Andrzej Czechowski Wieczorne niebo - Dobry wiecz�r! Pani Ferguson drgn�a i podnios�a oczy znad rob�tki. - Ach, to pani. Prosz�, niech pani usi�dzie. Mamy dzi� pi�kny wiecz�r, prawda? - O, tak - powiedzia�a pani Pheltie. Usiad�a na krze�le naprzeciw pani Ferguson. - Pani ma przynajmniej zaj�cie - westchn�a. - Nigdy nie potrafi�am nauczy� si� robi� na drutach. M�� i Johnny wyjechali przed wieczorem, jestem sama w domu. To dziwne, ale ju� od roku nie pami�tam, �eby m�� by� w domu wieczorem. Pani Ferguson unios�a brwi do g�ry. - On i Johnny - wyja�ni�a spiesznie pani Pheltie. - Od czasu, jak ma nowy w�z, zawsze wieczorami wozi Johnny'ego do miasta. W dzie�, oczywi�cie, nie ma czasu. - Tak - powiedzia�a pani Ferguson. - Zreszt�, dawniej by�o tyle roboty - kontynuowa�a pani Pheltie. - A teraz, c�, automaty. Wszystko robi si� samo, mo�na by pomy�le�, �e te maszyny s� �ywe. Wystarczy powiedzie� jedno s�owo. Po prostu wierzy� si� nie chce. Dwa lata temu nawet mi przez my�l nie przesz�o, �e co� takiego jest mo�liwe. Pani Ferguson milcza�a. - Uwa�am, �e rz�d zrobi� bardzo m�drze, �e dogada� si� wreszcie z Uranidami - rzek�a pani Pheltie. - M�wiono o NICH tyle bzdur, a okazuje si�, �e nie s� wcale straszni. Je�eli chc� sprzedawa� nam maszyny, tym lepiej dla nas. C� znaczy, �e nie my produkujemy te rzeczy? Przecie� p�aci si� IM nie z�otem, ale zwyczajnym w�glem. - W�a�nie - powiedzia�a pani Ferguson. - Takie roboty naszej produkcji kosztowa�yby sto razy wi�cej, nieprawda�? Albo samochody; teraz kosztuj� tylko sto dolar�w. I to jakie samochody! M�j m�� powiada, �e je�d�� po prostu same. Nawet w nocy. Pani Ferguson spojrza�a w okno. - M�� powinien ju� wr�ci� - powiedzia�a. - Nie mam poj�cia, co go zatrzyma�o. Mia� wr�ci� przed �sm�. Och, niech pani popatrzy, pani Pheltie. Znowu ONI. Te okropne lataj�ce talerze. - Coraz ich wi�cej - rzek�a pani Pheltie. - Prawda? Pani Ferguson przyzna�a, �e tak. - Kiedy�, kilka lat temu, widzia�am lataj�cy talerz - powiedzia�a pani Pheltie - ale nikt nie chcia� w to wierzy�. A teraz nie ma nocy, by nie pokaza�y si� na niebie. Od czasu podpisania umowy. - Kiedy je widz� - rzek�a pani Ferguson - mam takie dziwne uczucie. - Ja r�wnie� - podchwyci�a pani Pheltie. - ONI ci�gle na nas patrz�. Jak gdyby nas obserwowali. Nie mo�na wyj�� na ulic� wieczorem, �eby kilka tych �wiate� nie zawis�o nad tob�. ONI s� wsz�dzie. Chyba tylko pod ziemi� mo�na si� przed NIMI ukry�. Ale po co? - Na szcz�cie nie trzeba - powiedzia�a pani Ferguson. Chwila milczenia. - Jakie to dziwne - powiedzia�a pani Pheltie. - Co takiego? - Ockn�a si� pani Ferguson. - No. ONI. Uranidzi. - Niedawno by�y ICH fotografie. W tygodniku Life. Wygl�daj� po prostu okropnie. - Johnny si� NIMI bardzo interesuje - z dum� oznajmi�a pani Pheltie. - Przyni�s� do domu ksi��k� "Uranidzi" i musia�am j� ca�� przeczyta�. Ale w og�le niewiele o NICH wiadomo. - Sk�d ONI przylecieli? - Nie wiem - powiedzia�a pani Pheltie niepewnie. - Johnny m�wi, �e z jakie� gwiazdy z daleka. Pani Ferguson wzdrygn�a si�. - Te ICH macki. Wygl�daj� niesamowicie. Nie mog� przyzwyczai� si� do my�li, �e ONI s� lud�mi. - Ba - powiedzia�a pani Pheltie. - S� znacznie m�drzejsi od ludzi. - No, tak. Oczywi�cie. - Ich maszyny s� niezwyk�e - przyzna�a pani Pheltie. - Johnny zagl�da� do silnika samochodu, zreszt� wbrew instrukcji, i m�wi, �e tam s� zupe�nie inne urz�dzenia. Niczego nie m�g� zrozumie�. Gdy dotkn�� jednej rurki, oparzy� sobie palec. Pani Ferguson o�ywi�a si�. - Albo Pomocnicy - rzek�a. - Te ICH najnowsze automaty, po pi�tna�cie dolar�w. Umiej� prawie wszystko i s� bardzo inteligentne. Nigdy nie mia�am tak poj�tnej s�u��cej. Ale ich wygl�d! Jak ogromne kraby. My�l�, �e mogliby wyprodukowa� model podobniejszy do cz�owieka. - Ale kupi�a pani? - Tak. To przecie� naprawd� niedrogie. - Ja r�wnie�. Po chwili milczenia odezwa�a si� pani Pheltie. - Niedawno zamkni�to fabryk� w Monthrole. M�j kuzyn Slick pracowa� w tej fabryce. Dostaje teraz od rz�du dwie�cie pi��dziesi�t dolar�w miesi�cznie. To ca�kiem �adna sumka, ale gdyby by� zwyk�ym robotnikiem, mia�by tylko sto pi��dziesi�t dolar�w. - To tak�e wystarczy. - No, owszem. - Trudno - rzek�a pani Ferguson. - Musz� zamyka� fabryki. Kto b�dzie kupowa� nasze wyroby? Nawet Ameryka �aci�ska nie zechce, odk�d ju� tam jest misja Uranid�w. - M�� m�wi, �e tylko przemys� zbrojeniowy pracuje normalnie. - Och - rzek�a pani Ferguson. - Jak zwykle. - Ale Uranidzi nie chc� nam sprzedawa� broni. Ja my�l�, �e to dobrze, ale m�j kuzyn George upiera si�, �e Ziemia przez to nie jest ICH r�wnym partnerem. Uwa�a, �e to niesprawiedliwe z ICH strony. - On jest pu�kownikiem, prawda? - Tak. Znowu zapad�o milczenie. Pani Ferguson wydawa�a si� ca�kowicie zaabsorbowana robot� na drutach. Na korytarzu rozleg� si� odg�os st�pania. - Kto to? - Och, nikt - powiedzia�a pani Ferguson. - Pomocnik. Czasami w��czy si� po r�nych miejscach, kiedy nie ma nic do roboty. Wydaje si�, �e jest ciekawy. Zupe�nie jak �ywy. - To niesamowite - rzek�a pani Pheltie. - U mnie jest zupe�nie tak samo. Automatyczne lod�wki w��cz� si� po domu. Pomocnik manipuluje radiem. Samoch�d sam je�dzi doko�a podw�rza. Nigdy nie mo�na przewidzie�, co im przyjdzie na my�l. Gdyby nie to, �e s� takie po�yteczne... - W�a�nie. St�panie oddali�o si� w stron� drzwi. Szcz�kn�� zamek i drzwi si� zatrzasn�y. - Johnny m�wi� - odezwa�a si� pani Pheltie - �e Uranidzi mieli wsp�pracowa� z naszymi uczonymi. Ale uczeni nie potrafili ich zrozumie�. Podobno trzeba uczy� si� przez tysi�c lat, �eby da� sobie rad� z ICH nauk�. - Po co? - W�a�nie. Przecie� i tak dostajemy, czego nam trzeba. Ale uczeni s� ju� tacy, rozumie pani. - Mniejsza o to - powiedzia�a pani Ferguson. Pani Pheltie st�umi�a ziewni�cie. - Telewizja jest coraz gorsza. - O, tak. Okropny program. Same rakiety i meteory, a� strach patrze�. A do tego te okropne zak��cenia. - To niezupe�nie zak��cenia - wtr�ci�a pani Pheltie. - Johnny twierdzi, �e to robi� Uranidzi. Mo�e jest to po prostu ich telewizja. Wczoraj to samo by�o z radiem. Przez trzy godziny nie mo�na by�o s�ucha�. Pani Pheltie niespokojnie poruszy�a si� na krze�le. - George... - C� George? Pani Pheltie zdecydowa�a si�. - By� wczoraj w�ciek�y. M�wi�, �e Uranidzi dezor... �e dezorganizuj� system obronny kraju przez te zak��cenia. Baza w Compton nie mog�a pracowa� przez trzy godziny. George powiedzia�, �e gdyby kto� wtedy zaatakowa�, to by by� koniec. - Okropne - powiedzia�a pani Ferguson. - Zn�w lataj�ce talerze. Ile� ich jest? Nigdy nie widzia�am tyle naraz. - Dziwne. - Na pewno - do�� niecierpliwie powiedzia�a pani Ferguson. - Nie to mia�am na my�li - godnie rzek�a pani Pheltie. - Przez ca�y czas nie widzia�am �adnego samochodu na autostradzie. Dopiero teraz przysz�o mi to do g�owy. Zwykle jest ich mn�stwo, szczeg�lnie wieczorem. Teraz przez ca�� godzin� nie przejecha� t�dy �aden. - Mo�e... - zacz�a pani Ferguson. - Co? - Nie wiem. M�� powinien ju� dawno wr�ci�. Nie chcia�am, �eby wyje�d�a�, ale powiedzia�, �e ma bardzo pilny interes. Mieszkamy tak daleko od miasta... Pani Pheltie wsta�a i odesz�a od okna. - Nie - powiedzia�a. - To nie ma sensu. Nie ma. Na pewno? - Co? - Och - powiedzia�a pani Pheltie nerwowo. - Johnny opowiada� mi wczoraj takie dziwne rzeczy. - O Uranidach? - Tak. I o ludziach, w og�le. Ale to naprawd� makabryczne. - C� to szkodzi? Przecie� to nieprawda. - Dobrze - rzek�a pani Pheltie. - Wi�c Johnny powiedzia�, �e wie, dlaczego Uranidzi sprzedaj� nam za bezcen swoje maszyny. Chc�, aby ka�dy cz�owiek mia� na w�asno�� chocia� jedn�. Ale ka�dy cz�owiek, bez wyj�tku. - No? - rzuci�a pani Ferguson niecierpliwie. - Oni chc� zdoby� Ziemi� - powiedzia�a pani Pheltie. - Oczywi�cie, to nieprawda. Ale Johnny m�wi�, �e chc� to zrobi� nie stosuj�c �adnych bomb ani gaz�w. Bomby zniszczy�yby wszystko, promienie i gazy zatru�yby atmosfer�, Uranidzi nie mogliby osiedli� si� ma takiej planecie. - Ciekawe - potwierdzi�a pani Ferguson. - Naturalnie, �e to bzdura - spr�bowa�a si� u�miechn�� pani Pheltie. - Wi�c Johnny m�wi�, �e ONI nie mog� zrobi� otwartej wojny, chocia� zwyci�yliby na pewno. Wi�c stosuj� podst�p. Co� w rodzaju konia troja�skiego. Pani Ferguson skin�a g�ow�. - Zatem - ci�gn�a pani Pheltie - ONI sprzedaj� nam swoje urz�dzenia, kt�rych dzia�ania ludzie nie rozumiej�. Jak na przyk�ad samochody. Albo automaty kuchenne. Johnny wymy�li�, �e ka�da z tych maszyn na jaki� sygna� z ICH lataj�cych talerzy mo�e - no, mo�e zabi� cz�owieka, kt�ry j� posiada. W ten spos�b, je�eli to si� stanie jednocze�nie... - Bzdura - powiedzia�a pani Ferguson ostro. Pani Pheltie roze�mia�a si�. - Oczywi�cie, �e bzdura. Powiedzia�em Johnny'emu, �eby napisa� o tym opowiadanie fantastyczne. Zarobi kilkadziesi�t dolar�w. Za oknem rozleg�y si� kroki, ostro�ne st�panie sztywnych n�g. Tu� pod oknem szelest zamar�. - Te lataj�ce talerze - powiedzia�a pani Ferguson. - Nigdy dot�d nie lata�y tak nisko... Przelo�y� Lech J�czmyk
ZuzkaPOGRZEBACZ