Martin George R.R. - Manna z nieba.doc

(312 KB) Pobierz
George R

George R. R. Martin

 

Manna z nieba

 

(Manna from Heaven)

 

przełożył Arkadiusz Nakoniecznik

 

   Armada sunęła skrajem układu słonecznego, z dostojnym

wdziękiem polującego tygrysa bezgłośnie przemierzając atłasową

czerń kosmosu, i z każdą chwilą coraz bardziej zbliżała się do

"Arki".

   Haviland Tuf siedział przed głównym pulpitem sterowniczym,

obserwując rozliczne wskaźniki i monitory. Kiedy było trzeba,

wykonywał oszczędne, prawie niezauważalne ruchy głową. Mknąca

mu na spotkanie flotylla sprawiała bardzo groźne wrażenie. Do

tej pory instrumenty zarejestrowały obecność czternastu dużych

jednostek oraz całego mrowia mniejszych. Skrajne pozycje w

szyku zajmowało dziewięć pękatych, srebrno-białych lewiatanów

najeżonych nieznaną bronią, między nimi ustawiły się cztery

długie krążowniki o czarnych kadłubach drżących od

nagromadzonej w nich energii, a w samym środku formacji

znajdował się gigantyczny, przypominający kształtem spodek

okręt flagowy o średnicy równo sześciu kilometrów. Był to

największy statek kosmiczny, jaki Haviland Tuf spotkał od

chwili, kiedy przed ponad dziesięciu laty po raz pierwszy

ujrzał opuszczoną "Arkę". Wokół wielkiego spodka, niczym rój

rozwścieczonych owadów, uwijały się dziesiątki niszczycieli.

   Blada, pociągła twarz Tufa była pozbawiona jakiegokolwiek

wyrazu, ale spoczywający w jego objęciach Dax zamruczał

niespokojnie.

   Zamigotała lampka, informując o tym, że ktoś próbuje

nawiązać łączność z "Arką". Haviland Tuf mrugnął dwa razy, a

następnie powoli wyciągnął rękę i włączył odbiornik.

   Oczekiwał, że w chwilę potem na ekranie pojawi się czyjaś

twarz, ale spotkało go rozczarowanie, gdyż ujrzał przed sobą

jedynie zwierciadlany hełm skafandra bojowego i opuszczony

wizjer z czarnej plastostali. Hełm był ozdobiony stylizowanym

emblematem przedstawiającym planetę S'uthlam. Dwa

szerokopasmowe czujniki jarzyły się za wizjerem niczym

krwistoczerwone, rozpalone oczy. Ich widok przywiódł Tufowi na

myśl pewnego niezbyt sympatycznego człowieka, z którym miał

kiedyś do czynienia.

   - Doprawdy, przywdziewanie kompletnego stroju

ceremonialnego było całkowicie niepotrzebne - powiedział

spokojnie. - Nadto obecność tak licznej i świetnej eskorty

przyjemnie łechce moją próżność, ale nie ulega żadnej

wątpliwości, iż znacznie mniejsza i skromniejsza flotylla

powitalna byłaby całkowicie wystarczająca. Ta, którą widzę,

budzi swymi rozmiarami ogromny szacunek, do tego stopnia nawet,

że ktoś mniej ufny ode mnie mógłby łatwo nabrać podejrzeń, iż

jest to raczej demonstracja siły, mająca na celu nie tyle

uhonorowanie, co raczej zastraszenie utrudzonego wędrowca.

   - Jestem komandor Wald Ober, dowódca Siódmego Skrzydła

Flotylli Planetarnej S'uthlam - oznajmiła zakuta w skafander

postać głębokim, lekko zniekształconym głosem.

   - Dowódca Siódmego Skrzydła... - powtórzył Tuf. - Zaiste.

Oświadczenie to każe się domyślać istnienia jeszcze co najmniej

sześciu równie groźnych zespołów. Wygląda na to, że od mojego

poprzedniego pobytu siły zbrojne S'uthlam uległy znacznej

rozbudowie.

   Wald Ober nie był zainteresowany jego rozważaniami.

   - Poddaj się natychmiast albo twój statek zostanie

zniszczony!

   Haviland Tuf zamrugał powoli.

   - Obawiam się, że zaszło poważne nieporozumienie...

   - Cybernetyczna Republika S'uthlam znajduje się obecnie w

stanie wojny z tak zwaną koalicją Vandeen, Jazbo, Planety

Henry'ego, Skrymiru, Roggandoru i Lazurowej Triuny. Wtargnąłeś

na zakazany teren. Poddaj się albo zginiesz.

   - Czuję się zmuszony wyprowadzić pana z błędu - odparł

Tuf. - Nie uczestniczę w tym pożałowania godnym konflikcie, o

którym aż do tej pory nie miałem najmniejszego pojęcia. Nie

należę do żadnej koalicji, związku ani przymierza,

reprezentując tylko siebie, inżyniera ekologa, o najbardziej

pokojowym usposobieniu, jakie można sobie wyobrazić. Proszę nie

przejmować się rozmiarami mojego statku. Aż nie chce mi się

wierzyć, żeby przez zaledwie pięć lat standardowych znakomici

pajęczarze i cybertechnicy Portu S'uthlam zapomnieli o

ostatniej wizycie, jaką złożyłem na waszej nadzwyczaj

interesującej planecie. Jestem Haviland...

   - Wiemy kim jesteś, Tuf - przerwał mu Wald Ober. -

Poznaliśmy "Arkę", jak tylko włączyłeś silniki hamujące.

Koalicja nie ma trzydziestokilometrowych okrętów, i całe

szczęście. Rada Planety poleciła mi przygotować się na twoje

przybycie.

   - Zaiste - odparł Haviland Tuf.

   - Jak myślisz, dlaczego moje Skrzydło wyruszyło ci na

spotkanie? - zapytał Ober.

   - Zapewne po to, aby zgotować mi radosne powitanie i

obsypać darami, wśród których znajdą się także kosze

soczystych, świeżych, posypanych wonnymi przyprawami grzybów.

Teraz jednak zaczyna mi świtać podejrzenie, iż moje nadzieje

były przedwczesne.

   - Ostrzegam cię po raz trzeci i ostatni! - wycedził Wald

Ober. - Za niecałe cztery minuty standardowe znajdziesz się w

zasięgu celnego strzału. Poddaj się albo zginiesz!

   - Szanowny panie - powiedział Tuf. - Zanim popełnisz

brzemienny w skutki błąd, proponuję, żebyś skontaktował się z

przełożonymi. Jestem pewien, że mamy do czynienia z pożałowania

godnym nieporozumieniem.

   - Byłeś sądzony in absentia i zostałeś uznany za

przestępcę, heretyka oraz wroga mieszkańców S'uthlam.

   - Spotkała mnie okrutna niesprawiedliwość! - zaprotestował

Tuf.

   - Dziesięć lat temu wymknąłeś się naszej flotylli, ale nie

myśl, że tym razem też ci się uda. Uczyniliśmy znaczny krok

naprzód. Nasza nowa broń bez trudu poradzi sobie z tymi

przestarzałymi polami siłowymi, w jaki jest wyposażony twój

statek. Najlepsi uczeni w najdrobniejszych szczegółach

rozpracowali ten stary, rozdęty wrak, w którym siedzisz, a ja

osobiście nadzorowałem przeprowadzanie symulacji komputerowych.

Jesteśmy w pełni przygotowani na twoje przybycie.

   - Nie chciałbym, by ktoś pomyślał, że jestem niewdzięczny,

ale wydaje mi się, iż niepotrzebnie zadaliście sobie aż tyle

trudu - odparł Haviland Tuf, po czym obrzucił spojrzeniem rzędy

ekranów ciagnące się wzdłuż ścian długiego, wąskiego

pomieszczenia. Na wszystkich widać było zbliżające się w

szybkim tempie okręty wojenne Flotylli Planetarnej S'uthlam. -

Jeżeli przyczyną tej niczym nie uzasadnionej wrogości jest

dług, jaki zaciągnąłem wobec Portu S'uthlam, chciałbym

niniejszym zapewnić, iż jestem gotów natychmiast spłacić go w

pełnej wysokości.

   - Dwie minuty - warknął Ober.

   - Co więcej, jeżeli S'uthlam chciałby ponownie skorzystać

z dobrodziejstw inżynierii ekologicznej, byłbym skłonny

zaproponować swoje usługi po bardzo korzystnej, obniżonej

cenie.

   - Mamy już dosyć twoich pomysłów. Minuta.

   - Cóż, wygląda na to, że pozostało mi tylko jedno, możliwe

do zaakceptowania, rozwiązanie.

   - Poddajesz się? - zapytał podejrzliwie dowódca Skrzydła.

   - Obawiam się, że nie - odparł Haviland Tuf. Wyciągnął

rękę, musnął długimi palcami rząd holograficznych przycisków i

uruchomił wiekowe systemy obronne "Arki".

   Twarz Walda Obera była ukryta za wizjerem hełmu, ale ton

jego głosu zdradził, że oficer uśmiechnął się pogardliwie.

   - Imperialne pola siłowe czwartej generacji,

trójwarstwowe, częściowo pokrywające się częstotliwości,

fazowanie koordynowane przez centralny komputer statku.

Opancerzenie kadłuba z duraluminium. Mówiłem ci już, że

odrobiliśmy pracę domową.

   - Wasz pęd do wiedzy jest godny najwyższego uznania -

stwierdził Tuf.

   - Następna sarkastyczna uwaga może być ostatnią, kupcze,

więc postaraj się wykrzesać z siebie coś naprawdę dobrego.

Dokładnie wiemy, czym dysponujesz i jak wiele może wytrzymać

statek Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Jesteśmy w stanie

zaaplikować ci dużo, dużo więcej. - Gwałtownym ruchem odwrócił

głowę. - Przygotować się do otwarcia ognia! - W chwilę potem

czarny wizjer z prześwitującymi czerwonymi punktami sensorów

ponownie skierował się w stronę Tufa. - Mamy zamiar zdobyć

"Arkę", a ty nie możesz nam w tym przeszkodzić. Trzydzieści

sekund.

   - Pozwolę sobie mieć na ten temat odmienne zdanie -

powiedział spokojnie Haviland Tuf.

   - Na moją komendę wszystkie jednostki otworzą ogień -

poinformował go Ober. - Skoro się upierasz, odliczę ci ostatnie

sekundy twojego życia. Dwadzieścia. Dziewiętnaście.

Osiemnaście...

   - Niezmiernie rzadko zdarza się słyszeć tak energiczne i

pewne odliczanie - odparł uprzejmie Tuf. - Ufam, iż niemiła

wiadomość, jaką mam do przekazania, nie przeszkodzi panu w

doprowadzeniu go do szczęśliwego końca.

   - Czternaście. Trzynaście. Dwanaście...

   Tuf splótł palce i położył ręce na brzuchu.

   - Jedenaście. Dziesięć. Dziewięć...

   Ober zerknął niepewnie w bok.

   - Dziewięć - powtórzył z zadumą gwiezdny kupiec. - Bardzo

ładna liczba. Zazwyczaj poprzedza ją osiem, a tę z kolei

siedem.

   - Sześć. - Ober zawahał się. - Pięć...

   Tuf czekał w milczeniu.

   - Cztery. Trzy... Co za niemiła wiadomość?! - ryknął z

wściekłością dowódca Siódmego Skrzydła Flotylli Planetarnej.

   - Jeżeli będzie pan tak krzyczał, zmusi mnie pan do

zmniejszenia poziomu głośności w odbiorniku - poinformował go

uprzejmie Haviland Tuf, po czym uniósł palec. - Niemiła

wiadomość sprowadza się do tego, że jakakolwiek próba

sforsowania systemów obronnych "Arki" - a jestem pewien, że

wasza flotylla dałaby sobie z nimi radę bez żadnego problemu -

spowoduje eksplozję niewielkiego ładunku termojądrowego, który

pozwoliłem sobie umieścić wewnątrz głównego magazynu tkanek, co

z kolei doprowadzi do nieodwracalnego zniszczenia zapasów

materiałów służących do klonowania, które stanowią o

wyjątkowości i nieoszacowanej wartości mojego statku.

   Zapadło długie milczenie. Żarzące się sensory zdawały się

pomału wypalać dziury w czarnym wizjerze hełmu Obera.

   - Blefujesz - stwierdził wreszcie komandor.

   - Zaiste, przejrzał mnie pan - odparł Tuf. - Jakąż głupotą

z mojej strony było przypuszczać, że za pomocą tak prostego,

wręcz prymitywnego wybiegu zdołam przechytrzyć człowieka o

pańskiej przenikliwości i intelekcie. Obawiam się, iż teraz

każe pan otworzyć ogień, by do końca zdemaskować moje kłamstwo.

Proszę jedynie o chwilę zwłoki, żebym mógł pożegnać się z moimi

kotami.

   Ponownie ułożył splecione dłonie na imponującym brzuchu i

spokojnie czekał na reakcję oficera. Bojowe okręty Flotylli

Planetarnej zbliżały się z każdą chwilą.

   - Oczywiście, że to zrobię, ty przeklęty wyskrobku! -

zawył Wald Ober.

   - Czekam, pogrążony w ponurej rezygnacji.

   - Masz dwadzieścia sekund!

   - Obawiam się, że wiadomość, którą przekazałem, jednak

nieco pana poruszyła. Odliczanie zatrzymało się na liczbie trzy.

Niemniej pozwolę sobie bezwstydnie wykorzystać pańską pomyłkę i

rozkoszować się dodatkowymi chwilami życia, jakie w ten sposób

otrzymałem.

   Sekundy ciagnęły się w nieskończoność, a oni bez słowa

mierzyli się wzrokiem. W pewnej chwili Dax zaczął cicho

mruczeć; Tuf pogładził go po długim, czarnym futrze, a wówczas

kot zamruczał jeszcze głośniej, wyprostował przednie łapy i

wbił pazury w kolano swego pana.

   - A idź do diabła! - wybuchnął wreszcie Wald Ober, po czym

wycelował w Tufa palec. - Tym razem ci się upiekło, ale

ostrzegam cię: nawet nie próbuj nam uciec! Jeżeli mielibyśmy

stracić zapasy tkanek zmagazynowane na "Arce", zrobilibyśmy

wszystko, żebyś ty też już nigdy z nich nie skorzystał.

   - Doskonale pana rozumiem, chociaż, rzecz jasna, nie

identyfikuję się z pańskimi poglądami - odparł Tuf. - Z całą

pewnością nie spróbuję ucieczki, ponieważ mam do spłacenia

pewien dług, w związku z czym będzie pan mógł jeszcze długo

podziwiać moje oblicze, ja zaś pański wspaniały hełm bojowy,

kiedy tak posiedzimy sobie, każdy w swoim fotelu,

poszukując jakiegoś wyjścia z tej patowej sytuacji.

   Walter Ober nie zdążył odpowiedzieć, gdyż zniknął nagle z

ekranu, jego miejsce natomiast zajęła kobieca twarz o doskonale

znanych Tufowi rysach: szerokie, skrzywione usta, nos ze

śladami po wielokrotnych złamaniach, gruba skóra z

charakterystycznym, błękitnym zabarwieniem, świadczącym o

długoletnim działaniu twardego promieniowania i zażywaniu

pastylek antyrakowych, jasne, błyszczące oczy otoczone siecią

zmarszczek, dokoła zaś rozwiana grzywa gęstych siwych włosów.

   - W porządku, koniec zgrywania twardzieli - powiedziała

kobieta. - Wygrałeś, Tuf. Ober, teraz jesteś dowódcą honorowej

eskorty. Dostarcz go do Sieci, niech to szlag trafi!

   - Bardzo rozsądna decyzja - stwierdził z aprobatą Haviland

Tuf. - Cieszę się mogąc panią poinformować, iż jestem już w

stanie uregulować do końca rachunek za wyremontowanie i

wyposażenie "Arki".

   - Mam nadzieję, że przywiozłeś też trochę karmy dla kotów

- mruknęła ponuro Tolly Mune. - Ten "pięcioletni zapas", który

zostawiłeś poprzednim razem, wystarczył na niewiele ponad trzy

lata. - Z jej piersi wyrwało się głębokie westchnienie. -

Nie przypuszczam, żebyś postanowił przejść na emeryturę i

sprzedać nam "Arkę"? 

   - Zaiste, nie.

   - Tak myślałam. Dobra, Tuf, otwieraj piwo, bo zjawię się u

ciebie, jak tylko zacumujesz w pajęczynie.

   - Pozostając z całym należnym szacunkiem ośmielę się

jednak wyznać, iż obecnie nie znajduję się w nastroju, który

pozwoliłby mi w pełni docenić wizytę tak znakomitego gościa jak

pani. Komandor Ober poinformował mnie przed chwilą, iż zostałem

uznany za przestępcę i heretyka, co samo w sobie stanowi dość

interesującą koncepcję, jako że ani nie jestem obywatelem

planety S'uthlam, ani też nigdy nie należałem do wyznawców

obowiązującej na niej religii. W niczym jednak nie zmniejsza to

mego lęku i niepokoju.

   - A, to... - Machnęła ręką. - Zwykła formalność.

   - Zaiste.

   - Do diabła, Tuf! Po to, żeby zabrać ci statek,

potrzebowaliśmy jakiejś wymówki. Przecież jesteśmy legalnym

rządem. Mamy prawo brać wszystko, co nam się podoba, pod

warunkiem, że uda nam się nadać naszym działaniom pozory

legalności.

   - Muszę przyznać, iż podczas moich rozlicznych podróży

nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać równie szczerego

polityka. Doświadczenie to napełnia mnie nowym animuszem. Mimo

wszystko pozwolę sobie zapytać, jakimi dysponuję gwarancjami,

że znalazłszy się na pokładzie "Arki", nie będzie pani

kontynuowała wysiłków zmierzających do jej zagarnięcia?

   - Kto, ja? - zapytała ze zdumieniem Tolly Mune. - A jak,

twoim zdaniem, miałabym się do tego zabrać? Nie bój się,

przylecę sama. - Uśmiechnęła się. - To znaczy, prawie sama.

Chyba nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeżeli wezmę ze

sobą kota?

   - Skądże znowu - odparł Tuf. - Miło mi, że zwierzęta,

które pozostawiłem pod pani opieką, doskonale radziły sobie

podczas mojej nieobecności. Będę z niecierpliwością oczekiwał

pani przybycia, kapitanie Mune.

   - Przewodnicząca Rady Planety, jeżeli chodzi o ścisłość -

burknęła, po czym zniknęła z ekranu.

 

   Z całą pewnością nikt nigdy nie znalazł najmniejszego

powodu, aby zarzucić Tufowi nieostrożność; "Arka", z wciąż

działającymi obronnymi polami siłowymi, przycumowała do jednego

z doków położonych najdalej od centrum Portu S'uthlam. Wkrótce

potem do olbrzyma zbliżył się niewielki statek kosmiczny, który

Tolly Mune otrzymała od Tufa podczas jego poprzedniej wizyty na

planecie.

   Haviland Tuf wyłączył na chwilę pole siłowe, a następnie

uruchomił mechanizmy otwierające ogromną kopułę nad

lądowiskiem. Czujniki "Arki" poinformowały go, że w mniejszej

jednostce aż roi się od żywych organizmów, z których tylko

jeden jest człowiekiem, reszta zaś wykazuje typowo kocie cechy.

Tuf, przyodziany w ciemnozielony zamszowy kombinezon spięty

paskiem na pokaźnym brzuchu, wyjechał gościowi na spotkanie

trójkołowym wózkiem na baloniastych oponach. Na głowie miał

nieco podniszczoną czapkę z dużym daszkiem, nad którym pysznił

się złocisty emblemat Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Na

kolanach ułożył mu się Dax, przypominający rozleniwioną stertę

czarnego futra.

   Jak tylko otworzyła się śluza, Tuf skierował trójkołowiec

między rzędami nagromadzonych w ciągu minionych lat, mniej lub

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin