Angelica Gorodischer Zal��ki Fioletu Przewr�ci� si� na drugi bok pod kocem. Zdo�a� uchwyci� w�tek snu, kt�ry by� o Ulissesie, ws�ucha� si� w spokojne tchnienie nocy w Vantedour. U st�p ��ka Bonifacy z Salomei przeci�gn�� si� i wysun�� r�owy j�zyczek, aby zado��uczyni� rutynie leniwych ablucji. Jednak �wit jeszcze nie wsta�, wiec obydwaj ponownie u�o�yli si� do snu. Wsparty o framug� drzwi, pochrapywa� Tuk-o-Tut. Po drugiej stronie morza Matrony ko�ysa�y S�odk� Twarzyczk�. St�paj�c z rozwag�, aby si� nie potkn�� i nie wstrz�sn�� jajem, ostro�nie przenios�y je na �wie�e powietrze i zdj�y pokryw�. Ogromna ko�yska porusza�a si� w rytm pie�ni, a ��te s�o�ce prze�wiecaj�c przez li�cie drzew liza�o jego uda. Poruszy� si�, otar� o mi�kkie �ciany ko�yski i zap�aka�. Matrony za�piewa�y, a jedna z nich zbli�y�a si� i pog�aska�a go po policzku. S�odka Twarzyczka u�miechn�� si� i ponownie usn��. Matrony westchn�y z ulg�. Na wyspie zapad� ju� zmrok; klawikordy rozbrzmiewa�y Sonat� Opus 17 w tonacji Bemol Powolny. Theophilus przygotowywa� si� do nast�pnego natarcia: Severius zako�czy� ju� swoj� oracje i teraz by�a jego, Theophilusa; kolej na wyg�oszenie ol�niewaj�cej repliki. Ale gdzie� w jego wn�trzu nagle rozbrzmia�o zdanie: "Ta dusza tak�e kocha Cimarose". Czy�by ucieka�y mu s�owa, kt�re zamierza� wyg�osi�, znaczenie przeciwstawnego sp�jnika, szczeg�lny odcie� przymiotnika, za pomoc� kt�rego m�g�by w spos�b nieco pejoratywny oceni� rzekomo uniwersalny model percepcji? Wyda�o mu si�, �e Severius by� troch� za bardzo z siebie zadowolony. Skr�cony niczym kawa�ek postronka, zaro�ni�ty i brudny, �mierdz�cy wymiotami i potem, zdoby� si� na jeszcze jeden wysi�ek, aby zmieni� pozycj� na siedz�c�. Lew� d�oni� opar� si� o ziemie, przyciskaj�c j� mocno, mocno, aby powstrzyma� dr�enie, i uchwyci� si� jakiego� krzaka. Praw� r�k� uni�s� w g�r� i wpar�szy j� w pie� drzewa zacz�� si� d�wiga�. Czu� md�o�ci i gorzka �lina wype�ni�a mu usta. Splun��, stru�ka �liny sp�yn�a mu po podbr�dku. - �piewajmy - rzek� - �piewajmy �ycie, mi�o�� i wino. Siedem s�o�c by�o w jego g�owie, a dwa na zewn�trz. Jedno z nich mia�o odcie� pomara�czowy i mo�na na� by�o patrze� bezkarnie. - Chce mie� - powiedzia� - nowe ubranie. To s� ju� parszywe szmaty. Nowe ubranie z zielonego aksamitu. Zielone, ot� to, zielone. I wysokie buty. Lask� i koszul�. I whisky w kuflach od piwa. Ale znajdowa� si� w du�ej odleg�o�ci od fioletu i nie mia� si�y, aby tam doj��. Fasada domu by�a wykonana z szarego kamienia. Sam dom za� by� wzniesiony na skale i od wewn�trz poci�ty niezliczonymi korytarzami, do kt�rych nigdy nie dociera �wiat�o. Sale przeznaczone na trofea by�y puste. Na szczycie My�liwi piekli sarnin�. Znajdowa�y si� tu te� sale obite czarn� materi�, do kt�rych niekiedy wchodzili S�dziowie. Wsz�dzie panowa�a cisza, jak zreszt� prawie zawsze; okna pozostawa�y zamkni�te. W podziemiach znajdowa�a si� izba tortur i tam te� prowadzono Lesvanoos z r�kami skr�powanymi na plecach. Tymczasem w ciemno�ciach zbli�y�o si� pi�tnastu zm�czonych m�czyzn. Jedenastu z nich zosta�o wybranych ze wzgl�du na mo�liwo�ci fizyczne, odwag� i zdyscyplinowanie; czterej pozostali z uwagi na swe umiej�tno�ci. Siedmiu z nich zasiad�o wok� sto�u. - Powiedzmy, �e jeszcze dziesi�� godzin - stwierdzi� Komendant. Leonidas Terencjusz Sessler pomy�la�, �e zbyt wiele m�wiono podczas tej podr�y i prawdopodobnie nadal b�dzie si� m�wi� zbyteczne s�owa. Dyskusje, utarczki, krzyki, rozkazy, pro�by o wybaczenie, przekonywania, przemowy moralizatorskie (na jego, wy��cznie na jego, barkach). Nigdy nie by�o jego zamiarem sprawia� wra�enie moralizatora, ale pragn�c z�agodzi� nieco to, co jak wiedzia� w uszach innych zabrzmia�oby cynicznie, w tajemnym procesie przetwarzania my�li w s�owa co� tak modyfikowa�, �e ostatecznie mia�d�y� mora�ami wszystkich dooko�a. Mia� czas, aby wielokrotnie przeanalizowa� ten proces, i doszed� do konkluzji, �e nat�enie mowy, krzyk, j�zyk, nazwa by�y niczym innym jak potwornym wypaczeniem. - Powinni�my - o�wiadczy� - ograniczy� s�owa i porozumiewa� si� za pomoc� muzyki. Komendant u�miechn�� si�, kr�c�c g�ow� jak kr�tkoskrzyd�y, nieufny ptak. - Nie m�wi� tego wy��cznie w odniesieniu do nas - wyja�ni� Leo Sessler - ale w og�le do ludzko�ci. - Drogi doktorze - powiedzia� in�ynier Savan - czy wed�ug pana jest to odpowiedni moment, aby otworzy� usta i za�piewa� marsz tryumfalny? - Mhm. - I nie b�dzie to samo, je�eli zawo�amy wiwat, wiwat, hurra, hurra? - Oczywi�cie, �e nie: - Dwana�cie d�wi�k�w to niewiele - nieoczekiwanie powiedzia� m�ody Reidt. - A dwadzie�cia osiem znak�w to za du�o - odpar� Leo Sessler. - Zobaczymy co z t� kaw� - powiedzia� Komendant. O godzinie jedenastej czasu pok�adowego wyl�dowali na tak zwanej Pustyni Puma. Nie by�o to zupe�ne pustkowie, lecz rozleg�a dolina, pokryta traw� w rdzawym kolorze. - Ponura okolica - stwierdzi� Leo Sessler. - Jest godzina dziesi�ta minut pi��dziesi�t cztery - odpowiedziano. Us�ysza� te�: - W og�le nie spa�em w nocy. - A kto spa�? - odrzek� kto� inny. Pustynia Puma rozci�ga�a si�, oszuka�czo wyschni�ta, za� brzegi jej wznosi�y si� na kszta�t ogromnego talerza wype�nionego zup�. Ludzie nak�adali, stoj�c ka�dy obok swojej kajuty, bia�e kombinezony; twarde, po��czone w spos�b przegubowy r�kawice i buty do kostek - kompletne wyposa�enie wyj�ciowe. Leo Sessler na�o�y� okulary; a na nie nast�pne szk�a ochronne przewidziane regulaminem -idiotyczne �rodki ostro�no�ci. Savan pogwizdywa�. - Kiedy b�dziecie gotowi - powiedzia� Komendant, kt�ry zawsze by� got�w pierwszy- zbi�rka w komorze wyj�ciowej. - Otworzy� drzwi. - Wola�by pan umrze� czy o�lepn��, Savan? - zapyta� Leo Sessler. - Prosz�? - spyta� od drzwi Komendant. - Te s�o�ca - odpar� Leo Sessler. - Nie ma obawy - odpowiedzia� Komendant. - M�ody Reidt wie co robi. - Zamkn�� drzwi. M�ody Reidt poczerwienia�; upu�ci� r�kawic�, aby m�c schyli� si� po ni� i ukry� twarz przed innymi. Theophilus by� pewien, �e co� wyl�dowa�o, a przynajmniej dowiedzia� si�, �e dostrze�ono na niebie jaki� obiekt i �e obiekt�w przybywa� w ich kierunku. Nadzieje - usuni�t� i, jako rodzaj zagro�enia, czym pr�dzej zapomnian� - ju� od dawna zast�pi�o poczucie zadowolenia z sytuacji. Jednak�e ciekawo�� sprawi�a, i� zachowa� kontakt z Mistrzem Astronomem. W ten spos�b dowiedzia� si� w kt�rym miejscu wyl�dowa� czy te� spad� �w obiekt i, jakkolwiek bez entuzjazmu odni�s� si� do pomys�u podr�owania bez odpoczynku, poprosi� o skontaktowanie go z Mistrzem Nawigatorem. - Uciszcie t� muzyk�. Klawikordy umilk�y w po�owie trzydziestej sonaty. Wyd�u�onym galopem wjecha� na dziedziniec je�dziec. Pan na Vantedour podni�s� si� z �o�a i, zarzuciwszy na ramiona p�aszcz, zbli�y� si� do balkonu. M�czyzna w dole co� krzycza� i wskazywa� r�k� na zach�d. - Po �niadaniu - powiedzia�, Pan na Vantedour. W komnacie nie by�o nikogo kto m�g�by go us�ysze�, jedynie Bonifacy z Salomei milczeniem wyrazi� sw� aprobat�. S�odka Twarzyczka liza� wilgotne �ciany ko�yski. Lesvanoos, nagi, przywi�zany do sto�u wpatrywa� si� w kata, a kat czeka�. Odziany w str�j z zielonego aksamitu, wspieraj�c si� na lasce, ze �piewem oddala� si� od fioletu. W r�ku trzyma� kielich. S�o�ce pol�niewa�o w szkle i w per�owych guzikach koszuli. By�o mi dobrze, a szcz�cie okazywa�o si� tak �atwe. O�miu z nich zesz�o: Komendant, Leo Sessler, in�ynier Savan, drugi radiooperator i czterej inni cz�onkowie za�ogi. Wszyscy posiadali lekk� bro�, ale jedynym, kt�ry czu� swoj� �mieszno�� by� Leo Sessler. Savan podni�s� g�ow�, aby popatrze� na niebo i obcym, wydostaj�cym si� spod maski g�osem, powiedzia�: - M�ody Reidt mia� racje. Przynajmniej jedno z nich jest nie szkodliwe. Niech pan spojrzy w g�r�, doktorze. - Nie, dzi�kuj�. Przypuszczam, �e i tak pr�dzej czy p�niej zrobi� to bezwiednie. S�o�ce zawsze budzi�o we mnie pewn� nieufno��. A co dopiero, kiedy mam przed sob� dwa. Zacz�li wspina� si� na �agodne zbocze. - Kiedy wydostaniemy si� z tego zag��bienia... - zacz�� Komendant i urwa�. Naprzeciwko oz�oconego horyzontu galopowa� �rebak, czarny w padaj�cych uko�nie promieniach �wiat�a. Stan�li w miejscu, nieruchomi, zdumieni; jeden z cz�onk�w za�ogi uni�s� bro�. Leo Sessler dostrzeg� to i wykona� przecz�cy ruch r�k�; na oczach wszystkich �rebak galopowa� skrajem doliny, jakby pozwalaj�c si� podziwia�, kipi�cy si��, ch�ostany ch�odem poranka, podniecony strumieniami gor�cej krwi w grzbiecie, w p�cinach, w nozdrzach rozszerzonych i kpi�cych. Znik� nagle zbiegaj�c na drug� stron� zbocza. - Ach nie - powiedzia� in�ynier Savan. - Ale� to by� ko�. Jednocze�nie odezwali si� inni. - Panowie widzieli? - zapyta� Komendant. - Ko� - odrzek� jeden z za�ogi. - Ko�, panie Komendancie, ale nie m�wiono nam, �e napotkamy zwierz�ta. - Wiem! Pomylili�my si�. Wyl�dowali�my w innym miejscu. - Niech pan si� zamknie, Savan, i nie opowiada g�upstw. Wyl�dowali�my dok�adnie tam gdzie powinni�my. - "Przemkn�y rumaki p�dz�ce w nico��, ziemskich sza�wi �wie�o�� czuj�c jeszcze w pyskach". Tylko, �e tu nie Ziemia i nie powinno by� koni - powiedzia� Leo Sessler. Komendant nie kaza� mu milcze�. Powiedzia�: - Naprz�d. M istrz Nawigator da� zna� �e wszystko zosta�o przygotowane. Usadowiony naprzeciwko odbiornika, Theophilus s�ucha�: "Przemkn�y rumaki p�dz�ce w nico��, ziemskich sza�wi �wie�o�� czuj�c deszcze w pyskach. Tylko, �e tu nie Ziemia i nie powinno by� koni". I nast�pnie inny g�os nakaza�: "Naprz�d". Zanim dotarli na brzeg Pustyni Puma; ��te s�o�ce rozgrza�o ju� zewn�trzn� warstw� bia�ych kombinezon�w, ale oni wewn�trz nie odczuwali tego ciep�a. Zatrzymali si� na skraju �wiata zieleni i b��kitu, poplamionego fioletowymi punktami. Byli na Ziemi, o brzasku pierwszego dnia nowej ...
ZuzkaPOGRZEBACZ