Powrót - rozdział 3 [NZ].doc

(58 KB) Pobierz
Autor: PaulinaK

Autor: PaulinaK

Korekta: Karolcia955

 

 

ROZDZIAŁ 3
3.Strach

Westchnęłam ostatni raz, próbując zatrzymać przy sobie resztki snu. Przeciągnęłam się i otworzyłam oczy, zdziwiona, że nie natrafiłam na żadną przeszkodę w postaci marmurowego ciała mojego ukochanego. Wyłączyłam dzwoniący dłuższy czas budzik i usiadłam na łóżku, rozglądając się po pokoju nieco jeszcze zaspanym wzrokiem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Edward wyszedł w nocy, z pewnością chcąc, chociaż przebrać się przed szkołą. No i oczywiście żeby Charlie przypadkiem nie zastał go w moim pokoju, jeśli mojego ojca naszłaby nagła ochota sprawdzenia, czy jeszcze żyję. Swoją droga dziwiłam się, że nie chciał zobaczyć wczoraj wieczorem lub w nocy, jak się czuję. Przecież zaraz po powrocie z zakupów powiedziałam mu, że boli mnie głowa i tyle mnie widział. A może był tutaj? Może, dlatego Edward wyszedł? Cóż, nie dowiem się tego, dopóki nie zapytam któregoś z nich.
Wygramoliłam się z łóżka i ziewając, podeszłam do okna, chcąc wpuścić do pomieszczenia trochę światła. Odsunęłam zasłonę i niemal boleśnie zmrużyłam oczy. Słońce. Ba, cholernie dużo słońca!
- Świetnie. – wymamrotałam, wzdychając ciężko. Czyli nie zobaczę się dzisiaj z Edwardem, przynajmniej do wieczora. W jednej chwili poczułam, jakby uleciało ze mnie całe powietrze. Cały dzień bez niego, podczas, gdy już teraz budziła się we mnie tęsknota, paląca potrzeba, chociaż dotknięcia jego chłodnej skóry, usłyszenia jego głosu.
- Po prostu świetnie. – powtórzyłam prawie płaczliwie i ze złością szarpnęłam zasłoną. Nic nie mogłam poradzić na moje egoistyczne zachowanie. Chciałam mieć ukochanego przy sobie tak często, jak to tylko jest możliwe. Chciałam móc w każdej chwili złapać go za rękę, by przekonać się, że nie jest tylko pięknym snem, chciałam móc przytulić się do niego, by odnaleźć spokój i bezpieczeństwo, chciałam słyszeć, że mnie kocha i mówić mu to samo, aż do znudzenia. A przede wszystkim, chciałam wreszcie pokonać w sobie wewnętrzny strach, że to uczucie bezgranicznego szczęścia nie potrwa długo…
Spojrzałam na zegarek i z niechęcią zdałam sobie sprawę, że jeśli jeszcze trochę będę stać i się nad sobą użalać, spóźnię się do szkoły. Tym bardziej, że dzisiaj nie miałam dotychczasowego środka transportu. Pozostawała albo piesza wycieczka albo… Zerwałam się z miejsca, wyobrażając sobie siebie przed budynkiem, wysiadającą z wozu policyjnego.


Dzielenie niemal wszystkich lekcji z Edwardem miało swoją złą stronę właśnie w takie dni, jak ten. Poczucie, że nie będzie siedział obok mnie, rzucał ukradkowych spojrzeń w moją stronę, szukał byle pretekstu, by chociaż dotknąć mojej ręki, uśmiechał się z rozbawieniem za każdym razem, gdy nauczyciel przyłapywał mnie na tym, że przestałam go słuchać, sprawiało mi niemal fizyczny ból.
Westchnęłam cicho i zajęłam swoje miejsce przy ławce, układając książki do biologii na blacie z trochę większą uwagą niż normalnie.
- Bella!
Usłyszałam swoje imię. Uniosłam głowę i zobaczyłam nad sobą twarz Mike’a. Po jego minie stwierdziłam, że próbował nawiązać ze mną kontakt od dłuższego momentu.
- Cześć. – uśmiechnęłam się lekko. – Przepraszam, zamyśliłam się.
- Zauważyłem. – mruknął, po czym ostentacyjnie spojrzał na puste miejsce obok mnie. – Gdzie zgubiłaś swojego bodyguarda?
Skrzywiłam się, słysząc, jak Mike nazywa Edwarda. Dobrze, być może nie rozstajemy się ze sobą prawie wcale – pomijając matematykę – ale nie sądziłam, że jest to aż tak widoczne.
- Edward źle się czuł, wolał zostać w domu. – mruknęłam, kłamiąc tylko po części. Wolał zostać w domu, ale dlatego, żeby całe miasto nie zobaczyło, jak jego skóra mieni się w promieniach słońca. Właściwie, pomyślałam, to można by powiedzieć, że źle się z tym czuje.
Ha ha, super. Próba poprawienia sobie nastroju żartem słownym wypadła żałośnie.
- Czyli mogę dzisiaj usiąść obok ciebie na biologii? – zapytał z uśmiechem, który miał pewnie wyglądać na niepewny, jakby nieśmiały. Litości.
- Jasne. – wydukałam, siląc się na uprzejmość. On, na miejscu Edwarda? Po co? No i co z Jessicą? Oni nadal ze sobą chodzą? Zerwali? Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia. Jakoś mało nie to interesowało. Chciałam tylko jednego, pomyślałam, gdy zobaczyłam jak Mike, dumny niczym paw, zajął miejsce obok mnie. Żeby ten dzień już się skończył.


- Piękna pogoda, prawda? – zapytała Angela, gdy razem wyszłyśmy ze szkoły. Okazało się, że dzisiejszego dnia akurat kończyłyśmy lekcje w tym samym czasie. – Uwielbiam słońce. – Westchnęła, lekko przymykając powieki, jakby delektowała się padającymi na nią promieniami. – Przepraszam, co mówiłaś? – zapytała, spoglądając na mnie, gdy mruknęłam coś niezrozumiałego.
- Racja, pogoda jest świetna. – powiedziałam, ale nie był to poprzedni komentarz, którego na szczęście Angela nie dosłyszała. Ruszyłyśmy w kierunku parkingu.
- Twoja furgonetka jeszcze jest w warsztacie? – zapytała, gdy stanęłyśmy obok jej skromnego samochodziku, prezentu rodziców na osiemnaste urodziny.
-Niestety tak. – przytaknęłam, wdzięczna za to, że chociaż ona nie próbuje rozmawiać ze mną o nieobecności Edwarda, powiększając tylko mój dół psychiczny. – Mam nadzieję, że na przyszły tydzień go zrobią, bo zostałam bez środka lokomocji.
- No tak. – przyznała, ale ja niemal słyszałam jej myśli. Pomijając srebrne volvo, krzyczały. Dziewczyna jednak uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Jednak nie ma to jak swój własny samochód.
W odpowiedzi również delikatnie się uśmiechnęłam. W tym samym momencie poczułam lekki powiew wiatru, i kosmyki włosów, do tej pory posłuszne, opadły mi na twarz. Szybkim ruchem założyłam je znowu za ucho, mimowolnym ruchem odwracając lekko głowę w stronę lasu, i nagle zamarłam. To było jak impuls nerwowy, który boleśnie obiegł cały mój organizm. Jak cios w splot słoneczny. Jak nagłe odcięcie tlenu. Jak wszystko razem, zamknięte w tym jednym wrażeniu, jakim był płomiennorudy cień, znikający w gąszczu drzew. Był to ułamek sekundy, ale wystarczyło, by doszczętnie wyprowadzić mnie z równowagi.
- Bello, czy wszystko w porządku? – dobiegł mnie głos Angeli, która musiała zauważyć, że coś się ze mną dzieje. Mrugnęłam parę razy, ale nic się nie stało, nic nie dostrzegłam. Nic dziwnego. Nic rudego. Kątem oka zobaczyłam, jak i ona wpatruje się w to samo miejsce.
- Tak, tak.
– To co, podrzucić cię do domu? – usłyszałam pytanie. Przełknęłam bezgłośnie ślinę, odwracając głowę w stronę rozmówczyni.
- Mogłabyś? – zapytałam niepewnie, starając się zapanować nad głosem. Spojrzałam jeszcze raz w stronę lasu, ale nikogo tam nie było.
Uspokój się, powtarzałam sobie w duchu. To tylko twoja chora wyobraźnia plus brak Edwarda. I znając twoje szczęście, pewnie udar słoneczny. Albo po prostu zaczęłaś wariować.
Pewnie wszystko po trochu. Odetchnęłam głęboko.
– Cóż, wprawdzie spacer jest dobry dla zdrowia – dodałam już spokojniej, patrząc na Angelę - ale…
- Nie ma sprawy. – zaśmiała się i po chwili już otwierała drzwi auta. – Właściwie dobrze się składa, jeszcze nie miałaś okazji przejechać się moim małym cudeńkiem. – dodała, zabawnie poklepując maszynę po dachu.
Roześmiałam się szczerze, po raz pierwszy tego dnia. Uczucie zagrożenia zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.

Wracając do domu, nie dosyć, że zapomniałam o niemiłym wrażeniu, jakie wywarło na mnie moje przywidzenie, będące z pewnością skutkiem podłego nastroju, to byłam niemal na granicy euforii. Pogoda bowiem, typowo zresztą dla tej szerokości geograficznej, nagle się popsuła. Słońce przesłoniły ciemne chmury, wzmógł się wiatr a z nieba zaczęły lecieć krople deszczu, których gęstość zwiększała się wprost proporcjonalnie do odległości od mojego domu. Gdy żegnałam się z Angelą, już niemal lało. Szybko wbiegłam do domu, myślami będąc już na górze, w moim pokoju. Charliego jeszcze nie było, mogłam więc bez skrępowania okazywać swoją radość z tak paskudnej pogody. Rozebrałam się, kilkoma susami pokonałam schody i z bijącym sercem położyłam dłoń na klamce. A co, jeśli go nie ma? Jeśli, mimo braku słońca, nie przyszedł? Oczywiście, mógł wpaść później, wieczorem, ale…
Otworzyłam drzwi, rozglądając się nerwowo po pokoju. Wszystko wyglądało tak, jak zostawiłam je rano. Brak Edwarda.
Zamknęłam za sobą drzwi, plecak rzuciłam na podłogę i z ociąganiem usiadłam na łóżku. Nie zdołałam powstrzymać westchnienia, będącego wyrazem rozczarowania. Oczywiście, nie było powodu, by się tak czuć, mówiłam sobie. Przecież nie oczekujesz, żeby był tu za każdym razem, gdy wracasz ze szkoły, prawda? On też ma swoje wampirze życie, jakiekolwiek by ono nie było.
Szurając stopami, wróciłam do plecaka, złapałam za jedno ramię i powlokłam się do biurka. Jeśli miałam nadzieję, że ukochany, chociaż był tu, gdy ja siedziałam w szkole i zostawił mi kartkę, teraz nie miałam już wątpliwości, że tak się nie stało. Usiadłam, rozpakowałam książki i zabrałam się za odrabianie lekcji na jutro.
Matematyka.
Nie powinnam być smutna, przecież siedział ze mną przez całą noc.
Zadanie 1 – Rozwiąż równanie, wiedząc, że…
Nie będzie siedział ze mną cały czas, to nienormalne.
Ile rozwiązań będzie miało równanie, jeśli… Nie rozumiem. Następne.
Z drugiej strony zawsze przychodził, a jeśli nie, to uprzedzał, że go nie będzie.
Z wykresu odczytaj zależność między…
Zamknęłam książkę i ukryłam twarz w dłoniach. Nie mogłam myśleć, szczególnie, jeśli to myślenie miało się tyczyć matematyki. Edward musi mi to wytłumaczyć. Edward…
- Edwardzie, gdzie jesteś? – mruknęłam prawie niedosłyszalnie, nie wiedząc nawet, że to zrobiłam. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy usłyszałam odpowiedź.
- Tutaj.
Z zaskoczenia aż podskoczyłam na krześle. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam go, siedzącego na skraju lóżka. Patrzył na mnie śmiejącymi się oczami, które były trochę ciemniejsze niż wczoraj, ale nadal pozostawały w miodowym odcieniu. Znak, że niedługo będzie musiał iść na polowanie.
- Hej. – przywitał się, odsłaniając w uśmiechu białe zęby. Ani ja, ani tym bardziej on nie przewidział mojej reakcji na jego z pozoru zwyczajne zachowanie. Zwyczajne, bo zawsze witał mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem, z pozoru, ponieważ miałam wrażenie, że od ostatniego razu minęła wieczność. Sprawnym, jak na człowieka i na mnie, ruchem znalazłam się tuż przy nim i wtulając się w niego nieoczekiwanie, naparłam na jego ciało z taką siłą, że aż opadł na plecy a ja tym samym na jego klatkę piersiową. Edward zachichotał.
- Chciałem zapytać, czy tęskniłaś, ale myślę, że to mi wystarczy za „tak”. – stwierdził wesoło, kładąc dłonie na moich biodrach.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. –wyznałam w nagłym przypływie emocji. Był tutaj, jednak do mnie przyszedł. W tym momencie nie liczyło się dla mnie nic innego.
Przesunęłam się na nim tak, by nasze twarze były na jednej wysokości i wsparłam się łokciem o materac, tuż przy jego głowie. Palcami drugiej ręki pogłaskałam go delikatnie po policzku.
- Wydaje mi się, że jednak wiem. – szepnął, patrząc mi w oczy, a gdy uderzył mnie słodki zapach jego wampirzego oddechu, zawirowało mi w głowie. Spojrzałam na jego marmurowe usta i nagle stały się one moim jedynym celem, jedynym pragnieniem. Pochyliłam głowę i dotknęłam jego warg swoimi.
To zawsze przypominało mi wybuch fajerwerków. Nagłych dreszczy, jakie przebiegały przez moje ciało, gdy tylko byłam tak blisko niego jak teraz, nie mogłam porównać z niczym innym a i tak wydawało mi się, że to porównanie nie jest do końca trafione. Coś wspaniałego, tak absolutnie wspaniałego, że aż nie do zniesienia.
Nie przestając mnie całować, Edward zmienił pozycję tak, że teraz ja leżałam pod nim. Podpierał się jedną ręką, drugą błądził po moim ciele, od bioder po żebra. Zadygotałam. Nie bardzo wiedząc, co robię, wsunęłam palce w jego czuprynę, ale po chwili jedna dłoń powędrowała do guzików jego koszuli. Dopiero, gdy odpięłam trzeci z kolei, Edward nagle poderwał się i zanim się obejrzałam, stał przy oknie, twarzą do szyby i, jak mogłam podejrzewać, z nachmurzoną miną.
- Przepraszam. – powiedziałam cicho, zdając sobie sprawę, ze przeholowałam z tymi guzikami. Ale co zrobić, skoro w takich chwilach nie mogę zapanować nad swoim zachowaniem?
Czekałam, aż Edward odwróci się, powie, że to on przeprasza, że nie powinien w taki sposób dawać mi nadziei, i tak dalej. Poza wczorajszym wieczorem, zawsze tak robił, za każdym razem, gdy sprawy zaszły za daleko. Potem ja zaczynałam się sprzeciwiać, że to nie jego wina tylko moja bo nie umiem nad sobą zapanować a on stwierdzał na koniec, że jestem niewyżyta. Zachichotałam mimowolnie.
- I z czego się śmiejesz? – mój dobry nastrój natychmiast prysł. Czy to naprawdę był głos Edwarda?
Spojrzałam na niego a on akurat w tym momencie się odwrócił, twarzą do mnie. Gdybym stała, z pewnością nie trwałoby to długo. Te oczy… Zamarłam.
- Bawi cię to? – warknął, wsadzając ręce do kieszeni. – Lubisz, kiedy tracę nad sobą panowanie? To takie zabawne, prawda? – jego głos przypominał mi teraz uderzające o siebie dwie kostki lodu. Zadrżałam.
- Nie… Nie, ja wcale… - jąkałam się, nie będąc pewna, czy żartuje, czy mówi poważnie. Teraz niemal czarny kolor jego tęczówek kazał mi sądzić, że jednak to drugie. Po raz pierwszy, właśnie w tym momencie, naprawdę się go przestraszyłam.
- To twoja wina. – przerwał mi oskarżycielskim tonem. – Ile razy mam ci mówić, że jeśli ci życie miłe, masz nie posuwać się tak daleko? Mam cię skrzywdzić, żebyś w końcu to rozumiała?
Milczałam. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Gdzie jest Edward? Kim jest ten obcy wampir, który wygląda dokładnie jak on? Boże, co tu się dzieje?
Próbowałam coś powiedzieć, ale jedyne, co wydobyło się z mojego gardła to płaczliwe stęknięcie. Dolna warga zaczęła niebezpiecznie drżeć, zaś w pokoju zrobiło się dziwnie zimno.
- Przepraszam. – poruszyłam tylko ustami, ale wiedziałam, że Edward zrozumie.
Usłyszałam, jak głośno wciąga powietrze, widziałam, jak zamyka oczy, by zapanować nad sobą. Gdy znowu na mnie spojrzał, znów ujrzałam ich ciemnozłoty kolor. Co się z nim działo?
- Przepraszam. – wydyszał, jakby właśnie przebiegł cały maraton. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ja wcale tak nie myślę, uwierz mi… - szeptał żałośnie. Widziałam, jak jego ciało drży. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałem, nie wiem… Wybacz mi, błagam.
Wiedziałam, że chciał odejść, ale uprzedziłam go o ułamek sekundy.
- Poczekaj! – zawołałam, ciesząc się, że mogłam wydobyć z siebie głos. Czułam łzy spływające po policzkach, ale nie obchodziło mnie to. Wyjaśnień, oto, czego chciałam.
Edward zastygł w bezruchu, po czym bardzo powoli odwrócił się do mnie. Mimo wszechogarniającego uczucia strachu, chciałam do niego podejść, ale nie odważyłam się. Siedziałam na łóżku, starając się nie poruszyć.
Milczeliśmy. Kto powinien zacząć? I co powiedzieć? To była dziwna sytuacja, żadne z nas nie wiedziało, jak się zachować. I ja i on z przerażeniem w oczach, jedyne, co byliśmy w stanie zrobić, to patrzeć. W spojrzeniu drugiej osoby szukać odpowiedzi na niezadane pytania. Postanowiłam zdusić w sobie wszystkie inne uczucia, pozostawiając jedynie ciekawość i zdumienie zachowaniem ukochanego.
- Dlaczego… - odchrząknęłam, pokonując lekka chrypę. – Dlaczego tak zareagowałeś? Wiem, że przesadziłam, ale nigdy jeszcze…
- Nie wiem. – odpowiedział spięty. – Przepraszam cię, to było niewybaczalne. To, jak zareagowałem, co ci powiedziałem. Najgorsze jest to, że ja wcale tak nie myślę i… - przetarł dłonią czoło, jakby rozbolała go głowa.
Przełknęłam ślinę. Może warto spojrzeć na to obiektywnie, jeśli chcemy znaleźć rozwiązanie.
- Widzę, że jesteś głodny. Może to dlatego?
Przez chwile zastanawiał się nad tym. W końcu zrobił gest, jakby chciał pokręcić głową w zaprzeczeniu, ale nagle spojrzał na mnie dziwnie i powiedział:
- Może masz rację. Kiedy odczuwam pragnienie, nie do końca nad sobą panuję. Przepraszam, żałuję, że stało się to w twojej obecności. Wybacz mi, Bello. – ostatnie zdanie niemal wyszeptał, robiąc zbolałą minę.
Przez dłuższą chwilę siedziałam bez ruchu, zbyt skołowana, by cokolwiek powiedzieć. W końcu nieśmiało wyciągnęłam do niego rękę na znak, by usiadł obok mnie. Zauważyłam jego wahanie, ale, paradoksalnie, szepnął:
- Nie bój się mnie, Bello, proszę. Nie skrzywdzę cię. Kocham cię bardziej, niż wszystko inne na świecie. Proszę cię.
Wiedziałam to, nie musiał mnie przekonywać. Ale podświadomie wyczuwałam też, że z nas dwojga to nie mnie chce przekonać o prawdziwości swoich słów.
Materac ugiął się lekko, gdy Edward usiadł obok mnie, cały czas patrząc mi w oczy.
- O czym myślisz? Bello, powiedz mi, proszę, o czym myślisz? – zapytał cicho, napiętym głosem.
Boję się. Ciebie. Tej sytuacji. Nie wiem, co się dzieje. Nie rozumiem. Kocham cię.
Tylko to ostatnie byłam w stanie mu wyznać. Tylko te dwa słowa nie sprawiłyby, że byłby to ostatni raz, kiedy go zobaczę. Byłam przerażona, tak. Ale oboje wiedzieliśmy, że mój instynkt samozachowawczy tak naprawdę nie istnieje.
Wzięłam go za rękę, delikatnie, ostrożnie.
- Kocham cię. – chciałam się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło. Zamiast tego bardzo powoli, nie przerywając kontaktu wzrokowego, przysunęłam się do niego, po czym objęłam rękami jego szyję i przymykając powieki, wtuliłam się w marmurowe ciało. Niemal natychmiast poczułam, jak ukochany tak samo wtula się we mnie. Może ciut za mocno jak na moje możliwości, ale dopóki nie zacznie łamać mi kości, było dobrze.
- Nic się nie dzieje, nic się nie dzieje. – powtarzałam szeptem, chcąc ukoić nerwy Edwarda i swoje własne.
Nic się nie dzieje. Jeśli będę powtarzać to dostatecznie długo, może sama w to uwierzę.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin