Saga Córka morza cz. 20 Cena milczenia.doc

(780 KB) Pobierz
Rozdział 1

Rozdział 1

 

 

              Huk wystrzału strzelby Sivgarda nadal dźwięczał jej w uszach. Dopiero po chwili Elizabeth zrozumiała, ze wciąż żyje. Serce waliło jej w piersi, była zalana potem. Powoli otworzyła oczy. Była przygotowana na widok martwej Bergette leżącej na podłodze, ale zamiast niej ujrzała Sivgarda. Jego twarz była odwrócona. Na koszuli rosła powoli plama krwi.

              Przez chwilę było zupełnie cicho. Elizabeth rozejrzała się, szukając Bergette. Dostrzegła kobietę na krześle; wpatrywała się sztywno przed siebie. Przez chwilę Elizabeth pomyślała, że przyjaciółka jednak nie żyje. Bergette siedziała zupełnie nieruchomo. Nawet powieka jej nie drgnęła.

              Spojrzenie Elizabeth powędrowało w kierunku drzwi.

              - Ane!

              Z trudem wyszeptała imię córki. Chciała zerwać się z miejsca, ale ciało miała ciężkie jak z ołowiu. Nie mogła nawet zapanować nad myślami.

              - Ane, jak…? – Umilkła, bo słowa uwięzły jej w gardle.

              Córka stała w drzwiach niczym słup soli i patrzyła tępo przed siebie. W dłoni trzymała rewolwer.

              - Czy to ty…? – Elizabeth zwilżyła wargi końcem języka i przeniosła spojrzenie na Sivgarda. Mężczyzna przestał krwawić. Czy krew po śmierci nadal wypływa z ran? Nie miała pojęcia. Plama na koszuli już w każdym razie nie rosła. Czyżby naprawdę był martwy? Co się stanie jeśli nagle zerwie się z podłogi, chwyci broń i zacznie strzelać na oślep? Elizabeth pochyliła się i położyła dłoń na jego szyi. Nie, nie czuła pulsu. Oczy Sivgarda były otwarte. Puste.

              Wreszcie zdołała wziąć się w garść. Chwyciła strzelbę. Zabezpieczyła ją i odłożyła. Może nie powinnam była tego robić? – przemknęło jej przez myśl. Lenman wolałby na pewno, by świadkowie zostawili wszystko na swoim miejscu. Chwyciła się za głowę. Myśli kłębiły się nieskładnie. Znów spojrzała na Ane.

              - Moja córeczka – wyszeptała i podeszła do niej powoli. – Oddaj mi to – zwróciła się do dziewczynki, wyciągające rękę po rewolwer.

              Ane nie odpowiedziała.

              Elizabeth ostrożnie odebrała jej broń i odłożyła na stół. Zastanawiała się, czy w magazynku zostały jeszcze jakieś pociski, ale nie chciała tego sprawdzać. Ten rewolwer właśnie pozbawił życia człowieka, a ona sama byłaby martwa, gdyby nie Ane. Objęła dziewczynę mocno. Z trudem powstrzymywała płacz.

              - Moja kochana córeczka – powtarzała. – Uratowałaś mi życie, uratowałaś nas obie. Ale Sovgard… niech Bóg ma nas w swojej opiece!

              Ane niechętnie pozwalała matce na uściski. Elizabeth puściła ją, położyła dłonie na jej ramionach i spróbowała zajrzeć w jej oczy. Dziewczyna wciąż patrzyła przed siebie, wydawała się nieobecna.

              W tej samej chwili Bergette wydała z siebie przenikliwy krzyk. Elizabeth odwróciła się i ujrzała przyjaciółkę klęczącą nad mężem. Płakała, potrząsając raz po raz bezwładnym ciałem.

              - Sivgard! Sivgard, słyszysz mnie? Obudź się, no już!

              Elizabeth podeszła do niej i chwyciła ją za ramiona.

              - Uspokój się, Bergette. Sivgarda już nie ma. On… odszedł.

              - Nie! – Okrzyk Bergette zabrzmiał jak rozpaczliwa próba, jakby miała nadzieję, że przyjaciółka się myli.

              To musiał być dla niej straszny szok, pomyślała Elizabeth. Na początku Bergette myślała, że Sivgard zginął w pożarze. Pochowała go, lecz on wrócił: wrócił, by je obie zamordować i by samemu umrzeć. Chciała odciągnąć przyjaciółkę od trupa, ale Bergette zaczęła się wyrywać,

              - Zostaw mnie! Chcę porozmawiać z Sivgardem! – szlochała. – Przecież do nas wrócił,

              - Posłuchaj mnie – odezwała się Elizabeth spokojnie i zerknęła na zwłoki mężczyzny. Martwe oczy wpatrywały się w nicość. Wzdrygnęła się i odwróciła. – Kochana Bergette, posłuchaj mnie teraz. Chodź tu, usiądź, zaraz wezwiemy pomoc. Nie pamiętasz już, co się przed chwilą stało? Przecież Sivgard chciał zastrzelić nas obie. Postradał zmysły.

              Wydawało się, że Bergette nic nie słyszy. Wciąż klęczała nad mężem, trzęsąc się od płaczu. Elizabeth zerknęła na Ane. Dziewczyna stała oparta o framugę drzwi, wydawała się obojętna, zupełnie tak, jakby to, co miało przed chwilą miejsce, w ogóle jej nie dotyczyło. Nadal była nieobecna, patrzyła przed siebie, nie widząc niczego.

              Bergette znowu potrząsała ciałem męża.

              - Sivgard, obudź się! Mój kochany, kochany…

              - Próbował nas zastrzelić  przypomniała jeszcze raz Elizabeth. Jej głos nie był już spokojny. Czuła, że trzęsą się pod nią nogi.

              Przyjaciółka nie słuchała jej, opadła na zwłoki, szlochając przeraźliwie i miętosząc powalaną krwią koszulę.

              Elizabeth przypomniała sobie, co wcześniej myślała o tym wszystkim. Gdyby Sivgard pojawił się nagle w jej życiu, byłaby gotowa na wszystko, by ratować Ane. Każda matka postąpiłaby tak samo. Teraz okazało się, że to córka ją ocaliła. Co by było, gdyby pokiwała się chwilę później? Pewnie obie z Bergette byłybyśmy martwe, pomyślała. Co sprawiło, że Ane przyszła tu za nią? I jak dziewczynie udało się zdobyć rewolwer? Przecież broń leżała w zamkniętej na klucz komodzie w salonie. A może to wcale nie jest rewolwer Bergette? W jej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, nie znajdowała odpowiedzi na żadne z nich.

              Usłyszała trzaśniecie drzwiami i dobiegające z korytarza głosy. Zesztywniała. Oby to nie była Karen-Louise! Zerwała się z miejsca, by zobaczyć, kto do nich idzie. Gdy otworzyła drzwi prowadzące na korytarz i zobaczyła parobka ze służącą, westchnęła z ulgą. Od razu rozpoznała oboje.

              - Co się stało? – zapytali chórem. Po chwili dziewczynka dodała: - Jesteś blada jak ściana.

              - On… - Elizabeth nie wiedziała, co im powiedzieć. – Sprowadźcie pomoc z Dalsrud. Niech przyjadą mężczyźni. Sivgard nie żyje.

              - Nie żyje? Chyba już od dawna? – rzucił parobek, usiłując ją wyminąć.

              - Nie, nie wchodź tam. – Elizabeth zagrodziła mu drogę. – Usiłował nas zastrzelić, ale… no cóż, tak czy inaczej nie żyje. Z całą pewnością. Spieszcie się do Dalsrud.

              Chłopak wybiegł z domu, trzasnąwszy drzwiami.

              Elizabeth odwróciła się do służącej. Dziewczyna zbladła, otwierała usta i zamykała, nie będąc w stanie dobyć z siebie słowa.

              - Wiesz, gdzie mieszka matka Bergette?

              Służąca skinęła głową.

              - Dobrze. Biegnij do niej i powiedz, że Sivgard leży martwy w salonie. Niech tu szybko przyjdzie, ale na Boga, nie pozwól jej zabrać ze sobą Karen-Louise. Mała nie powinna wiedzieć, co tu się stało.

              Dziewczyna znów skinęła głową, ale wciąż stała nieprzytomnie w korytarzu.

              - Rozumiesz co mówię? – spytała Elizabeth.

              - Tak.

              - No to już, leć! Biegiem.

              Już na progu odwróciła się i zapytała:

              - Jak umarł Sivgard?

              - Został postrzelony w plecy.

              Służąca pisnęła i wymknęła się z domu. Już po chwili Elizabeth usłyszała jej roku na podwórzu. Oparła się o framugę i przymknęła oczy. Z salonu wciąż dobiegł rozdzierający płacz Bergette. Pewnie była w szoku, zapomniała o wszystkim, co się stało. A może to reakcja zupełnie naturalna?  W końcu to jej mąż leżał na podłodze.

              Ane popełniła morderstwo. Jej mała, zaledwie szesnastoletnia córeczka. Elizabeth zasłoniła twarz dłońmi, próbując stłumić dobywający się z piersi szloch. Nie może teraz płakać, nie może. Musi być silna, ze względu na Ane.

              Zrobiła głęboki wdech i wróciła do salonu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

              Ane osunęła się na podłogę. siedziała oparta o ścianę, obejmując kolana ramionami. Łkanie Bergette wreszcie ucichło. Klęczała teraz nad trupem, kołysała się w przód i w tył, i cały czas gładziła dłoń zmarłego. Widok był sam w sobie tak przerażający, że Elizabeth miała przez chwilę ochotę i pozwolić, by to inni przejęli kontrolę nad sytuacją. Ale nie mogła sobie na to pozwolić i dobrze o tym wiedziała. Podeszłą do Ane i podała jej rękę,

              - Chodź, usiądziemy na sofie – poprosiła.

              Dziewczyna nie zareagowała.

              - Posiedzę trochę z tobą. – Elizabeth ujęła ją ostrożnie pod ramię.

              Ciało Ane było sztywne i bezwolne, w końcu jednak córka usłuchała. Elizabeth znalazła szal i okryła nim ramiona dziewczyny. Właściwie nie widziała czemu to robi. Było przecież lato, ale ona sama trzęsła się z zimna.

              Bergette zaczęła nucić coś pod nosem. Po jej policzkach powoli spływały łzy.

              - Czujesz się już lepiej? – Elizabeth pogładziła Ane po plecach.

              Nie doczekała się odpowiedzi, zresztą wcale się jej nie spodziewała. Westchnęła. Gdyby chociaż skinęła głową, pomyślała przyglądając się córce. Brązowe oczy dziewczyny, zazwyczaj tak radosne i pełne życia, wydawały się teraz martwe. Ciekawe, o czym myśli? czy jest świadoma tego, co zrobiła?

              Dopiero teraz Elizabeth przestraszyła się nie na żarty. Przecież zabójstwo było przestępstwem karanym śmiercią. Czy to właśnie miała oznaczać jej wizja? Objawił jej się Sivgard z twarzą wykrzywioną w złośliwym uśmiechu. Czyżby chciał pociągnąć za sobą Ane?

              Nigdy, postanowiła Elizabeth. Nigdy nie pozwoli, by ktoś odebrał jej dziecko!! Zrobiła głęboki wdech; drżała na całym ciele. Jeśli Ane zostanie skazana na śmierć, ona sama odbierze sobie życie. Przecież nie potrafiłaby istnieć bez ukochanej córki. Masz jeszcze jedno dziecko, odezwał się w jej głowie głos rozsądku. Owszem, pamiętała o tym. Miała dwoje dzieci, ale nie mogła sobie pozwolić na utratę żadnego z nich.

              Na samą myśl o małym Williamie z jej piersi pociekło mleko. Na szczęście zabezpieczyła stanik, wsuwając, między ciało a ubranie ściereczkę, ale czuła się nabrzmiała i obolała. Dawno już powinna była siedzieć w domu i karmić chłopca.

              Spróbowała sobie wyobrazić, co by było, gdyby nie pojawił się Sivgard. Piłyby z Bergette kawę i gawędziły beztrosko, w końcu zapytałaby przyjaciółkę o możliwość pożyczenia dziecinnego wózka i wróciła do domu. Wózek! To właśnie po niego przyszła, chciała, żeby William miał gdzie spać, gdyby ona będzie pracowała na polu, by nie musiał leżeć na słońcu. Zazwyczaj nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na samą myśl o tłuściutkich, małych ramionach i nóżkach synka, jego ciemnych, bystrych oczach i czarnych włoskach. Skóra zdjęta z ojca. Do niej w ogóle nie był podobny.

              Jeśli odbierze sobie życie musiałaby go zostawić. Nie, nie wolno jej. Nikt nie umrze  ani ona, ani Ane. Będzie walczyć do ostatniej kropli krwi, by ani lensman,  ani nikt inny nie skazał jej córki na śmierć. Już ona się o to zatroszczy.

              - Ane, posłuchaj mnie. Dlaczego tu przyszłaś? Skąd masz rewolwer? Możesz mi odpowiedzieć? – zapytała Elizabeth łagodnym głosem.

              Dziewczyna milczała. Musiała jednak rozumieć, co się do niej mówi, bo na dźwięk słów matki odwróciła się do niej. Elizabeth spróbowała na pewno.

              - Niedługo ktoś na pewno przyjdzie i go zabierze.

Będzie dobrze, kochanie. Zostanę z tobą.

              Bergette przestała nucić, siedziała teraz blada jak ściana, wpatrując się w swojego martwego męża. Za oknem przekrzykiwały się mewy. Jakiś mały ptaszek uderzył z brzękiem w szybę. Elizabeth wzdrygnęła się, ale Ane i Bergette nie dały po sobie poznać, ze cokolwiek słyszy.

              Kobieta pochyliła głowę i złożyła dłonie do modlitwy, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Co myślał Bóg, patrząc na nie teraz, w obliczu tego co właśnie się stało? Czy rozumiał, że Ane zrobiła to, co musiała, że nie z własnej winy stała się morderczynią?

              Zaczął dokuczać jej przeraźliwy ból głowy, raz po raz targały w nią mdłości. Powietrze w salonie było ciężkie i nieruchome. Otworzyła okno. Usłyszała ludzi na podwórzu. Zarżał koń, niskie męskie głosy mieszały się z jednym wyższym, jakby znajomym. Elizabeth wyszła na korytarz.

              - Mario, ty też tu jesteś? – zapytała wystraszona, a jednocześnie szczęśliwa.

              - Co się stało? – zapytał Kristian. – Słyszeliśmy, że ktoś postrzelił Sivgarda. Ale przecież on jest martwy, pochowaliśmy go, do diabła! Nic z tego nie rozumiem. – Wbił w nią spojrzenie.

              Jens i Lars chcieli zobaczyć, co się dzieje. Obaj zatrzymali się zaskoczeni w drzwiach.

              - Kto go zabił? – zapytał parobek, doszedłby do siebie.

              Elizabeth już miała mu odpowiedzieć, że zrobiła to Ane, ale w ostatniej chwili zamilkła.

              - To był wypadek – rzuciła tylko. – Przygotuj konia, niech Lars jedzie po lensmana i doktora.

              Parobek skinął głową, ale najwyraźniej nie spieszyło mu się do stajni. Pewnie nie chce przegapić takiej sensacji, pomyślała Elizabeth. W końcu chłopak wyszedł.

              Kobieta spojrzała po wszystkich.

              - Sivgard przyszedł tu – odezwała się cichym głosem – by zastrzelić mnie i Bergette. Celował do mnie, gdy nagle w drzwiach stanęła Ane i strzeliła mu w plecy.

              Jens zachwiał się na nogach. Dobry Boże. Wyszeptał i rzucił się w stronę córki.

              - Nie, Jensie  - powstrzymała go Elizabeth. – Mario, lepiej ty do niej idź. Możesz przy niej posiedzieć, ale Ane nie ma chyba ochoty na rozmowę.

              - Kogo w takim razie pochowaliśmy? – spytał Kristian.

              - Nie wiem – odparła. – Musisz już chyba jechać, Larsie. Weź świeżego konia i postaraj się wrócić jak najszybciej.

              Gdy tylko Lars wyszedł z domu, Elizabeth spojrzała na Kristiana i Jensa.

              - Przykryjecie czymś zmarłego. Spróbuję porozmawiać z Bergette. Biedaczka odchodzi od zmysłów. Chyba nie rozumie nic z tego, co się wokół niej dzieje.

              Mężczyźni znaleźli koce, którymi nakryli zwłoki.

              - Co wy robicie? Przecież on się udusi!

              Elizabeth była już przy niej.

              - Nie chcemy, żeby zmarzł na podłodze. Chodź, damy mu na chwilę spokój i usiądźmy sobie tutaj.

              Musiała odciągnąć Bergette w drugi koniec pokoju. Cały czas obserwowała uważnie Marię i Ane. Obie były już teraz młodym kobietami, ale w jej oczach nadal pozostawały dziećmi. Poczuła ucisk w piersi, miała ogromną ochotę przytulić je do siebie z całych sił, rozpłakać się i… Nie, musi być silna. Właśnie ze względu na dziewczynki. Ze względu na wszystkich.

              Jens i Kristian wydawali się zupełnie zdezorientowani.

              - Bądźcie tak dobrzy i zaparzcie kawy – prosiła Elizabeth, obejmując Bergette.

              - Myślisz, że jest mu zimno? – Przyjaciółka posłała w stronę zwłok zatroskane spojrzenie.

              - Nie, teraz już nie.

              Elizabeth przypomniała sobie, jak sama się czuła. Gdy doniesiono jej, że Jens zginął na morzu. W pieszej chwili nie chciała w ogóle przyjąć tego do wiadomości. To niemożliwe, by odszedł ode mnie na zawsze, myślała. Nawet później, gdy uświadomiła sobie, że mąż naprawdę nie żyje, nie potrafiła porzucić nadziei.

              Bergette czuła się podobnie, chociaż Sivgard okazał się tak złym i niecnym człowiekiem. Czyżby zdążyła już o wszystkim zapomnieć? Jens był mimo wszystko wiernym, wspaniałym mężem. Elizabeth nie miała nawet możliwości złożenia jego szczątków do grobu. W odróżnieniu do Bergette. Czy przyjaciółka zniesie potworny pogrzeb Sivgarda?

              Elizabeth pogładziła ją ostrożnie po plecach. Było jej zimno? Nie, chyba nie. Zerknęła na Ane. Maria próbowała coś do niej mówić.

              Usłyszała kroki na korytarzu, ale nie zdążyła nawet wstać z sofy, gdy w progu pojawiła się matka Bergette. Kilka kosmyków włosów wsunęło się z jej koka, oczy miała wielkie i okrągłe.

              - Powiedzcie mi, czy to, co słyszałam, jest prawdą? – Starsza pani zerknęła na Bergette, dostrzegła Sivgarda leżącego na podłodze, zbladła i znów przeniosła wzrok na córkę. Podeszłą do niej i otoczyła ją ramionami.

              - Dobry Boże, Bergette, co tu się stało? Kto to zrobił? I kto w takim razie zginął w pożarze?

              - Porozmawiamy o tym, gdy przyjedzie lensman – odezwała się szybko Elizabeth.

              Kobieta nie pytała już więcej. Bergette wybuchnęła przeraźliwym płaczem, przyciskając się kurczowo do matki.

              Kristian i Jens przynieśli czajnik z kawą i kubki. Starsza pani spojrzała na nich zaskoczona, jakby nie rozumiała, co mężczyźni robią w pokoju.

              - Kawy? – spytał Jens, unosząc czajnik.

              Kobieta odpowiedziała, ale Elizabeth skinęła głową. Potrzebowała czegoś, czym mogłaby się wzmocnić. Z wdzięcznością przyjęła gorący kubek i piła małymi łykami. Kawa parzyła jej gardło. Kristian podszedł do niej i mocno ją przytulił.

              - Jak się czujesz? – szepnął z ustami w jej włosach.

              - Dobrze – skłamała, doskonale świadoma, że nie zdoła go oszukać.

              - Pomyśleć, że mogłem cię stracić, Elizabeth. – Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.

              - Ale wszystko skończyło się dobrze – odrzekła drążącym głosem, spoglądając jednocześnie Jensa Ten wbił w nią wzrok. Pewnie myślał sobie to samo co Kristian. Gdyby tylko mogła, podeszłaby do niego i rzuciła mu się na szyje, ale wiedziała, ze takie zachowanie nie przystoi statecznej mężatce.

              Matka Bergette mierzyła ich surowym spojrzeniem.

              - Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się stało? Przecież pochowaliśmy Sivgarda, a teraz… Głos jej się załamał. – A teraz on leży martwy w salonie. Czemu nikt nie zatrzymał sprawcy? Powiadomiliście lensmana? Jak można było puścić wolno mordercę!

              - Lensman i doktor już jadą – powiedział Kristian spokojnie.

              - Sivgard był takim dobrym człowiekiem – załkała starsza pani, obejmując Bergette.

              Biedaczka, o tak wielu rzeczach nie ma pojęcia, pomyślała Elizabeth. Bergette miała na pewno swoje powody, by nie wyjawiać matce, jakim piekłem stało się ostatnio jej życie.

              - Mario, weź Ane i wyjdźcie do kuchni – poprosiła.

              Dziewczyna skinęła głową i wprowadziła siostrę.

              Elizabeth nie chciała, by Ane słyszała dalszą część rozmowy. Poza tym pod drzwiami podsłuchiwała służąca. Bardzo jej najwyraźniej zależało na poznaniu całej prawdy. Elizabeth słyszała, jak dziewczyna wymieniała szeptem komentarze z parobkiem.

              Zaczęła drżeć tak, że o mały włos nie rozlała kawy.

Odstawiła kubek na stół. Oby tylko lensman niedługo przyjechał, niech ten koszmar już się skończy! Tylko czy przyjazd urzędnika w czymkolwiek pomoże? Nie, sytuacja nie była taka prosta. Piekło mogło się dopiero teraz zacząć: przesłuchania, oskarżenia i na koniec wyrok.

              - Pójdę do kuchni porozmawiać z Ane – oświadczył Jens i zniknął w drzwiach.

              - Mówiła ci coś?  - spytał Kristian cicho.

              - Nie, ani słowa. Moja biedna córeczka – załkała Elizabeth. Nie mogła już dłużej powstrzymywać płaczu.

              - Spokojnie kochanie, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

              - Już jadą. – uchyliły się drzwi i parobek wsunął głowę do środka.

              Elizabeth i Kristian przywitali przybyłych. Torstein był poważny i milczący. Lensman miał na sobie krótką kurtkę, ledwo dopinającą się na pokaźnym brzuchu. zmierzył obecnych karcącym spojrzeniem.

              - Słyszałem, że Sivgard został zastrzelony.

              - Leży tam. – Elizabeth wskazała drzwi salonu.

              Podeszli do zmarłego i uklękli nad nim.

              - Trzeba wysłać ludzi, żeby odnaleźć mordercę! – rozdzierająco krzyknęła matka Bergette.

              Lensman spojrzał na Elizabeth, która przyjęła inicjatywę.

              - Czy mogłaby pani zabrać Bergette do innego pokoju? – prosiła.

              Mężczyźni podnieśli koc, na co wdowa znów wybuchnęła płaczem. Odepchnęła matkę i pobiegła do Sivgarda. Zaczęła potrząsać bezwładnym ciałem.

              - Obudź się, słyszysz? Nie leż tak! – krzyczała.

              Torstein podniósł się i zaczął szperać w swojej czarnej lekarskiej torbie.

              - Czy ktoś mógłby mi przynieść wody?

              Wyjął torebkę z białym proszkiem, w tym czasie służąca przyniosła szklankę.

              - Proszę – powiedziała i dygnęła.

              Lekarz wsypał proszek do wody i zamieszał.

              - Dajecie jej to.

              Elizabeth zrobiła, co jej kazał, chociaż Bergette wierciła się i nie chciała pić.

              - Zaprowadźcie ją do sypialni, nakazał Torstein, za chwilę powinna zasnąć. Tak będzie dla niej najlepiej.

              Płacz i krzyki Bergette dochodziły do nich aż ze schodów, po których prowadziła ją matka.

              - Musimy mieć tu spokój do pracy – oświadczył lensman rzeczowo, wbijając wzrok w służącą i parobka.

              Oboje wymknęli się z salonu.

              Elizabeth odwróciła się, gdy mężczyźni zaczęli badać zwłoki. Lensman wstał w końcu z kolan i przyjrzał jej się uważnie.

              - Czy ktoś może nam powiedzieć, co tu zaszło?

              Przełknęła ślinę.

              - Tak. Siedziałyśmy z Bergette i piłyśmy kawę, kiedy nagle pojawił się Sivgard ze strzelbą. Chciał zabić nas obie. Celował do mnie. Zamknęłam oczy i przy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin