak gdyby połknęli kij,

Którym za młodu ich prano.

 

Bo tutaj nigdy nie znikł bat,

Tkwi teraz w ciemni ich wnętrzy.

I w poufałym „ty" wciąż ślad

Dawnego „on" jeszcze dźwięczy.

 

W istocie jest ich długi wąs

Warkoczy nowym eposem:

Warkoczom znudził się z tyłu pląs,

Dyndają im teraz pod nosem.  

 

Niebrzydkie jest jedno z ich nowych dzieł,

Pochwalam jazdy mundury,

Szczególnie pikielhaubę, ten hełm

Z ostrzem stalowym do góry.

 

To bardzo rycerskie, romantyką swą

Zamierzchłych czasów dotyka,

Grafini Johanny von Montfaucon,

Fouqué, Uhlanda i Tiecka.  

 

Roi się nam średniowiecze: paź

I giermek noszący wiernie

Miłość do pana w sercu, zaś

Herby na sempiternie.

 

Wyprawy krzyżowe i cnoty pas,

Epoka turniejów, lenników,

Niedrukowanej wiary czas,

Bo nie było naszych dzienników.  

 

Tak, tak, ten hełm jest pochwał wart,

W najwyższym dowcipie poczęty!

Zaiste, to królewski żart!

Nie brak w nim ostrza, puenty!

 

Lecz lękam się, że w czasie burz

Szpic taki, zanadto widomy,

Na romantyczny może ściągnąć łeb

Najbardziej współczesne gromy!  

 

Gdy wojna, musicie kupić też

Na głowę lżejsze naczynie,

Bo średniowieczny ciężki hełm

W zwiewaniu przeszkodzi jedynie.

 

Tu z akwizgrańskiej poczty ptak

Obrzydły się nasrożył.

To na mnie wściekle popatrzył tak

Sam pruski królewski orzeł.  

 

O wstrętny ptaku, gdy do rąk

Raz wpadniesz mi zwyciężony,

Oskubię cię ze wszystkich piór,

Odrąbię ci twoje szpony.

 

Potem wysoko każę na pal

Wbić oskubane ptactwo

I zwołam na ten strzelecki bal

Reńskie kurkowe bractwo.  

 

A temu daj berło, koronę włóż,

Kto zestrzeli skrzydlatą bestyję.

Niech zagrzmi werbli tryumfalny tusz

I „Król — krzykniemy — niech żyje!"

 

ROZDZIAŁ IV  

 

Przybyłem późno do Kolonii,

Ren szumiał w sennej matni,

Ojczysty powiew krzepił ciało

I wywarł wpływ dodatni —

 

Na mój apetyt. Wraz z omletem

Spożyłem smaczną szynkę,

Musiałem popić reńskim: była

Za słona odrobinkę.

 

W zielonej lampce reńskie wino

Jak złota błyszczy rosa,

Lecz gdy wypijesz łyk za wiele,

Uderzy ci do nosa.  

 

Do nosa słodko bije, rodząc

I lubość, i tęsknicę —

I to o zmroku mnie wywiodło

Na pełne ech ulice.

 

Poważnie na mnie spoglądały

Kamiennych domów rzędy,

Jakby o świętym grodzie chciały

Pradawne snuć legendy.  

 

Tu, przecząc życiu, kler nabożnie

Zaziemskich słuchał luteń,

Tutaj władali obskuranci,

A wyśmiał ich von Hutten.

 

Tu tętnił kankan średniowiecza,

Za mniszką mnich biegi w pogoni,

Tutaj układał denuncjacje

Hoogstraeten, Menzel Kolonii.  

 

Tu płomię stosów pochłonęło

Ksiąg, ludów armię całą

I dzwony głośno przy tym biły,

Kyrie Elejson grzmia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin