Cooper James Fenimore - Młody orzeł.pdf

(429 KB) Pobierz
27614158 UNPDF
James Fenimore Cooper
Młody Orzeł
Rozdział I - Spór myśliwych o zabitą zwierzynę
Środek stanu New York stanowi malownicze miejsce składające się ze wzgórz i dolin. Tam
właśnie rzeka Delaware zaczyna swój bieg, a także wypływa z licznych źródeł wspaniała
Suskehanne, tworząc w dalszym ciągu jedną z największych rzek Stanów Zjednoczonych. Niemal
wszystkie góry nadają się do uprawy; nad brzegami rzeczek lub jezior wznoszą się wioski i ładne
posiadłości. Drogi wiją się w rozmaitych kierunkach po wzgórzach i dolinach.
W ostatnich dniach grudnia 1795 roku, o zachodzie słońca, kryte sanie przesuwały się z
wolna po stromej drodze. Wieczór był zimny lecz pogodny; obłoki oświetlone gasnącymi
promieniami słońca różowiły się na zachodzie nad ziemią pokrytą śniegiem.
Droga wiodąca po spadzistym stoku góry miała z jednej strony wysoką ścianę, z drugiej
zabezpieczona była od głębokiej przepaści zrębem z kłód, rzuconych niedbale. Wierzchołek góry
pokrywał las ciągnący się daleko.
Piękne kasztanki, zaprzężone do krytych sani, osypane były szronem, iskrzącym się w
powietrzu; z nozdrzy ich buchała para. Uprząż z czarnego rzemienia zdobił brąz błyszczący w
promieniach słońca jak złoto. Na koźle siedział Murzyn, liczący około dwudziestu lat. Mróz
marszczył mu lśniącą twarz i z żywych czarnych oczu wyciskał łzy, nie mogąc wszakże pozbawić
ich wyrazu wesołości. Ogromny ciężki pojazd zwany slejgiem, mógł pomieścić liczną rodzinę, tym
razem jednak siedział w nim starszy mężczyzna i młoda kobieta. Podróżny wysokiego wzrostu,
owinięty był w futro i miał na głowie kunową czapkę, zakrywającą uszy, spod niej wyglądała twarz
o rysach szlachetnych i męskich, wielkie niebieskie oczy, w których malowała się dobroć,
roztropność i wesołość. Młoda osóbka siedząca obok niego, otulona była rozmaitymi ciepłymi
okryciami. Spod jedwabnej, czarnej kapotki, podbitej puchem, wyzierały od czasu do czasu czarne,
śliczne oczęta pełne żywości i ognia.
Ojciec i córka jechali w milczeniu, oddani własnym myślom. Ojciec przypomniał sobie, jak
przed czterema laty jego nieboszczka żona żegnała ukochaną jedynaczkę, wysyłając ją dla
dokończenia nauk do New Yorku. W kilka miesięcy potem stracił swą zacną towarzyszkę życia;
pomimo jednak wielkiego osamotnienia, nie chciał przerywać nauk córki i przedwcześnie
sprowadzić jej do siebie.
Myśli Elżuni były mniej posępne: przyglądała się ciekawie różnym zmianom zaszłym w tej
okolicy podczas jej nieobecności. Górę, po której jechali, pokrywały wysokie sosny, ich ciemna
zieleń odbijała od śnieżnej bieli, tworząc kontrast wielce malowniczy.
Podróżni nie odczuwali wiatru, ale wierzchołki drzew chwiały się z głuchym szumem,
przypominającym groźny powiew zimy.
Nagle poszczekiwanie psów rozległo się po lesie. Marmaduk Temple, jadący z córką,
przerwał swe rozmyślania i zawołał na woźnicę:
- Stój, Adży, stój! To głos starego Hektora, poznaję go wśród tysiąca innych. Pewno
Nataniel Bumpo, korzystając z pięknej pogody, wyszedł na polowanie i psy jego gonią daniela.
Elżuniu - dodał zwracając się do córki - wszak nie lękasz się strzału, więc dostarczę ci zwierzyny
na święta.
Murzyn zatrzymał konie i, bijąc się rękoma po bokach, rozgrzewał skrzepłe od zimna palce,
Marmaduk Temple, tymczasem, wyskoczył z sani, zdjął futrzane rękawice pokrywające zamszowe,
wydobył strzelbę i opatrzywszy podsypkę, skierował się do lasu. Wkrótce ukazał się piękny daniel
pędzący rączo pomiędzy drzewami; podróżny złożył się w mgnieniu oka i dał ognia, daniel jednak
biegł dalej i już przesadzić miał drogę, kiedy dał się słyszeć drugi strzał, zwierz podskoczył
wysoko, lecz wnet trzeci strzał obalił go na ziemię. Jednocześnie dwóch myśliwych ukazało się
spoza drzew.
- To ty, Natty? - zawołał Temple, zbliżając się do starszego z nich i oglądając zabitego
daniela. - Gdybym wiedział, że jesteś tam ukryty, nie byłbym strzelał, ale usłyszawszy szczekanie
Hektora nie mogłem się powstrzymać i zapomniałem o całym świecie. Jednak nie jestem zupełnie
pewny, czy to mój strzał położył trupem zwierzynę.
- Nie, nie, panie sędzio - odpowiedział strzelec ze złośliwym nieco uśmiechem - pan tylko
zużył trochę prochu, żeby sobie ogrzać nos w tak zimny wieczór. Czyż można zabić daniela z takiej
strzelbeczki na wróble? Dosyć jest teraz drobnego ptactwa i bażantów w lesie, może pan
codziennie mieć pasztety, ale chcąc upolować grubszą zwierzynę, należy wziąć strzelbę z długą
rurą i zamiast kłaków użyć skóry dobrze natłuszczonej, inaczej zużyje pan dużo prochu, a korzyści
z tego nie będzie żadnej.
To mówiąc, strzelec wierzchem ręki otarł usta, jak gdyby chcąc ukryć drwiący uśmiech,
który ożywił jego twarz.
- Moja fuzja bije dobrze, Natty - odrzekł podróżny dobrodusznym tonem - nie pierwszy to
raz trafiłem z niej daniela. Widzisz, że ma dwie rany, strzał był w szyję i w serce, zupełnie
możliwe, że to ja właśnie zadałem śmiertelną ranę.
- Mniejsza o to, który z nas dwóch - odrzekł Natty, marszcząc brwi chmurnie; dobywszy
nóż zza pasa, przerżnął gardło danielowi - ale zwierz padł nie po pierwszym ani drugim, ale
dopiero po trzecim strzale - dodał po chwili - a ten wymierzyła młodsza i pewniejsza ręka, niż pana
sędziego i moja! Co do mnie jestem człowiekiem niebogatym, mogę wszakże obyć się bez
zwierzyny, tylko będąc mieszkańcem wolnego kraju, nie lubię zrzekać się moich praw, chociaż i u
nas nieraz tak samo jak i w starym świecie przemoc jest prawem.
Stary strzelec wypowiedział ostatnie słowa z ponurą niechęcią.
- Chodzi mi tylko o chlubę, Natty - odpowiedział podróżny z niezmąconym spokojem. -
Cóż wart jest taki daniel? Zaledwie kilka dolarów, ale przyjemnie jest wiedzieć, że sam go
upolowałem. Chciałbym zażartować z Ryszarda, który siedem razy tej jesieni chodził na polowanie
i przyniósł tylko jednego bekasa i kilka popielic.
- Oj, panie sędzio - zawołał Natty, wzdychając żałośnie; z powodu waszego nieobliczalnego
trzebienia niełatwo teraz o zwierzynę! Minęły te czasy kiedy zabijałem po trzydzieści danieli
starych i bez liku młodych podczas jednej jesieni. Nieraz najwspanialszego dzika zdarzało mi się
zabić przez szparę w ścianie mojej chałupy. Ileż to razy wycie wilków wybijało mnie ze snu. Mój
stary Hektor ma od nich pamiątkę - dodał, głaszcząc wielkiego czarnego psa z białym podgardlem i
pstrymi łapami. - Pies ten lepszy od niejednego człowieka, bo nigdy nie odstępuje przyjaciela i
przywiązany jest do tego, czyj chleb je - dodał z naciskiem.
W słowach i zachowaniu się starego strzelca było coś szczególnego, co uderzyło Elżbietę i
zaczęła przyglądać się mu uważnie. Był to człowiek mający sześć stóp wzrostu, a z powodu
niezwykłej chudości wydawał się znacznie wyższy. Lisia czapka pokrywała mu część długich,
wiekiem pobielonych włosów, policzki miał zapadłe, spod krzaczastych brwi błyszczały szare,
bystre i pełne żywości oczy. Krój jego odzienia był dość dziwaczny, ponieważ sam je sobie
sporządzał bez pomocy krawca. Skóra jelenia obciśnięta pasem wkoło żeber stanowiła wierzchni
ubiór, kamasze również z tej skóry zachodziły za kolana, osadnicy przezywali go Kosmatym
Kamaszem lub Skórzaną Pończochą. Na rzemieniu zwieszał mu się przez lewe ramię ogromny róg
wołowy, wyrobiony tak cienko, że w nim proch przeświecał. Natty wziął właśnie do ręki żelazną
miarkę, napełnił ją prochem i zaczął nabijać swą rusznicę tak niezmiernie długą, że kiedy kolba
stała na śniegu, koniec rury sięgał mu aż do czapki.
Temple tymczasem oglądał daniela i nie zważając na zły humor starego strzelca, zawołał:
- Nie chce mi się Natty, zrzec moich pretensji, bo jeśli to ja trafiłem w szyję, drugi strzał był
tylko, jak my nazywamy, "złym zamiarem".
- Może pan sędzia dobierać jakie chce uczone nazwy - odrzekł Natty - ale łatwiej jest
znaleźć wyraz, niż zabić daniela w biegu. Mówiłem już zresztą, że padł on z ręki młodszej i
pewniejszej od naszej.
- Wyrzucimy w górę dolar, żeby los zadecydował, kto ma większe prawa do rogacza -
zawołał sędzia, zwracając się do drugiego strzelca. - Co powiesz na to?
- Mówię, że to ja zabiłem - odpowiedział młody myśliwy nieco chmurnie i hardo, opierając
się na strzelbie takiej prawie, jaką miał Natty.
- Dwóch was przeciw mnie jednemu - rzekł sędzia z uśmiechem - ale pogodzimy się
przecież. Sprzedajcie mi daniela.
- Nie mogę sprzedać tego, co do mnie nie należy - rzucił Natty niechętnie. - Widziałem
nieraz, że zwierz postrzelony w szyję cały dzień chodził; nie mam zwyczaju przywłaszczać sobie
cudzej własności.
- Uparty jesteś Natty - zaśmiał się Temple, chcąc koniecznie postawić na swoim. - Słuchaj,
młody strzelcze, dam ci trzy dolary za daniela - dodał zwracając się do myśliwego.
- Rozstrzygnijmy przede wszystkim do kogo powinien należeć - odparł młodzian. - Iloma
kulami nabita była pańska fuzja?
- Pięcioma. Czy nie dość, aby zabić rogacza?
- Dosyć jednej - odpowiedział strzelec, postępując parę kroków w głąb lasu. - Nikt prócz
pana nie strzelał z tej strony, racz pan obejrzeć to drzewo, oto jedna, druga, trzecia, czwarta kula.
- A piąta? - zapytał sędzia triumfująco.
- Piąta jest tu - odrzekł młodzian i odrzuciwszy płaszcz, wskazał przestrzelone odzienie i
ramię zalane krwią.
- O mój Boże! - zawołał Temple ze szczerym współczuciem. - Siadaj co prędzej do naszych
sani; o pół kilometra stąd jest chirurg, który ci opatrzy ranę. Koszty leczenia sam poniosę, będziesz
u mnie aż do zupełnego wyzdrowienia.
- Dziękuję panu za jego dobre chęci, ale mam przyjaciela, który bardzo by się niepokoił o
mnie. Zresztą rana jest lekka, kość nie zadraśnięta. Teraz sądzę, że pan mi przyznaje prawo do
zwierzyny?
- Przyznaję, bez wątpienia, i daję ci pozwolenie polowania w moich lasach. Dotąd jeden
tylko Natty miał ten przywilej, ale sprzedaj mi proszę daniela, masz oto zapłatę - dodał sędzia,
wyjmując banknot z pugilaresu.
Natty, prostując się wyniośle, mruknął:
- Są jeszcze ludzie starzy, którzy mogą powiedzieć, że Natty Bumpo pierwej miał prawo
polować w tych lasach niż Marmaduk Temple zabronić mu tego! Lepiej by urzędowo nie
pozwolono strzelać z tych przeklętych fuzyjek, które Bóg wie gdzie śrut rozrzucają!
Młody strzelec skłoniwszy się sędziemu, odpowiedział stanowczym tonem:
- Niech mi pan daruje, ale sprzedać zwierzyny nie mogę, gdyż jest mi potrzebna.
- Będziesz mógł kupić sto danieli za sumę, którą ci daję - odrzekł sędzia zdumiony odmową
- wszak to banknot studolarowy.
Strzelec jakby zawahał się chwilę, ale wnet potrząsnął przecząco głową.
Elżunia, słuchająca rozmowy, wychyliła główkę i nie zważając na zimno, odrzuciła
kapturek z czoła. Zwracając się do młodego strzelca, rzekła uprzejmie:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin