Sekuła Helena - Srebrna moneta.pdf

(540 KB) Pobierz
1049335436.001.png
Powieść co miesiąc - 083 - Powieść co miesiąc
Ewa wzywa 07… Ewa wzywa 07… Ewa wzywa 07…
Helena Sekuła
Srebrna moneta
ISKRY Warszawa 1975
1049335436.002.png
- ...Nic wiem, dlaczego, ale zanim to zrobię, chcę jeszcze usłyszeć ludzki glos... Swoją drogę
muszę ukończyć sama, nikt mi w tym nie pomoże, więc nie wiem, dlaczego mówię właśnie do was...
Widocznie dopóki człowiek oddycha, wciąż jeszcze czegoś pragnie a to jest moje ostatnie
pragnienie, które się spełniło, bo nie odkłada pan słuchawki, nie przerywa mi, milczy i słucha...
Czuję to, słucha mnie pan bardzo uważnie... Człowiek odchodzący na tamten mroczny brzeg, skąd nikt
nigdy jeszcze nie wrócił, taki człowiek jest godny uwagi bardziej aniżeli ktoś szukający u was
chwilowej pomocy. I może nawet wstyd panu za tę ciekawość, może jej pan nawet nigdy w sobie nie
przeczuwał... Siedzi pan teraz pewnie w jakimś fotelu, niewątpliwie za biurkiem, z pudelkiem
telefonu w zasięgu ręki i... bardzo możliwe, że kiedyś, zanim pan przy tym biurku usiadł, wierzył pan
w swoje posłannictwo i to skłoniło pana do ukończenia wymaganych, nie mogę powiedzieć
przydatnych, przy tym zajęciu studiów... A wiec panie...
- Majewski, nazywam się Łukasz Majewski... - psycholog Telefonu Zaufania skinieniem ręki
przywołuje koleżankę, zajętą przy sąsiednim biurku, pisze na kartce: Kandydat na samobójcę.
Sprawdź, jaki numer na linii !
Dziewczyna momentalnie wychodzi z pokoju.
- ...święty Łukaszu ewangelisto, magistrze spraw ostatecznych, niech pan powie szczerze, ale
tak szczerze, jak to powinno powiedzieć się człowiekowi przed śmiercią, dlaczego tkwi pan tam, w
jakimś świeckim konfesjonale i spowiada laickich desperatów, niedoszłych samobójców,
rozchwianych nadwrażliwców i histeryków, dlaczego pan tam siedzi? Naprawdę pan wierzy, że
pomaga pan światu... no, może nie całemu światu, ale temu miastu, tej ludzkiej termitierze, gdzie
przeszło milion jadowitych i bezwzględnych mrówek walczy ze sobą nieustannie, zjada się, okalecza,
wariuje, unicestwia? A pan chce temu zapobiec za pomocą dobrej woli i telefonicznego kabla?
- Dziewczyno...
- Iza, proszę pana, Izabela Białoń. Przedstawiam się, chociaż to już i tak jest bez znaczenia...
Niech się pan przyzna, niby się pan przejmuje zagrożonym tworem natury, tą trzciną myślącą, to
chyba Pascal, prawda? Więc niby obchodzi pana, co mam do powiedzenia, a to tylko dlatego, aby
ktoś inny zdążył zbadać, skąd dzwonię, tak?
- Chcę pani pomóc i jestem wdzięczny za ten łut zaufania, bo jednak zadzwoniła pani do nas.
- Nie mam nikogo bliskiego, dlatego zadzwoniłam do was.
- Czasami łatwiej zwierzyć się nieznajomemu.
- Tak, ma się mniej oporów, to jak rozmowa w pociągu z przygodnym towarzyszem podróży,
tylko, że ja zaraz wysiadam... I nie mam się właściwie z czego zwierzać. Miałam szare, nieudane
życic, nie było w nim szczęścia. Ani jedno z moich pragnień nie ziściło się. Może były zbyt ambitne?
I dlatego. Nic wyszło, nic mi nie wyszło, rozumie pan? Tylko niech mi pan nie mówi, że każdy jest
kowalem swego losu...
- Nie mówię.
- Każdy jest więźniem swego losu... Pomyślał pan: tania filozofia, tak? Proszę nie kłamać, nie
godzi się okłamywać umierającego, niech więc pan powie, co pan pomyślał!
- Pomyślałem, że nie wszystko jeszcze stracone, jeśli człowiek szuka innego człowieka,
chociażby tylko za pośrednictwem telefonu... Więc nie utracił jeszcze zupełnie nadziei.
- Atawizm, resztka instynktu.
- Wola życia. Posłuchaj mnie, być może to tylko chwilowa depresja, nie poddawaj się jej
biernie, musisz się bronić, pomogę ci! To nie są tylko słowa, masz tu przyjaciół... Słyszysz mnie? Iza!
Izabela... Iza, odezwij się... mów ze mną, to także obrona!
- Wypiłam kieliszek koniaku. Nie, jeszcze nie z tym... Jeszcze mam trochę czasu, ale nie
odpowiedziałeś mi na pytanie.
- Jakie?
- Chcesz mi przeszkodzić?
- Tak.
- To przecież niemożliwe, wystarczy abym odłożyła słuchawkę.
- Iza, obraziłaś się na życie? Chcesz zniszczyć je, raz dane, niepowtarzalne, zniszczyć pod
wpływem niepowodzeń, może rozpaczy, a może tylko nastroju zrodzonego z samotności...
- Każdy ma swoją miarę, moja jest już wypełniona po brzegi. Możliwe, że w twojej to byłaby
tylko kropla, mała kropla podkreślająca smak życia jak ostra przyprawa. Nic nie wiesz o samotności,
o mojej samotności, bo każda samotność jest inna, tak jak ja nic nie wiem o twojej... Może ty zabijasz
swoją samotność za pomocą telefonu stojącego tam na twoim biurku? Wypełniasz ją nieudanymi
losami ludzi, co szukają u was ratunku, oparcia i przez to czujesz się mniej samotny i mniej
nieszczęśliwy... Przygnębiająca jest jesień, deszcz i ten okropny wicher... Czy to prawda, że
najwięcej samobójstw ludzie popełniają w listopadzie?
- Prawda.
- Dręczy mnie wycie wiatru, od wielu dni odbiera sen... Targa drzewa w ogrodzie. Bezlistne
gałęzie wyglądają jak szubienice...
- Masz pod oknem drzewa?
- Tak. Dom stoi w dużym ogrodzie, bo to dom z czasów, gdy działki, parcele, jak je wtedy
nazywano, nie były jeszcze wielkości łaty na dżinsach. Należy do ludzi, którym się wszystko w życiu
udało, nawet nie domyślasz się, jak bardzo. Teraz będą mieli kłopot, bo stracą dobrą służącą, czyli
pomoc domową, jak się obecnie mówi, ale wiadomo, nazwa nie zmienia istoty rzeczy.
- Zawód jak każdy inny.
- Nie żartuj, cóż to za zawód? Kuchta! Kiedyś tak się o nich mówiło, truły się esencją octową,
gdy je porzucali strażacy. I ja jestem kuchtą, i takie się truję, tyle że nie esencją octową i nie przez
strażaka... Oto jak się zmieniają obyczaje...
- Posłuchaj mnie, Iza...
- Jeszcze słucham! Czy wszyscy kandydaci na samobójców są tak gadatliwi? I naprawdę
bierzesz mnie poważnie? Może jestem zwykłą histeryczką albo udaję? Nikt wam nigdy nie zrobił
kawału?... - głos się łamie, Łukasz słyszy stłumiony szloch i coś jakby dźwięk szkła. Trwa przykuty
do słuchawki, łowił słabe odgłosy życia docierające z tamtej strony przewodu i myśli, że jeśli tamten
człowiek odezwał się sam, to on, Łukasz, ma szansę, aby go powstrzymać i odwieść od,
samounicestwienia.
Czy znalazł właściwy ton i jakich słów potrzeba, aby dotarły do tej dziewczyny? Ma wrażenie,
jakby ona była odgrodzona od niego niewidzialną ścianą, a gdyby nie pytania i odpowiedzi można by
sądzić, że ten co chwila zmieniający barwę głos nagrany został na płytę; głęboki alt pełen
dramatycznego napięcia.
Po chwili rwący się szept w słuchawce:
- ...nie uratujesz mnie, Don Kichocie... - jeszcze jakiś nieartykułowany dźwięk, jak gdyby
spazmatyczne westchnienie, i cisza; z tamtej strony słuchawka została położona albo wypadła z ręki.
- Rozłączyła się? - zagląda koleżanka. - Na adres chwilę trzeba zaczekać...
Gdy psycholog, wyprzedzając lekarza pogotowia ratunkowego, przeskakuje stopnie dzielące go
od willi na Saskiej Kępie, dopiero przychodzi mu na myśl, że przecież te drzwi - masywne, z
czarnego dębu, z metalową rozetą zamiast klamki - mogą być zamknięte. Ale przekręcona do oporu
rozeta zwalnia zatrzask i drzwi ustępują.
Mrok obszernego hallu rozrzedzają plamy nikłego światła sączącego się z chińskiego lampionu;
obok wejścia szaragi z lśniącego i bardzo ciemnego drzewa, w głębi skrzynia, wielka chińska
szkatułka połyskująca laką i masą perłową, nad nią lustro w wąskiej ramie, także z lakierowanego
drzewa, w lustrze odbicie rozwartych dwuskrzydłowych drzwi i... wyprostowanej sylwetki
mężczyzny.
Wszystko to Łukasz rejestruje w czasie krótszym niż mgnienie i uczucie ulgi, że ktoś nadszedł z
pomocą, zanim oni zdążyli przyjechać, także trwa krócej niż mgnienie.
- Co tu się stało, na miłość boską, kim panowie są?! - krzyczy na ich widok mężczyzna łamiącym
się głosem.
Olbrzymi pokój; całą ścianę na wprost drzwi zajmują łukowato sklepione okna sięgające
podłogi, udrapowane firankami z białego tiulu. Nieliczne stylowe sprzęty na wygiętych pajęczych
nóżkach - połysk szlachetnej politury, watowe złoto Obić i biel; w rogu pokoju kominek z
marmurowym fryzem, przy nim stolik, fotel; obok na dywanie konwulsyjnie skręcone ciało.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin